tag:blogger.com,1999:blog-47242010411212689002024-03-14T09:22:05.044+01:00Gotowanie na gazieO pichceniu z przymrużeniem okaTombohttp://www.blogger.com/profile/02674013398149386412noreply@blogger.comBlogger324125tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-72976780436601008882015-10-12T00:21:00.000+02:002015-10-12T00:21:20.203+02:00Jak to kaowcem zostałem się na trzy kwadranseA opowiadałem ja dla was jak to się kaowcem w domu kultury w Gliniewicach zostałem? No, mnie też się zdaje, że raczej nie, gdyż wczoraj to było. Rozsiądźcie się wygodnie na zydelkach, czy na czym tam macie, i przepowiem dla was wszyściutko żebyście na kalumnie ze strony derechtorki skazani nie byli, ponieważ ona silnie mataczy.<br />
<br />
No więc było to tak: przebywaliśmy akuratnie ze starym Pałąkiem, sołtysem naszym Szuwaśko Grzegorzem oraz Radziulisem Czesławem w Gliniewicach nieopodal delikutasów Skorek. Dowiedzieliśmy się, że nowe tanie, a dobre niemożebnie wino tam u nich jest, tak i wsiedliśmy w pierwszego pekaesa, co na Gliniewice szedł i rekonesansa uskutecznialiśmy. „Siarczany raj” nazywa się to winiucho. Nie powiem, możliwe ono. Kwaskawe, wanilią z letka daje i wyraźne nuty żywiczne zaposiadywuje.<br />
<br />
Obadywaliśmy to winiucho, obadywaliśmy, aż tu derechtorka Gliniewickiego Domu Kultury, Trypuć Leulalia, napatoczyła się, a wnerwiona jakby dla niej łasice pranie po gumnie porozwlekały. Z kurwikiem w oczach mówi ona, że kaowiec zapił, więc zastępstwa szuka, bo dzieciakami w świetlicy nie ma komu zająć się, a tu komisja edukacyjna w drodze. Latała po mieście w poszukiwaniu chłopa, co by się nadał i tego kaowca poudawał, ale bo to znajdziesz jakiego trzeźwego kiedy tydzień temu Dzień Cepiarza był i wszystkie chłopy w Gliniewicach tyłem naprzód chodziły, takie nacepowane były? Był co prawda jeden podchodzący letnik, wyględny, w okularach, znaczy się uczony, ale wykrzywiony okrutnie i miał cierpiętniczy wyraz twarzy, gdyż aromat nawozu krowiaczego dla niego nie podchodził, ponieważ przed przyjazdem do nas on we w stolicy już od trzech miesięcy mieszkał. Dzieci by się wystraszyły albo stałyby się emocjonalnie zdezorientowane, a może i gorzej.<br />
<br />
Kiedy zoczyła nas, zaraz nadzieja w nią wstąpiła, bo my niewypite byliśmy, ledwo po winiuchu wessaliśmy. Dawaj nas na spytki brać, czy kto w niedoli dopomoże. Nic wielkiego, mówiła, baję przeczytać na głosy, malunki zadać, piosneczkę o Zuzi lalce niedużej zaśpiewać i takie tam, jak to w domu kultury. A, i żeby durnoty do łba nie przychodziły: jak bałwana lepić, to marchewkę wsadzać wysoko, zamiast nosa, a nie gdzieś niżej. A nie, zreflektowała się, toż nie zima.<br />
<br />
Stary Pałąk oczywiście zaraz się opowiedział, bo on ogólnie do ludzkości serdeczne nastawienie ma, jednakże jak się wyszczerzył aby przyjacielskość pokazać, to się derechtorka o trzy kroki cofnęła. Stary Pałąk mianowicie nie za bardzo ma się czym szczerzyć. Do tego on nieszczególnie gramotny jest, a tu literki trzeba dziatwie pokazywać.<br />
<br />
Ciekawe, kto by komu pokazywał, zahuczał sołtys, bo Pałąk nie rozpozna nawet, które wino które jak nalepeczkę podobną ma. Stary Pałąk się odciął, że rozpozna, rozpozna, po smaku rozpozna, gdyż konesrem winnym jest i z zawiązanymi oczami odróżni „Pogrom sedesu” od „Przekleństwa teściowej”, a nawet po sikaniu rozpozna, gdyż albowiem po każdym winku inaczej politura z kibla złazi. Jednakowoż derechtorka oświadczyła, że to nie ten targiet i Pałąk w odstawkę poszedł, co powetował sobie butelką „Siarczanego raju”. Mruczał przy tym o prześladowaniu rasowym z powodu fizjognomi.<br />
<br />
Radziulis akuratnie słomę spopod pulowera wyciągał, bo go mulała, więc się wygibaszał na wsze strony i zabawnie podskakiwał, więc derechtorka-selekcjonerka uznała, że musi niedorozwinięty jaki albo hiphopowiec. Sołtys znoweś nie powstrzymał się i musiał dodać, że i dla niego tak zdaje się jak on z Radziulisem dłużej napoprzestaje, tyle że hiphopowca, prawił, to on się wystrzega, gdyż co miesiąc w balii ablucji dokonuje, to i zarazy unika.<br />
<br />
Jak nic ta posada do Szuwaśki uśmiechała się. Zamiaruje on kupić snopowiązałkę marki Sewastopol, to i na mamonę łasy. Jednak sołtysowa kandydatura także nie przejszła, albowiem do Gliniewic jechał prosto od roboty i w kościołową fufajkę nie przebrał się, bez co u niego ugówniaczone gumofilcy byli, a i waciak nie trzeciej czystości.<br />
<br />
Jak Trypuć Leulalia segregacji dokonała, na placu boju zostało pusto, bo ja się za sołtysa schowałem aby się nie wydało, że na zabawie w remizie w dyskursję się wdałem, a że miałem słabsze argumenty, to lewe oko u mnie nie takie bławatkowe jak zazwyczaj, tylko fitalowne więcej było. Jak na złość jednak odczkło się dla mnie winogroną z wina i tak się moja obecność wydała.<br />
<br />
Derechtorka zaodraz zapytała, czy czytam biegle. Nu, z tym to różnie bywa, nie tracił nadziei Szuwaśko, bywa i tak, mówił, że Czyprak czyta jedno, a robi drugie, jak wtedy, co wlał olej silnikowy do parnika zamiast do silnika i się prosiaki dla niego zaklajstrowały, o parniku nie wspominając. To kto tam wie, perorował, czy on te literki składa, czy tylko pozorantem jest.<br />
<br />
No, ale derechtorka napisy na naklejce od wina przeczytać dla mnie kazała, ułybnąć się pięknie, aby w uzębienie zajrzeć móc, łapy obejrzała, czy nie za żałobnie za pazurami, i poleciała porzekadłem, że lepszy mondzioł w garści, niźli wykształciuch ze sraczką.<br />
<br />
Ja to się nawet broniłem, gdyż nie uśmiechała się do mnie perspektywa obcowania z bachorami, postawiłem więc twardy warunek: za mniej, niż dwa winka dziennie nie robię. Leulalia zaśmiała się i powiedziała, że na to ministerialne stawki są i że jak nic dwadzieścia złotych dziennie wpadnie. Poczułem się jak delfin finansjery.<br />
<br />
I tak to, słuchajcie, na kaowca awansowałem. Nie bardzo wiedziałem, jak się zabrać do rzeczy, bo jak były plastunki, to dzieciaki polewały się kolorową wodą. Wymyśliłem żeby przywiązać je łańcuchami krowiakami do karolyferów i kazać malować trzymając pędzelki w ustach, ale derechtorka zwróciła mi uwagę, że jest to nieco niehumanitarne, bo młodzi ludzie muszą zażywać ruchu, a poza tym zawsze mogą kopać nogami miseczki z farbą.<br />
<br />
Jak tak, to tak. No to wziąłem się za pląsanie. To znaczy dzieciaki pląsały, bo ja gdybym zaczął tam tańcować, to by się kamień na kamieniu nie został. Ja dla nich nuciłem. Miało być o Zuzi lalce niedużej, ale że ja tej przyśpiewki nie znam, to chciałem swoich podopiecznych nauczyć nowej, co ją kościelny Koszelewski w noc sylwestrową podśpiewywał. Nie o Zuzi, tylko o Jagnie, ale co za różnica. Imię jest imię, czy nie tak, co? Szło to tak:<br />
<blockquote class="tr_bq">
Zobaczyłem Jagnę.<br />
Myślę, parol zagnę.<br />
Złapałem za kiecę,<br />
zaraz ją przelecę! Hej!</blockquote>
<blockquote class="tr_bq">
Jagno, moja Jagno,<br />
takem ją zagadnął,<br />
moja ty bogdanko,<br />
chodź ze mną na sianko! Heej!</blockquote>
<br />
Trzeciej, najlepszej zwrotki nie odśpiewałem. Dzieciaki mnie zakrzyczały, że sianko się cepuje, a nie chodzi się na nie. Ciekawość, skąd, psiekrwie, wiedziały. Jak był ten Dzień Cepiarza, co to z niego tydzień się zrobił, to one mogły zobaczyć wszystko, jednakowoż z wyjątkiem cepowania.<br />
<br />
Nieszczęściem upewniły się one u siostry katachetki, która przechodziła mimo, czy aby na pewno tak jest, odśpiewywując jej całość przyśpiewki. A czego było ją pytać?! Toż ona miastowa, i to z Warszawy! Co niby one w tej stolicy mogą cepować, chyba paprotki?<br />
<br />
Jak się na mnie ta siostra katechetka wydarła, to mnie aż w podłogę wbiło. Że do biskupa pójdzie na skargę, wiszczała, że się nie pozbieram i w niepoświęconej ziemi mnie chować będą. Oj, dobrze, że ja na zastępstwie! Biedny kaowiec! Jak on wytrzeźwieje i do roboty wróci, jak nic za nie swoje przewiny do kurni jego zawezwią i będzie się miał z pyszna! Albo i do samego księdza proboszcza mogą jego zawezwać, a to już grubszy paragraf. Ooo, ksiądz proboszcz w Gliniewicach srogi! Jak jemu pokutę zapoda, to się nieszczęsny chłopina ze świętej lektury nie wykaraska przez miesiąc. Dobrze, że jako kulturalno-oświatowy czyta jako tako, bo dla takiego starego Pałąka to i roku by nie stało.<br />
<br />
No ale nic, nie wolno się zniechęcać. Jak nie śpiewka, to gadka, czy nie tak, co? Wiecie wy zapewne, że samogonki różne bywają. Niektórzy w tej dziedzinie mataczą jak polityki po wyborach: raz tylko przepędzą, a i to niedokładnie, karbidu dodadzą aby moc wzmóc czy tam spirytus techniczny filtrują i sprzedają jako monopolistyczną produkcję prosto z lasu. To umyśliłem, aby te słodkie niebożątka przestrzec przed kupowaniem kiepskiej barbeluchy. Niedługo w dorosłość wejdą, niechaj będą przygotowane. Tołkowałem dla nich żeby nigdy, ale przenigdy nie brały nic od Goździa Ludwika, gdyż na karbid to on hurtowe zniżki ma, i żeby sprawdzać, czy moc należyta, i bukiet - wiecie, co najważniejsze. Mówię wam, słuchały z rozdziawionymi buziami jakby sam Dżastinbiber zjechał i jęczał. Tak to jest, ciekawa prelekcja uwagę publiczności przykuwa.<br />
<br />
Nie wszyscy jednakowoż byli zadowolnieni z moich sukcesów pedagogicznych. Najsamwpierw Trypuć Leulalia weszła, ale blada jak pośladki Bartoszuk Beaty przed sezonem plażowym. Widać podsłuchiwała popod drzwiami. Za nią jeden taki tęgi wąsaty jegomość w brązowym garniturze z marsową miną i drobna kobiecinka z różową trwałą. Zdaje się, komisja edukacyjna. Chciałem się pochwalić, że sukcesy odnoszę w obświadamnianiu młodzieży, ale bo to dali się wypowiedzieć? Jak burą sukę mnie obsobaczyli, nawet nie przepowiem, jak to szło, bo się wstydzę. Że możliwe jest tak człowieka obsmarować bez rugania się, to i nie wiedziałem.<br />
<br />
Coś się wszystkie na mnie tu w tym domu kultury uwzięli. Najpierw siostra katechetka, teraz te trzy, a co ich ugryzło i jaka to wdzięczność za moje dobre serce, że chciałem młodzianków przygotować do wyjścia w szeroki świat?! Ledwo zdążyłem zabrać fufajkę i litrowego szczeniaczka, co go miałem w cholewce gumiaka schowanego i używałem aby młodzieży pokazać, jak się kurturarnie napojem delektuje oraz jak należy odginać mały palec aby światowo wyglądać.<br />
<br />
Dobrze, że moi przyjaciele jeszcze przed sklepem delektacji winem oddawali się. Pożałowali mnie, winko odkapslowali i razem poutyskiwaliśmy, jakie to ludzie niewdzięczne są. Na koniec ostatnim pekaesem do Koszelewa wróciliśmy i uradziliśmy, że do Gliniewic więcej nie jedziem, bo tam chamówa.Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-83932651971852776572015-10-02T09:00:00.000+02:002015-10-02T09:00:00.453+02:00Sesemesy bagienne<div>
<b>O, i tak to plecie się na gospodarce. Ciężkie życie jest, a jakby utrapień było mało, przez ostatnie dwie niedziele giees zamknięty był i jeździć myśmy musieli do delikutasów Skorek w Gliniewicach. Pytluczuk Włodzimierz, co on za kierownika w naszym gieesie robi, wycieczkę wygrał kupiwszy dwa kilo salcesonu. Sesemesa wysłał i wygrał.</b><br />
<br />
Chadziukowa Walerka gada, że ustawka to była, ale ja tam nie wiem. Dość, że Pytluczuk gieesa zamknął, w Wypławkach-Zdroju popod Łapami kąpieli błotnych w Narwi zażywał, a u nas wszystkie jak jeden mąż do Gliniewic po salceson jeździli, aby także w luksusie popławić się. Wykupili myśmy ze dwie tony tego specjału, sesemesów nawysyłali, jednakowoż nie wygraliśmy nawet bileta na pekaes do Kaźmirówki. Może i Chadziukowa dobrze prawiła...</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Na koniec sołtys powiedział „stop”, bo się po wsi swąd nadpsutego salcesonu rozsiewał. Przejeść się go nie dało, kabany kanibalizmu odmawiali, to co on się miał nie nadpsuwać, czy nie tak, co?<br />
<br />
Żeby przybliżyć nam życie w dobrobycie, sołtys kąpiele błotne dla nas zaserwował nad naszą rzeczką Paździerzanką, co ona nazwę swoją bierze, że przez Paździerzownicę Kościelną przepływa. Może „przepływa” to nie najlepsze określenie, bo jak w niej dwadzieścia centymetrów wody jest, to my śmiejemy się, że powódź przyszła, ale co błocka w szuwarach ma, to jej. No i tam w tych szuwarach Szuwaśko na swojej łące kąpielisko błotne urządził. Za flaszkę samogonki (albo za 5 zł, co na jedno wychodzi, tylko do Maciaszczyka ganiać nie trzeba) potaplać się pozwalał. </div>
<div>
<br />
Na początku to nawet fajnie było, szczególnie jak Łopianek Zenobia przyszła i rozdziała się, a oko u niej to jest na czym zawiesić, czort! Koniec końców wyszło jednak, że te kąpiele błotne to one przereklamowane są. Wali toto bagnem i krowiaczym nawozem, pijawki przysysają się w najmniej oczekiwanych okolicznościach intymnej skromności, a i niepolitycznie przed sikorkami w stanie ponad miarę ubłoconym do chałupy wracać jakby z trzydniowego dansingu w remizie, o dopieraniu fufajki nie wspominając.<br />
<br />
Czara goryczy przebrała się jak się dla Radziulisa Czesława czapka uszatka w tym bagnie zagubiła, a stary Pałąk myślał, że ją odnalazł i Radziulisowi na łeb nasadził, wszelako okazało się, że to nie za żywy borsuk był. Wtenczas myśmy tego światowego życia zaniechali.<br />
<br />
Teraz na salceson to my patrzymy jak na Dżastinbibera, a Pytluczuka Włodzimierza i jego przereklamowany giees omijamy aż za przystankiem pekaesu. No bo powiedzcie sami, co to za sprawiedliwość, że jeden zadaremno do Wypławek-Zdroju jedzie salcesonem przed sanatoriuszkami szyku zadawać, a tyluch innych borsuki bagienne maca? A nu jego!</div>
Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-78275956765756671972015-09-23T22:39:00.001+02:002015-09-23T22:43:31.649+02:00Królik w winie z miodem i kurkami<b>Z blogowaniem to ja mam problem taki, że od kilkuch lat nie blogowałem nic a nic, bez to ustali u mnie odruchi bezwarunkowne, takie jak na ten przykład cykanie fotek Smienką dla tego, co się upichciło. Tak też było kiedy zaprosiłem na obiad tatula i pociotka naszego, Czypraka Anatola z rodziną. Mieszka on (pociotek, tatulo u nas we wiosce żyje jak żył, cztery chałupy za gieesem) w dalekich krajach i najmuje się za sprzedawcę kosiarek na baterie słoneczne. Umyśliłem, że dla emigrantów pożytecznie będzie pojeść po polsku, a nawet staropolsku, bo z nutą i winną, i owocową, i miodową. Do tego na upały, które wtenczas panowały, bo to kilka niedziel temu nazad było - lekko i dietetycznie. </b><b>Jednakowoż nie zrobiłem zdjęcia dla tego pysznego półmiska, a cyknąłem jedynie pozostałości jak już sobie przypomniałem o blagierskich powinnościach. Posłuchajcie, jeśliście łaskawi.</b><br />
<br />
Najsamwpierw pojechałem do ciotuchny Janiny, która mieszka w Przyździebkach Kolonii, po królika. Wielgachny był ten król, jejbohu! A mięsko mięciuchne, soczyste! Czuć, że karmiony metodą gospodarczą bez chemii.<br />
<br />
Wyjąłem z niego, co się dało, a resztę zostawiłem do bulionu/pasztetu. Moją ulubioną część brzuszną przekroiłem na połowę, przednie łapki dałem w całości. Uda wytrybowałem, letko posoliłem, popieprzyłem, wsadziłem dwa plajsterki imbiru i zawiązałem nicią dentystyczną, gdyż dratwa dla mnie wyszła. Oprószyłem cymamonem i zostawiłem na noc, a na kościach przez dwie godziny gotowałem bulion z dodatkiem imbiru, który potem odparowałem do zgęstnienia, z czego wyszedł mi kieliszeczek esencji.<br />
<br />
Zrania, po obrządku, wyjąłem mięso z lodówki i po ogrzaniu wkładałem partiami na silnie rozgrzany rondel z klarowanym masłem. Króciutko, po dwie minuty z każdej strony. Podsmażonego królika przełożyłem do szybkowaru, w którym była już rozpuszczona galaretka z pieczenia perliczki, którą piekłem onegdaj, oraz króliczy bulion.<br />
