No więc było to tak: przebywaliśmy akuratnie ze starym Pałąkiem, sołtysem naszym Szuwaśko Grzegorzem oraz Radziulisem Czesławem w Gliniewicach nieopodal delikutasów Skorek. Dowiedzieliśmy się, że nowe tanie, a dobre niemożebnie wino tam u nich jest, tak i wsiedliśmy w pierwszego pekaesa, co na Gliniewice szedł i rekonesansa uskutecznialiśmy. „Siarczany raj” nazywa się to winiucho. Nie powiem, możliwe ono. Kwaskawe, wanilią z letka daje i wyraźne nuty żywiczne zaposiadywuje.
Obadywaliśmy to winiucho, obadywaliśmy, aż tu derechtorka Gliniewickiego Domu Kultury, Trypuć Leulalia, napatoczyła się, a wnerwiona jakby dla niej łasice pranie po gumnie porozwlekały. Z kurwikiem w oczach mówi ona, że kaowiec zapił, więc zastępstwa szuka, bo dzieciakami w świetlicy nie ma komu zająć się, a tu komisja edukacyjna w drodze. Latała po mieście w poszukiwaniu chłopa, co by się nadał i tego kaowca poudawał, ale bo to znajdziesz jakiego trzeźwego kiedy tydzień temu Dzień Cepiarza był i wszystkie chłopy w Gliniewicach tyłem naprzód chodziły, takie nacepowane były? Był co prawda jeden podchodzący letnik, wyględny, w okularach, znaczy się uczony, ale wykrzywiony okrutnie i miał cierpiętniczy wyraz twarzy, gdyż aromat nawozu krowiaczego dla niego nie podchodził, ponieważ przed przyjazdem do nas on we w stolicy już od trzech miesięcy mieszkał. Dzieci by się wystraszyły albo stałyby się emocjonalnie zdezorientowane, a może i gorzej.
Kiedy zoczyła nas, zaraz nadzieja w nią wstąpiła, bo my niewypite byliśmy, ledwo po winiuchu wessaliśmy. Dawaj nas na spytki brać, czy kto w niedoli dopomoże. Nic wielkiego, mówiła, baję przeczytać na głosy, malunki zadać, piosneczkę o Zuzi lalce niedużej zaśpiewać i takie tam, jak to w domu kultury. A, i żeby durnoty do łba nie przychodziły: jak bałwana lepić, to marchewkę wsadzać wysoko, zamiast nosa, a nie gdzieś niżej. A nie, zreflektowała się, toż nie zima.
Stary Pałąk oczywiście zaraz się opowiedział, bo on ogólnie do ludzkości serdeczne nastawienie ma, jednakże jak się wyszczerzył aby przyjacielskość pokazać, to się derechtorka o trzy kroki cofnęła. Stary Pałąk mianowicie nie za bardzo ma się czym szczerzyć. Do tego on nieszczególnie gramotny jest, a tu literki trzeba dziatwie pokazywać.
Ciekawe, kto by komu pokazywał, zahuczał sołtys, bo Pałąk nie rozpozna nawet, które wino które jak nalepeczkę podobną ma. Stary Pałąk się odciął, że rozpozna, rozpozna, po smaku rozpozna, gdyż konesrem winnym jest i z zawiązanymi oczami odróżni „Pogrom sedesu” od „Przekleństwa teściowej”, a nawet po sikaniu rozpozna, gdyż albowiem po każdym winku inaczej politura z kibla złazi. Jednakowoż derechtorka oświadczyła, że to nie ten targiet i Pałąk w odstawkę poszedł, co powetował sobie butelką „Siarczanego raju”. Mruczał przy tym o prześladowaniu rasowym z powodu fizjognomi.
Radziulis akuratnie słomę spopod pulowera wyciągał, bo go mulała, więc się wygibaszał na wsze strony i zabawnie podskakiwał, więc derechtorka-selekcjonerka uznała, że musi niedorozwinięty jaki albo hiphopowiec. Sołtys znoweś nie powstrzymał się i musiał dodać, że i dla niego tak zdaje się jak on z Radziulisem dłużej napoprzestaje, tyle że hiphopowca, prawił, to on się wystrzega, gdyż co miesiąc w balii ablucji dokonuje, to i zarazy unika.
