sobota, 28 stycznia 2012

Jarmużowe pierożki do jarmużowej zupy

















Acta Actą, a żyć trzeba. Korzystając zatem z chwilowej nieuwagi Ewelajny, zakradłem się na jej bloga i podczas kiedy nieświadoma kradzieży intelektualnej dziewczyna dżogingowała się nad brzegiem morza, podebrałem co się dało. Padło na jarmuż, gdyż albowiem wielce sobie cenię te liście. Na surowo nieprzyjemnie skórzaste, choć o delikatnym smaku kalarepki, brokuła i kapusty, po podgrzaniu nabierają wigoru. Wysmażone na chrupko wyraźnie smakują orzechami, a zupa... delikatna, zieloniuchna, jakby nieco kalarepkowa, choć mnie nie wyszła taka urocza, jak właścicielce praw inelektualnych. Zatem niechaj mnie zakują, ale co pojadłem to moje! Ewelino, gdybyś zastanawiała się, kto myszkował, biorę to na klatę: jam to, nie chwaląc się, sprawił!

Składniki na zupę:
10 liści jarmużu,
1 cebula,
1 marchewka,
1 mała pietruszka,
3 ziemniaki,
4 ząbki czosnku,
1 łyżka imbiru w proszku,
2 łyżki masła,
1 litr bulionu,
3 łyżki prażonych na suchej patelni pestek słonecznika,
kurkuma, sól, pieprz.

Z jarmużu wycinamy twarde nerwy i łodygę i rzucamy precz dla prosiaków, a jak kto nie ma, to na kompost. Cebulę i połowę czosnku  siekamy i podduszamy na maśle (u Ewelajny był też por, ale ja nie miałem, choć pewnie dodałby ślicznej zieloności). Kiedy się deczko zrumieni, dodajemy pokrojoną marchewkę, pietruszkę i jarmuż (koniecznie dokładnie umyć!). Dusimy przez 10—15 minut aż listki jarmużu nabiorą pięknego głębokozielonego koloru i znacznie zmniejszą objętość. Wtedy dodajemy pozostały czosnek i ziemniaki. Zalewamy bulionem i gotujemy tak z 15 minut.

Zawartość garnka blendujemy, polewamy w miseczki, układamy klajster gęstej śmietany, a jak bieda, to kawałki wędzonej szynki, posypujemy pestkami słonecznika. Gotowe. Można pojadać do zwykłej kanapki, która dzięki tej wyśmienitej zupie napierze poloru, ale lepiej poświęcić dodatkowe pół godzinki i sieknąć se jarmużowego pieroga. A oto i on.

Składniki na jarmużowe pierogi:
opakowanie ciasta francuskiego (wyczynowcy robią sami),
10 dkg liści jarmużu,
10 dkg serka typu Capri,
1 cebula,
3 ząbki czosnku,
1 łyżka czarnuszki,
sól, pieprz.

Dobrze umyty, z powycinanymi twardymi częściami jarmuż drobno siekamy i smażymy na dużej patelni niedużymi porcjami. Powinien lekko zbrązowieć na brzegach, wtedy daje orzechami i jest najsmaczniejszy. Taki chrupiący, mmm! Osączony jarmuż mieszamy z serem, solimy, pieprzymy.














Na oliwie smażymy przez chwilę czarnuszkę aby wydobyć aromat. Dorzucamy czosnek. Po małej chwili wysączamy zawartość, dokładamy posiekaną drobno cebulkę i smażymy ją na rumiano. No ja wiem, że to chwilę potrwa, ale zaręczam, że warto.

Wszystko razem mieszamy, ale staramy się nie próbować, bo to grozi pożarciem całego farszu przed ukończeniem wykonywania pierożków. Rozumiecie, pierożki bez nadzienia to... no, pieczone ciasto francuskie.

Płaty ciasta delikatnie rozwałkowujemy. Wycinamy kwadraty o boku ok. 10 cm. Najbardziej uroczo wyglądają pierożki mniejsze, o boku 5 cm, ale kto zdzierży to mozolne napychanie i zlepianie takich maluchów!

Farsz nakładamy na ciasto, lekko zwilżamy wodą brzegi, które dociskamy widelcem. Układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni tego, jak mu tam, no, ten Szwed... A, mam to, Celsjusza! Kurde, jak nie Niemiec okulary kradnie, to Szwed się zapomina. Ot, czasy.

Pieczemy 20—25 minut do zrumienienia.

