Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ciasto. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ciasto. Pokaż wszystkie posty

piątek, 23 grudnia 2011

Dzisiaj od Tosieczka świąteczne ciasteczka, życzeń garsteczka, uśmiechu pół deczka

















Jak tylko zacznie się zagniatać ciasto, po całej chałupie roznosi się wspaniały aromat. Potem międlenie prażonych migdałów, orzechów, siekanie żurawin, a na koniec cudowny zapach z piekarnika. Czuć go dopóki ciasteczka są w domu, a kiedy zaczyna się dobywać, o, to wtedy już na pewno wiem, że przyszły Święta.

Składniki:
 125 g mąki,
 0,5 łyżeczki proszku do pieczenia,
 80 g masła,
 80 g cukru,
 1 jajko,
 2 krople aromatu migdałowego,
 0,5 strąka wanilii,
 100 g orzechów włoskich,
 cynamon, imbir, kardamon.

Strasznie to proste: zagniatamy ciasto, dokładamy zmielone orzechy, zawijamy w folię i wkładamy do zamrażalnika na pół godziny. Potem wałkujemy i jedziemy z foremkami albo samodzielnie wycinamy różne kształty starając się żeby nie wyszło nam nic sprośnego, żeby ciotka Walerka nie miała na co pomstować przez cały rok.

Na blasze układamy papier do pieczenia, na nim wycięte ciastunia (można posmarować żółtkiem żeby błyszczały) i wkładamy na około 12 minut do piekarnika nagrzanego do 200 stopni. A uważać mi tam, bo dochodzą ścichapękowo i niespostrzeżenie! Raz-dwa i czarne.

Zamiast orzechów włoskich można oczywiście stosować rozmaite inne dodatki: orzechy laskowe, pistacje, migdały, sezam, suszone żurawiny (mniam!), skórki pomarańczowe czy morele. Zmieniając proporcje przypraw korzonkowych i mieszając różne dodatki, otrzymujemy za każdym razem nową mieszankę smakową, co mnie akurat bardzo odpowiada, bo gdybym miał za każdym razem robić tak samo, kupiłbym na targu drewniany nóż do masła i osobiście się nim pochlastał na śmierć. Wygląda na to, że co by się nie dodało, zawsze będzie smakowicie. No, może z wyjątkiem kaszanki.

Po namyśle stwierdzam, że ogórki kiszone także niekoniecznie muszą się sprawdzić.

Albo grzyby w occie.

Stop durnowatym i nieśmiesznym dopiskom!
Liga Walki z Oczadziałością

Takie niby zwykłe ciasteczka, ale pieczone wyłącznie w ten specjalny czas, nabierają wyjątkowości i skłaniają do refleksji: oto jak co roku radośnie wspominamy przyjście na świat Boga, który w lichej stajence rozpoczął dzieło zbawienia świata. Cieszmy się, śpiewajmy kolędy i niech konieczność upieczenia dwunastego ciasta albo czwartej pieczeni nie przysłania nam przyczyny, dla której gromadzimy się przy świątecznym stole. Wesołego Alleluja! Co ja gadam, kołowaty, toż to nie teraz!

Od siebie i od całego Koszelewa ze szczególnym uwzględnieniem sołtysa Szuwaśki, który mi tu wisi nad głową i pilnuje, czy w odpowiednim świetle go prezentuję, wszystkim przyjaciołom, czytelnikom tego bloga (nieczytelnikom i tym, którzy się z niego śmieją zresztą też) niezależnie od światopoglądu, numeru buta, obwodu talii, liczby zer na koncie, życzę pokoju ducha, zdrowia cielesnego i tego drugiego (jakże się ono nazywa... o widzicie, nie posiadam, to i nazwy nie pomnę), a także radości z każdego dnia, ażebyście całym sercem mogli się cieszyć pięknym światem, polami owsa, skrzącym się śniegiem, zagonami kalarepy, norami borsuka, a przede wszystkim ludźmi, których kochacie. I niech dla was śliwowincji nigdy nie zabraknie oraz wojłokowych walonek. 

