Gęstą ciemność przeszyło mruczenie rozgrzewających się reflektorów. Ostry snop światła strzelił spod sufitu i, rozmywając się i wtapiając w czerń, precyzyjnie trafił w deski podłogi rozganiając drobinki kurzu, które tańczyły teraz w jego blasku na podobieństwo płatków śniegu w zawierusze. Rozpierzchłe światło musnęło ściany, wydobywając kontury kurtyny.
— Pójdźże w tan, kwiecie miodny, kochanko ma w wieńcu rozkoszy, abym nacieszył tobą swe zmysły!
— Pójdę za tobą w pląsach na kraj świata, rycerzu mój!
— Raduje się me oko widząc cię jak łania powabną, i ucho cieszy szelestem twych kroków o zmierzchu!
— Bądź mi ostoją w utrapieniu, miły, strzeż mnie od zawieruchy!
— Będę ci jak Ursus dla Ligii, jak... * a idźcież wy w kibieni maciery z takimi popierdułkami!
Czerwony na pysku sołtys Szuwaśko ciepnął na deski tekst, wzuł gumiaki i koślawo zeskiknął ze sceny. Zdezorientowana Pałąkowa pozostała na swoim miejscu ze splątanymi nogami, gotowa zakończyć pląs finałowym pocałunkiem. Zastygła z dziubkiem ułożonym z ust i łypała dookoła oczami.
— Czy ja mam trzymać? — wychylił się zza kaskad udrapowanej materii Radziulis Czesław. Trzymał dzielnie posterunek za kurtyną. Dzierżył linę z figurką anioła, która miała w finale spłynąć na kochanków.
— Nie, już nie trzeba — krzyknął robiący za rezyszera kościelny Koszelewski, pędząc udobruchiwać amanta. — Tylko ostro...
Łups!
— ...żnie — kościelny obrócił się i popatrzył na resztki gipsowej figurki ścielące się po całej scenie jak zaspy na koszelewskiej szutrówce zimową porą zanim przejdą pługi.
— Ojojoj — zatroskał się linowy, klękając nad kupą gipsowego gruzu. — Czekajcie, klej gdzieś, zdaje się, miałem.
— Czort bierz — kościelny zrezygnował z roztrząsania profesjonalizmu Radziulisa, uznając bunt aktorski za ważniejszy. Janiołka zastąpi się Bazylukiem Władysławem. Aby tylko liny wytrzymały. — Grzegorzu, a co dla ciebie nie pasuje, a?
— Toż gdzie rozum żeb chłop dla baby był jak traktor! — grzmiał sołtys, łupiąc się w czoło wielkimi łapskami aż mu zsunęła się czapka z kozyrkiem. Żyłka na szyi dla niego wyszła i o, tak o, pyłgała. Szuwaśko z uniesionymi rękami wyglądał jeszcze komiczniej, gdyż krew, która napłynęła mu do twarzy sprawiła, że wyglądał na bardziej napuchniętego. — A dodatkowo Pałąkową całować dla mnie tam na tej bumadze napisali. A dla mnie życie miłe jeszcze! Przynajmniej do końca kadencji!
— No właśnie — mruknął stojący w cieniu stary Pałąk, wyraźnie zadowolony z rozwoju wypadków. Schował głębiej za pazuchą sztachetkę z płotu i zaczął wydłubywać brud zza paznokci.
— Ale Grzegorzu kochany, toż to tylko gra aktorska jest! To całowanie to nie jest jak w życiu normalnie! — zapewniał rezyszer.
— Nie jest? — zaciekawił się życzliwie Pałąk i dla pewności sięgnął ręką w kierunku sztachetki.
— A co więcej, Ursus to postać mityczna. No, może nie mityczna, ale u tego, jak mu tam, Sienkiewicza, za bohatera nieustraszonego we w „Kfowadis” robił!
— Traktor? — Radziulis przestał dopasowywać nos aniołka do policzka.
— Sam jesteś traktor! Ursus przecie! Wrrróćć! Ursus to bohater literacki był, a od jego imienia wziął się traktorek, że niby mocny taki.