<br />
(Pozostałości po pieczeniu różnych pysznych rzeczy to ja zachowuję, o ile nie są przypalone. Jak się piecze gęś w 150 stopniach albo perliczkę w 160, to to, co się wypiecze, jest potwornie aromatyczne i zdatne do aromatyzacji kolejnych dań. Smak od perliczki jest idealny dla podkręcenia królika. Taka galaretka.)<br />
<br />
Z patelni, na której smażyło się mięso, zlałem do miseczki masło, a do przysmażeniny wlałem pół butelki półwytrawnego, kwaśnego jak diabeł Rieslinga z Lidla (co zrobić, Lidla lubię, ale wino to się kupuje w odpowiednich miejscach, gdzie wiedzą, jak zrobić żeby dwie butelki kupowane dzień po dniu smakowały tak samo - albo u nas w gieesie, ale to inne winko jest). Przy pomocy łyżki zadbałem żeby wszystko, co przywarło w trakcie smażenia mięsa, rozpuściło się w winie. Francuzi mówią na to deglasowanie, moja babcia - odzyskanie smaku.<br />
<br />
Kiedy wino prawie odparowało, zgęstniało i nabrało femome... femno.... femamolemne... wyśmienitego aromatu, przelałem je do mięsa do szybkowaru, zakręciłem pokrywę i wstawiłem na moją kuchenkę gazową emaliowaną na 20 minut.<br />
<br />
Masło, które zlałem z patelni, wlałem z powrotem, podgrzałem i dodałem miód gryczanny. Kiedy miód zaczął ściemniać, na krótko wrzuciłem najpierw pokrojoną w sporą kostkę paprykę z grubymi plajstrami pora, a potem całe kurki, dorzucając do nich gałązki tymianku i estragonu oraz sproszkowaną kozieradkę. Na króciuśko, byle poczuć zapach karmelu. Ziemniaki ugotowałem na parze na półtwardo.<br />
<br />
Po upływie 20 minut, kiedy mięso było, że pochwalę się poligloctwem, aldente, dodałem do niego podduszone warzywa. Wymieszałem i wstawiłem z powrotem na gaz na 10 minut żeby warzywa pozostały jędrne, ale nabyły smakowitości mięsa. W szybkowarze czas płynie szybciej, rozumiecie.<br />
<br />
Tera będzie najważniejsze, więc się skupcie.<br />
<br />
Jak się dusi dobre jedzonko, to z niego wypływa tyle aromatycznego soku, że aż trudno uwierzyć. Ze samego mięsa z pół litra, a z warzyw! No i teraz cała sztuka żeby ten sok zagospodarować, a nie zagęszczać, jak nasze babcie, śmietaną i mąką, które niszczą naturalny aromat. Ja zrobiłem to tak:<br />
<br />
Po 10 minutach w szybkowarze, kiedy warzywa puściły soki, a pozostały jędrne, zlałem cały płyn z szybkowaru do rondla, a mięso z warzywami wstawiłem pod przykryciem do piekarnika na 60 stopni aby nie stwardniało. Teraz nastąpiła najprzyjemniejsza część gotowania.<br />
<br />
Miałem prawie litr winno-miodowo-mięsno-warzywnej esencji (nie zapominajmy o smaku od perliczki!), którą zagęściłem, odparowując aż nabrała konsystencji karmelu. Na wstępie dodałem cztery przekrojone na pół śliwki węgierki. Na trzy minuty skórkami do góry. Mhm, cztery węgierki czynią cuda! Sos nabrał wyraźnego owocowego aromatu z cudownym posmakiem wigilijnego kompotu. Węgierki są jakby stworzone do królika.<br />
<br />
Śliwki zdjąłem zanim oddzieliła się od nich skórka i na koniec udekorowałem nimi półmisek. Połówek było osiem, osób pięć, a każdy na te śliwki spoglądał, czy uda mu się zgarnąć jeszcze jedną.<br />
<br />
Ten sos odparowywałem długo, z godzinę. Na koniec z litra zostało mi może 150 ml zawiesistej, obłędnie aromatycznej mazi o konsystencji skondensowanego mleka (pamiętajmy o smaku od perliczki!). Smaku tego czegoś nie opiszę, albowiem doznania smakowe przewyższają moją zdolność artykulacji.<br />
<br />
Wrzuciłem w tę maź ugotowane na parze ziemniaczki aby się obtoczyły, zdjąłem nitki z mięsa, połączyłem wszystkie części i otrzymałem coś, z czego jestem zadowolniony. W końcu, gdyż zazwyczaj utyskuję, że to nie tak, tamto można było zrobić lepiej... A wtenczas wszystko wyszło, jak chciałem. Gdybyście usłyszeli ciamkanie biesiadników!<br />
<br />
Przyznaję, że sos był najsmaczniejszy. Szalałem po talerzu z bagietką jak borsuk w jagodach, że nawet nie trzeba było potem zmywać, co wyszło na dobre, albowiem Ludwiczak Jadwinia dopiero w przyszłym tygodniu przyjedzie pielić kalarepę i przy okazji ma mnie chałupę odgruzować, zatem dodatkowy czysty talerz na pewno się przyda.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-5csU5eHFMSE/VcaOsU0PizI/AAAAAAAAA-w/kxItabA69W8/s1600/IMG_8483b.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="266" src="http://3.bp.blogspot.com/-5csU5eHFMSE/VcaOsU0PizI/AAAAAAAAA-w/kxItabA69W8/s400/IMG_8483b.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
Składniki:<br />
królik ze sklepu albo pół królika od ciotuchny Janiny,<br />
3 papryki,<br />
1 duży por,<br />
pół kilo kurek,<br />
3 łyżki masła klarowanego,<br />
pół butelki wina, najlepiej nie octowego, a o owocowym aromacie,<br />
2 łyżki miodu,<br />
gałązki tymianku, estragonu albo co tam w ogródku wybuja (lubczyk znowu zeżarły mi mszyce, ale kilka listków bym dodał, gdybym miał taki wiecie, bez mszyc),<br />
dwie szczypty mielonej kozieradki,<br />
sól, pieprz w ilościach odpowiednich do smaku,<br />
trzy szczypty cynamonu,<br />
o smaku od perliczki nie wspominając.<br />
<br />
Ogromnie żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia w odpowiednim momencie. Na wielkim półmisku, z sosem, wyglądało to danie iście zjawiskowo i kolorowo. Kiedy przypomniałem żeby włożyć kliszę do Smienki, zostały te marne resztki, które widać, a sos został wysiorbany przez Anatola, aż mu kurka wpadła w oko. Nic to, przywyknę na nowo robić fotki. Smacznego życzę i o dobre słowo ubiegam się, sowizdrzałki wy moje podniebne.Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-18675726573724899182015-09-08T13:00:00.000+02:002015-09-08T13:00:00.256+02:00Policzki wołowe<b>Zacznę po szkolnemu: Z każdym mięsem jest tak, że każden jeden woli inną część. Weźmy na ten przykład wołowinę. Sołtys Szuwaśko najwięcej uważa skórę, najlepiej nie do końca opaloną, upieczoną na koksie. Radziulis Czesław z kolei lubi steka z podgardla, ale wkłada go do parnika razem z resztkami dla świnek, i potem napawa się. O starym Pałąku nie wypowiadam się, gdyż dla niego nawet ligawa przypomina sikorki.</b><br />
<br />
Ja takoż konesrem nie jestem, gdyż albowiem ulubiłem sobie wołowe policzki, a nie rozbef, antrykota czy inną ligawę albo dolną łatę.<br />
<br />
Można już w sklepach kupić dobrej jakości steki, że nie wspomnę o Sztuce Mięsa, w której to mojej ulubionej restauracji można zaordynować sobie steka 60-dniowego! Jadłem ja na warsztatach stekowych 24-dniowego i dostałem prawie że orgazmu kulinarnego, ale ukrywałem emocje i nikt nie zauważył, że mi ślina cieknie po brodzie i mam rozbiegane oczy, gdyż wszyscy gapili się na moje gumofilcy, albowiem prosto od kurek ja tam pojechałem.<br />
<br />
Ale steki stekami. Nie masz nad policzki delikatniejszego i smaczniejszego mięsa z krowy. Chyba że ogon. A jeszcze jak zaprzyjaźniony rzeźnik, Gwizdałczyk Euzebiusz, zadzwoni, że panie Antoni, mam coś dla pana, to ja w te pędy gnam do Białegostoku, nawet pośpiesznym pekaesem, gdyż nie dbam wtenczas o mamonę. Ostatnio zadzwonił.<br />
<br />
Wiecie, policzki najczęściej ważą po 40-60 dkg sztuka, i one też wyborne są. Kiedy niedawno Gwizdałczyk dał znać, że nie oddał restauratorom, tylko zostawił mi takie dwudziestodekagramowe, to wsiadłem ja na pożyczony od sołtysa traktorek i pojechałem.<br />
<br />
Cielęcinka prawie! Błyszczące, z długimi, grubymi włóknami przetkanymi cieniusieńką warstewką tłuszczu, który po obgotowaniu zamienia się w galaretkę eksplodującą w ustach po rozgryzieniu... Soczyste, przesiąknięte aromatem wina i rozmarynu... Posłuchajcie, tylko uwaga: to nie będzie jakiś nadzwyczajny przepis. Normalka. Z takim mięsem się nie wydziwia.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-sGqe6D_xxdI/Ve4MQVlo4UI/AAAAAAAAA_M/4mwG8r1GczI/s1600/IMG_8489m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="425" src="http://3.bp.blogspot.com/-sGqe6D_xxdI/Ve4MQVlo4UI/AAAAAAAAA_M/4mwG8r1GczI/s640/IMG_8489m.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
<br />
<span style="background-color: white;"><b style="color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 12.87px; line-height: 19.305px;"><span style="color: #cc0000;">Składniki:</span></b><br style="color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 12.87px; line-height: 19.305px;" /><b style="color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 12.87px; line-height: 19.305px;">1 kg policzków wołowych,</b><br style="color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 12.87px; line-height: 19.305px;" /><b style="color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 12.87px; line-height: 19.305px;">2 marchewki,</b></span><br />
<b style="color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 12.87px; line-height: 19.305px;">2 cebule,</b><br />
<span style="background-color: white;"><b style="color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 12.87px; line-height: 19.305px;">2 łyżki klarowanego masła (no dobra, trzy) albo innego znakomitego tłuszczu,</b><br style="color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 12.87px; line-height: 19.305px;" /><b style="color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 12.87px; line-height: 19.305px;">butelka czerwonego wina, ale przynajmniej przyzwoitego,</b></span><br />
<b style="color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 12.87px; line-height: 19.305px;">kwaśne jabłko albo kwaśna pomarańcza,</b><br />
<b style="color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 12.87px; line-height: 19.305px;">dwie łyżki miodu,</b><br />
<span style="background-color: white;"><b style="color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 12.87px; line-height: 19.305px;">odrobina octu balsamicznego nie zawadzi,</b><br style="color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 12.87px; line-height: 19.305px;" /><b style="color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 12.87px; line-height: 19.305px;">gałązki rozmarynu</b><b style="color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 12.87px; line-height: 19.305px;">.</b></span><br />
<span style="background-color: white;"><br /></span>
Takich małych policzków to w ogóle nie trzeba kroić, albo co najwyżej na połowę. Opłukujemy, osuszamy i dajemy na rozgrzany tłuszcz, dokładając kilka gałązek rozmarynu. Lubię policzki na maśle klarowanym. Po krótkim obsmażeniu przekładamy kolejne porcje do garnka z odrobiną gotującej się wody żeby nie przywierały.<br />
<br />
Na smak po mięsie wlewamy szklankę wina, a kiedy przysmażone resztki połączą się z płynem i całość prawie odparuje, co Francuzi nazywają deglasowaniem, a moja babcia wyjęciem smaku, wrzucamy marchewkę, cebulę i podsmażamy w tym winie aż zbrązowieją brzegi - cały czas hajcując, gdyż zajmujemy się smażeniem, a nie blanszowaniem na maśle.<br />
<br />
Zawartość patelni do garnka, wino (cała butelka, nie podpijać mi tam!), maluśki ogień, 2-2,5 godziny pod przykryciem, i to już prawie wszystko.<br />
<br />
Prawie, bo trzeba jeszcze zrobić sos.<br />
<br />
Można to zrobić na dwa sposoby: odparowując na modłę francuską do połowy płyn (wpierw wyjmujemy wszystkie części stałe!) i dodając zmrożone masło aby zrobiła się emulsja, albo odparowując aż sos nabierze koloru i konsystencji stopionej czekolady.<br />
<br />
Ja wybieram drugą opcję, gdyż albowiem wino z masłem i smakiem, kiedy odparuje, staje się obezwładniająco aromatyczne.<br />
<br />
Po odparowaniu, które może trwać i godzinę (w tym czasie trzymamy mięso w cieple), dodajemy soli, pieprzu, łyżkę miodu. Wkładamy z powrotem mięso, i wuala: miękkie, soczyste mięso spowite w gęsty, winny sos, aż się prosi o delektację.<br />
<br />
Ja już do tego nie daję żadnej surówki ani sałaty. Szkoda psuć smak. Pęczak żytni albo jęczmienny doskonale uzupełni to cudo.<br />
<br />
No i tyle do opowiadania, reszta jest rozkoszą.<br />
<br />
A na przyszły tydzień mój rzeźnik obiecał wystarać się o policzki wieprzowe. Na tym też może być niekiepskie używanie. Śpijcie dobrze, sowizdrzałki wrzosowe!Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-16438388376956379412015-08-15T13:00:00.000+02:002015-08-16T22:57:15.849+02:00brytus.pl<b>Przyszedł do klubokawiarni stary Pałąk, ale odmówił siadać. Pośmieliśmy się w kułak, bo Pałąk to on, wiecie, taki trochę średnio w otaczającym świecie zorientowany jest, choć jenoty z procy ubija bezbłędnie.</b><br />
<b><br /></b>
<div>
Kiedy my jego wypytaliśmy, wyszło, że od bab na targu usłyszał on, że teraz modnie jest posiedzieć na pundelku, to chciał sprawdzić, jak to jest. Akurat Pyrkuć Petronela z pieskiem pekaesem jechała, to Pałąk przysiadł na nim aby światowego życia zaznać i teraz doktor Wądołowski zalecił jemu, aby przez dwie niedziele unikał siadania, aby mu się opatrunek nie zmykał. <br />
<br /></div>
<div>
Dodatkowo Pyrkuć Petronela na niego wyrzeka, ponieważ jej Brytusowi na miesiąc założyli taki specjalny kołnierz, gdyż silnie dla niego w szyi chrupało. Stary Pałąk to nie jest jakiś brutal - gdyby Brytus nie wyrywał się, to by bez większego szwanku wyszedł! Ale się wyrywał, a Pałąk miał parcie na światowe życie – ot i cała kałabania.<br />
<br />
Tylko żebyście nie pomyśleli, że my z bólu naszego kompana naigrawaliśmy się, że jego dupa boli! Nic z tych rzeczy! Nas rozbawiło, że stary Pałąk na pundelku posiedzieć zamiarował, a Brytus Pyrkuciowej to jamnik! </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Sołtys Szuwaśko w każdym razie czeka, aż Brytusowi skończy się kwarantanna, co ją dla niego zasądzili dla stwierdzenia, czy aby nie wściekły, i zamiaruje sprawdzić, czy na jamniczku tak samo fajnie posiedzieć, jak na pundelku. <br />
<br /></div>
<div>
Biedny Brytus, żeby tylko nie wyrywał się, gdyż sołtys nasz w wyższej wadze chodzi!</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
PS. Wpis na wyraźne żądanie <a href="http://everycakeyoubake.blogspot.com/">Komarki</a>, która za pundelkami przepada, a w każdym razie zadeklarowała to w komentarzu <a href="http://kuchnianagazie.blogspot.com/2015/08/pajeczyny.html">o tutaj o ło.</a>.<br />
<br />
Jeśli i wy chcecie poczytać wpisa o czymkolwiek, choćby o kolorowych serwantkach, przysiaszczych strugoplinach albo o strzymieniu graplonga, naginajcie z nie za małym gąsiorkiem do mnie do chałupy (za gieesem trzecia chałupa na lewo jadący od Przyźmiejek, z kogutkiem na strzesze). Tylko pukajcie nogą i odstąpcie trzy kroki, a nie stójcie jak jakie kołowate pode drzwiami, gdyż u mnie chałupa na gumno roztwiera się! Raz, że ubić mogę jak z rozmachem roztworzę, a dwa, że nie mam psa, co by nagawki wygryzł i ja bym wiedział, że goście idą, a nawet rozpoznałbym po wrzasku, kto.<br />
<br />
Kiedyś raz jeden taki ze samego Białegostoku przyjechał ażeby jemu dopomóc roztrząść kwestię strun hiperprzessennych we Wszechświecie, ale stał trzy dni i nie zapukał albo ja nie słyszałem, gdyż akurat odpoczywałem po sukcesie, co ja jego doznałem w piciu barbeluchy na czas podczas Zimowej Spartakiady Samogonkowej. Oj, wystał się on! Jak ja wstałem i wyjrzałem na przestwór, to tak wystały on był, że z jego nosa brałem lód do tej amerykańskiej samogonki, co jej miał pitnaście butelek!<br />
<br />
Fakt faktem, nie za dobre to było, źle przepędzoną cukrówą waliło, nawet na zimno. „Fifty years old”, może słyszeliście o tych podróbach Maciaszczykowej przepalanki. Nu, ale jak trzy dni ten okularnik stał, to ja jemu o strunowo-supełkowej strukturze Wszechświata opowiedziałem ażeby na darmo nie jechał z butelkowanym obciążeniem. Nie wiem, czy zapamiętał, gdyż grzał wszystkie części ciała przy piecu (niektóre wykładając na reling) i zajadał się czosnkowo-tymiankową słoniną, a czasem odskakiwał jak się dla niego co przypiekło. <br />