Jak zostanie trochę ciasta, wycinamy małe kawałki i nakładamy, co się da: kawałek sera (gorgonzola jest super), majonez, keczup, szynkę, jakiś ostry sos albo resztki farszu. Będą fajne ciastunia na zagrychę.



To teraz tak: jakie to smaczne, dowie się ten, kto se zrobi i spróbuje. Ja nawet nie żałuję, że pójdę do więźnia za kradzież, bo za takie pyszności mogę beknąć.

środa, 25 stycznia 2012

ACTA ad acta!


- Pan Szuwaśko? Dzień dobry, panie sołtysie!

- Nu, jak mówi ████  w piosence ██ ██████ ███, to się okaże. A czego chcą?

- Chcielibyśmy porozmawiać o nowej, ze wszechmiar ochraniającej obywateli ustawie. ACTA się nazywa.

- Tego to nie znam. Procenty ma?

- Sto trzydzieści, ale na rzecz koncernów, które wymusiły tę ustawę.

- A, to zdaje się te bezumne duraki znoweś rozplenili się! My ich zawsze w bagno dawaliśmy, ale widać któryś był się wymkł. To tego, o tym to ja myślę tak: █████████████ mi  z tą pi████ ██████████ ████████ ████ ██ ██████████. Gdyby było mało, to ████████  ██████  ██  █  ██████. A do tego kostur kostropaty dla nich w głębokie kiszkie! ███████  █  ███  ██  ███████████████  ██████ █ █ !

Aha, i jeszcze ████ █ ███ ██ ████████!


--- BRAK SYGNAŁU ---

niedziela, 22 stycznia 2012

Knedlik a globalne ocieplenie

Pani Władysława wymieszała drożdże, mąkę i jajka, zamiesiła ciasto, odczekała pół godziny, a kiedy uznała, że już pora, wrzuciła knedliki do gara z wrząkiem.

Pani Władysława mieszka w Kociałówce, gmina Paździerzownica Kościelna, powiat Gliniewice w województwie podlaskim, które — jak być może niektórzy wiedzą — leży w Polsce, kraju współtworzącym Europę, która z kolei wraz z innymi kontynentami i oceanami wchodzi w skład kuli ziemskiej. Ziemia i inne planety krążące wokół Słońca to układ słoneczny. Wiele takich układów skupionych w jednym regionie nazywa się galaktyką, a niezliczona ilość galaktyk wypełnia Wszechświat, uznawany przez Nomadów Praoceanu za najmniejszą cząstkę elementarną, czyli memłon (wszystko przez to, że instrumenty Nomadów Praoceanu mają zbyt małą moc żeby dostrzec cokolwiek mniejszego). Memłony-wszechświaty wraz ze znaczne od nich większymi kapronami i plarkami krążąc wokół smaltonów tworzą jądra gryptonów, czyli molekuł, z których w dużej mierze składają się Malusieńkie Gryptonowe Drożdżaki. To tak na wypadek gdybyście chcieli wiedzieć, kim jest pani Władysława.

To właśnie Malusieńkie Gryptonowe Drożdżaki buszowały w Okrutniewielgachnymjakstąddotamtąd Zaczynie, z którego Przepotężny Transkosmiczny Kucharz uformował cztery Zajewiście Ogromniaste Knedliki. Miał zamiar zaserwować je podczas Jakcieniemogęuroczystej Kolacji uświetniającej odkrycie 5823. pierwiastka w tablicy oktawowej Mendy Lejewa przez Arcyprzenajuczenieńszego Uczonego Wszystkich Uczonych.

Przepotężny Transkosmiczny Kucharz wrzucił Zajewiście Ogromniaste Knedliki do Wymurwiście Głębokiego Kotła z Najniezwyklej Gorącą Prawodą. Ot i całe globalne ocieplenie.

PS. Kolacja była udana, a Megahiperefektywny Sprzedawca Kraplingów o Napędzie Memłonowym poprosił nawet o przepis.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Podchmielona kiełbasa

















