wtorek, 29 września 2009

Żółto-zielony serowy łosoś szpinakowo-oliwkowy z makaronem razzz!

















Noo, wzięło mnie na ryby, nie ma co. Od tygodnia chyba tylko w niedzielę niczego z płetwami na stole nie było (ze dwa przepisy, w tym jeden z grzybami, które latoś obrodziły, czekają w kolejce i zniecierpliwione tupią nóżkami). Szkoda, że nie mam tak na stałe, bo to i zdrowe, i smaczne pożywienie. Ale nie, zaraz, jak znam życie, przejdzie mi na kilka miesięcy. Potem znów dopadnie na tydzień, i tak w kółko macieju. Niedługo będzie okazja do zmiany menu, bo już puka w drzwi zamrażarki solidny kawał jagnięcych żeberek z przyległościami i pyta, czy może się wprosić na obiad. Rozmarynie, drżyj, będzie kośba. Mięto, kolendro, nie liczcie na litość. Sklepikarze, uzupełnijcie zapasy czosnku i oliwy! 

Ale nie o tym ja. Dzisiejszy obiad ma solidne usprawiedliwienie, bo szkoda mi było mrozić doskonałego łososia, o którym pisałem wam wczoraj. Chciałem go zrobić z makaronem i dziś długo szukałem jakiegoś przepisu (Grażynko, dzięki za inspirację), ale Durszlak nieczynny, a jakoś tak zatęskniłem do świetnego przepisu Lisiczki, który prezentowałem tu onegdaj. Mała modyfikacja i wuala.

Składniki:
20 dkg świeżego łososia,
makaronu ile trzeba, jak powiedziałaby Ćwierczakiewiczowa,

1 opakowanie serka topionego,
1/2 szklanki mleka,
1 ząbek czosnku,
3 garści młodego szpinaku,
1 pęczek kolendry albo pietruszki,

2 garści czarnych oliwek,
2–3 łyżeczki curry,
2 łyżeczki kurkumy,
1/2 cytryny,  
sól, pieprz.

Na patelnię ciutkę oliwy lu, na to pokrojonego w sporą kostkę łososia ciach, króciutko. Zdjąć, na pachnącą rybką oliwę mleko dalejże, serek łubudu, mieszać aż powstanie gładka masa. Syp curry, kurkumy, pociachane oliwki hajda. Teraz czosnek i szpinak aż lekko zmięknie; mmm, pachnie. Sól, pieprz, uwaga, łosoś wraca! Puk puk. Kto ty? Kolendra. Właź. Makaron na to (u mnie zielone tagliatelle). Mieszu, na talerzu kap kap sok z cytryny niemało i już pycha. Czas stop, 10 minut.

Najedzony, oddalam się, bo widzę, że lezie Szuwasko. Z gumiaka mu coś sterczy – pewnikiem o kulturze wysokiej pogadać przyszedł, bo w niebo się gapi. Oj, nie zreperuję ja dziś budzika. Jak nic kurki jutro głodne do podobiadku chodzić będą, bo tam zakutany w onucach to widzimisię nie kompot u niego jest. A nie ma kto budzika pożyczyć? Bo żywina nerwowa robi się jak o szóstej żryć nie dostanie.

poniedziałek, 28 września 2009

Łosoś w aksamitnym sosie pieprzowym













Oj, jadłem dziś może i najlepszego łososia w życiu. Aromatyczny, soczysty... Pani w takim jednym hipermarkecie na „C” wycięła mi ze świeżej sztuki kilogramowy filecik. Nawet nie bardzo było od niego czuć rybą, taki świeży, a na patelni ciężko było przewracać, bo delikatniuchny był jak cera Zabłockiej Marzenki z Paździerzownicy, tej, wiecie, co Miss Kartofla łońskiego roku została. Zrobiłem tego łososia na modłę jednego pana Włocha, gdyż albowiem chodził za mną ten przepis i marudził „zrób mnie, no zróóób mniee”. Normalnie jak kot kiedy poczuje rybę. Aha, ta zwarzona śmietana na zdjęciu to mój autorski wkład w tę potrawę, huechuech.