<br />
Że mógł nie zakorbić, to musowo, albowiem kiedy się te naukowce wgłębią w <a href="http://kuchnianagazie.blogspot.com/2012/01/knedlik-globalne-ocieplenie.html">memłony, kaprony, plarki i gryptony</a>, to zawsze tracą orientację. Jednakowoż po mojej prelekcji wypił duszkiem pół tej swojej cukrówki i z okrzykiem „nauko, nigdy więcej cię nie zdradzę!” wybiegł z chałupy. Znakiem mówiąc, może i co zrozumiał...<br />
<br />
Ale wróćmy do tematu PeeSa. No więc gdybyście chcieli o czymś poczytać, albo czego dowiedzieć się, to koniecznie pukajcie, a potem zróbcie trzy kroki wstecz.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
A na jamniku Pyrkuciowej nie przesiadujcie, gdyż nerwowy.</div>
Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-32729325699655063532015-08-07T07:00:00.000+02:002015-08-07T07:00:01.111+02:00O dżogingowaniu, kalisonach i gumiakach sportowych<b>Kontynuując onegdejszą relację, aby obświadomić was, że u nas w Koszelewie wszystko na swoich dobrych torach jest, a tylko ja obowiązków kronikarskich zaniedbałem, opowiem ja dla was, jak u nas życie toczy się. To będzie szło tak, tylko się skupcie, moje świdrygałki podniebne.</b><br />
<br />
Tak po prawdzie, to ja nie tylko <a href="http://kuchnianagazie.blogspot.com/2015/08/pajeczyny.html" target="_blank">guzików nie obrębiam</a>, ale taki więcej energiczny zrobiłem się. Zacząłem nawet dżogingiować się, wzorowawszy się na letnikach, co to jak tylko na wywczas przyjadą, okularki prostokątne dla fasonu zakładają, gietry i frotowe opaski na czoło nakładają, a także fikuśne spodenki z krokodylem, i popindalają jak kurki u Pałąków na gumnie. No więc ja też światowy jestem. Płuca się wypluwa, wraca do chałupy na czworaka, no i fajnie, tylko Bura Baciuka spokoju nie daje – z łańcucha urywa się i życiowe rekordy bić mnie pomaga. Schytrzyłem się jednakowoż i w kalisony dżogingowe wkładam pokrywki od garków dla ochrony neuralgicznych części fizjognomii, a w nagawki utykam stare gazety i drewka na rozpałkę. Teraz Bura może mi naskoczyć, co zresztą ze skwapliwością czyni.<br />
<div>
<br /></div>
<div>
Kalisony dżogingowe sołtys mnie podarował. Fajne, barchanowe, od Sowietów szmuglowane w stanie wojennym. Na niego za małe, a na mnie, po związaniu pod pachami sznurkiem do snopowiązałki, jak ulał, już i koszuliny po dziadźku nie potrzeba. Tylko ramiona gołe, to je łopianem przykrywam aby od słońca nie zjarać się. Pałąkowa mówi, że ślicznie mięsień czworogłowy dla mnie uwidacznia się w tych kalisonach, ale co ona ma na myśli, to nie wiem. Raczej nie o bandziuk jej idzie, bo on jednorodny i ślicznie zaokrąglony jest, a nie w czteruch częściach. Może dla niej rozchodzi się, że ja piersióweczki litrowe z samogonem za ten sznurek pod brodą zatykam aby nie odwadniać się zanadto, i one tak jej uwagę przykuwają? Ooo, Pałąkowa cwana gapa jest; niby alkoholizować się nie alkoholizuje i staremu swojemu nie daje, ale jak co do czego przyjdzie, zanim się człowiek obejrzy, pół gąsiorka wytrąbione!</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Ślizgi w nich materiał, w kalisonach znaczy się, bez co, jak mnie Szuwaśko obświadomił, odpływowy kształt mają i oporu dla powietrza nie stawiają. „Prafiessjanalnaja sportiwnaja alimpijskaja adzieżda 1980” na metce stoi jak wół. Co się tłumaczy, jakby kto po rusku nie dawał rady, że to barchany najwyższej klasy światowej są. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Ale kalisony kalisonami, gorzej z obuwiem. Czort podkusił, że do rekreacji kupiłem najnowszy model gumofilców, wersja sportowa, Young Fircyk z wyłogami Pro. Znaczy że kupiłem, to nawet dobrze, ale że jak zawsze o trzy numery za duże, to już nie bardzawo. Normalnie za duże się kupuje, bo to drugie onuce zimą się nawinie, gazetą wypcha aby nie gwiździło, albo i gąsiorek nie za wielki za cholewkę się zatknie; tyle że do dżogingowania to niezanadto końfortowe jest. Ciężko biega się, gdyż zlatają. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Próbowałem kroku łyżwowego, takiego, rozumiecie, bez odrywania nóg od podłoża, ale nasza szutrówka kurzy niemiłosiernie i sąsiedzi wyrzekali, a poza tym trzeba więcej ręcami machać, a wtedy łopian spada. Jednakowoż nie od parady ja tytuł Najtęższego Łba powiatu gliniewickiego zdobyłem podczas Dorocznych Zawodów Trąbienia Barbeluchy Duszkiem dwa lata temu nazad, co to ja po nich trzy dni tyłem naprzód przemieszczałem się, żebym nie sprostał wyzwaniu! Poutykałem w cholewkach drewka smolne, co je miałem na podpałkę, dobawiłem trochę silikonu, i już nie zlatają. Nie zlatają tak bardzo, że musiałem podstawić za łóżkiem zydelek i na nim opieram nogi jak się kładnę spać, aby kapy z leleniami na leleniowisku nie kalać. Nawet wygodne to, bo jak zrania się do obrządku idzie, to buty już odziane. Tylko swędzi jak czort odkąd nie pocelowałem, nawóz kurzęcy ślauchem rozpryskując na pólku. No i wania nie za ładnie, nie wspomniawszy, że do kościoła brzydziej ubrany chodzę. Kościołowe gumiaki, te zielone w różowne żabki, za którymi tak przepada Bimbadło Ludmiła, nie dają się nałożyć na wierzch, więc chodzę w tych sportowych.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
W sumie, letnicze dżogingowanie wychodzi na dobre, bo jak sołtys zoczył, że one tak napaździerzają po naszej szutrówce, to znalazł dla nich zajęcie. Prędziutko uchwalił sołecką uchwałę, że nie można biegać w te i nazad bezproduktywnie, znakiem mówiąc, że jak który chce ponaginać jakby jego sraczka pod Pajacem Kultury dopadła, to niechaj sobie biega, ale niechajże przebiegów pustych nie robi. No to one teraz naginają z pustymi plecakami do Maciaszczyka, a potem, już z obciążeniem gąsiorkowanym, jakby na Czomolumgmę wdrapywali się, do sołtysa. Jeden letnik podobnież we w Strit Łorsoł Maraton pobiegł potem i nawet prawie dobiegł, tyle że pięć kilometrów przed metą zabrakło mu tego gąsiorka na grzbiecie i czuł się nieswojo. Zboczył na Powiśle po towar i słuch o nim zaginął.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Nie powiem, sołtys ich rozlicza, więc opóźnień nie ma i nie ma, że który poleci na Trupi Wygon czy na Słodkie Błota, że potem tylko te okularki walają się na skraju bagna. Szuwaśko im trasę wytycza metodą giepeesową. Kiedyś, jak one biegały samopas, to można było poznać, gdzie bagno zaczyna się, bo te okularki letkie, plajstikowe, bagno nie wchłonie.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Powiem ja dla was na zwanym marginesie, że tych letniczych okularków z rowu na skraju Trupiego Wygonu i dalej przez Czarci Ols po Ruską Topiel, to nawet Kubelik Włodzimierz nie bierze, choć porcelanowymi łabądkami handluje, a ponadto liderem diskopolowej kapeli jest, która zdobyła laur „Najbadziewniejszy Zespół Wszechczasów” w plebiscycie Gliniewickich Nowości, i z niejednego bagna on swoją sławę i bogactwo, że tak powiem, czerpie. Nie sprzedają się, i nie dlatego, że waniają. U nas ludzie nie obświadomione, nie idą z duchem czasu – przez okularki ma być widać, a gumofilce mają nie przeciekać.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
To teraz rozumiecie, jak mniemam, że kiedy ja zobaczyłem tych, co dla zdrowia popindalają w te i nazad i orenżadę dla sołtysa donaszają, to zapał u mnie wzrósł. Bo one po dwóch tygodniach noszenia w plecaku czterdziestolitrowych gąsiorków takich mułów nabywały, że aż miło było popatrzeć, jak się przy wyjeździe czołgały do swoich samochodów. Chciałem i ja, tyle że bez czołgania do samochodu, gdyż zaposiadywam jedynie traktorek, a i to niezbyt sprawny.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
No i dobra. Wójt zadowolniony, bo letników przybywa; sołtys zadowolniony, bo sam po gąsiorki chadzać nie musi, a i ksiądz proboszcz cieszy się, że się kultura fizyczna w parafii rozszerza. Dobrze, że nie wie on, że zawsze na koniec treningu nie omieszkam zajrzeć do Maciaszczyka, czy nie ma jakiego napoju izotonicznego celem uzupełnienia mojego mięśnia czworogłowego. Zazwyczaj ma.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
O, i tak to jest. Nihil, że tak powiem, nowi. To tego, pójdę ja chyba, obstukam gumiaki, aby do alkierza błota nie nanieść. Jutro opowiem wam, jak z litra wody i pierza z poduchy zrobić trzy litry przedniej barbeluchy. Do uwidzenia się z nimi aczkolwiek.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
PS. Macie jakiś rozpuszczalnik do silikonu?</div>
Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-49439305339450878262015-08-01T10:00:00.000+02:002015-08-03T00:14:04.004+02:00PajęczynyOjojoj, a co to za pajęczyny? Jakiś zapyziały blog znalazłem! Muchi się walają, szczeżuje popindalają, kurz, niczym burzany na stepach akiermańskich, hula w te i nazad. A nu jego!<br />
<br />
<div>
Co tu prawić, musi mnie wiosenne rozrzewnienie dopadło, a potem letnie i jesienne (o zimowym nie wspominawszy), że nic tu nie piszę i bez to kronikarskie powinności zaniedbywuję. Byłbym nadal zaniedbywał, jednakże maile od złosnych ludzi spokoju dla mnie nie dają i fejsbukowe połajanki. <br />
<br />
No dobra, raz jeden przysłał do mnie emajlę akwizytor ostrzałek do sieczkarni, że zamówiłem, a nie zapłaciłem, ale to też się liczy, co nie? O gniewnej Grażynce nie wspominam, bo to ogień jest, nie kobieta!<br />
<br />
A było tak miło. Komosę pieliłem, na przyzbie z fajeczką zasiadywałem doglądając, czy rozmaryn równo rośnie, kurki ganiałem aby nie zawieszały się, w kółko za własną dupą ganiawszy, na słonko bez kapelutek słomianny popatrywałem, albo i bez kielonek trunkiem ślachetnym wypełniony - nauczyłem się nawet odróżniać burgund smorodinówki od purpury biskupiej malinówki...<br />
<br />
Nu, ale co począć kiedy pokazuje się, że może i z pięć osób przychodzi tu poczytać, co w Koszelewie zdarzyło się, albo jak skończyła się przygoda Szuwaśki z akwizytorem łoziny na koszyki, który naszemu sołtysowi usiłował wmówić, że to limitowana seria bambusa północnokoreańskiego jest, i potem każdą witkę tej łoziny, znaczy się bambusa, posterunkowy Guzik miał jako dowód rzeczowy odbity na dupie domokrążcy po tym, jak Szuwaśko definitywnie, choć może deczko zbyt asertywnie odmówił zakupu. Stefaniuk Zygmunt, który u nas para się łoziniarstwem, odrysowywał nawet wzory z pośladków tego akwizytora, jednakże i on pod kuratelę posterunkowego Guzika dostał się pod zarzutem naśladownictwa. Takie czasy, że jak gomółkę sera w prostokąt z zaokrąglonymi rogami wyciśniesz, to cię z Apple pozwią za gwałcenie ichnich patentów. Durne te ludzie, i co rok durniejsze.<br />
<br />
Ale ja nie o tym. No więc to nie jest tak, jak mnie w mailu akwizytor ostrzałek do sieczkarni sugerował, że przysiadam ja na skraju rowu meriaracyjnego i chlipię albo że zająłem się obrębianiem guzików i dlatego nie płacę. Nic z tych rzeczy, chociaż to obrębianie to by nawet niezłe było, ponieważ w kościołowej koszuli jeden tylko guzik u mnie został się, ten przy szyi, bez co ksiądz proboszcz karcącym wzrokiem na mnie łypie kiedy prawi kazania o skrzydlatych aniołach rozpusty. A czy to moja wina, że od kruchty gwiździ i koszulę mnie podwiewa?<br />
<br />
Oj, koniec na dziś, gdyż Przymulak Euzebia przebiera się właśnie w czapkę uszankę na galę Polish Obornick Miss 2015. Mus mnie iść, albowiem sołtys trzyma dla mnie miejsce przy obluzowanej sztachecie za remizą.<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
PS.Jutro opowiem wam, jak z małej emerytury zrobić wojłokowe garnitury. O dżogingowaniu też będzie. I o kalisonach. </div>
Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com28tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-76221717719129248362012-03-30T14:05:00.000+02:002012-03-30T14:05:22.032+02:00Baczność! Strzeż się promoncji!<b>Promoncja to jest taka wydumka markietingowa, że jak jakiś sklep czy tam firma chce się pozbyć towaru, to pisze dużymi literami „Promoncja” i zaciera łapki. Ludziskom (mnie oczywiście nie) zapalają się pod czapką różnokolorowe pazernościowe lampki i ganiają między półkami jak chłop, co poje niedojrzałych jabłek i popije mlekiem. Tylko że w tej całej promoncji nie rozchodzi się o to, żeby babie czy chłopu dobrze zrobić. Promoncję organizuje sklep czy tam firma po to, żeby na niej korzystać mimo, a najczęściej wbrew dobru klienta.</b><br />
<br />
To, że gdzieś jest promoncja, nie oznacza, że jest taniej. Jak się na ten przykład w jakiejś partii stolików nóżka chita, to sklep robi promoncję (czyli promuje stoliki żeby zwrócić uwagę niespełnionych brydżystów czy tam wywoływaczy duchów - w zależności od kształtu blatu) i sprzedaje stoliki na pniu. Oni nieźle kombinują w tych sklepach czy tam firmach: na cholerę z wadliwym towarem bujać się przez rok albo odsyłać do producenta, kiedy natrętów składających reklamację można zbywać orzeczeniami o niewłaściwym użyciu produktu przez tydzień, góra dwa. Potem jest spokój, bo ludziska odpuszczają, a chitających się stolików na stanie – zero.<br />
<br />
W promoncji nie musi być taniej, ale może, tylko wtedy kryj się kto może, gdyż zagrożenie epidemiatologiczne wisi na włosku. Bo wyobraźcie sobie, że w rybnym makrela nie chce się sprzedawać — jak zwykle po upływie trzech tygodni kiedy oczy jej wypadną, a na skórze wychodzą burchle. Wtenczas się taką rybę zamraża, obniża się cenę o połowę i sprzedaje jako najświeższą dostawę lotniczą prosto z Grecji. Potem, po powrocie z zakupów klient (nie mówię, że ja) rybkę rozmraża i już może rozpocząć trzydniowy proces wietrzenia chałupy. Tylko pająk Józef i skorek Leon się cieszą, energicznie buszując po kuchni w poszukiwaniu tego pysznego kąska, co się tak uroczo rozkłada. Nie wspominając o muchach zlatujących się z okolicznych bardaszek.<br />
<br />
To tego, pootwieram okna i pójdę chyba do Szuwaśki, nie? Sołtys poleczy śliwowincją, do nocki węch się dla mnie zresetuje i spróbuję wrócić. Chaliera, a może dziurę w dachu wybić? Zawsze jeden otwór do wietrzenia więcej. Uch, uważajcie na promoncje, bo pożałujecie. Nie mówię, że jak ja.Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com68tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-54503154329460725462012-03-18T12:35:00.001+01:002012-03-18T12:35:44.907+01:00Faszerowane ziemniaki z ziemniaczano-serowym sosem<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-n1jWN_u8Ly0/T2UMPp6xUoI/AAAAAAAAA7o/R8csCa4xEys/s1600/_MG_6739m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="276" src="http://1.bp.blogspot.com/-n1jWN_u8Ly0/T2UMPp6xUoI/AAAAAAAAA7o/R8csCa4xEys/s400/_MG_6739m.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<b>Czasem jak się czego zachce, to się nie da wytrzymać, co nie? Będzie łazić za człowiekiem taki salceson czy inna świeżynka, odpędzić się nie da, jejbohu! Jak mnie się więc wczoraj zachciało kartochli nadzianych mięsem, zaraz umyśliłem je zrobić aby nie pałętały się za mną jak będę sikorki obłaskawiał na potańcówce w remizie. W piwniczce jeszcze co nieco bulw zostało, tak i wykonałem. Żeby nie było za suche, zrobiłem sosek. Ale jaki sosek! Słodkawy, serowy, a i zdrowotny, gdyż ponieważ do jego wykonania nie poszła ani mąka, ani śmietana. Miodas, cie florek...</b><br />
<b><br /></b><br />
<b><span style="color: #cc0000;">Składniki:</span></b><br />
<b>6 sporych ziemniaków,</b><br />
<b>50 dkg mięsa mielonego,</b><br />
<b>1 klinek niebieskiego sera pleśniowego,</b><br />
