Ze dwie niedzieli temu nazad Ancioszko Stanisław zapowiedział się u mnie z wizytą towarzyską. Mówi: dawaj, pogotujem. Mnie tam, sami wiecie, do sprawdzenia jakości gąsiorka śliwowincji dwa razy namawiać nie trzeba. Padło na pomidora, bo osiąga on właśnie najwyższy stopień pyszności. To chyba jedyny okres w roku kiedy można odstawić pomidory w puszce. Zresztą, puszkowanego nie nadziali by myśmy, bo by się rozpukł. Fajnie wyszło, serowo.
Składniki:
8 dojrzałych pomidorów,0,5 kg mielonego mięsa,
10 dkg sera topionego,
10 dkg niebieskiego sera pleśniowego,
10 dkg mozzarelli,
4 ząbki czosnku,
3 łyżeczki kminu rzymskiego,
garść oliwek,
pęczek natki pietruszki,
1 łyżka posiekanego rozmarynu,
1 łyżka soku z cytryny,
sól curry albo chili.
[Listonic]
Pomidory wydranżamy, odkładamy dupkami do góry aby ściekł sok. Do mięsa (u nas łopatka wieprzowa, choć baraninka pewnie byłaby lepsza) dorzucamy posiekane: czosnek, pietruszkę, oliwki, dodajemy ser topiony i pleśniowy, mieszamy ręcznie metodą że ugniatamy i międlimy. Przyprawiamy solidnie kminem rzymskim, curry, solą, albo też dowolnie wybranym ziołem, na ten przykład rozmarynem. Odstawiamy na pół godziny, w którym to czasie możemy podelektować się czymś dobrym albo opielić grządkę salsefii. My akurat delektowaliśmy się, ponieważ salsefii latoś nie siałem. Sam nie wiem, po co to odstawianie, ale gdyby nie odstawiać, to kiedy niby delektować się? Post, że się tak rugnę, faktum?
Po prawdzie, to już jest prawie że koniec roboty. Pomidory nadziewamy, wkładamy do pieca. Minut kilkanaście aż pomidor zmięknie (bo mięso sparzy się w trymiga), wyjmujemy, nakładamy czapunie z mozzarelli, i pod grill. Jak tylko ser się stopi i zezłoci, wydajemy do spożycia na listkach mięty, które spożywamy, a nie przyglądamy się podziwiając unerwienie i ukształtowanie osobnicze. A do zapijania najlepsza jest co? Maciaszczykowa śliwowincja nie z proszku robiona, a jakże.
Taki mięsno-serowy bogaty pomidor to jest, proszę ja was, bajunia.
Mieliśmy też pikantnawe podłużne papryczki, które nie nadawały się do faszerowania ze względu na swoją delikatność: przy byle próbie napełnienia pękały. Przekroiliśmy je więc wzdłuż na pół i nakładliśmy farsz. Dobre, nie powiem. Ostrawy, papryczny, pikantny smak. Jeden farsz, dwa warzywa. Trójkącik, psia mać.
A na drugi dzień, jako że to lato, gorąco, to pić może się dla was zachcieć. Już ja was dobrze znam. Na wtedy mam ja dla was, oposiki spragnione, śniadanko niewyjęte, a wszystko z resztek po wydrążonym krasnoarmiejcu. Bierzemy otóż wnętrzności z tego prometariusza wszystkich krajów, których oczywiście nie wyrzuciliśmy (wnętrzności, choć prometariuszów także jakoś tam w osimdziesiątym dziewiątym spacyfikowaliśmy na okrągło bez wyrzucania), ponieważ wiemy, że daru Bożego marnacji nie poddaje się.
Wlewamy te pestunie z sokiem na patelnię z odrobiną oliwy, podduszamy aby odparowały, dokładamy resztkę mięsa, podduszamy, dokładamy resztkę zieleniny i oliwek, podduszamy, dodajemy sery, których nie zużyliśmy wczoraj, a kiedy zaczną się topić, tworząc z resztą składników konsystencję słabo ściętej, ciut ciągnącej się jajecznicy, przestajemy gazować żeby nic nie przypaliło się, bierzemy bagietkę i wygartamy prosto z patelni. A, i fajnie po wierzchu cytrynką pokropić.
Ojeeej, jakie dobre! Choć po prawdzie wygląd ma toto niewyjściowy, taki samo rychtyk do rubryki "pyszna kupa", którą ja tu być może niedługo założę, bo zdarza się, że coś smakuje lepiej, niż wygląda, i to delikatnie ujmując. Ot, przykładowo cielęcina z bobem. Aj, nawet mi nie przypominajcie, bo ślinotoku doznam i se nowe gumiaki obślimaczę. No to ten, tego, smacznego.