Składniki:
filet z łososia bez skóry,
1 łyżeczka masła,
naparsteczek wódki albo czegoś, co ma 40% (będzie palone),
łyżka gęstej śmietany,
1 łyżeczka czerwonego pieprzu,
posiekana kolendra albo pietruszka,  
sól.

Ładne kawałki łososia wrzucamy na sporą ilość oliwy i dusimy na małym gazie żeby trochę pyrkał, ale nie pryskał. Zrumieniamy z obu stron, zlewamy oliwę i wkładamy masło. Po roztopieniu podgrzewamy chwilkę żeby weszło w rybę, po czym wkładamy śmietanę zmieszaną z solą i całymi ziarnami czerwonego pieprzu. Dusimy małą minutkę, w międzyczasie przewracając rybę żeby otoczyła się śmietaną. Już. Na talerzu posypujemy zieleninką, ja dołożyłem trochę marynowanych papryczek jalapeno. Wyżerka, mówię wam!

A jutro, ponieważ zostało mi tego łososia trochę, zrobię go z makaronem. Tylko jak... Cieekawe, kto by mógł mi coś podpowiedzieć...

środa, 23 września 2009

Schab chłodno ujęty

Miał to być, karmelki słodziuśkie, przepis na durszlakową akcję „Sierpień i wrzesień miesiącami trzeźwości i schabu”, czy jakoś tak. No ale nie zdążyłem i wzięło i przepadło, bo akcja skończyła się. Przepowiem wam o tym schabie teraz, bo zrobiłem ja jego w sobotę na okoliczność spotkania towarzyskiego, co ja o nim wam pisałem. Rozchodzi się tu o to, żeby ze schabu nadmiernym hajcowaniem w piecu nie robić podeszwy do buta, bo świńska skóra i tak lepsza. Kiedy ten schab pogładzicie tylko temperaturą, pogłaszczecie tak, że nawet nie pyrka on, tylko leciuśko podgrzewa się, to potem macie tryskanie soku, ochy i achy biesiadników i wilgotne, mięciutkie mięsko nawet po kilku dniach. Posłuchajcie, warto.

Składniki:
ładny schab. 

Bejca 1:
musztarda,

ocet balsamiczny,
oliwa,
czosnek,
sos sojowy, 
tymianek, sól, pieprz.


Bejca 2:
szklanka oliwy,

6 ząbków czosnku,
1 cytryna,
rozmaryn, dużo,
sól, pieprz. 

wtorek, 22 września 2009

Pierwszy śrutownik w naszej wiosce

Obudziła mnie wczoraj Łaciata, mucząc jak nieboskie stworzenie. Co za franca, pomyślałem gramoląc się z barłogu, toż przed udaniem się na zasłużony odpoczynek doiłem i zadałem kiszonki. Zabiesiadowali myśmy najwyraźniej mocno, tak też znoweś kolejny raz wydało się, że zaraz po towarzyskich spotkaniach obrządku robić nie należy. Skołowaciały ja musi byłem jak się o ósmej porannej godzinie kładłem, bo Łaciatej sypnąłem garstkę ziarna, kurki przysypałem kiszonką, a wydoiłem świnki. Zaraza. Narobiłem obrządek jak się należy, pojadłem resztek z wczorajszego jubilieunszowego spotkania i – po głębszym, niespiesznym z racji niezrozumiałych ograniczeń namyśle – skonstantowałem, że pić dla mnie się chce. A, może to i być, gdyż albowiem sałatki słonowate byli. Co było robić, poczłapałem do Maciaszczyka żeby czego do nawilżenia organizmu zanabyć.


środa, 16 września 2009

Ryż smażony z kurczakiem i warzywami, prawie po chińsku













Kilka dni temu nazad przyszedł był do mnie Garłuszko Kazimierz, wiecie, ten, co naprawia kultywatory. Przyszedł i mówi, że zgryza ma. Jak na polu robi, to głodny od południa orutnie. Kanapek leni się codziennie robić, a do klubokawiarni daleko. Zresztą, jakby on na obiad do klubokawiarni pojechał z pola, to sami rozumiecie, i kolacja by się z tego zrobiła, a i śniadanie może. Nu, dość tego, że chętnie on dla mnie przegląd kultywatora zrobi, ale żebym ja jemu takie jedzenie wymyślił, żeby on w niedzielę sobie uwarzył i potem po trochu przez cały tydzień na pole zabierał w charakterze podobiadku w puszce po oleju silnikowym. Stawiałby tę puszkę na silniku traktorka żeb się podgrzało się i o, jaka wyżerka. Co zrobisz, pomóc sąsiadowi obowiązkiem każdego jednego człowieka jest. Przypomniałem ja sobie jak kiedyś robiłem takie jedno danie, że ono na następne dni lepsze jeszcze było i można było odgrzewać i odgrzewać. Opowiem jeśli pozwolicie. Senkju.