<b>garść oliwek,</b><br />
<b>1-2 łyżeczki musztardy,</b><br />
<b>2 cebule,</b><br />
<b>4 ząbki czosnku,</b><br />
<b>rozmaryn, kmin rzymski, sól, pieprz.</b><br />
<br />
3 posiekane ząbki czosnku, oliwki, także posiekane, oraz musztardę łączymy z mięsem. Dodajemy 3/4 opakowania sera, który wmieszywujemy w masę mięsną. Przyprawiamy do smaku podprażonym kminem rzymskim, solą i pieprzem. Ziemniory wydranżalamy (ja tam nie mam cierpliwości żeby łyżeczką wydłubywać ze środka, więc przekrajam na pół i wyskrobuję; tak jest łatwiej). Z zewnątrz smarujemy oliwą, w wydrążenia nakładamy farsz. Do piekarnika. 180 stopni, pół godzinki czy śtyrdzieści minut, aż się zaczną rumienić.<br />
<br />
Cebulę kroimy jakkolwiek i dusimy na masełku.<br />
<br />
Żeby nie wyrzucać tego, co wydłubałem ze środka ziemniaków, postanowiłem to zużyć, bo niewiele jest rzeczy gorszych od marnowania dobrego jedzenia. Tak więc przesiekałem byle jak i dorzuciłem do cebuli. Te wiórki zostały mianowane Świetnym Zagęszczaczem Sosowym.<br />
<br />
Cebulę z ziemniaczanymi wydłubkami podduszamy chwilę, a potem zalewamy dwoma szklankami wody. Dusimy pod przykryciem do całkowitej, absolutnej miękkości. Pod koniec odkrywamy i odparowujemy płyn. Po usunięciu nadmiaru wody dodajemy rozdrobnioną resztkę sera. Czekamy chwilunię aż się rozpuści. Na koniec dokładamy ząbek czosnku, rozmaryn, sól, pieprz i blendujemy na gładziuśką, bieluśką, gęstawą, słodkawą, pachnącą serem, rozmarynem i czosnkiem muślinową masę (na zdjęciu widać też pieczarki, ale zostały usunięte z listy składników, albowiem tego, no nie wnosiły nic, no!).<br />
<br />
Dobre to nieprzeciętnie. Szczególnie sos przypadł mi do gustu. Miał świetną konsystencję i piękny, kremowobiały kolor. Wiecie co? Dziwna rzecz: jak tylko solidnie pojadłem, zaodraz mnie się odechciało i tych kartochelków, i jeść w ogóle. Czary, panie, czary!Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com29tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-50718674403503477012012-03-15T21:29:00.001+01:002013-01-22T00:08:27.293+01:00Niby że chleb ze słoniną, ale w wersji light, a nawet fitness<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-iNB-UOVko44/T1aNqe-7UWI/AAAAAAAAA7Y/fIiUuGk6sBg/s1600/_MG_6285m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="276" src="http://1.bp.blogspot.com/-iNB-UOVko44/T1aNqe-7UWI/AAAAAAAAA7Y/fIiUuGk6sBg/s400/_MG_6285m.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<i><b>Przed lekturą zjedz kalarepę, poczochraj borsuka i skonsultuj się z dekarzem bądź kauzyperdą, gdyż każdy tekst niepotrzebnie przeczytany może być przyczyną niesmaku.</b></i><br />
<br />
O linię trzeba dbać, wiadomo, i niekoniecznie o to, aby była obła i okrąglutka jak u kaczuszki, choć to także dbanie. Zimą jednakowoż człowiek czasem czuje, że przybrał jak niedźwiedź przed zimowiskiem, i że mus coś z tym zrobić. Letniki w takich razach zdejmują prostokątne kościane okularki, nakładają opaski ze skarpetek frote na włosy (jak który co tam na głowie ma, ale nawet jak nie ma, to nakłada i udaje, że ma, tylko nie wziął z chałupy) i zaiwaniają bezproduktywnie po szutrówce w te i nazad. Mówią, że dżogingują się. Jednego razu sołtys nasz chciał dorobić i puścił za takim letnikiem swojego Dżeka, bulsteriera znaczy się, licząc, że letnik dla niego jaką butelką odpłaci za udostępnienie tempomatu. Ku naszemu zdziwieniu nie wyszło z tego za wiele poza podartymi portkami letnika i powiastką od posterunkowego Guzika.<br />
<br />
My, koszelewiaki, nie dżogingujem się. Na zebraniu na schodkach pod gieesem ustaliliśmy, że nie przystoi dla naszej powagi w rozwianych fufajkach na watolinie i z onucami wylatującymi z gumofilców brykać jak jakie kołowate. Sikorki patrzą, fason trzeba trzymać, a i niewygoda wielka, bo gumofilcy kupuje się za duże, aby nie cisnęły w nagniotki. Gumiaki fruwają, czapka uszatka spada, zawartość kieszeniów wylata i tłucze się, co jest marnotrawstwem jeśli się zawczasu nie dopiło.<br />
<br />
No i tego, co to ja miałem. Aha, o odchudzaniu miało być. Ganiać jak kurki za własną dupą my nie ganiamy, więc pozostaje nam ograniczać w diecie tłuszcze i te, jak im, kalorie. Otóż słonina to wiadomo, tłuszcz. Smaczny on jest, co zostało udowodnione naukowo przez naszego sołtysa, ale ma w cholerę cholerastrolu, co z kolei przez sołtysa udowodnione nie zostało, pozostaje zatem w sferze tajemnicy razem z Trójkątem Bermudzkim.<br />
<br />
Ja to sobie myślę tak: może i jaki czort w tej słoninie siedzi, wszelako zjeść ochota jest, szczególnie pod stakanek czego dobrego. Teraz Wielki Post, więc Maciaszczyk dla nas postną śliwowincję robi. Pijąc, człowiek odchudza się czy chce, czy nie. Jedynie pińździesiąt i pińć procent ona ma. Na nalepeczkach napisano „Śliwowincja postna lajt” aby ksiądz proboszcz nie wyrzekał i nie pięścił w ambonę jak wtedy, kiedy myśmy kilka lata temu na święty Józef Święto Świętego Stolarza odprawili. Może i rozeszłoby się wtenczas po kościach, jednakże czwartego dnia świętowania niepotrzebnie grilla na klombie przed plebanią rozpaliliśmy, a że nie mieliśmy drewek ani wyngla, za to mieliśmy beczkę ze smołą, kawałkami papy, eternitu i karbidu, to tego, ten, poszło trochu dymu i ksiądz w superlatywach o nas nie wysławiał się. Ale za to rumieńców dostał, a to oznaka dobrego zdrowia. Nie dziwota zresztą; ksiądz proboszcz zmartwień większych nie ma, parafia dobra, choć nie za bogata, parafianie porządne, to i zdrowie dopisuje.<br />
<br />
Zdrowotną śliwowincję dobrze wspomóc lżejszą zagrychą aby dopełnić idei przedwiosennego zrzucania fałdów, tudzież oponek. Robi się to bardzo prosto. Żeby mniej kalorii było, trzeba mniej słoniny dać. To primo. Sekundo, dobawić czego beztłuszczowego i wspomagającego tłuszczu spalanie. Ot, i cała filozofia. Bierzemy więc chleb, skrobiemy zmrożoną słoninę w ziołach, ale mniej, i układamy na chlebku.<br />
<br />
Teraz będą dodatki odchudzające, które zapewnią nam, w zależności od pci, sylwetkę klepsydry lub młota. Z moich obserwacji wynika mianowicie, że jak się tłuszcz z kaczki wytopi, to zostają bardzo smaczne skwarki. Tłuszczu one nie mają, bo się wytopił, zatem są w wersji dietetologicznej. Sypiemy trochę po wierzchu dla zmniejszenia kaloryczności dania. Dokładamy pikantną jak piekło i pół Dżordżii papryczkę chili, która wspomaga spalanie tłuszczu (ze słoniny, bo w skwarkach i w chlebie nie ma co spalać). Lekka, odchudzająca kanapeczka gotowa. Spożywać w umiarkowanych ilościach, po jednej na każdy stakanek dietetycznej śliwowincji. Efekt murowany, tylko mus mnie podumać, jaki.<br />
<br />
Aha, byłbym zapomniał. Robiąc tę kanapeczkę, pod żadnym pozorem nie smarujcie chleba masłem! Wiecie, ilu takie masło ma konserwatorów?Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com32tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-20500699816578848332012-02-23T14:15:00.000+01:002012-02-23T14:15:00.219+01:00Modernizacja schaboszczaka<br />
Schaboszczak jaki jest, każden jeden widzi, a coponiektórzy nawet lubieją. <a href="http://kuchnianagazie.blogspot.com/2010/11/kuk-sznycel-wieprzowy-z-ragout-z-warzyw.html" target="_blank">Było już tutaj o tym arcytradycyjnym daniu</a>, ale bardziej w ujęciu dla moich sąsiadów, którzy jak mają pasztetową i gulasz ze świńskiej pachwiny z zasmażką, to są kontenci i tryndom kuchennym nie hołdują nic a nic. Jednakowoż dzisiaj wpadł mi w łapki cudnej urody schab prosto od zaufanego rzeźnika. Pożałowałem ja jego masakrować tłuczkiem i panierować w jajku i bułce, bo tak to można robić pięciokrotnie odświeżane ścierwo z hipermarkietu.<br />
<div>
<br /></div>
<div>
Zrobiłem go jeszcze prościej, niż tradycyjny kotlet schabowy, ale mimo wszystko połakomiłem się na pyszną duszoną kapustę, czyli odwieczny superowy dodatek do schabowego, która to kapusta może najzdrowsza nie jest, gdyż wzdyma czy tam coś (nie wiem, nie znam się, ja to chyba kamienie mógłbym wpaździerzać i potem co najwyżej grzechotać łapawszy pekaesa), ale za to ekologiczna, własnoręcznie wyhodowana, własnonożnie udeptana przez Pałąkową. Moją sąsiadkę, znacie może.<br />
<div>
<br /></div>
<div>
Powstało danko niby przypominające schabowego, ale jakieś jak gdyby inne. Taki stek ze schabu. Ekskluzyjny więcej i nowoczesnością waniający, bym powiedział, a przynajmniej nowoczesnością na miarę naszej wioski. Nu, jaka wioska, taka nowoczesność. Posłuchajcie, jeśliście ciekawi.<br />
<div>
<br /></div>
<div>
<b><span style="color: #cc0000;">Składniki:</span></b></div>
<div>
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>śliczny plajsterek schabu,</b></div>
<div>
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>25 dkg kiszonej kapusty,</b></div>
<div>
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>1 cebula,</b></div>
<div>
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>sól, pieprz, cukier, kminek.</b></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Grube na 3 centymetry plajstry schabu osalamy, opieprzamy, oprószamy szczyptą majranku, skrapiamy odrobiną soku z cytryny albo octu balsamicznego, lekko masujemy paluchami i odstawiamy, najsamwpierw zabrawszy się za kapuchę, bo mięso zrobi się w kilka minut, a kapucha nie. No a z nią to wiadomo, trochę posiekanej cebulki, olej, kilka łyżek wody, sporo kminku i niech się pod przykryciem poddusza do miękkości na małym gazie. Aha, otwieramy szeroko okno...<br />
<br />
<i>... bo niestety, zbyt światowo<br />to nie pachnie ta kapucha.<br />Z przeproszeniem za to słowo —<br />jedzie, jakby kozie z ucha. *</i></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Ja wolę własny smak kapusty do kotleta, ale dla urozmaicenia można dodać koncentratu pomidorowego albo pomidorów z puszki. Można też dać suszonej śliwki, żurawiny, ale wtenczas z kanoniczności wyjdą nitki. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Kiedy kapusta przelewa się przez łyżkę, przyprawiamy do smaku, ewentualnie dodając cukru jeśli kwaskawa, i bierzemy się za mięso. Pisać tu nie ma o czym, więc żeby nie myśleliście, że się obcyndalam, opowiem wam o moim cud-miód grillu elektrycznym, co ja jego od moich sąsiadów z okazji Międzynarodowego Dnia Świszczypały i Birbanta dostałem, gdyż obchodzę to święto z racji cech osobowościowych, a nawet, jak głosi rozpoznanie doktora Wądołowskiego z gminnego ośrodka zdrowia, rozdwojonych cech osobowościowych. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Fajny on, nie powiem. Srebrzanny! Mówię o grillu, doktor Wądołowski srebrzanny jest tylko po bokach głowy, gdyż dziewiąty krzyżyk dla niego bije; na reszcie fizjognomii popielaty więcej. I dwustronny do tego (cały czas ja was tu grillem bajeruję, wszak każdy, kto go zna, wie, że doktorem Wądołowskim to i stracha na wróble nie zbajerujesz — co najwyżej wystraszysz), znakiem mówiąc — że się przez chwilkę spróbuję nie rozwojażać — kładnie się mięsko albo warzywko na poteflonie, zamyka się jak gofrownicę i zaodraz z obuch stron podpieka się. Polędwiczka gotowa w pięć minut, cienkie płaty piersi kurczaczej w dwie, a cukinii nawet nie zdąży się zamknąć i już trzeba zdejmować. Ruchome zawiasy ten grill ma, więc i grube kawałki się elegancko zrobią. Teflonowe tacki nawet nie idą do zmywarki, bo wystarczy pod bieżącą wodą spłukać, tak nic nie przywiera. Jest on od firmy Tefal, dla której ja z tego tu mojego zydelka pięknie za wydumanie tego ustrojstwa dziękuję, mimo że nie chcieli dać litra gazu do kucheneczki gazowej emaliowanej za wzmiankę zaszczytną na blogu o czytelniczości zbliżonej do frekwencji na kursie robienia ludków z kocich bobków i resztek watoliny. Ludzie skąpe teraz**.<br />
<br />
Apropos gazu. Ja tam, o czym wy mogliście już słyszeć, wolę pogotować na gazie, ponieważ albowiem człowiek lepszy nastrój potem ma, szczególnie że gaz ekologiczniejszy od monopolistycznego prądu z Zakładu Energetycznego. Ale że elektryfikancja do nas już ze dwadzieścia lat będzie, jak dotarła, tak więc ujmy nie będzie od czasu do czasu chabaninę prądem potraktować. No to cyk!</div>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-18SHt9hfByw/T0Qgvk1fUFI/AAAAAAAAG2g/R682o3s4Uy0/s1600/IMG_6579m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="276" src="http://4.bp.blogspot.com/-18SHt9hfByw/T0Qgvk1fUFI/AAAAAAAAG2g/R682o3s4Uy0/s400/IMG_6579m.jpg" width="400" /></a></div>
<div>
<br />
<br />
Oczywiście można upiec steka na patelni grillowej (sołtys nasz odnosi nawet pewne, choć umiarkowane, sukcesy z pokrywą od parnika i palnikiem acytelynowym), tylko że mnie się to raczej nie udawało i nawet jak plajster miał centymetr grubości, to był najpierw surowy w środku, a potem od razu stawał się kandydatem do Podeszwy Roku. A na grillu to jest robota! Sok nie zdąży się wylać, bo pieczenie trwa minut cztery, odsurawia się równomiernie, ze środka po rozkrojeniu wręcz bucha pyszny sosek. Stek jest mięciuśki jak bimbały Możejko Waldemary i z kapustą smakuje wybornie. Przy okazji można sikorki obłaskawiać daniem fjużyn, czego i dla was życzę, amen.<br />
<br />
———————————————————<br />
* Adelina Gremplina i Zespół Kołowatych z Kośmierzyna, <i>O kapuście, słoninie i chruście. Antologia poezji bez tołku</i><br />
<br />
** No dobra, nie złożyłem im propozycji (czyli jest plus, bo nie odmówili), a nazwę wymieniam w całości wbrew własnym zasadom, bo uznałem, że trzeba gadać o dobrych rzeczach, a nazwy przycinać dla tandeciarzy tak jak się na facjaty w gazecie nakłada czarny pasek jak kto w biznesie przekozaczy. Od dziś będą się pojawiać wtręty bezinteresownej reklamy jak co dla mnie przypadnie do gustu. Taki sos pomidorowy z oliwkami z Lidla na ten przykład... Mmm... Uznałem że najgorzej jest jak kto zobowiąże się do reklamowania czegoś, weźnie fanty w rodzaju dwie kostki z glutaminianem i solą o nazwie kostka bulionowa, naochuje się co niemiara, ale nie poinformuje, że tekst sponsorowany. Jak promocja wypływa z potrzeby serca i zadowolenia żołądka, to można, jak sądzę. Koniec gwiazdki.</div>
</div>
</div>Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com21tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-60334239956068444182012-02-11T18:30:00.000+01:002012-02-11T18:30:00.848+01:00Dzień Zakichanych- Sołtysie, może skoczymy do Maciaszczyka na jednego? Gadają, że Święto Zakichanych dzisiaj, a jak raz coś mię w nosie kręci, to i okazja jest.<br />
<br />
- A weź nie wnerwiaj mnie, czasu u mnie nima. Ścianę w chlewiku naprawić muszę, bo się chita. Walę tynki dzisiaj, psia matula!<br />
<br />
Nie to nie, pójdę z Radziulisem Czesławem. A dla wszystkich chorych z okazji Dnia Zakichanych zabawnych chrząknięć, urozmaiconych kaszlnięć, efektownych kichnięć, bezproblemowego odkrztuszania oraz wszystkiego najzakichańszego życzy Chryprak Apsioni, czyli ja. Kichajmy se i niech święty Kaszlenty będzie z nami! Aaapsik! A o ło, nie mówiłem, że w nosie kręci?Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com20tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-24204831963961371402012-02-08T21:14:00.001+01:002012-02-08T21:14:48.319+01:00Sałatka z rukolą i indykiem, ale taka, że się talerz wylizuje<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-9FcEABIykTI/TzLWfytfUNI/AAAAAAAAA7M/S0JtjfikO5A/s1600/IMG_6390m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="276" src="http://3.bp.blogspot.com/-9FcEABIykTI/TzLWfytfUNI/AAAAAAAAA7M/S0JtjfikO5A/s400/IMG_6390m.jpg" width="400" /></a></div>