Wesołych Świąt!

Co wykrzyknąwszy, idę podwędzić ze dwa ciasteczka i nie dostać za tę zbrodnię po łapach.

PeeS: Aha, byłbym zapomniał. U mnie tu taka fajna jemioła jest. To co, całuski, nie?


poniedziałek, 20 czerwca 2011

Co tu dużo gadać: pizza!

















Jak komu zbrzydnie już picca z klubokawiarni, z kartoflami i mortadelą, z koncentratem zamiast sosu pomidorowego, warto pokusić się o wykonanie własnej, bo zanim dowiozą z Gliniewic z piccerni, to ruski rok mija i ona całkiem zimna przyjeżdża. Tak też zrobiliśmy my z Czerpakiem Janem, moim pociotkiem, co to ja o nim pisałem nie raz i nie dwa. Stanęliśmy we dwióch w kuchni, gąsiorek postawiliśmy na podorędziu i, przepijając leniwie za pomyślność naszej wioski, dusiliśmy ciasto i kombinowaliśmy farsze. Miało najść trochę luda, umyśliliśmy więc, że jeden rodzaj pizzy dla wszystkich to robią wieśniaki, a my... tego, no, w sensie że lepiej zrobić kilka farszów. 

Pichcenie odbyło się kilka niedziel temu nazad, a daję dopiero teraz, bo się jesień na powrót zrobiła i można już zjeść coś ciepłego. Gdybym zapodał taki placek w te upały, co były, zostałbym odsądzony od czci i wiary i by mnie z wioski wypisali. Dlatego teraz. Rozumiecie, chłodniej jest.

Składniki:
15 g świeżych drożdży (albo 7g drożdży suszonych),
150 ml ciepłej wody,
300 g mąki,
1 łyżeczka soli.

Sos pomidorowy:
pomidory w puszce,
2 cebule,
2 ząbki czosnku,
oregano, sól, pieprz.

Farsz meksykański:
30 dkg mielonej wołowiny,
puszka czerwonej fasoli,
mała puszka kukurydzy,
2 cebule,
4 ząbki czosnku,
2 pomidory,
2 łyżki koncentratu pomidorowego,
2 garście oliwek,
cynamon, chili, sól.

Ciasto na piccę robi się nie trudniej, niż się prosiakom w parniku kolację nastawia. Drożdże rozpuszczamy w niewielkiej ilości wody — można dodać pół łyżeczki cukru żeby lepiej rosły. Zostawiamy, aż zaczną chodzić. Mąkę mieszamy z solą, dodajemy drożdże i pozostałą wodę. Wygniatamy do uzyskania jednolitej masy. Pozostawiamy w ciepłym miejscu do wyrośnięcia, do momentu kiedy podwoi objętość (w zależności od drożdży od pół godziny do 2 godzin). Ciasto rozpłaszczamy w formie wysmarowanej olejem (można wcześniej rozwałkować na placek żeby było łatwiej rozpłaszczać) i odstawiamy na 15 minut żeby trochę podrosło i odpoczęło, bo ono się tym ugniataniem okrutnie męczy. Potem zapiekamy do zezłocenia, albo od razu układamy farsz.

Sos pomidorowy jest jeszcze prostszy: na oliwie podduszamy cebulę do zeszklenia, dorzucamy pomidory z puszki i dusimy odparowując do uzyskania nie za gęstej, nie za rzadkiej konsystencji. Dorzucamy czosnek i miskujemy na gładką masę (czosnek nieco złagodnieje w gorącym sosie, ale nadal będzie fantastycznie aromatyczny). Dorzucamy posiekane gałązki oregano w ogromnych ilościach (jeśli dodajemy oregano suszone, dodajemy je oczywiście podczas duszenia pomidorów). Duża ilość oregano to podstawa. Oczywiście można też dodać tymianku czy rozmarynu, co tam kto lubi. Doprawiamy solą i pieprzem. Taką masą smarujemy placki przed pieczeniem i podajemy w sosjerce do polania upieczonej pizzy.