Dzień dobry się z nimi. Dzisiaj będzie o kiełbasie w piwie, ale nie o tym jak to Radziulis Czesław się zagapił i podwawelska wpadła mu do kufla, tylko o białej kiełbasie duszonej w sosie piwnym. Ja bym sam takiego przepisu nie wymyślił, więc na wstępie zapodam, że recepturę skradłem od Majany, której pięknie dziękuję z tego tu oto zydelka, a ona z kolei — z Polskiej kuchni regionalnej. To najlepsza biała kiełbasa, jaką jadłem i niech mnie jenot przeczołga jeśli łżę. Po prawdzie to i tatulo mój miał w efekcie końcowym swój udział, gdyż albowiem narobił kiełbasy. Fajna, mielona drobniej niż zwykle, chudsza. Z intensywnym sosem piwnym stworzyła danie niebagatelne i niepowtarzalne, o wyrazistym smaku, który jeszcze pół godziny po posiłku czuło się w ustach. Mówię wam, czad. Tylko że to jest szalennie trudny przepis, bo rozchodzi się o to, żeby z piwa zrobić sos zanim się je wypije. Ciężka sprawa, czort. Na wszelki wypadek nie mówiłem nic dla naszego sołtysa, bo byłaby kiełbasa z wody i Szuwaśko na ssaniu. A szło to tak:

Składniki:
 50 dkg białej surowej kiełbasy,
 butelka łagodnego piwa,
 sok z cytryny,
 2 cebule,
 1 łyżka masła,
 2 łyżki mąki.

Piwo wlewamy do garnka i podgrzewamy. Kiedy ciepłe, wkładamy kiełbasę, grzejemy do zagotowania. Przestajemy gazować, zostawiamy do wystygnięcia. Piwo powinno być delikatne. Ja dałem bardziej goryczkowe i tę goryczkę było czuć w sosie. Ale ponieważ piwa zanadto nie pijam, nie podam sugestii. Kupcie sobie 20 butelek, pokosztujcie i wybierzcie.

W czasie kiedy kiełbacha stygnie i napawa się piwem, pijaczka jedna, szklimy na masełku cebule.

Kiełbasę wyjmujemy i odkładamy żeby przetrzeźwiała. Ma ona teraz całkiem genialny smak, lekko trąci słodem. Można by ją było zjeść w tej postaci. No ale piwa szkoda, a zatem gotujemy je z cebulą i odparowujemy gdzieś tak o 1/3, pilnując aby nie uciekło. Sypiemy jakiegoś cząbru albo majranku, lekko zakwaszamy cytryną. Zagąszczamy zasmażką z mąki i masła. Ja zrobiłem tu małe odstępstwo od przepisu i dałem mąki kukuruźnianej prosto do piwa i bardzo krótko poblendowałem aby cebula pomogła nieco zagęścić sos. Też chwacko. Następnym razem zrobię sos ze śmietany i mąki, bo coś mi się widzi, że też może być dobre.

Do piwa dokładamy pokrojoną w plajstry kiełbasę i podgrzewamy chwilkę. Podajemy z kartochlami. Ciężko mi tu wyczmonić jakąś surówkę, bo kiełbasa ma tak silny i bogaty smak, że trudno dopasować coś, co by pasowało i ani nie znikło, ani nie przykryło tego wybornego aromatu.

No to gdyby ktoś pytał, to jedno danie na Wielkanoc już mam. Szkoda tylko, że z tego piwa podczas gotowania uciekają procenty. Było się zmądrzyć, nakryć szmatą łeb nad garnkiem i doznawać inhalancji. Do uwidzenia się z nimi.

wtorek, 10 stycznia 2012

Kawał nawał i miastowe nasienie

Podobnież jakiś kawał nawał teraz jest. Bufetowa Danuta tak dla nas powiedziała jak myśmy do niej zaszli ażeby gardło potoknąć, gdyż śniegu nima i pyli okrutnie na naszej szutrówce. Ponadto od przedwczoraj my w pięciuch dla Kadłubka Władysława szybkę w kuchni letniej wstawiać pomagaliśmy, zharowane byliśmy i relaksacji pożądaliśmy. Mówi bufetowa, że teraz tańcować trzeba, śpiewać i weselić się, pączki wcinać, jak to w kawale nawale, mówi. Czy tam jakoś tak. Ona prędko gada, nadążyć nie nadążysz, ale zdaje się mówiła kawał nawał... Czekajcie, a może nawał kawał? Nie, musi, że to nie to, panie.