— To tak jak z napoleonką — Pałąkowa rozmasowywała zdrętwiałe od czekania na finał usta. — Słyszała ja, zdaje się Krzeszczot Jadwiga dla mnie mówiła, że taki jeden konusek nazwał się Napolion, ponieważ słodycze lubiał.
Kościelny Koszelewski wzniósł oczy pod sufit remizy i opuścił w rezygnacji ramiona.
— To może i z sołtysem naszym tak było — uradował się stary Pałąk. — Toż przecie nasza Natalka bardzo ogląda taką jedną bajeczkę! „Wodnik Szuwaśko” się nazywa.
— Dam ja ci zaraz wodnika, ochłaptusie jeden, ty! Jak cię spiorę, to cię własne kurki nie rozpoznają!
— Spokój ma mnie być! — rozdarł się kościelny. — Już wy o litraturze i o filmografii nie rozprawiajcie lepiej, gdyż to jest jakby chmura gradowa poloneza tańczyła.
Radziulis właśnie miał dodać coś w temacie dwóch cylindrów polskiej motoryzacji, ale napotkał wlepiony w siebie niewybredny wzrok Koszelewskiego.
— Ty mnie, kochanieńki, nie bałakaj, gdyż ja za żadnych Ursusów robił nie będę. I Pałąkowej odbierać względów starego Pałąka takoż nie zamiaruję! — zaperzał się Szuwaśko.
— Zlitujcie się nade mną, sąsiedzi moje kochani! — zaszlochał rezyszer. — Andrzejki za pasem, dla wójta premierę obiecaliśmy ażeby udobruchać jego za te napisy obraźliwe, co my dla niego na urzędzie wymalowaliśmy po dożynkach!
— Oj, byli wtenczas dożynki, hoho! — zamyślił się Radziulis.
— A niechaj mnie do ciurmy wsadzą, a pośmiewiska z siebie robić nie będę. Urzędową osobą jestem wszak. Może zainsc... nu, zapodać dla niego cuś inne?
— Niby co?
— Może jasełka? — Pałąk podniósł rękę do góry, a sztachetka pizgła o glebę.
— Durnowaty ty! Jasełka w andrzejki?! Moglibyśmy niby przenieść premierę na po Świętach, ale sami wiecie lepiej ode mnie, że jak tylko w Wigilię pasterka się skończy, to do samej Środy Popielcowej nikogo trzeźwego w całej wiosce nie uświadczysz! To by dopiero jasełka byli, nie ma co!
— Ja od swojego nie odstąpię — wychrzęścił sołtys Szuwaśko siadając na odwróconej skrzynce po winie „Luz w pekaesie”.
I wtedy to, jak dla mnie potem opowiadali, wszedłem do remizy ja.
A właściwie wtelepałem się, bo targałem nie za mały gąsiorek maciaszczykowej morelówki z arcydzięglem. Szedłem jak raz do chałupy, a że w remizie paliło się, to umyśliłem zaglądnąć, czy może potańcówka z mordobiciem się nie szykuje.
Łany rozmarynu rozścieliły się wkrótce szeroko i głęboko. Rozwijał się on bujnie w miarę jak pieśń z naszych gardeł dobywała się coraz gromsza. Jakoś po północku Maciaszczyk przyjechał dwukółką z nowym gąsiorkiem, więc obrady toczyły się gładko. Nu, dramatycznej premiery być to nie będzie, ale za to umyśliliśmy w ramach rekompensaty dla wójta namalować na urzędzie janiołka i Ursusa. Znaczy się traktor.
———————————
* Wykorzystano fragmenty sztuki Eleonory Papłuki „Kasztany i żuki”, wyd. Kaziuki
sobota, 23 października 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Widać Antoni, że to maciaszczykowe dobro na każdy problem pomocne - janioł na traktorku - nie dość że pomysłowe to jeszcze trwalsze niż jasełka czy inne Andrzejki! Dla potomności pozostanie :)
OdpowiedzUsuńChylę czoła..!