Składniki:
1 szklanka ryżu,
1 pierś kurzęca,
20-30 dkg fasolki szparagowej,
1 cebula,
1 czerwona papryka,
2 garści czarnych oliwek,
3 ząbki czosnku,
pół pęczka pietruszki,
pęczek szczypiorku,
1/2 cytryny,
sos sojowy,
sól, pieprz.



poniedziałek, 14 września 2009

Przedsiedemnastowrześniowo

Radziulis Czesław zastrzechotał kapselkiem w moje sztachety. Co było robić, z parnika wpółsurowe kartochli świnkom zadałem żeby nad ranem nie chrumkały zanadto, i odperłem kołeczek przy furtce. Dziadźkową fuzję zabezpieczyłem żeby nie strzelała kiedy kto wchodzi jak za Niemca albo Ruska, albo za z Łużyc Jaćwinga.

Plemienne kacyki. Szuwaśko do Afryki

Siedzieliśmy w klubokawiarni. Wszędobylski dym penetrował nasze ubrania i myśli, a wnętrza wnęk poweselnej sali napełniały nas poweselnym przymuleniem. Snuł się dym; snuły się opowieści i wykrzyczane urywki zdań; snuli się za bardzo bywalcy – nie umiejący rozstać się z klajstrowatą atmosferą kwaśnego przygnębienia. Klajstrowały się ceraty, zlepki słów i potoki niepotrzebnie przywołanych myśli.

Kościelny Koszelewski, który akuratnie przechodził jakeśmy wstępowali ze starym Pałąkiem do przybytku melancholii, dołączył do nas chętnie. Jak to on, nie mógł się nadziwować, na co to ludzie tutaj siedzą przy sikach, zamiast delektować się dobrym maciaszczykowym napojem na łonie natury. Ale chłop swój, poczęstunku nie odmówił.

sobota, 12 września 2009

Z cyklu „Do spróbowania”: Łosoś w aksamitnym sosie pieprzowym

Przed chwilą w programie „Buon appetito” pan Włoch kucharzył jak zwykle: prosto i smakowicie, po włosku. Potrawa wygląda niezwykle apetycznie, a jej prostota chwyta za serce. Auć. Notuję zatem, bo pamięć mam jak pluszowy miś. Albo jak strach na wróble. A, nie, jak strach na wróble to mam aparycję. No to jak miś. Zaraz, co „jak miś”?

O czym to ja... Aaa, nie podpowiadajcie, mam to! Łosoś ledwo oprószony mąką, bardzo, bardzo lekko. Żadnych przypraw. Na patelnię ze sporą ilością oliwy, smażyć na niedużym gazie żeby nie pryskało, a bardziej się w tej pysznej oliwie dusiło. Kiedy złociutki z obu stron, zlać oliwę, wlać 50 ml wódki, flambirować. Włożyć łyżeczkę masła. Rozpuścić, dodać łyżkę gęstej śmietany. Zamieszać, wrzucić grubo tłuczony różnokolorowy pieprz. Chwilę potrzymać, gotowe. Na talerz. Na wierzch odrobina zieleninki, dookoła pokropić octem balsamicznym i oliwą. Ja tym octem i oliwą nie będę, bo po pierwsze nie mam takiego wyczesanego balsamico, tylko rzadki jak piwo Wigry, jeśli wiecie, co mam na myśli; a po drugie, bo zawsze kiedy próbuję tak ładnie przyozdobić octem czy oliwą, wychodzi mi jakbym talerz obsyfił utytłanymi paluchami, błe.

Na poszukiwania nieśmierdzącego łososia w hipermarkecie – marsz.