Farsze można zrobić na dwa miliony sposobów. Grunt to mieć dużo łatwo topliwego sera i dużo sosu pomidorowego. Dawać można wszystko: kapary, salami, chorizo, kiełbasę, grillowane mięso, pora, cebulę, oliwki, grzyby, a nawet, jak bufetowa Danuta, kartochli i mortadelę; no po prostu co komu pasuje. Żeby jednak nie było wrażenia, że się wymandrzam w sytuacji kiedy wszyscy dobrze wiedzą, z czego robi się najlepszą pizzę, opowiem tylko o jednym farszu, co się o niego zawsze mój pociotek dopomina. A leci to tak:

Na rozgrzaną oliwę wrzucamy posiekaną cebulę i szklimy. Dokładamy mięso i smażymy aż straci kolor, rozgniatając grudki. Dokładamy obrane ze skórki i posiekane pomidory, dusimy aż odparuje sok, dokładamy odsączoną fasolę i kukurydzę, oliwki, podgrzewamy chwilę i jeśli masa nie jest zbyt pomidorowa, dokładamy koncentrat. Teraz na koniec posiekany czosnek, nieco cynamonu dla aromatu, sól, chili i już. Dodatek ulubionych ziół mile widziany.

Taką masą smarujemy szczodrze plazek ppizzowy... wrróć! placek piccowy, układamy na wierzchu solidne plastry mozzarelli i pieczemy. Strasznie to aromatyczne jest i podoba się, co widać na pierwszym zdjęciu, nawet dla takich, co to jeszcze meksykańskiego jedzenia nie dostają.

Oczywiście ciasta, które zostanie, nie wyrzucamy, tylko robimy fokaczję. Focaccia potrzebuje grubszego ciasta, niż pizza. Po ułożeniu ciasta w blasze posypujemy je grubą solą i ewentualnie jakimś ziółkiem (ale nie bazylią, bo skapcanieje). Po upieczeniu polewamy suto dobrą oliwą, posypujemy zieleniną i wcinamy ze smakiem albo też zakanszamy nią jakieś dobre pićku. Smacznego pizzowania i zakanszania!


poniedziałek, 30 maja 2011

Ciasto z łososiem


















Z ciast, jak powszechnie w Koszelewie wiadomo (przynajmniej na schodkach za gieesem) to ja lubię tak: kiszone ogórcy, śledzia (byle nie zepsutego octem), i jeszcze tego, no... nie podpowiadajcie!... o, mam, golonkę! Pokazało się jednakże, że można i ciasto zrobić, i pojeść*. Jak obiecałem onegdaj, tak zapodaję. Ostatni wpis zapewniał piękny zapach z piekarnika. No, waniało niekiepsko mimo przypalenia, a może nawet dzięki. Posłuchajcie.

Składniki:
 4 jajka,
 20 dkg łososia ugotowanego na parze,
 20 dkg jogurtu,
 27 dkg mąki,
 2 łyżki musztardy Dijon (zrobiłem z gruboziarnistą francuską, rozgryzanie łososia razem z gorczycą daje całkiem miły efekt),
 pęczek koperku,
 proszku do pieczenia nie wiadomo, ile,
 sól, pieprz.

Sos:
 0,5 l śmietany min. 30%,
 5 suszonych pomidorów (takich suchych suchych, nie z oliwnej zalewy),
 1 ząbek czosnku,
 gałązka rozmarynu,
 pieprz.

Łososia (mogą być nawet ogonki) gotujemy krótko na parze. Obieramy mięso, skórę i gorsze kawałki oddajemy kotom lub układamy na chybił-trafił na desce klozetowej obraz pt. „Bakutil o poranku” i po tygodniu lub dwóch wystawiamy w galerii sztuki nowoczesnej. Kawałki uchronione od wielkiej, psia jej mać, sztuki osuszamy na papierze.