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b>Naprawdę! Garłuszko Kazimierz, któren zwyczajowo wielgachną kulturę zaposiadywuje i </b><b>z dokładnością do jednego stopnia </b><b>odgina mały palec jak pije śliwowincję, wyszedł z talerzem do kuchni i dokładnie go oczyścił, bo się nie mógł powstrzymać. Już potem kotu do zmywania dawać nie musiałem, taki był czysty. Talerz, bo Kazimierz miał nos w sosie. Posłuchajcie, jeśliście ciekawi. Aha, przepisa z pełną bezwzględnością skradłem ze strony <a href="http://degusto.pl/2012/rukola-kurczak-i-miod-czyli-salatka-doskonala/" target="_blank">Degusto</a>. Fajne rzeczy oni tam pichcą.</b><br />
<div>
<br /></div>
<div>
<b><span style="color: #cc0000;">Składniki:</span></b></div>
<div>
<b><span style="background-color: white;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;">▪</span><span style="color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"> </span></span>1 opakowanie rukoli,</b></div>
<b><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="background-color: white; color: #ff6600; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;">▪</span><span style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"> </span> 0,5 kg piersi z indyka,<br /><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="background-color: white; color: #ff6600; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;">▪</span><span style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"> </span> 10 dkg żółtego sera albo gorgonzoli,<br /><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="background-color: white; color: #ff6600; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;">▪</span><span style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"> </span> pół albo 1/3 ogórka, tego długaśnego,</b><br />
<div>
<b><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="background-color: white; color: #ff6600; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;">▪</span><span style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"> </span>3-4 łyżki miodu,</b></div>
<div>
<b><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="background-color: white; color: #ff6600; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;">▪</span><span style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"> </span>1 łyżka octu balsamicznego,<br /><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="background-color: white; color: #ff6600; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;">▪</span><span style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"> </span> 3 łyżeczki musztardy,<br /><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="background-color: white; color: #ff6600; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;">▪</span><span style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"> </span> dobry ser dojrzewający,</b></div>
<div>
<b><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="background-color: white; color: #ff6600; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;">▪</span><span style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"> </span>sok z połowy cytryny,</b></div>
<div>
<b><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="background-color: white; color: #ff6600; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;">▪</span><span style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"> </span>pół ząbka czosnku,</b></div>
<div>
<b><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="background-color: white; color: #ff6600; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;">▪</span><span style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"> </span></b><b>1 łyżeczka cukru,<br /><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="background-color: white; color: #ff6600; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;">▪</span><span style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"> </span> rozmaryn, sól, pieprz.</b></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Indyka solimy, pieprzymy, wstawiamy na godzinkę do lodówki, po czym smażymy na oliwie aż zbieleje. Wtedy wlewamy miód, ocet balsamiczny i smażymy aż się skarmelizuje i ładnie zbrązowieje.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Z musztardy, oliwy, cytryny, cukru, czosnku i drobno posiekanego rozmarynu przygotowujemy słodko-kwaśny winegret. Polewamy nim umytą i osuszoną rukolę (ja dodałem też garstkę świeżego szpinaku). Mieszamy, dodajemy pocięty w słupki ogórek i ser (następnym razem zrobię z odrobiną gorgonzoli zamiast żółtego sera; mimo że jest tu dużo smaków, ten pyszny ser nie zawadzi). Obkładamy dookoła indykiem, polewamy po wierzchu pozostałym na patelni miodowo-balsamicznym sosem, skrapiamy lekko oliwą, suto posypujemy starkowanym serem (u mnie wyborny, słodkawy, głęboki w smaku i lekko szczypiący w język litewski Dziugas). Podajemy z grillowaną bagietką posmarowaną oliwą i czosnkiem.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
W tytule przepisu na degusto.pl stało, że to jest sałatka doskonała. Najpierw się uśmiechnąłem z politowaniem, ale im dłużej wyobrażałem sobie te różnorodne połączenia, tym się uśmiechałem mniej, za to z większym zaciekawieniem. W końcu, kiedy już ją zrobiłem a Garłuszko Kazimierz łakomie spoglądał na mój talerz aby i ode mnie wylizać resztki winegreta połączonego z miodowym soskiem, wiedziałem, że coś w tym jest, ale na pewno nie przesada w tytułowaniu przepisu. O tak, w to mi graj! Czego i dla was życzę oddalając się zrobić porządki na stryszku, bo myszy harcują. Nu, bywajcie zdrowi.</div>Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com20tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-42399576833273230472012-02-03T17:51:00.000+01:002013-01-22T00:23:35.265+01:00Okrutna bajka o okrutnym emigracyjnym losieNad bagienną koszelewską równiną wstawał nowy dzień. Turzycowiska odbijały jeszcze atrament nocnego firmamentu, ale na wschodzie jaśniała już zapowiedź jutrzenki. Czyste niebo zwiastowało kolejny ciepły lipcowy poranek. Pierwsze wodniczki objawiały co prawda światu radość życia, jednak nieśmiało, jakby nie chciały zakłócać piękna i spokoju nocy. Gdzieś zachrapał łoś, wilki wylizywały pyski po uczcie, a strwożone sarny łapały ostatnie chwile wytchnienia przed codzienną zawieruchą.<br />
<br />
W chacie Antoniego Czypraka, którego być może kilka osób zna, było cicho jak po obsianiu makiem. Gospodarz spał słodko, lekko pochrapując pod pierzyną, której nie zmieniał na lżejszą nawet na lato. Onuca odkutała mu się z nogi i zwisała z tapczanu. Kot Henryk posmyrał ją łapą, ale nie śmiał kontynuować zabawy w obawie przed przepędzeniem z wygodnego łóżka. Ułożył się na poduszce i, przytulony ogonem do nosa opiekuna, lizał sobie futro, starając się nie mlaskać zbyt głośno. Na chwilę przerwał ablucje, bowiem przemknęła mu myśl, że poza spaniem, jedzeniem i lizaniem można by robić jeszcze inne rzeczy: nauczyć się jeździć na rowerze, napisać wiersz po grecku albo... Tutaj myśl zgasła, a kocisko uznało, że to wczorajszy salceson mu się przypomina i spokojnie wróciło do tego, co najważniejsze w życiu.<br />
<br />
W kuchni jedynie zegar z kukułką świadczył tykaniem o upływie czasu. Skorek Leon otworzył siódme oko. Przeciągnął odnóża, zastrzygł szczypcami, rozejrzał się.<br />
<br />
- Pobudka, już świta! - szturchnął pająka Józefa w odwłok.<br />
<br />
- A dajże ty mi święty spokój - burknął Józef. - Muchy się włączają o piątej, pajęczyna zastawiona, nie będę robił pustych przebiegów.<br />
<br />
- Kochany, żyć trzeba! - oburzył się Leon. - Pamiętasz, dobór naturalny, walka o przetrwanie i takie tam.<br />
<br />
- Śpij, skąposzczecie* jeden, póki możesz. Co tobie, dzieci płaczą, czy jak?<br />
<br />
- A płaczą, płaczą! Gospodarz kuchnię posprzątał, jeść nie ma co!<br />
<br />
Zaniepokojony Józef wyszedł spod kredensu. - Kurde, faktycznie! A to łajdak, zabrał nawet rybę, która leżała tu od Wielkanocy! Ocipiał, czy co?<br />
<br />
- Ocipieć raczej nie ocipiał. Byłem wczoraj w kiblu, to widziałem. Ale że coś się dzieje, to pewne. Posprzątał, umył się pod pachami... Może zlikwidował stołówkę na przyjazd tej baby?<br />
<br />
- Weź mi nawet nie przypominaj! - zatuptał nerwowo pająk. - Dwa tygodnie odnawiałem pajęczyny po ostatniej wizycie tej raszpli!<br />
<br />
Wzdrygnęli się obaj na wspomnienie wszechobecnych mopów, ścierek, mioteł, płynów śmierdzących konwaliami i co prawda przejściowego, ale bardzo dotkliwego braku dostępu do okruszków, kawałków mięsa i warzyw walających się po całej chałupie. Ludwiczak Jadwinia nie budziła w nich ciepłych myśli. Skorek Leon obawiał się nawet, że gdyby ta przebrzydła człowieczka bywała częściej w ich domu, musiałby pomyśleć o emigracji zarobkowej. Patriotyzm patriotyzmem, a trzysta dwadzieścioro troje małych skorków coś jeść musi. Trzysta dwadzieścioro dwoje, poprawił się w myślach, bo małego Ludwiczka, to śliczne, niewinne maleństwo zeżarł wczoraj dla zabawy wróg wszystkiego, co się rusza, kot Henryk. Ciągle jeszcze brzmiał Leonowi w tchawkach słuchowych chrzęst cieniutkiego chitynowego pancerzyka.<br />
<br />
Z zamyślenia wyrwał go ruch w sypialni: gramolenie z barłogu, odgłos potrącanego krzesła i skierowane do kota zaczepne pytanie, co za mondzioł zostawił tu zydelek. Gospodarz wszedł do kuchni mrucząc niewybrednie i otrzepując twarz z sierści. Z namaszczeniem przeciągał się, wyglądał przez okno, drapał się tu i ówdzie i człapał w tę i z powrotem dyndając kutasikiem u szlafmycy i przestępując kota, który kręcił mu ósemki między nogami w oczekiwaniu na śniadani. Szelest dziurawych papci na drewnianej podłodze pobudził skorka do działania.<br />
<br />
- Ruchy, Józuś, ruchy! Człowiek wstał! Będzie wyżerka! Co dziś na śniadanie? Widziałeś? Wyciągnął pasztetową! Mmm, te pyszne zmielone wymiona, skórki i chrząstki! Ach, benzoesanik, mój ulubiony! Aaaleee! Widziałeś ten wielki kawał, który mu upadł? Do ataku!!! O w mordę! Podniósł!<br />
<br />
- Jak nic człowieczka przyjedzie. Normalnie nie podnosi - zamruczał zrezygnowany pająk Józef. - Halina, przybastuj z tą pajęczyną! - krzyknął do żony. - I tak trzeba będzie zarabiać od nowa!<br />
<br />
- Oczadziałeś, Ziutek? - zdziwiła się pająkowa, która nie słyszała wymiany zdań i mozolnie tkała pułapkę na muchy. - Po co od nowa? Taka ładna mi wyszła. Walerka od sołtysa nauczyła mnie nowego wzoru. Wszystkie mole nasze!<br />
<br />
- Niemądra jesteś, Halina, i o światowej polityce masz pojęcie jak karaluch o dobrym wychowaniu - oświadczył Józef. - Zrób mi lepiej komara w sosie z pyłku pelargonii. Jestem głodny jak turkuć.<br />
<br />
- O masz, kuchnia modliszkowa się jaśnie panu marzy! Komar jest na niedzielę, dzisiaj dostaniesz mszycę z paprochami.<br />
<br />
- Po mszycach mam gazy - naburmuszył się i ostentacyjnie zapadł w letarg. Zawsze tak reagował na problemy małżeńskie, ale nie tylko. Józef, jak ma w zwyczaju jego nacja, zawieszał się chętnie i bezinteresownie. Takim zawieszonym pająkiem można grać w piłkę, turlać, zrzucać ze stołu. Za młodu skorek lubił pobawić się przyjacielem w ten sposób w ramach rewanżu po kolejnej przegranej w szachy.<br />
<br />
Długo nie było mu dane letargować, bo najpierw wiejską drogą przejechał autobus, a po kilku minutach rozległo się pukanie. Gospodarz, już ubrany w odświętny seledynowy waciak i czerwone dresy z anilany wyprodukowane jeszcze w Związku Radzieckim, doskoczył, zamaszyście otworzył drzwi i wydał okrzyk radości. Wkrótce kuchnia wypełniła się śmiechem, westchnieniami, cmokaniem, radosnym szczebiotem, krzątaniną i odgłosami specjałów wykładanych z torby podróżnej na stół: marynatami z cukinii i papryki, ciasteczkami, winem truskawkowym oraz...<br />
<br />
- O nie! - krzyknął z trwogą skorek Leon. - Płyn konwaliowy! Biada nam!<br />
<br />
Zaiste, był to płyn do powierzchni drewnianych o zapachu konwalii, ale pojawiły się też środki do zmywania, odkażania, a także mop, gumowe rękawice i szczotka.<br />
<br />
- No to po zawodach. Ach, na cóż to przyszło! - załkał skorek. - Pora uciekać!<br />
<br />
Pająkowa wychyliła się ze szpary pod listwą przypodłogową, która robiła za kuchnię. - Nie tragizuj, Leoś - powiedziała wycierając odnóża w ścierkę. - Przeżyliśmy komornika, remont, nie przeżyjemy jednej człowieczki? Popatrz, jaką pajęczynę utkałam. Owocówka się nie prześlizgnie!<br />
<br />
- Dobrze ci mówić, twoje dzieci odchowane, już na swoim, a co ja mam począć z tą czeredą maluchów? Pójdę za drogę. Słyszałem, że żuki zniosły wizy. Nie ma na co czekać, rodzina najważniejsza. Żegnajcie, przyjaciele!<br />
<br />
Chlipnął, smarknął, uściskał pająka, ucałował pająkową i poszedł Leon na poniewierkę, a za nim sznureczek trzystu dwudziestu dwóch małych skorków z opuszczonymi główkami i z malusieńkimi tobołeczkami zawieszonymi na drzazgach z podłogi.<br />
<br />
Nie uszli jednak daleko, bo przyleciała sroka i pożarła trzysta dwadzieścia trzy skorki, jednego po drugim. Koniec bajeczki, wzuwać piżameczki i lulu, bo jutro linoleum wyszorować trzeba.<br />
<br />
———————————————<br />
* Autor opowiastki nie ponosi odpowiedzialności za niedociągnięcia bohaterów w edukacji z zakresu botaniki**.<br />
<br />
** Taki żarcik. Chodziło oczywiście o ziołologię***.<br />
<br />
*** Dość żarcików! Nieśmieszne są!Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com29tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-25614614643144586792012-01-28T13:08:00.001+01:002012-01-28T13:08:39.801+01:00Jarmużowe pierożki do jarmużowej zupy<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-e7_QkxtwLGQ/TyM7alRSqzI/AAAAAAAAA6g/MeA-LQGh-ik/s1600/_MG_6342m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="276" src="http://2.bp.blogspot.com/-e7_QkxtwLGQ/TyM7alRSqzI/AAAAAAAAA6g/MeA-LQGh-ik/s400/_MG_6342m.jpg" width="400" /></a></div>
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b>Acta Actą, a żyć trzeba. Korzystając zatem z chwilowej nieuwagi Ewelajny, zakradłem się <a href="http://kuchniapelnasmakow.blogspot.com/2011/12/fantastyczna-zupa-jarmuzowa-i-pierozki.html" target="_blank">na jej bloga</a> i podczas kiedy nieświadoma kradzieży intelektualnej dziewczyna dżogingowała się nad brzegiem morza, podebrałem co się dało. Padło na jarmuż, gdyż albowiem wielce sobie cenię te liście. Na surowo nieprzyjemnie skórzaste, choć o delikatnym smaku kalarepki, brokuła i kapusty, po podgrzaniu nabierają wigoru. Wysmażone na chrupko wyraźnie smakują orzechami, a zupa... delikatna, zieloniuchna, jakby nieco kalarepkowa, choć mnie nie wyszła taka urocza, jak właścicielce praw inelektualnych. Zatem niechaj mnie zakują, ale co pojadłem to moje! Ewelino, gdybyś zastanawiała się, kto myszkował, biorę to na klatę: jam to, nie chwaląc się, sprawił!</b><br />
<br />
<b><span style="color: #cc0000;">Składniki na zupę:</span></b><br />
<b>10 liści jarmużu,</b><br />
<b>1 cebula,</b><br />
<b>1 marchewka,</b><br />
<b>1 mała pietruszka,</b><br />
<b>3 ziemniaki,</b><br />
<b>4 ząbki czosnku,</b><br />
<b>1 łyżka imbiru w proszku,</b><br />
<b>2 łyżki masła,</b><br />
<b>1 litr bulionu,</b><br />
<b>3 łyżki prażonych na suchej patelni pestek słonecznika,</b><br />
<b>kurkuma, sól, pieprz.</b><br />
<br />
Z jarmużu wycinamy twarde nerwy i łodygę i rzucamy precz dla prosiaków, a jak kto nie ma, to na kompost. Cebulę i połowę czosnku siekamy i podduszamy na maśle (u Ewelajny był też por, ale ja nie miałem, choć pewnie dodałby ślicznej zieloności). Kiedy się deczko zrumieni, dodajemy pokrojoną marchewkę, pietruszkę i jarmuż (koniecznie dokładnie umyć!). Dusimy przez 10—15 minut aż listki jarmużu nabiorą pięknego głębokozielonego koloru i znacznie zmniejszą objętość. Wtedy dodajemy pozostały czosnek i ziemniaki. Zalewamy bulionem i gotujemy tak z 15 minut.<br />