EDIT: Wykonano tutaj.

Torcik schabowy ze szpinakiem

















Nie, nie macie deżawiu. Ten przepis zapodałem 14 sierpnia kiedy przypomniało mi się, że kiedyś wymyśliłem takie miłe danko. Żeby nie zapomnieć, wklepałem, a dziś zrobiłem na obiad i dodałem foty. Podbijam więc datę i dodaję do akcji na Durszlaku. „Sierpień i wrzesień miesiącami trzeźwości i schabu”. Z trzeźwością, jak wiadomo, różnie w narodzie bywa, ale schabowego ze śpinakiem, co też tajemnicą nie jest, warto podjeść. Dooobreee! A leciało to tak, posłuchajcie:


Za wieprzowiną może nie szaleję (noo, z wyjątkiem flaków, golonki i boczku), ale dobra świnka raz na jakiś czas nie jest zła. Dzisiaj spróbuję opowiedzieć wam, sarenki puszyste, o czymś, co wymyśliłem dość dawno temu, i co mam zamiar za kilka dni powtórzyć, bo pysznościowe i uroczo wygląda. Zapytajcie Radziulisa Czesława i Ancioszko Stanisława. W temacie napisałem, że to torcik schabowy, ale z powodzeniem można go zrobić z kurczaka, indyka, z wołowiny też. Z każdego chudego mięsa. Ze schabu będzie twardsze, solidniejsze, z kurczaka delikatniejsze. Dlaczego torcik? A bo ma mnóstwo warstw; szarość schabu przeplata się z soczystą zielenią szpinaku, pobłyskuje biało ser i migoczą na czarno oliwki, a na czerwono – pomidory. Wiecie, Skrzypczykowi Witoldowi smakowało, a to coś znaczy.

Składniki:
30-50 dkg schabu bez kości,
10 cienkich plastrów wędzonego boczku,
1-2 opakowania serka topionego,
świeży szpinak, najlepiej młody,
garść posiekanych czarnych oliwek,
garść posiekanych suszonych pomidorów,
garść posiekanego rozmarynu (mniam!),
3 ząbki czosnku,
gałka muszkatołowa,
sól, pieprz.

czwartek, 10 września 2009

Omlet z kurkami














Podziwiałem miłe okoliczności przyrody razem z Radziulisem Czesławem, Ancioszko Stanisławem i Bondarukową Wandą, która nawiedziła nas w drodze na targ w Jeleniewie, pamiętacie, pisałem ja dla was o tym. Pewnego wieczora, tak gdzieś koło 14 godziny rozmyślaliśmy my, co nazajutrz spożywać będziem, a kurków my nazbieraliśmy tego dnia jak po wioskach chodziliśmy i rozpytywaliśmy, kto tu dobrą śliwowincję wyrabia. Przypomniało dla mnie się zaraz, że kiedyś na jakimś miłym blogu znalazłem świetnie wyglądający omlet z kurkami. Czort, nie zapisałem adresu. Tak za mną ten omlet chodził, że nie zdzierżyłem i następnego dnia wstałem o świcie, zadałem kurkom (ale tym dziobiącym, a nie grzybom; zadawanie ziarna grzybom byłoby przejawem, że coś pod kopułą nie bangla, co nie?) i świnkom, które tam ze sobą zabrałem w przyczepce, i przystąpiłem do przyrządzenia śniadania dla moich przyjaciół. Znalazłem kilka przepisów na omlet, nawet obiecujący z bułką tartą, albo takie ze samych jajec. Jakoś mi nie leżały, a omlet Agi zostawiam na specjalną okazję. Poszedłem do budki i poprosiłem drogą telefoniczną moją sąsiadkę Pałąk Halinę żeby do kajetu mamuli zajrzała. Jeśli nie pamiętacie, to tataj gadałem ja dla was o tym kajecie. Trochę tam niewyraźnie pisało, bo kartka silnie zatłuszczona była, ale wykoncypowali myśmy, że stało tam „szczypta soli”, a nie „12 kg łoju krowiaczego”. Nawet jeśli my aszybkę popełniliśmy, to i tak dobre to smakowo wyszło, jejbohu.