Jak nic ta posada do Szuwaśki uśmiechała się. Zamiaruje on kupić snopowiązałkę marki Sewastopol, to i na mamonę łasy. Jednak sołtysowa kandydatura także nie przejszła, albowiem do Gliniewic jechał prosto od roboty i w kościołową fufajkę nie przebrał się, bez co u niego ugówniaczone gumofilcy byli, a i waciak nie trzeciej czystości.
Jak Trypuć Leulalia segregacji dokonała, na placu boju zostało pusto, bo ja się za sołtysa schowałem aby się nie wydało, że na zabawie w remizie w dyskursję się wdałem, a że miałem słabsze argumenty, to lewe oko u mnie nie takie bławatkowe jak zazwyczaj, tylko fitalowne więcej było. Jak na złość jednak odczkło się dla mnie winogroną z wina i tak się moja obecność wydała.
Derechtorka zaodraz zapytała, czy czytam biegle. Nu, z tym to różnie bywa, nie tracił nadziei Szuwaśko, bywa i tak, mówił, że Czyprak czyta jedno, a robi drugie, jak wtedy, co wlał olej silnikowy do parnika zamiast do silnika i się prosiaki dla niego zaklajstrowały, o parniku nie wspominając. To kto tam wie, perorował, czy on te literki składa, czy tylko pozorantem jest.
No, ale derechtorka napisy na naklejce od wina przeczytać dla mnie kazała, ułybnąć się pięknie, aby w uzębienie zajrzeć móc, łapy obejrzała, czy nie za żałobnie za pazurami, i poleciała porzekadłem, że lepszy mondzioł w garści, niźli wykształciuch ze sraczką.
Ja to się nawet broniłem, gdyż nie uśmiechała się do mnie perspektywa obcowania z bachorami, postawiłem więc twardy warunek: za mniej, niż dwa winka dziennie nie robię. Leulalia zaśmiała się i powiedziała, że na to ministerialne stawki są i że jak nic dwadzieścia złotych dziennie wpadnie. Poczułem się jak delfin finansjery.
I tak to, słuchajcie, na kaowca awansowałem. Nie bardzo wiedziałem, jak się zabrać do rzeczy, bo jak były plastunki, to dzieciaki polewały się kolorową wodą. Wymyśliłem żeby przywiązać je łańcuchami krowiakami do karolyferów i kazać malować trzymając pędzelki w ustach, ale derechtorka zwróciła mi uwagę, że jest to nieco niehumanitarne, bo młodzi ludzie muszą zażywać ruchu, a poza tym zawsze mogą kopać nogami miseczki z farbą.
Jak tak, to tak. No to wziąłem się za pląsanie. To znaczy dzieciaki pląsały, bo ja gdybym zaczął tam tańcować, to by się kamień na kamieniu nie został. Ja dla nich nuciłem. Miało być o Zuzi lalce niedużej, ale że ja tej przyśpiewki nie znam, to chciałem swoich podopiecznych nauczyć nowej, co ją kościelny Koszelewski w noc sylwestrową podśpiewywał. Nie o Zuzi, tylko o Jagnie, ale co za różnica. Imię jest imię, czy nie tak, co? Szło to tak:
Zobaczyłem Jagnę.
Myślę, parol zagnę.
Złapałem za kiecę,
zaraz ją przelecę! Hej!
Jagno, moja Jagno,
takem ją zagadnął,
moja ty bogdanko,
chodź ze mną na sianko! Heej!
Trzeciej, najlepszej zwrotki nie odśpiewałem. Dzieciaki mnie zakrzyczały, że sianko się cepuje, a nie chodzi się na nie. Ciekawość, skąd, psiekrwie, wiedziały. Jak był ten Dzień Cepiarza, co to z niego tydzień się zrobił, to one mogły zobaczyć wszystko, jednakowoż z wyjątkiem cepowania.