<div>
<br /></div>
<div>
Zawartość garnka blendujemy, polewamy w miseczki, układamy klajster gęstej śmietany, a jak bieda, to kawałki wędzonej szynki, posypujemy pestkami słonecznika. Gotowe. Można pojadać do zwykłej kanapki, która dzięki tej wyśmienitej zupie napierze poloru, ale lepiej poświęcić dodatkowe pół godzinki i sieknąć se jarmużowego pieroga. A oto i on.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<b><span style="color: #cc0000;">Składniki na jarmużowe pierogi:</span></b></div>
<div>
<b>opakowanie ciasta francuskiego (wyczynowcy robią sami),</b></div>
<div>
<b>10 dkg liści jarmużu,</b></div>
<div>
<b>10 dkg serka typu Capri,</b></div>
<div>
<b>1 cebula,</b></div>
<div>
<b>3 ząbki czosnku,</b></div>
<div>
<b>1 łyżka czarnuszki,</b></div>
<div>
<b>sól, pieprz.</b></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Dobrze umyty, z powycinanymi twardymi częściami jarmuż drobno siekamy i smażymy na dużej patelni niedużymi porcjami. Powinien lekko zbrązowieć na brzegach, wtedy daje orzechami i jest najsmaczniejszy. Taki chrupiący, mmm! Osączony jarmuż mieszamy z serem, solimy, pieprzymy.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-wFeDy6OWmUc/TyPkRInqtEI/AAAAAAAAA6w/lXPlkEilKSM/s1600/_MG_6340m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="221" src="http://4.bp.blogspot.com/-wFeDy6OWmUc/TyPkRInqtEI/AAAAAAAAA6w/lXPlkEilKSM/s320/_MG_6340m.jpg" width="320" /></a></div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
Na oliwie smażymy przez chwilę czarnuszkę aby wydobyć aromat. Dorzucamy czosnek. Po małej chwili wysączamy zawartość, dokładamy posiekaną drobno cebulkę i smażymy ją na rumiano. No ja wiem, że to chwilę potrwa, ale zaręczam, że warto.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Wszystko razem mieszamy, ale staramy się nie próbować, bo to grozi pożarciem całego farszu przed ukończeniem wykonywania pierożków. Rozumiecie, pierożki bez nadzienia to... no, pieczone ciasto francuskie.</div>
<div>
<br /></div>
Płaty ciasta delikatnie rozwałkowujemy. Wycinamy kwadraty o boku ok. 10 cm. Najbardziej uroczo wyglądają pierożki mniejsze, o boku 5 cm, ale kto zdzierży to mozolne napychanie i zlepianie takich maluchów!<br />
<div>
<br /></div>
<div>
Farsz nakładamy na ciasto, lekko zwilżamy wodą brzegi, które dociskamy widelcem. Układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni tego, jak mu tam, no, ten Szwed... A, mam to, Celsjusza! Kurde, jak nie Niemiec okulary kradnie, to Szwed się zapomina. Ot, czasy.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<div>
Pieczemy 20—25 minut do zrumienienia.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-lN1ThFgmB5Q/TyPkl87ul2I/AAAAAAAAA7A/-DPyhU9lwbQ/s1600/IMG_6365m.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="221" src="http://3.bp.blogspot.com/-lN1ThFgmB5Q/TyPkl87ul2I/AAAAAAAAA7A/-DPyhU9lwbQ/s320/IMG_6365m.jpg" width="320" /></a>Jak zostanie trochę ciasta, wycinamy małe kawałki i nakładamy, co się da: kawałek sera (gorgonzola jest super), majonez, keczup, szynkę, jakiś ostry sos albo resztki farszu. Będą fajne ciastunia na zagrychę.</div>
</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
To teraz tak: jakie to smaczne, dowie się ten, kto se zrobi i spróbuje. Ja nawet nie żałuję, że pójdę do więźnia za kradzież, bo za takie pyszności mogę beknąć.</div>Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com20tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-76831980480893553562012-01-25T08:06:00.000+01:002012-01-25T08:06:00.051+01:00ACTA ad acta!<br />
- Pan Szuwaśko? Dzień dobry, panie sołtysie!<br />
<br />
- Nu, jak mówi ████ w piosence ██ ██████ ███, to się okaże. A czego chcą?<br />
<br />
- Chcielibyśmy porozmawiać o nowej, ze wszechmiar ochraniającej obywateli ustawie. ACTA się nazywa.<br />
<br />
- Tego to nie znam. Procenty ma?<br />
<br />
- Sto trzydzieści, ale na rzecz koncernów, które wymusiły tę ustawę.<br />
<br />
- A, to zdaje się te bezumne duraki znoweś rozplenili się! My ich zawsze w bagno dawaliśmy, ale widać któryś był się wymkł. To tego, o tym to ja myślę tak: █████████████ mi z tą pi████ ██████████ ████████ ████ ██ ██████████. Gdyby było mało, to ████████ ██████ ██ █ ██████. A do tego kostur kostropaty dla nich w głębokie kiszkie! ███████ █ ███ ██ ███████████████ ██████ █ █ !<br />
<br />
Aha, i jeszcze ████ █ ███ ██ ████████!<br />
<br />
<br />
--- BRAK SYGNAŁU ---Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com16tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-63949157451181201332012-01-22T09:47:00.001+01:002012-01-22T14:40:19.753+01:00Knedlik a globalne ocieplenie<b>Pani Władysława wymieszała drożdże, mąkę i jajka, zamiesiła ciasto, odczekała pół godziny, a kiedy uznała, że już pora, wrzuciła knedliki do gara z wrząkiem.</b><br />
<br />
Pani Władysława mieszka w Kociałówce, gmina Paździerzownica Kościelna, powiat Gliniewice w województwie podlaskim, które — jak być może niektórzy wiedzą — leży w Polsce, kraju współtworzącym Europę, która z kolei wraz z innymi kontynentami i oceanami wchodzi w skład kuli ziemskiej. Ziemia i inne planety krążące wokół Słońca to układ słoneczny. Wiele takich układów skupionych w jednym regionie nazywa się galaktyką, a niezliczona ilość galaktyk wypełnia Wszechświat, uznawany przez Nomadów Praoceanu za najmniejszą cząstkę elementarną, czyli memłon (wszystko przez to, że instrumenty Nomadów Praoceanu mają zbyt małą moc żeby dostrzec cokolwiek mniejszego). Memłony-wszechświaty wraz ze znaczne od nich większymi kapronami i plarkami krążąc wokół smaltonów tworzą jądra gryptonów, czyli molekuł, z których w dużej mierze składają się Malusieńkie Gryptonowe Drożdżaki. To tak na wypadek gdybyście chcieli wiedzieć, kim jest pani Władysława.<br />
<br />
To właśnie Malusieńkie Gryptonowe Drożdżaki buszowały w Okrutniewielgachnymjakstąddotamtąd Zaczynie, z którego Przepotężny Transkosmiczny Kucharz uformował cztery Zajewiście Ogromniaste Knedliki. Miał zamiar zaserwować je podczas Jakcieniemogęuroczystej Kolacji uświetniającej odkrycie 5823. pierwiastka w tablicy oktawowej Mendy Lejewa przez Arcyprzenajuczenieńszego Uczonego Wszystkich Uczonych.<br />
<br />
Przepotężny Transkosmiczny Kucharz wrzucił Zajewiście Ogromniaste Knedliki do Wymurwiście Głębokiego Kotła z Najniezwyklej Gorącą Prawodą. Ot i całe globalne ocieplenie.<br />
<br />
<span style="color: #eeeeee;">PS. Kolacja była udana, a Megahiperefektywny Sprzedawca Kraplingów o Napędzie Memłonowym poprosił nawet o przepis.</span>Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com17tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-4964874089903932602012-01-16T20:28:00.000+01:002012-01-16T20:32:29.814+01:00Podchmielona kiełbasa<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-bkG0ixm5l2U/TxR3b7_rClI/AAAAAAAAA6Y/QYjaT5XS3pw/s1600/IMG_6228m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="276" src="http://4.bp.blogspot.com/-bkG0ixm5l2U/TxR3b7_rClI/AAAAAAAAA6Y/QYjaT5XS3pw/s400/IMG_6228m.jpg" width="400" /></a></div>
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b>Dzień dobry się z nimi. Dzisiaj będzie o kiełbasie w piwie, ale nie o tym jak to Radziulis Czesław się zagapił i podwawelska wpadła mu do kufla, tylko o białej kiełbasie duszonej w sosie piwnym. Ja bym sam takiego przepisu nie wymyślił, więc na wstępie zapodam, że recepturę skradłem od <a href="http://majanaboxing.blox.pl/2011/11/Biala-kielbasa-w-piwie.html" target="_blank">Majany</a>, której pięknie dziękuję z tego tu oto zydelka, a ona z kolei — z <i>Polskiej kuchni regionalnej</i>. To najlepsza biała kiełbasa, jaką jadłem i niech mnie jenot przeczołga jeśli łżę. Po prawdzie to i tatulo mój miał w efekcie końcowym swój udział, gdyż albowiem narobił kiełbasy. Fajna, mielona drobniej niż zwykle, chudsza. Z intensywnym sosem piwnym stworzyła danie niebagatelne i niepowtarzalne, o wyrazistym smaku, który jeszcze pół godziny po posiłku </b><b>czuło się w ustach</b><b>. Mówię wam, czad. Tylko że to jest szalennie trudny przepis, bo rozchodzi się o to, żeby z piwa zrobić sos zanim się je wypije. Ciężka sprawa, czort. Na wszelki wypadek nie mówiłem nic dla naszego sołtysa, bo byłaby kiełbasa z wody i Szuwaśko na ssaniu. A szło to tak:</b><br />
<br />
<b><span style="color: #cc0000;">Składniki:</span></b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>50 dkg białej surowej kiełbasy,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>butelka łagodnego piwa,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>sok z cytryny,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>2 cebule,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>1 łyżka masła,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>2 łyżki mąki.</b><br />
<br />
Piwo wlewamy do garnka i podgrzewamy. Kiedy ciepłe, wkładamy kiełbasę, grzejemy do zagotowania. Przestajemy gazować, zostawiamy do wystygnięcia. Piwo powinno być delikatne. Ja dałem bardziej goryczkowe i tę goryczkę było czuć w sosie. Ale ponieważ piwa zanadto nie pijam, nie podam sugestii. Kupcie sobie 20 butelek, pokosztujcie i wybierzcie.<br />
<br />
W czasie kiedy kiełbacha stygnie i napawa się piwem, pijaczka jedna, szklimy na masełku cebule.<br />
<br />
Kiełbasę wyjmujemy i odkładamy żeby przetrzeźwiała. Ma ona teraz całkiem genialny smak, lekko trąci słodem. Można by ją było zjeść w tej postaci. No ale piwa szkoda, a zatem gotujemy je z cebulą i odparowujemy gdzieś tak o 1/3, pilnując aby nie uciekło. Sypiemy jakiegoś cząbru albo majranku, lekko zakwaszamy cytryną. Zagąszczamy zasmażką z mąki i masła. Ja zrobiłem tu małe odstępstwo od przepisu i dałem mąki kukuruźnianej prosto do piwa i bardzo krótko poblendowałem aby cebula pomogła nieco zagęścić sos. Też chwacko. Następnym razem zrobię sos ze śmietany i mąki, bo coś mi się widzi, że też może być dobre.<br />
<br />
Do piwa dokładamy pokrojoną w plajstry kiełbasę i podgrzewamy chwilkę. Podajemy z kartochlami. Ciężko mi tu wyczmonić jakąś surówkę, bo kiełbasa ma tak silny i bogaty smak, że trudno dopasować coś, co by pasowało i ani nie znikło, ani nie przykryło tego wybornego aromatu.<br />
<br />
No to gdyby ktoś pytał, to jedno danie na Wielkanoc już mam. Szkoda tylko, że z tego piwa podczas gotowania uciekają procenty. Było się zmądrzyć, nakryć szmatą łeb nad garnkiem i doznawać inhalancji. Do uwidzenia się z nimi.Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com19tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-25889863649137011732012-01-10T13:36:00.000+01:002012-01-10T13:36:00.509+01:00Kawał nawał i miastowe nasieniePodobnież jakiś kawał nawał teraz jest. Bufetowa Danuta tak dla nas powiedziała jak myśmy do niej zaszli ażeby gardło potoknąć, gdyż śniegu nima i pyli okrutnie na naszej szutrówce. Ponadto od przedwczoraj my w pięciuch dla Kadłubka Władysława szybkę w kuchni letniej wstawiać pomagaliśmy, zharowane byliśmy i relaksacji pożądaliśmy. Mówi bufetowa, że teraz tańcować trzeba, śpiewać i weselić się, pączki wcinać, jak to w kawale nawale, mówi. Czy tam jakoś tak. Ona prędko gada, nadążyć nie nadążysz, ale zdaje się mówiła kawał nawał... Czekajcie, a może nawał kawał? Nie, musi, że to nie to, panie.<br />
<div>
<br /></div>
<div>
My z tego nie wyrozumieliśmy nic. Dopiero Radziulis Czesław wykonceptował, że może być, że przez jedne i drugie święta u bufetowej puchi w kasie są, bo to i jadła ludziska ponarabiali, i Maciaszczyk nie ociągał się z produkcją świątecznego kalwadosu z cymamonem. Kiedy tak, to ona koniakturę poprawić musi żeby z torbami nie pójść, i bez to dla nas tańce rekomenderuje abyśmy przy dansingu kabzę dla niej nabili. My co prawda w chodzeniu z torbami nic złego nie widzimy, gdyż wszelako nie ma dnia żeby ktoś do Maciaszczyka z workami po kartoflach nie udawał się celem uzupełnienia zapasów w piwniczce, ale że takie więcej litościwe jesteśmy i szkodujemy jak dla kogoś nie wiedzie się, tak i obstalowaliśmy także coś mocniejszego i po talerzu kapuśniaku, bo akurat promoncja była, że kapuśniak i pińździestka wiśniówki za pięć złote. Sołtys Szuwaśko nawet chleb zamówił, ale nie jadł, aby pokazać się tylko. On dobrze na kaczych jajach łońskiego jeszcze roku wyszedł i obnosi się z mamoną.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Kiedy my po szóstym talerzu kapuśniaku byliśmy, uznaliśmy, że politycznie będzie podrygać. Może, perorował sołtys, bufetowa Danuta łaskawsza dla nas będzie jak my ten jej kawał nawał uczcimy, i na krechę czasem co poleje na przednówku. O, nasz sołtys tęgi umysł ma i przyszłościowo myśleć potrafi. No ale co z tego kiedy sikorek żadnych akuratnie w klubokawiarni nie było. Danuta opędzała się od nas chochlą, a potem zabarykadowała się na zapleczu. Co było robić, pokaz tańca towarzyskiego sami ze sobą musieliśmy przeprowadzić. Oj, powiem wam, letko nie było, pomorek! Najwpierw kłopot był, bo z Szuwaśką tańczyć nie tak łatwo, ponieważ nie za chudy on i jego obejmować to jakby mocować się z <a href="http://kuchnianagazie.blogspot.com/2010/10/ursus-znaczy-sie-traktor.html" target="_blank">Ursusem, z traktorem znaczy się</a>. Ale i tak stary Pałąk zaplątał się we własne gumofilce, Szuwaśko się o niego potkł i nastąpnął dla Ancioszko Stanisława na nogę, wskutkiem czego Stanisław musiał pomocy ortependycznej doznać. Radziulis Czesław natomiast takiego pirueta wykręcił jak pokazywał dla gawiedzi Jezioro Łabądziowe, że wpadł na przeszkloną ekspozycję butelek po winie i chyba będziemy potrzebowali zapożyczyć się aby szkody wyregulować. O sobie nie wspomnę, bo wstyd i poruta.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Z potańcowania nici wyszły, zadłużenie wzrosło, a Danuta wściekła jak borsuk w konkurach. Zapowiedziała, ale to jak już nas z klubokawiarni miotłą przegnała, że do wiosny przez próg nas nie wpuści. Stary Pałąk przymilnie zgiął się w pół i dopytał, czy jak przez próg nie można, to czy ewentualnie możemy wchodzić oknem od zaplecza, ale dostał mokrą szmatą i więcej nie pytał już o nic.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Dodatkowo jeszcze kościelny Koszelewski dogadywał, że nam nie kawał nawał wyszedł, tylko niezły kar nawał. O, patrzajcie, wykształciuch jeden, maturę za trzecim razem zdał, wymandrzać się będzie! Faktem jest, że nawał kar spadł na nas za nasze dobre serce, że my chcieliśmy dla klubokawiarni w złej doli finansowo dopomóc, ale czy z tego śmiać się przystoi? Dla litościwych zawsze wicher za kołnierz duje. Z drugiej mańki, co ten kawał nawał znaczyć może? Po mojemu nic, chyba że to letniki jakieś nowe komedie wyczmoniły. Eech, wyczmonić było komu, a żurawinówką na mrozie to my będziemy musieli delektować się. A nu ich, miastowe nasienie!</div>Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-80705240773596658822012-01-06T16:33:00.000+01:002012-01-06T16:33:00.465+01:00Tatowe biesiady: Gęś faszerowana kaszą po polsku<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-ai1K_6qnoDc/TfNNbTNKI-I/AAAAAAAAA0s/0I8F69crv1c/s1600/14561127883_qkxNR.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-ai1K_6qnoDc/TfNNbTNKI-I/AAAAAAAAA0s/0I8F69crv1c/s1600/14561127883_qkxNR.jpg" /></a></div>