W misce ubijamy jajka z musztardą. Dodajemy jogurt i koperek, i — nadal ubijając — dobawiamy po trochu mąki przemieszanej z proszkiem do pieczenia. Ile tego proszku trzeba, za cholerę nie wyznam, bo w przepisie stało, że pół opakowania, a na opakowaniu pisało, że to dawka na kilogram mąki. To co, miałem dać aż tyle? Dałem mniej. Dodajemy spore kawałki ryby, delikatnie mieszamy. A może białka ubić oddzielnie na pianę? Zwiewniej by było. Pomyślę jak tylko oziminę sprzedam.

Do natłuszczonej masłem formy wkładamy łososiowe ciasto, skrapiamy po wierzchu oliwą, wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 st. na 15 minut, potem zmniejszamy temperaturę do 180 st. i grzejemy jeszcze 30-45 minut. 

Sprawdzanie, czy gotowe, jest takie jak zwykle: jak się na kilka sekund wetknie w środek rumianego ciasta zapałkę, grabie albo dobrze odstane onuce, to wrażony przedmiot po wyjęciu powinien być suchy (z wyjątkiem oczywiście onuc, które z założenia są nie za suche i uroczo pachną francuskim serem, co szalennie lubieją Francuzi i nieszczęśnicy dopiero co wybawieni od śmierci głodowej; aha, wychodzi na to, że onuce nie są dobrym miernikiem upieczoności ciasta).

Co to ja jeszcze miałem? A, sosek. Taki sosek chodził za mną od jakiegoś czasu — tak konkretnie to odkąd wpadłem na myśl żeby go zrobić — ponieważ był prosty i spodziewałem się po nim aromatyczności. Wymyśliłem sobie odparowaną kremówkę z posmakiem suszonego pomidora i czosnku. Do łososiowego ciasta znalazł się w sam raz, ale autorstwa sobie nie przypisuję, ponieważ mam pewność, że Włoch od wieków nie takie mecyje robi z podobnych składników.

Duży kubek poważnej procentowo śmietany podgrzewamy w rondelku na minimalnym gazie razem z gałązką rozmarynu. Kiedy śmietana zacznie gęstnieć, usuwamy rozmaryn, a wkładamy pocięte na paski suszone pomidory (te suszone, nie te suszone i zalane olejem, najlepsze polskie z piekarnika, bo są kwaskawe). Chwilkę jeszcze odparowujemy, dokładamy zmiażdżony czosnek i pieprz. Wyłączamy gazowanie aby czosnek pozostał świeży, lekko tylko się podgrzał i złamał smak. Soli już właściwie nie trzeba. Koniec, tylko czosnek, rozmaryn, kwaskowość pomidorów i kremowość kremówki. No jaka aromatyczna muślinowość!

Na zdjęciu, wykonanym zresztą o krwistym jak poliki Kurzejko Zdzisławy (kiedy poburakuje lica) zachodzie słońca nad koszelewską bagienną równiną (podczas biesiady z Ludwiczak Jadwinią wedle skalniaka u mnie na gumnie) wygląda, że to ciasto jest płaskie i niewyrośnięte. Ale bo zrobiłem z połowy porcji na spróbę, a w ferworze walki dałem tyle ryby, co na całą porcję albo ciut więcej, no i soczyście było. Efektem było to, że w foremce zajmowało ono mało miejsca, dlatego takie plaskate. Do tego ten proszek, którego nie wiedziałem, ile dodać. Może któś łaskawie podpowiedziałby cokolek w tej materii? Ile jego dawać? Ech, nie każdy jest kucharzem takim, jak Bobek...

Niezależnie od zależności, efekt jest niezwykle przyjemny smakowo, przyjazny taki i aromatyczny jak się rozchodzi o zapach. Delikatny, zwiewny dzięki koperkowi i jogurtowi, ale też z lekkim zadziorem od gorczycy, podkreślony niespotykanie delikatnym, choć silnie aromatycznym sosem. A na zimno jakie to dobre! Świetne śniadanko: kilka plastrów ciasta łososiowego z nałożonym sosem, który przez noc zmieni konstynstensję na więcej maślaną, do tego kieliszek białego wina... wrrróććć! Chciałem powiedzieć, że herbaty!