My z tego nie wyrozumieliśmy nic. Dopiero Radziulis Czesław wykonceptował, że może być, że przez jedne i drugie święta u bufetowej puchi w kasie są, bo to i jadła ludziska ponarabiali, i Maciaszczyk nie ociągał się z produkcją świątecznego kalwadosu z cymamonem. Kiedy tak, to ona koniakturę poprawić musi żeby z torbami nie pójść, i bez to dla nas tańce rekomenderuje abyśmy przy dansingu kabzę dla niej nabili. My co prawda w chodzeniu z torbami nic złego nie widzimy, gdyż wszelako nie ma dnia żeby ktoś do Maciaszczyka z workami po kartoflach nie udawał się celem uzupełnienia zapasów w piwniczce, ale że takie więcej litościwe jesteśmy i szkodujemy jak dla kogoś nie wiedzie się, tak i obstalowaliśmy także coś mocniejszego i po talerzu kapuśniaku, bo akurat promoncja była, że kapuśniak i pińździestka wiśniówki za pięć złote. Sołtys Szuwaśko nawet chleb zamówił, ale nie jadł, aby pokazać się tylko. On dobrze na kaczych jajach łońskiego jeszcze roku wyszedł i obnosi się z mamoną.

Kiedy my po szóstym talerzu kapuśniaku byliśmy, uznaliśmy, że politycznie będzie podrygać. Może, perorował sołtys, bufetowa Danuta łaskawsza dla nas będzie jak my ten jej kawał nawał uczcimy, i na krechę czasem co poleje na przednówku. O, nasz sołtys tęgi umysł ma i przyszłościowo myśleć potrafi. No ale co z tego kiedy sikorek żadnych akuratnie w klubokawiarni nie było. Danuta opędzała się od nas chochlą, a potem zabarykadowała się na zapleczu. Co było robić, pokaz tańca towarzyskiego sami ze sobą musieliśmy przeprowadzić. Oj, powiem wam, letko nie było, pomorek! Najwpierw kłopot był, bo z Szuwaśką tańczyć nie tak łatwo, ponieważ nie za chudy on i jego obejmować to jakby mocować się z Ursusem, z traktorem znaczy się. Ale i tak stary Pałąk zaplątał się we własne gumofilce, Szuwaśko się o niego potkł i nastąpnął dla Ancioszko Stanisława na nogę, wskutkiem czego Stanisław musiał pomocy ortependycznej doznać. Radziulis Czesław natomiast takiego pirueta wykręcił jak pokazywał dla gawiedzi Jezioro Łabądziowe, że wpadł na przeszkloną ekspozycję butelek po winie i chyba będziemy potrzebowali zapożyczyć się aby szkody wyregulować. O sobie nie wspomnę, bo wstyd i poruta.

Z potańcowania nici wyszły, zadłużenie wzrosło, a Danuta wściekła jak borsuk w konkurach. Zapowiedziała, ale to jak już nas z klubokawiarni miotłą przegnała, że do wiosny przez próg nas nie wpuści. Stary Pałąk przymilnie zgiął się w pół i dopytał, czy jak przez próg nie można, to czy ewentualnie możemy wchodzić oknem od zaplecza, ale dostał mokrą szmatą i więcej nie pytał już o nic.

Dodatkowo jeszcze kościelny Koszelewski dogadywał, że nam nie kawał nawał wyszedł, tylko niezły kar nawał. O, patrzajcie, wykształciuch jeden, maturę za trzecim razem zdał, wymandrzać się będzie! Faktem jest, że nawał kar spadł na nas za nasze dobre serce, że my chcieliśmy dla klubokawiarni w złej doli finansowo dopomóc, ale czy z tego śmiać się przystoi? Dla litościwych zawsze wicher za kołnierz duje. Z drugiej mańki, co ten kawał nawał znaczyć może? Po mojemu nic, chyba że to letniki jakieś nowe komedie wyczmoniły. Eech, wyczmonić było komu, a żurawinówką na mrozie to my będziemy musieli delektować się. A nu ich, miastowe nasienie!

piątek, 6 stycznia 2012

Tatowe biesiady: Gęś faszerowana kaszą po polsku

Ostatnio polska gęś owsiana jest na topie. Zachwalają ją wszystkie tuzy polskiego kucharstwa, które są w telewizorni: i Grzegorz Łapanowski, i Karol Okrasa, i Tomasz Jakubiak. Inni pewnie też, ale ich akurat nie słyszałem jak zachwalali. Nasze bystrzaki nie ściemniają jak co poniektórzy, a i opowiadać umią, więc ciekawość mię podżarła.

Na święty Marcin nie dorwałem, ale przed Świętami idę, patrzę... mrożona to mrożona, ale najprawdziwsza gęś owsiana w sklepie! Aż musiałem się solidnie szczypnąć, gdyż nie dowierzałem! Do dziś malinkę mam i nieprawdą jest, co niegodziwcy gadają, że to od Siermieńko Wandy! A gdzieżby tam, na pośladku? Albo czekajcie, temata zmienię, bo się ślisko robi.