<b>Ostatnio polska gęś owsiana jest na topie. Zachwalają ją wszystkie tuzy polskiego kucharstwa, które są w telewizorni: i Grzegorz Łapanowski, i Karol Okrasa, i Tomasz Jakubiak. Inni pewnie też, ale ich akurat nie słyszałem jak zachwalali. Nasze bystrzaki nie ściemniają <a href="http://kuchnianagazie.blogspot.com/2011/12/markopierowa-piers-kostkowa-test.html" target="_blank">jak co poniektórzy</a>, a i opowiadać umią, więc ciekawość mię podżarła.</b><br />
<br />
Na święty Marcin nie dorwałem, ale przed Świętami idę, patrzę... mrożona to mrożona, ale najprawdziwsza gęś owsiana w sklepie! Aż musiałem się solidnie szczypnąć, gdyż nie dowierzałem! Do dziś malinkę mam i nieprawdą jest, co niegodziwcy gadają, że to od Siermieńko Wandy! A gdzieżby tam, na pośladku? Albo czekajcie, temata zmienię, bo się ślisko robi.<br />
<br />
Powiem krótko i namiętnie: mają rację ci zacni kucharze, bardzo mają rację. Nie jadłem jeszcze gęsi o tak miękkim, soczystym, aromatycznym mięsie. Jego struktura była idealna: nie za twarda, nie za rozlazła; ani za chuda, ani za tłusta. Samo rychtyk po prostu. Zasłużenie Polacy wiodą prym w chowie tych ptaków. To było takie coś, że nie wiadomo, czy łapać się za przepyszny farsz, czy za udo.<br />
<br />
Tak se dumam: kiedy owsiana w stanie Bóg-wie-ile-czasu zmrożonym tak smakuje, to jaka feeria kubkowosmakowa musi się odbywać kiedy się zdobędzie gęsią modelkę prosto z wybiegu, hę?<br />
<br />
Na Święta często się u nas robi gęś faszerowaną kaszą. Solidnie, aromatycznie, pysznie, po polsku. Za farsz mógłbym się dać posiekać razem z tymi wątróbkami i zawsze się cieszę, że — jakkolwiek to brzmi — tatulo luzuje ptaka przed pieczeniem, bo wchodzi więcej kaszy. Teraz też tak zrobił, a dzięki świetnej jakości mięsa, efekt był piorunujący. Posłuchajcie jeśliście ciekawi.<br />
<br />
<b><span style="color: #cc0000;">Składniki:</span></b><br />
<b>1 gęś wielkości większej niż kaczka.</b><br />
<div>
<b><br /></b></div>
<div>
<b><span style="color: #cc0000;">Nadzienie: </span></b></div>
<div>
<b> 40-50 dkg kaszy gryczanej,<br /> 3 jajka (żółtka do utarcia, 2 białka na pianę, 1 białko do zatarcia kaszy),<br />tłuszcz z gęsi,<br />2 cebule,<br /> 3 dkg grzybów suszonych.<br /><br /><span style="color: #cc0000;"> Wywar z podróbek:</span></b></div>
<div>
<b>podróbki z gęsi,<br /> ok.20 dkg włoszczyzny,<br /> siekana zielona pietruszka i koperek.</b></div>
<br />
Gęś starannie płuczemy. Odcinamy skrzydła w drugim stawie. Jeśli ma szyję, odcinamy. Tniemy nożem po linii grzbietu i oddzielamy skórę z mięsem od kości. Skrzydła i nogi wyłamujemy ze stawów barkowych i biodrowych. Oddzielamy mięso od korpusu. Wuala! Brawa, uściski, stakanki. Z korpusu razem z szyją robimy taki bigos, że jak kto skosztuje, to zaraz klęka i po ręcach obcałowywuje.<br />
<div>
<br /></div>
<div>
Ale my dziś nie o królu jesieni i zimy, tylko o królowej polskiej kuchni. Skórę z mięsem solimy, pieprzymy, odstawiamy na dwie godziny. Podczas czekania można pójść do piwniczki po gąsio... a nie, czekajcie, farsz zrobić trzeba!</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Opłukane grzyby i podroby zalewamy wrzącą wodą i gotujemy pod przykryciem z godzinkę, w połowie dodając włoszczyznę. Odcedzamy. Kaszę zatartą jednym białkiem zalewamy wywarem i gotujemy na sypko. Cebulę kroimy w kosteczkę, smażymy na stopionym tłuszczu z gęsi na jasnozłoty kolor.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Gęś, którą kupiłem, była przygotowana bardzo dobrze, aż żałuję, że nie zapisałem, kto ją wypuścił w świat, bo lubię chwalić jak co komu wyjdzie: dokładnie sprawiona; szyja odcięta, ale włożona do środka razem z podrobami i kawałkami tłuszczu, więc do farszu nie trzeba było nic z gęsiny dokupować. I dobrze, bo by był kłopocik.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Ugotowaną kaszę wykładamy na miskę i pozwalamy ostyc (ostydz? no, żeby gorąca nie była, rozumiecie), a potem ucieramy cebulę z żółtkami, dodajemy ugotowaną kaszę, pokrojone podróbki i grzyby, siekaną zieleninę, sól, pieprz, pianę z dwóch białek. Wszystko dobrze mieszamy i układamy na tej skórze z mięsem, co z niej żeśmy kadłubek wytrząchli, po czym zawijamy i wykazujemy się umiejętnościami krawieckimi, ewentualnie chirurgicznymi (o ile kto ma odpowiedni dyplom), zaszywając dokładnie rozciętą przed luzowaniem skórę. Nie przejmujmy się mendzeniem zajzdrośników, którzy zaglądają przez szybkę i drwią, że „a na co rozcinać kiedy zaraz szyć trzeba”.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Najgorsze za nami, choć po prawdzie, najgorsze było za nami kiedy wyjęliśmy korpus spod skóry. Teraz wkładamy gąskę do brytfanki, polewamy tłuszczem, wstawiamy do gorącego piekarnika i pieczemy około dwóch godzin, od czasu do czasu polewając tłuszczem. Upieczoną gęś, jak mawia tatulo, zajadamy z apetytem, szczególnie na Bożenarodzeniowy obiad lub w każdy inny sylwestrowy wieczór, póki się nam apetyt nie skończy.<br />
<br /></div>
<div>
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-vv2SW0tfIcA/TwYFYCv0pxI/AAAAAAAAA6E/_mv6e-QqhDw/s1600/_MG_6169m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="276" src="http://3.bp.blogspot.com/-vv2SW0tfIcA/TwYFYCv0pxI/AAAAAAAAA6E/_mv6e-QqhDw/s400/_MG_6169m.jpg" width="400" /></a></div>
<div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
Uff, gotowe. Podajemy z zasmażanymi buraczkami i obserwujemy jak się biesiadnikom facjaty cieszą z błogości.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Taka gęś doskonale idzie pod naleweczki. </div>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-2OWQR_Zi15g/TwYFZLsTO-I/AAAAAAAAA6M/lj9qandT71s/s1600/_MG_6179m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="276" src="http://2.bp.blogspot.com/-2OWQR_Zi15g/TwYFZLsTO-I/AAAAAAAAA6M/lj9qandT71s/s400/_MG_6179m.jpg" width="400" /></a></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Pigwówka normalna, pigwówka na samogonie, orzechówka, aroniówka, smorodinówka, co tam tatko wystawi ze swoich przebogatych zapasów. Ja to nie daję sobie zabrać talerza nawet jak wchodzi ciasto, a nawet jak stół pustoszeje, bo czas do spania się szykować. Ciągle mi tej gęsi mało:</div>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-szNfsiHLk8M/TwYFW8NKImI/AAAAAAAAA58/Y3MBvPdUe68/s1600/_MG_6189m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="276" src="http://2.bp.blogspot.com/-szNfsiHLk8M/TwYFW8NKImI/AAAAAAAAA58/Y3MBvPdUe68/s400/_MG_6189m.jpg" width="400" /></a></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Zakańczanie teraz będzie, więc się skupiamy, skupiamy! Tatulo z mamulą kłaniają się dla całej blogostrefy, winszują wszystkiego pożytecznego, nie za cierpkiej smorodinówki, i żeby was chrypka nie brała jak będziecie śpiewać o rozmarynie o pierwszej rosie.<br />
Ja od siebie dodam, że dzisiaj zaczynają się Święta prawosławne. Wszystkim moim sąsiadom, tym bliższym i dalszym, którzy świętują według kalendarza juliańskiego i lada chwila zasiądą do Wigilii, życzę wszelkiej pomyślności. Wesołych Świąt!</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Na sam już koniec zapodaję fotoreportaż, jak to tatko się z gęsią rozprawiał. Delikutasów oraz tych, dla których biednych zwierzątek szkoda (mimo że wpaździerzyć pieczyste może nawet lubią) uprasza się o sp ojrzenie w drugą stronę. Jadę.</div>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-VBiBMcvz3AE/TwYEy2MD4UI/AAAAAAAAA5w/3LsjYm0feGE/s1600/ges.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-VBiBMcvz3AE/TwYEy2MD4UI/AAAAAAAAA5w/3LsjYm0feGE/s1600/ges.jpg" /></a></div>
<div>
<br /></div>Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-2703608850384175252012-01-02T11:19:00.000+01:002012-01-02T22:29:29.100+01:00To jaka dziś data?Fajnie kanichlorki dzisiejszej nocy wybuchały, co nie? Co tam mruczycie? Że to wczoraj było? Aaa, patrzajcie, jak ten czas na rozmowie leci! Myśmy z Szuwaśką, Radziulisem Czesławem i Ancioszko Stanisławem dopiero co skończyli te sztuczne ognie wypuszczać. Widać dzionek się dla nas gdzieś zapodział. To teraz już rozumiem, czemu baby, co na targ z jajkami szły, tak dziwnie na nas patrzyły. Myśmy się z nich śmieli, że pierwszego stycznia handlować idą, a to takie buty.<br />
<br />
Powiem dla was, moje wy serpentynki różnobarwne, że mieliśmy zamiar jeszcze dalej radować się tym, że się cyferka w roku zmieniła, ale posterunkowy Guzik nas opamiętał jak bloczek mandatowy wyjął i zaczął rozprawą sądową straszyć. Silnie wnerwiony on był, bo w sylwestra na interwencję do Maciaszczyka się udał, ale skorumpować się dał i nie podobało się dla niego, że musi spotkanie towarzyskie opuszczać aby nas do chałup porozganiać z racji tego, że Baciuk donos złożył, jakoby że od naszych śpiewów jego mućka mleka dać nie chciała. Ten Baciuk to swołocz niesłychana jest. Dodaje żywinie do paszy jakieś sztuczne wynalazki jak <a href="http://kuchnianagazie.blogspot.com/2011/12/markopierowa-piers-kostkowa-test.html" target="_blank">Markopier Łajt glutaminianu do kurczaka</a>, to nie dziwota, że mleka i jajek u niego jak w pegieerze za komuny. Wracając do Maciaszczyka: ciekawość, co to za przestępstwo było kiedy oni dwa dni się korumpowali? Bo jak się rozchodzi o takie na ten przykład zakłócenie ciszy nocnej, to się posterunkowego obgania litrem, czyli to będzie gdzieś tak w dwie godziny.<br />
<br />
Pochwalę się jeszcze, że u nas nie tylko sztuczne, ale i prawdziwe ognie w noc sylwestrową były. Fakt, może i nierozsądnie było podpalać beczkę ze smołą u sołtysa na gumnie, a już na pewno sołtys nie powinien dorzucać kanistra z benzyną jak się chlewik zajął. Co z tego, że nie mielibyśmy największego ogniska w całym powiecie, kiedy sołtys miałby gdzie trzymać prosiaki. No ale teraz to każdy mądry, a jak się jarało, to cała wioska się zbiegła z szampanami kiełbaski piec.<br />
<br />
Ale ja tu gadu gadu, a żywina nie karmiona. To który, mówicie, dzisiaj jest? Drugi stycznia? Cie florek...Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-64627749377843243832011-12-31T16:29:00.000+01:002011-12-31T16:29:34.112+01:00Markopierowa pierś kostkowa. Test porównawczy<b>Człowiek uczy się całe życie. I ja też po tym, jak nauczyłem się rozrzucać obornik metodą odsię, postanowiłem nauczyć się czegoś nowego w kuchni. Zobaczyłem reklamę. Rozwichrzał się w niej znany mistrz kuchenny, <a href="http://en.wikipedia.org/wiki/Marco_Pierre_White" target="_blank">Markopier Łajt</a>. To ten, co odkrywał brytyjską kuchnię. Prezentował nowatorską metodę smażenia kurczaczej piersi. Hura, pomyślałem, nauczę się tego!, i poleciałem do gieesu po kostki Kno.... wrrróćććć, nie ma litra gazu do mojej kucheneczki gazowej emailowanej, nie ma reklamy!</b><br />
<br />
Te kostki to ja omijam szerokim łukiem jak Purciaka Władysława, dla którego wiszę dwieście złotych. No ale kiedy taki mistrz kuchni mówi, że inaczej kuraka nie robi, to uznałem, że zaznam ja luksusu jakbym u tego Markopiera był w knajpie, co ma siedymnaście gwiazdek Misia Lę. Durne imię dla niedźwiadka swoją drogą.<br />
<br />
Akuratnie Pałąkowa się napatoczyła i od razu zaczęła wymandrzania, że z kostką dobre to być nie może. Wiecie, ona firmę katerinkową ma i szpaneruje. Że chemia, mówiła, smród w chałupie i eksodus karaluchów. Zamiast się wykłócać, postanowiłem utrzeć nosa mądralińskiej: usmażyć dwie piersi — jedną z kostką, a drugą normalnie, z solą, pieprzem i szałwią, aby pokazać niedowiarce, że mistrz kuchenny światowej sławy się nie myli. Nawet zakład o 20-litrowy gąsiorek śliwowincji poszedł, bo komu jak komu, ale Markopieru dowierzałem jak nie przymierzając pogodynce z Radia Gliniewice.<br />
<br />
A oto zapis testu (dla pamięci: pierś I to ta z kostką, pierś II - normalna):<br />
<br />
<b><span style="color: #cc0000;">Składniki:</span></b><br />
<b>2 półcycki kurzęce,</b><br />
<b>1 kostka Kno... (miało być bez lekramy!),</b><br />
<b>szałwia, tymianek, rozmaryn, albo co kto sobie życzy,</b><br />
<b>sól, pieprz.</b><br />
<br />
Do testu użyłem dwóch patelni tej samej firmy i palników o tej samej mocy. Wiecie, bo Pałąkowa by się zaraz przyczepiła, że za ciepło albo za zimno, a nu jej!<br />
<br />
Piersi oczyszczamy z przyległości, nacinamy lekko krateczkę żeby równo dochodziły i smarujemy: w wersji I kostką Kn... wrrróććć! roztartą w odrobinie oliwy z oliwek, a w wersji II solą morską, pieprzem i szałwią albo dowolnym innym ziółkiem. Odstawiamy na 15 minut i zaczynamy grzać patelnie. Patelnia równo nagrzana, pierś równo ugrillowana, jak mawia porzekadło. Do obu patelni wlewamy po łyżce oliwy i układamy mięso. Smażymy na średnim ogniu żeby się ładnie podgrzały w środku, ale nie wyschły. Po kilku sekundach znad piersi I buchnął taki aromacik, jakby 30-osobowa wycieczka z pegieeru rozbuła się i jadła chińskie zupki.<br />
<br />
Podczas podgrzewania dało się zauważyć zróżnicowanie wyglądu: kurczak I szybciej się karmelizował, ale na powierzchni był lekko obślizgły. Kurczak II natomiast lekko brązowiał tylko, bursztynowiał właściwie.<br />
<br />
Po dokładnym i troskliwym wszelako podsmażeniu kurczaka, wykładamy obie półcyce na deskę. Sesja zdjęciowa, te rzeczy, i odpoczynek. Po trzech minutach przystępujemy do oględzin. Tutaj pierwsza zagwozdka. Myślałem, że ta z kostką będzie ładniejsza, ale nie chciała. Pierś II (ta zwyczajna) ładnie się przyrumieniła. No ale nic, Markopier wie, co robi, czy nie tak, co? Kroimy.<br />
<br />
Tutaj nastąpił zonk drugi, bo o ile w solono-pieprzono-szałwiową wersję nóż wszedł lekko, z miłym chrupnięciem, o tyle w wersję kostkową ciężko. Skorupa, mimo że niegruba, była twarda jak wystygnięty karmel, co uniemożliwiło ładne pokrojenie plajstrów. Żeby nie było: język nie zawsze, ale noże u mnie ostre.<br />
<br />
Gra gitara. Pokrojone, można próbować.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-zJ9Mtik85ZE/Tvz4Hm-PsiI/AAAAAAAAG2Q/35D2Gd24tWU/s1600/IMG_5911m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="276" src="http://1.bp.blogspot.com/-zJ9Mtik85ZE/Tvz4Hm-PsiI/AAAAAAAAG2Q/35D2Gd24tWU/s400/IMG_5911m.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
W środku to one mogły się nawet nie różnić, ale to mogę tylko domniemywać, gdyż ponieważ wersję glutaminiową zaodraz wyparskałem.<br />
<br />
<b>Reasumarując:</b><br />
Wersja I<br />
Słonaaa! Poza słonością i sztucznymi dodatkami nie czuć innego smaku, ze szczególnym uwzględnieniem mięsa. Nieładnie się przypieka, tworząc skorupę silnie trącącą chemią, za to śliską. Obiad z taką piersią jest niejadalny (chyba że poza nią jest coś smacznego albo teściowa, która często je wszystko łącznie z tym, co sama przyrządzi). Zapach podczas smażenia intensywny, ale nie jest to zapach mięsa, ziół, czosnku, tylko coś takiego, co się wydziela podczas zaparzania zupek w proszku, tylko jeszcze bardziej. Lepiej otworzyć okno.<br />
Wersja II<br />
Krótko - soczysta, smaczna, aromatyczna.<br />
<br />
<b>Test kota</b><br />
Jeśli chodzi o mięso, kot jest niezawodnym recenzentem. Kiedy znajdę w zakamarkach jakiś nie za świeży ochłapek, daję Heńkowi. Jak zaczyna jeść, zabieram mu i sam wcinam. Jak się strząśnie i ucieka, chabanina idzie na kompost. Do testu najpierw przystąpiła wersja I żeby Pałąkowa nie gadała, że skarmiłem kota normalną piersią i potem nażarty był i źryć nie chciał. Hehe, kiedyś jeszcze raz odżałuję kilka zł na pierś kurczaka i na taką kostkę żeby zobaczyć minę kota! Toż jakby cukinię w misce zobaczył! Popatrzył na mnie jak na osobistego mordercę matki, otrząchnął się, zamerdał przednią łapką i obrażony wyszedł. Heniek ogólnie woli mięso surowe, więc przy wersji II szału też nie było, bo sól, bo pieprz, ale wmiędlił.<br />