Olaboga, czy ja się znowuż nie rozpisałem? Przepis prosty, a czyprakowania moc. A mówili na Podziemnym Kursie Zwięzłego Elaboratowania w Kaźmirówce w sześdziesiątym ósmym: pisz tak krótko, żeby towarzysza Wiesława zawstydzić! A tu masz, epistoła. Ech, żyzń, bladź ty parchata! Dla każdego więc, kto doczyta do końca, polewam z memiskiem najnowszego, jeszcze ciepłego wypuska maciaszczykowej musującej truskawkówki. On to szampionem nazywa.

Ja bym tę pisaninę nawet skrócił, ale rozumiecie sami: prace sezonowe w polu i w obejściu, różnorodne spotkania biznesowe popod gieesem i w klubokawiarni,... Czasu nie staje. Dobrze, że tylko czasu, czego i dla was życzę, pustułeczki śmigłoskrzydłe.

PeeS: „Pani”, maj 2011, strona 214.

——————————————
* No dobra, knedlik to też ciasto, a jest genialny.

sobota, 19 lutego 2011

Przepieczona polędwica diuka Wellingtona z tego, co było w lodówce

















Jak tutaj ja chyba pisałem, zadzierzgli myśmy we wiosce kluba cygarowego konesra, w skrócie KaCyK. No i żeby nie było, że tak o suchym pysku my barbeluchę cukrową pod te cygara pijemy w miejsce przedniej śliwowincji, umyśliliśmy narobić jedzenia adekwatnego do okazji. Znaczy się mocnego w smaku, ale nie że pikantnego, bo to osłabia kubiki smakowe. Zrobiliśmy wołowinę w cieście, która w świecie nazywa się łelingtońska.

Mówią, że do takiej wołowiny należy się dać pieczarek czy innych grzybów. Tylko gdzie ich znaleźć. Kiedy myśmy wracali z tytoniem, to nawet wypatrywaliśmy po polach, ale gdzie, wszystko przykryte świeżym śniegiem. No to bez grzybów. Ze samą cebulą jakoś dziwnie, więc wzięliśmy się na sposób i przetrząchnęliśmy szuwaśkową lodówkę. Skąd on miał przesolone ryby, to nie wiem.

Była tam u Szuwaśki szynka konserwowa, małe rybki w puszce i jakieś zielone bubki w słoiku. Poddusiliśmy zatem cebulę na maśle, wrzuciliśmy ją do młynka do kawy, gdyż nasz sołtys żadnego innego urządzenia międlącego poza żarnami nie zaposiadywuje, dołożyliśmy bubki, rybki, musztardę, sporo czosku, podlaliśmy wytłokami rzepakowymi i octem, i ślicznie zmłynkowaliśmy. Popieprzyliśmy o walorach Stefańczyk Eleonory...Wrrróćć! Popieprzyliśmy pieprzem oczywiście. Solić nie trzeba było, gdyż rybki okazały się przesolone. Oj, sypnęło się we fabryce, sypnęło! No żeby tak do śledzia sypać... Bo to jakby mały śledzik był. A w ogóle, to taki śledź nie ma wielkości ochronnej? Te nasze to narybek snadź był. Zresztą, bubki też słonowate były. Jakby, wiecie, groszek ptysiowy, tylko tyci. I zielony.

Środkowy schab z krówki, co my jego podebraliśmy Baciukowi, związaliśmy sznurkiem snopowiązałkowym, oblaliśmy olejem, octem i posypaliśmy czoskiem. Po kilku godzinach rzuciliśmy na fajerkę. Ależ dawało! Po obsmażeniu zostawiliśmy żeby ostygło. Pamiętajcie żeby sznurek ściągnąć przed zawinięciem w ciasto. Ja zapomniałem i potem Radziulis Czesław narzekał, że makaron czegoś niedogotowany.