Powiem krótko i namiętnie: mają rację ci zacni kucharze, bardzo mają rację. Nie jadłem jeszcze gęsi o tak miękkim, soczystym, aromatycznym mięsie. Jego struktura była idealna: nie za twarda, nie za rozlazła; ani za chuda, ani za tłusta. Samo rychtyk po prostu. Zasłużenie Polacy wiodą prym w chowie tych ptaków. To było takie coś, że nie wiadomo, czy łapać się za przepyszny farsz, czy za udo.

Tak se dumam: kiedy owsiana w stanie Bóg-wie-ile-czasu zmrożonym tak smakuje, to jaka feeria kubkowosmakowa musi się odbywać kiedy się zdobędzie gęsią modelkę prosto z wybiegu, hę?

Na Święta często się u nas robi gęś faszerowaną kaszą. Solidnie, aromatycznie, pysznie, po polsku. Za farsz mógłbym się dać posiekać razem z tymi wątróbkami i zawsze się cieszę, że — jakkolwiek to brzmi  —  tatulo luzuje ptaka przed pieczeniem, bo wchodzi więcej kaszy. Teraz też tak zrobił, a dzięki świetnej jakości mięsa, efekt był piorunujący. Posłuchajcie jeśliście ciekawi.

Składniki:
1 gęś wielkości większej niż kaczka.

Nadzienie: 
40-50 dkg kaszy gryczanej,
3 jajka (żółtka do utarcia, 2 białka na pianę, 1 białko do zatarcia kaszy),
tłuszcz z gęsi,
2 cebule,
3 dkg grzybów suszonych.

Wywar z podróbek:
podróbki z gęsi,
ok.20 dkg włoszczyzny,
siekana zielona pietruszka i koperek.

Gęś starannie płuczemy. Odcinamy skrzydła w drugim stawie. Jeśli ma szyję, odcinamy. Tniemy nożem po linii grzbietu i oddzielamy skórę z mięsem od kości. Skrzydła i nogi wyłamujemy ze stawów barkowych i biodrowych. Oddzielamy mięso od korpusu. Wuala! Brawa, uściski, stakanki. Z korpusu razem z szyją robimy taki bigos, że jak kto skosztuje, to zaraz klęka i po ręcach obcałowywuje.

Ale my dziś nie o królu jesieni i zimy, tylko o królowej polskiej kuchni. Skórę z mięsem solimy, pieprzymy, odstawiamy na dwie godziny. Podczas czekania można pójść do piwniczki po gąsio... a nie, czekajcie, farsz zrobić trzeba!

Opłukane grzyby i podroby zalewamy wrzącą wodą i gotujemy pod przykryciem z godzinkę, w połowie dodając włoszczyznę. Odcedzamy. Kaszę zatartą jednym białkiem zalewamy wywarem i gotujemy na sypko. Cebulę kroimy w kosteczkę, smażymy na stopionym tłuszczu z gęsi na jasnozłoty kolor.

Gęś, którą kupiłem, była przygotowana bardzo dobrze, aż żałuję, że nie zapisałem, kto ją wypuścił w świat, bo lubię chwalić jak co komu wyjdzie: dokładnie sprawiona; szyja odcięta, ale włożona do środka razem z podrobami i kawałkami tłuszczu, więc do farszu nie trzeba było nic z gęsiny dokupować. I dobrze, bo by był kłopocik.

Ugotowaną kaszę wykładamy na miskę i pozwalamy ostyc (ostydz? no, żeby gorąca nie była, rozumiecie), a potem ucieramy cebulę z żółtkami, dodajemy ugotowaną kaszę, pokrojone podróbki i grzyby, siekaną zieleninę, sól, pieprz, pianę z dwóch białek. Wszystko dobrze mieszamy i układamy na tej skórze z mięsem, co z niej żeśmy kadłubek wytrząchli, po czym zawijamy i wykazujemy się umiejętnościami krawieckimi, ewentualnie chirurgicznymi (o ile kto ma odpowiedni dyplom), zaszywając dokładnie rozciętą przed luzowaniem skórę. Nie przejmujmy się mendzeniem zajzdrośników, którzy zaglądają przez szybkę i drwią, że „a na co rozcinać kiedy zaraz szyć trzeba”.