<br class="Apple-interchange-newline" />Najgorsze, powiem szczerze, że to wszystko w przytomności Pałąkowej działo się. Jak tylko poczułem aromat z tej kostki, od razu sowicie polałem dla niej kalwadosu z papierówek aby znieczuliła się i łaskawa markopierowemu kurczęciu była. Ale gdzie tam! Oczy mruży, o przekupstwo i chęć eliminacji zmysłów oskarża, i gapi się w patelnię. Nie mogłem pomataczyć.<br />
<br />
Okazało się, że gwiazdki Miasia Lę to się chiba dostaje za takie cuś, za co bufetowa Danuta się rumieńcem wstydu olewa. Oj, tego Markopiera mógłbym do kuchni wpuścić co najwyżej do obierania kartochli kiedy on takie kichy zapodaje!<br />
<br />
<span class="Apple-style-span" style="color: #cc0000; font-size: large;"><b>Markopieru, oddawaj kasę za 20-litrowy gąsiorek śliwowincji!!! O kuraku nie wspominając!</b></span><br />
<span class="Apple-style-span" style="color: #cc0000; font-size: large;"><b><br /></b></span><br />
Dla uhonorowania zwycięskiej piersi kurczaczej – pierś kurczacza z kalarepką na parze i pietruszkowo-lubczykowym pesto. Zapodaję i życzę wszystkiego dobrego w Nowym Roku. Bawcie się słodko!<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-1srvNg_V2v8/Tvz3t_7DplI/AAAAAAAAG2E/CMEEhylz5eA/s1600/IMG_5941m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="276" src="http://3.bp.blogspot.com/-1srvNg_V2v8/Tvz3t_7DplI/AAAAAAAAG2E/CMEEhylz5eA/s400/IMG_5941m.jpg" width="400" /></a></div>
<br />Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-58332949443959765622011-12-23T16:51:00.000+01:002011-12-23T16:51:25.180+01:00Dzisiaj od Tosieczka świąteczne ciasteczka, życzeń garsteczka, uśmiechu pół deczka<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-WujbpKJAcZM/TvSiO0dq6iI/AAAAAAAAGzk/B7lW3iLkfxY/s1600/_MG_6018m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="276" src="http://4.bp.blogspot.com/-WujbpKJAcZM/TvSiO0dq6iI/AAAAAAAAGzk/B7lW3iLkfxY/s400/_MG_6018m.jpg" width="400" /></a></div>
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b>Jak tylko zacznie się zagniatać ciasto, po całej chałupie roznosi się wspaniały aromat. Potem międlenie prażonych migdałów, orzechów, siekanie żurawin, a na koniec cudowny zapach z piekarnika. Czuć go dopóki ciasteczka są w domu, a kiedy zaczyna się dobywać, o, to wtedy już na pewno wiem, że przyszły Święta.</b><br />
<b><br /></b>
<b><span style="color: #cc0000;">Składniki:</span></b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>125 g mąki,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>0,5 łyżeczki proszku do pieczenia,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>80 g masła,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>80 g cukru,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>1 jajko,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>2 krople aromatu migdałowego,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>0,5 strąka wanilii,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>100 g orzechów włoskich,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>cynamon, imbir, kardamon.</b><br />
<br />
Strasznie to proste: zagniatamy ciasto, dokładamy zmielone orzechy, zawijamy w folię i wkładamy do zamrażalnika na pół godziny. Potem wałkujemy i jedziemy z foremkami albo samodzielnie wycinamy różne kształty starając się żeby nie wyszło nam nic sprośnego, żeby ciotka Walerka nie miała na co pomstować przez cały rok.<br />
<br />
Na blasze układamy papier do pieczenia, na nim wycięte ciastunia (można posmarować żółtkiem żeby błyszczały) i wkładamy na około 12 minut do piekarnika nagrzanego do 200 stopni. A uważać mi tam, bo dochodzą ścichapękowo i niespostrzeżenie! Raz-dwa i czarne.<br />
<br />
Zamiast orzechów włoskich można oczywiście stosować rozmaite inne dodatki: orzechy laskowe, pistacje, migdały, sezam, suszone żurawiny (mniam!), skórki pomarańczowe czy morele. Zmieniając proporcje przypraw korzonkowych i mieszając różne dodatki, otrzymujemy za każdym razem nową mieszankę smakową, co mnie akurat bardzo odpowiada, bo gdybym miał za każdym razem robić tak samo, kupiłbym na targu drewniany nóż do masła i osobiście się nim pochlastał na śmierć. Wygląda na to, że co by się nie dodało, zawsze będzie smakowicie. No, może z wyjątkiem kaszanki.<br />
<br />
Po namyśle stwierdzam, że ogórki kiszone także niekoniecznie muszą się sprawdzić.<br />
<br />
Albo grzyby w occie.<br />
<br />
<blockquote class="tr_bq">
Stop durnowatym i nieśmiesznym dopiskom!<br />
<div style="text-align: right;">
Liga Walki z Oczadziałością</div>
</blockquote>
<br />
<b>Takie niby zwykłe ciasteczka, ale pieczone wyłącznie w ten specjalny czas, nabierają wyjątkowości i skłaniają do refleksji: oto jak co roku radośnie wspominamy przyjście na świat Boga, który w lichej stajence rozpoczął dzieło zbawienia świata. Cieszmy się, śpiewajmy kolędy i niech konieczność upieczenia dwunastego ciasta albo czwartej pieczeni nie przysłania nam przyczyny, dla której gromadzimy się przy świątecznym stole. Wesołego Alleluja! Co ja gadam, kołowaty, toż to nie teraz!</b><br />
<br />
<b>Od siebie i od całego Koszelewa ze szczególnym uwzględnieniem sołtysa Szuwaśki, który mi tu wisi nad głową i pilnuje, czy w odpowiednim świetle go prezentuję, wszystkim przyjaciołom, czytelnikom tego bloga (nieczytelnikom i tym, którzy się z niego śmieją zresztą też) niezależnie od światopoglądu, numeru buta, obwodu talii, liczby zer na koncie, </b><b>życzę </b><b>pokoju ducha, zdrowia cielesnego i tego drugiego (jakże się ono nazywa... o widzicie, nie posiadam, to i nazwy nie pomnę), a także radości z każdego dnia, ażebyście całym sercem mogli się cieszyć pięknym światem, polami owsa, skrzącym się śniegiem, zagonami kalarepy, norami borsuka, a przede wszystkim ludźmi, których kochacie. I niech dla was śliwowincji nigdy nie zabraknie oraz wojłokowych walonek. </b><br />
<br />
<b><span style="color: red; font-size: x-large;">Wesołych Świąt! </span></b><b><br /></b><br />
<div>
Co wykrzyknąwszy, idę podwędzić ze dwa ciasteczka i nie dostać za tę zbrodnię po łapach.<br />
<br />
PeeS: Aha, byłbym zapomniał. U mnie tu taka fajna jemioła jest. To co, całuski, nie?<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-kjmUS4ABiTE/TvSiN3x729I/AAAAAAAAGzc/myJAW2nm2BI/s1600/_MG_6008m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="276" src="http://1.bp.blogspot.com/-kjmUS4ABiTE/TvSiN3x729I/AAAAAAAAGzc/myJAW2nm2BI/s400/_MG_6008m.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-7914589563916729022011-12-15T01:00:00.000+01:002011-12-15T09:21:40.673+01:00Pierogi z łososiem. Z kaparami, z sosem chrzanowym... czad na kółkach<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-vtBku7DZXOk/TumsyZfUp2I/AAAAAAAAA5Y/vyLuIptl4tA/s1600/IMG_5898m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="276" src="http://4.bp.blogspot.com/-vtBku7DZXOk/TumsyZfUp2I/AAAAAAAAA5Y/vyLuIptl4tA/s400/IMG_5898m.jpg" width="400" /></a></div>
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b>Chodził za mną ten łosoś odkąd go zobaczyłem w gieesie. Nie żeby jakiś szczególnie śliczny, ale kiedy tylko moje oczęta chabrowe na nim zawisnęły, wiedziałem, że coś będzie. I było. Dni kilka tak za mną ten łosoś łaził i mendził <i>zrób mnie, zrób mnie</i>, że już pomyślałem, że może producent mączki rybnej z reklamą podprogową w target nie utrafił, aż w końcu nie zdzierżyłem i kupiłem go. </b><br />
<br />
Koniecznie się dla mnie zamaniło żeby ta ryba w pierogu była i z kaparami. Sądziłem nawet, że może w ciąży jestem, że takie wielkopańskie zachcianki mam, które w dodatku spokojnie napić się śliwowincji nie pozwalają, ale jak zagadnąłem o to doktora Wiciorka z ośrodka zdrowia, to tylko machnął ręką, popatrzył w niebo, westchnął i powiedział coś, że degrengolandia i żebym przyszedł do niego na wizytę to pogadamy o terapii odzwyczajeniowej i że mi coś wszyje pod skórę. Że niby potem nie będę ciągot miał, tak powiedział, i jeszcze że śliwowincja to całe zło światowe jest. Jednakże hola hola, integralność skórną naruszać żeby o łososiu wędzonym nie myśleć? Aha, zaczipować mnie musi, łajza jedna, umyślił, i potem śpiegować zamiaruje, bo on usilnie o względy Ludwiczak Jadwini zajzdrosny jest. Niedoczekanie! To ja już wolę jak mnie łosoś prześladuje.<br />
<br />
<b><span class="Apple-style-span" style="color: #cc0000;">Składniki:</span></b><br />
<b>1 opakowanie ciasta francuskiego,</b><br />
<b>15 dkg wędzonego łososia,</b><br />
<b>5 dkg żółtego sera,</b><br />
<b>2 łyżki kaparów,</b><br />
<b>2 łyżki posiekanej czerwonej cebuli,</b><br />
<b>2 łyżki sosu Worcester,</b><br />
<b>1 łyżka octu balsamicznego,</b><br />
<b>pół pęczka koperku,</b><br />
<b>200 ml śmietany 30%,</b><br />
<b>3 łyżeczki chrzanu,</b><br />
<b>curry.</b><br />
<br />
Łososia lekko rozdrabniamy. U mnie nie było dużo roboty, ponieważ on był w cieniuśkich plajsterkach, na tacce taki, a drogi! jak jasna cholera. Że też na nich liszaj nie wlezie za takie ceny! No ale dobra, do łososia dokładamy kapary (jak duże, deczko siekamy). Kapary oczywiście w zalewie solnej, a nie te ohydne na occie spirytusianym, tfu, chadość! Podlewamy sosem Worcester, octem balsamicznym i kapką oliwy. Dodajemy ser (cheddar ładnie się topi i wybornie smakuje), drobniuśko posiekaną cebulę, koperek i odstawiamy na 15 minut przykrywając talerzykiem aby kot Henryk się nie dorwał.<br />
<br />
W rondelku odparowujemy śmietanę. Kiedy nieco zgęstnieje, dokładamy chrzan, curry, sól, pieprz i chwilę jeszcze podgrzewamy. Na koniec można zmiksować, bo chrzan napucha i sos wygląda troszkę jakby śmietana się zwarzyła.<br />
<br />
Ciasto francuskie lekko rozwałkowujemy, kroimy w prostokąty, napełniamy łososiowym farszem, składamy na pół albo nazukos, dociskamy widelcem, smarujemy żółtkiem i wkładamy do nagrzanego piekarnika. Kiedy pierożki się zrumienią, wyciągamy i podajemy z sosem.<br />
<br />
Mniam, cebulka lekko chrupie, mocne smaki ryby i kaparów fantastycznie łączą się ze słodko-kwaśną delikatnością sosu Worcester i octu, ciasto chrupie, łosoś w środku się pyszni, sos się chrzani. Tegom chciał, jak powiedział Czarniecki na widok Szweda po drugiej stronie brodu.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-bzhCDQWILkE/Tumsxq211WI/AAAAAAAAA5U/q6FdNUJsIw0/s1600/IMG_5897m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="276" src="http://3.bp.blogspot.com/-bzhCDQWILkE/Tumsxq211WI/AAAAAAAAA5U/q6FdNUJsIw0/s400/IMG_5897m.jpg" width="400" /></a></div>
<br />Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-4724201041121268900.post-63011958486124630502011-12-06T16:30:00.000+01:002011-12-06T20:34:29.748+01:00Letni makaron z sosem oliwkowym z pomidorów<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-D-Ql2XBhTkw/Tt1FnC_f-2I/AAAAAAAAGzI/KOxvHwNS4g8/s1600/_MG_4564m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="276" src="http://3.bp.blogspot.com/-D-Ql2XBhTkw/Tt1FnC_f-2I/AAAAAAAAGzI/KOxvHwNS4g8/s400/_MG_4564m.jpg" width="400" /></a></div>
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b><br /></b><br />
<b>A jednak okazało się, że Mikołaj do nas zawitał o czasie. <a href="http://kuchnianagazie.blogspot.com/2011/12/mikoaj-je-we-wiosce.html" target="_blank">Pozawczoraj falstart był</a>, a nawet nie falstart, bo to nie on, tylko straż ogniowa przemknęła jak się w Kaźmirówce stodoła fajczyła. Nawet wybuchi byli, bo chłop popod siankiem półroczny zapas samogonki trzymał na okoliczność wojny. No a dzisiaj poznajdowaliśmy przy kominie różne fajne rzeczy. Sołtys Szuwaśko słój ogórców dostał, u Pałąków była wielgachna torba landrynek i grzebień, a Radziulis Czesław wzbogacił się o całe mnóstwo gazet na podpałkę. To znaczy on myślał, że dostał te gazety, ale potem doszedł, że sam je przy piecu zostawił, a od Mikołaja otrzymał różową fufajkę. Tylko że kiedy on się spostrzegł, że fufajka zahaczyła się o gwózdek w kominie, to za późno było, ponieważ w piecu już buzowało i z fufajki marne resztki ostały się, w dodatku takie więcej czarniawe.</b><br />
<br />
Dla mnie Mikołaj litr gazu do mojej emailowanej kucheneczki gazowej i książeczkę z przepisami przyniósł. Widzi mi się, że Pałąkowa w tym palce maczała, bo raz że jej paluchy na obkładce odbite, a dwa że niezadawno temu ona na pokazie garnków była, co to potem dwa dni po wiosce latała i wiszczała, że jak można za garnek żądać tyle mamony, że i traktor kupiłby. Używany to używany, ale zawsze. A tę książeczkę to ten sam producent, co te garnki toczy, wydał, więc może moja sąsiadka podciągnęła cichaczem ze stolika. Karola Okrasy receptury tam są. Dietetologiczne. Takich naszemu sołtysowi i pokazać nie można, bo zaraz sarka, pluje i złorzeczy. On jak coś nietłuste jest, to go wzdryga.<br />
<br />
I tego, zaraz umyśliłem przyrządzić coś z tej książeczki, bo Okrasa po kuchni fajnie hasa i ma chłopak polot. Padło na przeuroczy makaron z sosem z pomidorów i oliwek. Bo to, rozumiecie, na jesień dwie metody są: albo ją <a href="http://kuchnianagazie.blogspot.com/2011/10/lirycznie-o-jesieni-i-bigosie.html" target="_blank">satyrką i bigosem</a>, albo takim daniem, że powąchasz, zamkniesz oczy, i jakbyś, nie przymierzając, na stokach Toskanii znajszedł się, albo i popod Paździerzownicą w czas żniw. To daję, co nie?<br />
<br />
<b><span style="color: #cc0000;">Składniki:</span></b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>20 dkg makaronu,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>5 dkg wędzonego boczku,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>6 pomidorów,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>5 pomidorków koktajlowych,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>po garści zielonych i czarnych oliwek,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>1 pęczek bazylii,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>2 ząbki czosnku,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>nie za duża cebula,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>1 łyżka masła,</b><br />
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Trebuchet, 'Trebuchet MS', Arial, sans-serif; font-size: 13px; line-height: 19px; text-align: left;"><span id="aeaoofnhgocdbnbeljkmbjdmhbcokfdb-mousedown" style="color: #ff6600;">▪</span> </b><b>2 łyżki twardego sera.</b><br />
<br />
Na patelnię wlewamy oliwę z oliwek (ja lubię dać ciut więcej, niż potrzeba, bo potem ona tak pięknie błyszczy i dodaje subtelnego smaczku), krótko podduszamy pokrojony boczek, a potem dorzucamy i szklimy szklimy posiekaną cebulę i czosnek. Dodajemy obrane ze skórki i pokrojone w kostkę pomidory. Dusimy na niezbyt dużym gazie. Kiedy pomidory się rozgotują, dorzucamy przepołowione pomidorki koktajlowe oraz oliwki, połowę posiekanych, połowę w całości. Całość doprawiamy solą, pieprzem, dorzucamy masło i wyłączamy gazowanie. Kiedy się masło roztopi, dorzucamy posiekaną bazylię, mieszamy z makaronem i już (ja dałem nitki, bo innego nie miałem, tagliatelle byłyby lepsze). A nie, jeszcze starkowanego sera na wierzch sypiemy. Robi się to tyle czasu, co się kluski gotują. Ach, ten aromat... radosny, słoneczny, pełny. A poszła ty, jesieni, w kibieni, że poetycznością polecę.<br />
<br />
Po prawdzie, teraźniejsze grudniowe pomidory to się do zakwaszania octu jedynie nadają, ale zawsze można użyć takich z puszki. I tak zaodraz letnie ciepełko człowieka owionie, ciemne myśli pójdą precz, i aż się będzie chciało nad rzeczkę plażować iść. Byle się w porę opamiętać, bo zapalenie płuc i odmrożenie schabów gotowe. Ale o schabie opowiem wam jak skończę jeść budyń.Czyprak Antonihttp://www.blogger.com/profile/10506189157318015235noreply@blogger.com6