Składniki:
5 jajek,
1 albo dwie łyżki mąki,
pół szklanki mleka,
po pęczku szczypioru i koperku,
1/2 kg kurek,
4 plastry wędzonego boczku,
2 cebule,
2 ząbki czosnku,
tymianek, sól, pieprz.


Bełtamy jajca, mleko, mąkę, po garstce koperku i szczypiorku, przyprawiamy. Wlewamy na patelnię i smażymy pod przykryciem na małym gazie, bo jeszcze rano. Kiedy spód już usmażony i zaczyna się brązowić, zdejmujemy pokrywkę i wstawiamy z patelnią do pieca (grzałka od góry). Czekamy aż się omlet zetnie z wierzchu, ale nie przyrumieni – będzie uroczo żółciutko-zielony.

Na patelni podsmażamy pokrojony w kostkę boczek, dodajemy posiekaną cebulę, a kiedy się zezłoci wrzucamy niezbyt drobno pokrojone kurki. Dusimy aż wyparuje płyn, który puszczą grzyby. Sypiemy do końca koperek i szczypiorek, dajemy czosnek i tymianek, smażymy chwileczkę albo dwie. Solimy, pieprzymy.

Na talerz kładziemy omlet (składniki wystarczą na sute śniadanie dla dwóch osób), kładziemy ślicznie pachnące grzybki, dokładamy pomidorka koktajlowego, sypiemy starkowany ser i już. Oj, i król lepiej nie śniada. Co rzekłszy, idę przebierać groch.

środa, 9 września 2009

Makaron z łososiem

















Zachwycił mnie taki jeden przepis na blogu Lisiczki. Taki prosty, a taki obiecujący! Jako że czasu pozawczoraj nie miałem bo bronowałem, umyśliłem go zrobić, bo przyrządza się go tyle, ile się makaron na aldenta gotuje. Śmietany u mnie nie było, bo rano nawiedził mnie Szuwaśko Grzegorz idący wypełniać sołtysowe powinności, i wypił. Ale co tam, dałem radę. Opowiem wam, jak.

Składniki:
makaron, a jakże,
1/2 opakowania serka topionego,
1/2 szklanki mleka,
garstka tarkowanego żółtego sera, 
kilka plastrów wędzonego boczku,
5–10 dkg wędzonego łososia,
pęczek pietruszki,
2 ząbki czosnku,
sok z cytryny,
  kurkuma,
sól, pieprz.

W rondlu podgrzewamy mleko z serkiem topionym aż ser się rozpuści i utworzy ładną emulsję. Odparowujemy dla zgęstnienia albo sypiemy garstkę sera żółtego. Dodajemy czosnek i natkę. Na patelni podsmażamy pokrojony boczek. Kiedy chrupiący, dodajemy nasz serowy sos i wrzucamy makaron, solimy i pieprzymy. Mieszamy żeby makaron apetycznie się ubrał w ten żółtawy w zielone cętki kubrak.

Na talerzu układamy makaron z sosem, kładziemy trochę łososia (niedużo, bo ma intensywny smak i lubi dominować), kropimy sokiem z cytryny. Świeży sok nadaje rześkości. Jemy, próbując nie ciamkać z rozkoszy i nie mruczeć zbyt głośno. Ciam. Oj, wiem ja, komu to będzie smakować ;)

poniedziałek, 7 września 2009

Strychowe czytadła

Przyszły do mnie dzisiaj trzy dziewczynek i dwa chłopaczki ze szkoły w Paździerzownicy. Delegancja taka. Pani bibiokarka ich po wsi wysłała, bo to, mówiła, chłopy wszystkie dzieła wielkopomne do machorki kurzenia zużyją, i że mus skarby kultury i sztuki ratować. No i one, te dzieciaki ma się rozumieć, przyszli i pytają się, czy może nie mam czego żeb do oświecenia społeczeństwa przyczynić się. Nu, świecy dla mnie wyszli, ja do nich mówię, ale one na to, że nie o światło dla nich rozchodzi się, ino o edukancję, czy cuś. Rozumiecie co z tego? Od słowa do słowa wyszło, że książki one zbierają i czytać zamiarują. Koniec świata.

niedziela, 6 września 2009

Wizna. Termopile

Nadal nic ja tu nie piszę ani obrządku na gospodarce nie robię. Wiadomo, żywiny samopas nie puściłem, bo by Łaciata zamuczała się na śmierć. Oddałem ja onegdaj Pałąkom mój stary kultywator, więc z wdzięczności Pałąk Halina, sąsiadka moja, i obejścia doglądać, i brukiew opielić u mnie na pólku obiecała. Zabrałem Szuwaśkę, baniak śliwowincji na drogę i pojechali myśmy, bo to jutro, kochanieńkie, siedymdziesiąta rocznica bitwy pod Wizną przypada.