Nieszczęściem upewniły się one u siostry katachetki, która przechodziła mimo, czy aby na pewno tak jest, odśpiewywując jej całość przyśpiewki. A czego było ją pytać?! Toż ona miastowa, i to z Warszawy! Co niby one w tej stolicy mogą cepować, chyba paprotki?
Jak się na mnie ta siostra katechetka wydarła, to mnie aż w podłogę wbiło. Że do biskupa pójdzie na skargę, wiszczała, że się nie pozbieram i w niepoświęconej ziemi mnie chować będą. Oj, dobrze, że ja na zastępstwie! Biedny kaowiec! Jak on wytrzeźwieje i do roboty wróci, jak nic za nie swoje przewiny do kurni jego zawezwią i będzie się miał z pyszna! Albo i do samego księdza proboszcza mogą jego zawezwać, a to już grubszy paragraf. Ooo, ksiądz proboszcz w Gliniewicach srogi! Jak jemu pokutę zapoda, to się nieszczęsny chłopina ze świętej lektury nie wykaraska przez miesiąc. Dobrze, że jako kulturalno-oświatowy czyta jako tako, bo dla takiego starego Pałąka to i roku by nie stało.
No ale nic, nie wolno się zniechęcać. Jak nie śpiewka, to gadka, czy nie tak, co? Wiecie wy zapewne, że samogonki różne bywają. Niektórzy w tej dziedzinie mataczą jak polityki po wyborach: raz tylko przepędzą, a i to niedokładnie, karbidu dodadzą aby moc wzmóc czy tam spirytus techniczny filtrują i sprzedają jako monopolistyczną produkcję prosto z lasu. To umyśliłem, aby te słodkie niebożątka przestrzec przed kupowaniem kiepskiej barbeluchy. Niedługo w dorosłość wejdą, niechaj będą przygotowane. Tołkowałem dla nich żeby nigdy, ale przenigdy nie brały nic od Goździa Ludwika, gdyż na karbid to on hurtowe zniżki ma, i żeby sprawdzać, czy moc należyta, i bukiet - wiecie, co najważniejsze. Mówię wam, słuchały z rozdziawionymi buziami jakby sam Dżastinbiber zjechał i jęczał. Tak to jest, ciekawa prelekcja uwagę publiczności przykuwa.
Nie wszyscy jednakowoż byli zadowolnieni z moich sukcesów pedagogicznych. Najsamwpierw Trypuć Leulalia weszła, ale blada jak pośladki Bartoszuk Beaty przed sezonem plażowym. Widać podsłuchiwała popod drzwiami. Za nią jeden taki tęgi wąsaty jegomość w brązowym garniturze z marsową miną i drobna kobiecinka z różową trwałą. Zdaje się, komisja edukacyjna. Chciałem się pochwalić, że sukcesy odnoszę w obświadamnianiu młodzieży, ale bo to dali się wypowiedzieć? Jak burą sukę mnie obsobaczyli, nawet nie przepowiem, jak to szło, bo się wstydzę. Że możliwe jest tak człowieka obsmarować bez rugania się, to i nie wiedziałem.
Coś się wszystkie na mnie tu w tym domu kultury uwzięli. Najpierw siostra katechetka, teraz te trzy, a co ich ugryzło i jaka to wdzięczność za moje dobre serce, że chciałem młodzianków przygotować do wyjścia w szeroki świat?! Ledwo zdążyłem zabrać fufajkę i litrowego szczeniaczka, co go miałem w cholewce gumiaka schowanego i używałem aby młodzieży pokazać, jak się kurturarnie napojem delektuje oraz jak należy odginać mały palec aby światowo wyglądać.
Dobrze, że moi przyjaciele jeszcze przed sklepem delektacji winem oddawali się. Pożałowali mnie, winko odkapslowali i razem poutyskiwaliśmy, jakie to ludzie niewdzięczne są. Na koniec ostatnim pekaesem do Koszelewa wróciliśmy i uradziliśmy, że do Gliniewic więcej nie jedziem, bo tam chamówa.