OdpowiedzUsuńOj tak, Moniko, w rzeczy samej. Maciaszczykowa śliwowincja to płynne złoto jest. I pomyślunek po niej lepsiejszy, i energetyzacja występuje. Maciaszczyk to skarb nasz największy i nie dziwota, że dyrechtor chce nazwać szkołę jego imieniem. Niektóre baby co prawda protestują, ale to pewnikiem te, które nie kosztowały tej zdrowotnej smakowitości.
OdpowiedzUsuńAnonimie, a, to i ja się napiję ;)
Oj, Antoni, jakie szczęście, że się tam zjawiłeś !
OdpowiedzUsuńSzuwaśkę z takiej opresji uratowałeś !
Nie zebym sie powtarzala, ale... Mistrzu!!!
OdpowiedzUsuńToż mnie by do głowy nie przyszło, że aktorstwo, to taki ekstremalny zawód :-)
OdpowiedzUsuńNa całe szczęście Drogi Antoni żeś w porę się zjawił, bo by nasze Koszalewo mogło popaść w rozsypkę, a tak to nieustannie żywię wielką nadzieję, iż doczekam takiego czasu, że o Koszalewiakach również książkę będę mogła przeczytać,
Pozdrawiam serdecznie Mistrza i Koszalewiaków kochanych :-)
Prawda, Grażynko? Toż gdyby oni tam do finału doszli, to sztachetka jak nic w ruch by poszła, a wiadomo: bez sołtysa wieś wątło przędzie, czy nie tak, co?
OdpowiedzUsuńOlu, ale to do mnie było? A, nie, do letnika tego, co ja jego wziąłem? Fakt faktem, gadają we wiosce, że jakiś mistrz w tym, no, graniu na harmonii na czas :)
Przemijanie, wiadomo, że ekstremalny. Nierzadko eksterminacyjny jak się babie nie spodoba, że jej chłop się z inną miział przed kamerą. Albo, oczywiście, odwrotnie, choć to baby więcej awanturujące się są ;) Książka o Koszelewiakach... A Ty wiesz, że to niekiepskie by było? Tylko kto ją napisać by mógł? Prus Bolesław nie żyje podobno, albo wyjechał do Paryża z jakąś lalką, Żeromski Stefan też jakby mniej mobilny (pomijając, że zawsze przynudzał, miał parcie na szkło i kisił jointy)... Może Groch Ola? :D Musim my wioskową petycję naskrobać i wysłać, może się kto zlituje i nas tu zakronikuje, co nie? I my pozdrawiamy - wszystkie jak tu na kacu się poniewieramy, kochanieńka! ;)
Mnie się widzi Drogi Tośku, że nikt lepiej od Ciebie takiej kroniki by nie spisał, widzę także wielkie możliwości wsparcia ze strony Koszalewiaków kochanych, co to teraz chwilowo okrutnie sponiewierani są, ale nie dziwota, bo przecież znowu czekają nas wybory, znaczy się stres związany z ogromną odpowiedzialnością spoczywający w naszych rękach, no na tym małym karteluszku co to go do urny będziemy wrzucać.
OdpowiedzUsuńAle że ja, kochanieńka? Toż przecież ja nawet nie dostałem się do czwartej klasy technikum rolniczego. Po prawdzie to niewiele mi zabrakowało i gdyby nie zmienili zamków to bym się dostał, ale jednak. Od kronikowania to musi wykształciuchy są, nie? O, kościelny Koszelewski na ten przykład, albo - jeszcze lepiej - ksiądz proboszcz! A ja, co tam, z bumagą do czynienia mam jak w piecu rozpalam, to i niegramotny z deczka ;) A że wybory czekają, to fakt. Nie pierwszy raz. Ja z tymi wyborami to sukcesy osiągam, gdyż od jakiegoś czasu zawsze udaje mi się przeczekać :)
OdpowiedzUsuńLany rozmarynu rozscielily sie, lany rozmarynu rozscielily sie - pieknie napisane, a czy wypali aby ten teatr teraz?
OdpowiedzUsuńTosku, wytlumacz Ty prosze dla mnie co to "kozyrek" jest :-)