Słyszeliście wy o tym, pierwiosneczki wy moje? O naszych Termopilach? O kapitanie Raginisie i jego garstce żołnierzy mężnych jak nie wiadomo co, które trzy dni bronili się przed niemiecką nawałą. Że te Niemce ich czapkami nie nakryły, to aż dziw. Na jednego zabitego naszego gieroja czterdziestu usieczonych faszystów przypadało, dacie wiarę? Tfu, żeb sobaki ścierwo tych parszywców włóczyli. No i dzisiaj we Wiźnie odprawują się uroczystości ku chwale. A że to prawie na naszym bagnie, to my z Szuwaśką traktorka ślauchiem obmyliśmy i pojedziem z fasonem jak do kościoła. Oprócz baniaczka - niedużego, z pięć litry, nie więcej - wzięli myśmy też trochę słoniny, boczku, pasztetowej, a na silnik traktorka położyliśmy kaszankę. Póki dojedziemy, grill dla nas sam się zrobi.

W tej Wiźnie będzie dziś rekonstrukcja bitwy i zagra szwedzka kapela ludowa, Sabaton. W łeb zachodzę: jak to jest, że zagraniczne ludzie opiewać nasze bohaterstwo wolą, niż my same. Posłuchajcie zresztą; wybrałem ja dla was z jutuba dwa tłumaczenia na nasz. A westchnijcie tam za tych, co krew przelewali w nierównej walce, od sojuszników opuszczeni.

Link pierwsze primo
Link drugie primo

Jak wrócę, opowiem wam, jak cycki krowiacze w panierce smażyć.

czwartek, 3 września 2009

Tatowe biesiady: Kartacze

Eeech... Kartacze... Wielkie, pyszne, solidne ale muślinowo delikatne kluchy. Kiedy dobrze naszykowane, do jedzenia nie potrzeba zębów, bo po naciśnięciu językiem o podniebienie zamieniają się w zjawiskowo aromatyczny, eteryczny poemat, jakby barokowa orkiestra grała. Mięso w środku pachnące, delikatne, jeszcze płynie z niego sok. Ciasto jest takie, że strach dotykać żeby nie rozpłynęło się jak przedwieczorna mgiełka nad jeziorem Szurpiły. Byliście na Zamkowej Górze? Na Suwalszczyźnie kartacze smakują najlepiej. A najlepsze robi mój tatulo. Tatulo nie mieszka na Suwalszczyźnie, ale przepis jest prawdziwny, kresowy, więc na jedno wychodzi.
















Składniki (na 13–15 wielkich kartaczy):
1,5 kg ziemniaków ugotowanych w mundurkach,
3 kg surowych ziemniaków,
1 kg baraniny,
20 dkg łoju baraniego,
2 cebule,
2–3 łyżki mąki ziemniaczanej,
3 ząbki czosnku,
majeranek, rozmaryn.

środa, 2 września 2009

Kanie, po prostu kanie















Smażone kanie. Cni panowie, miłe panie, to jest coś tak niebotycznie pysznego, że uklęknąć tylko i dać się pokroić. Albo nie, lepiej pokroić kanie. Na zdjęciu wygląda to może nieszczególnie, ale bezpośrednie obcowanie pozwala napawać się tą soczystością, aromatem, konsystencją... A zabierajcie schaboszczaki i cycki kurzęce. Kani dajcie mi więcej. Dzisiaj Szuwaśko przyniósł mi torbę tej grzybowej arystokracji. Młode same, kapelusze jeszcze nie rozłożone. Oj, było mlaskania, cmokania i przymykania oczu z rozkoszy!

A potem szybko nastąpił niestety koniec.