Najgorsze za nami, choć po prawdzie, najgorsze było za nami kiedy wyjęliśmy korpus spod skóry. Teraz wkładamy gąskę do brytfanki, polewamy tłuszczem, wstawiamy do gorącego piekarnika i pieczemy około dwóch godzin, od czasu do czasu polewając tłuszczem. Upieczoną gęś, jak mawia tatulo, zajadamy z apetytem, szczególnie na Bożenarodzeniowy obiad lub w każdy inny sylwestrowy wieczór, póki się nam apetyt nie skończy.















Uff, gotowe. Podajemy z zasmażanymi buraczkami i obserwujemy jak się biesiadnikom facjaty cieszą z błogości.

Taka gęś doskonale idzie pod naleweczki. 


Pigwówka normalna, pigwówka na samogonie, orzechówka, aroniówka, smorodinówka, co tam tatko wystawi ze swoich przebogatych zapasów. Ja to nie daję sobie zabrać talerza nawet jak wchodzi ciasto, a nawet jak stół pustoszeje, bo czas do spania się szykować. Ciągle mi tej gęsi mało:




Zakańczanie teraz będzie, więc się skupiamy, skupiamy! Tatulo z mamulą kłaniają się dla całej blogostrefy, winszują wszystkiego pożytecznego, nie za cierpkiej smorodinówki, i żeby was chrypka nie brała jak będziecie śpiewać o rozmarynie o pierwszej rosie.
Ja od siebie dodam, że dzisiaj zaczynają się Święta prawosławne. Wszystkim moim sąsiadom, tym bliższym i dalszym, którzy świętują według kalendarza juliańskiego i lada chwila zasiądą do Wigilii, życzę wszelkiej pomyślności. Wesołych Świąt!

Na sam już koniec zapodaję fotoreportaż, jak to tatko się z gęsią rozprawiał. Delikutasów oraz tych, dla których biednych zwierzątek szkoda (mimo że wpaździerzyć pieczyste może nawet lubią) uprasza się o sp ojrzenie w drugą stronę. Jadę.


poniedziałek, 2 stycznia 2012

To jaka dziś data?

Fajnie kanichlorki dzisiejszej nocy wybuchały, co nie? Co tam mruczycie? Że to wczoraj było? Aaa, patrzajcie, jak ten czas na rozmowie leci! Myśmy z Szuwaśką, Radziulisem Czesławem i Ancioszko Stanisławem dopiero co skończyli te sztuczne ognie wypuszczać. Widać dzionek się dla nas gdzieś zapodział. To teraz już rozumiem, czemu baby, co na targ z jajkami szły, tak dziwnie na nas patrzyły. Myśmy się z nich śmieli, że pierwszego stycznia handlować idą, a to takie buty.

Powiem dla was, moje wy serpentynki różnobarwne, że mieliśmy zamiar jeszcze dalej radować się tym, że się cyferka w roku zmieniła, ale posterunkowy Guzik nas opamiętał jak bloczek mandatowy wyjął i zaczął rozprawą sądową straszyć. Silnie wnerwiony on był, bo w sylwestra na interwencję do Maciaszczyka się udał, ale skorumpować się dał i nie podobało się dla niego, że musi spotkanie towarzyskie opuszczać aby nas do chałup porozganiać z racji tego, że Baciuk donos złożył, jakoby że od naszych śpiewów jego mućka mleka dać nie chciała. Ten Baciuk to swołocz niesłychana jest. Dodaje żywinie do paszy jakieś sztuczne wynalazki jak Markopier Łajt glutaminianu do kurczaka, to nie dziwota, że mleka i jajek u niego jak w pegieerze za komuny. Wracając do Maciaszczyka: ciekawość, co to za przestępstwo było kiedy oni dwa dni się korumpowali? Bo jak się rozchodzi o takie na ten przykład zakłócenie ciszy nocnej, to się posterunkowego obgania litrem, czyli to będzie gdzieś tak w dwie godziny.

Pochwalę się jeszcze, że u nas nie tylko sztuczne, ale i prawdziwe ognie w noc sylwestrową były. Fakt, może i nierozsądnie było podpalać beczkę ze smołą u sołtysa na gumnie, a już na pewno sołtys nie powinien dorzucać kanistra z benzyną jak się chlewik zajął. Co z tego, że nie mielibyśmy największego ogniska w całym powiecie, kiedy sołtys miałby gdzie trzymać prosiaki. No ale teraz to każdy mądry, a jak się jarało, to cała wioska się zbiegła z szampanami kiełbaski piec.

Ale ja tu gadu gadu, a żywina nie karmiona. To który, mówicie, dzisiaj jest? Drugi stycznia? Cie florek...