Ciasto dała nam Pałąkowa, gdyż szła akuratnie do remizy z kateringiem. Mówi, zróbcie se kopytków, bidulki,  bo kiedy wy barbeluchę cukrową pijecie, to u was musi puchi w karmanach i dla was to ciasto pierogowe przyda się dla pożywienia. No to myśmy je wzięli na obkładkę łelingtona.

Na rozpostartym cieście ułożyliśmy zgrabnie szynkę z szuwaśkowej lodówki, posmarowaliśmy pastą z młynka, położyliśmy wystygnięte mięso, brzegi posmarowaliśmy żółtkiem, zawinęliśmy, i do pieca. Po wierzchu żółtko.

Po góra trzech godzinach potrawa była gotowa. Zrobię tu małego wotuma separatystycznego, ponieważ ja osobiście wolę kiedy wołowina jest tylko lekko ścięta, z pięknym różowym sokiem wypływającym spomiędzy ścięgien. Zostałem jednak przegłosowany i była wypieczona. To dlatego na zdjęciu unikałem widoku mięsa. Przepieczona wołowina wygląda wszak jak filcowa osłonka od walonka, czy nie tak, co? Na kilogram mięsa w zupełności wystarczy 45 minut w piekarniku. Po godzinie jest już całkiem szara.

















No i tego, co dalej. Przed krojeniem odczekiwujemy z 10 minut. Zapodałem ja to na świeżym, grubo siekanym szpinaku z tymi bubkami z szuwaśkowego słoika, cebulą, olejem, posiekanym rozmarynem i octem. Nie mogę pojąć, jak można nie mieć w chałupie cytryny i oliwy, a lepiej jeszcze oleju rzepakowego tłoczonego na świeżo o dyniowopestkowym smaku! Ale co tam, sołtys jest sołtys.

O, i tak to, rozumiecie, było. Samogonka parszywa, mięso przepieczone, a my zadowolone byliśmy jak jenot po amorach. Ale bo życie za krótkie i za piękne jest żeby mitrężyć czas na marudzenie, a swoją szosą ta barbelucha nawet jakoś pod cygaro wchodziła. Nu, z Bogiem.

Składniki:
1 kg  najchudszej wołowiny bez tłuszczu ani błonek (nie wiem, czy zrazówka, na pewno schab i polędwica),
5 ząbków czosnku,
1 niemały słoik kaparów w zalewie solnej (nie tych w obrzygliwej zalewie octowej),
1 puszka anchovis,
2 spore cebule,
3 łyżki musztardy,
20 cieniuśkich plastrów szynki parmeńskiej,
1 cytryna,
sól, pieprz, rozmaryn.

PS. Ja se robię podśmiechujki, więc jeśli chcecie dobrze zrobić to danie, poczytajcie tutaj.

poniedziałek, 31 maja 2010

Tarta z porami i botwinką

















... a właściwie tarta z porami, botwinką, serem pleśniowym i boczkiem, żeby było dokładniej. Trochę składników jest, ale — choć wolę prosto i bez siedmiuset elementów, po przygotowaniu których dzięki moim zdolnościom kuchnia wygląda jakby szalał w niej tabun rozjuszonej młodzieży w strojach sportowych — tutaj wszystkie składniki ładnie się uzupełniają. Tak, jak jest w tytule, wynalazłem w newsletterze z ugotuj.to (nie podaję linka, bo go nie było, a w serwisie — nie uwierzycie — nie mają takiego dania, albo mają kiepską wyszukiwajkę; no to linka czort ogonem nakrył). 

Właściwie miało być bez boczku, tylko z niebieskim serem, który świetnie ożywia delikatny smak pora i natki buraka, ale kiedy kończyłem przygotowywać tę tartę przed wstawieniem do pieca, do kuchni wściubił nos Szuwaśko i zapytał, czy to aby nie zapiekanka z boczku ze stopioną słoniną. Ponieważ zza paska u roboczych spodni wystawały mu dwie nie za cienkie szyjki od butelek, skwapliwie przytaknąłem i czym prędzej przykryłem dowód zdrady plastrami boczku. Opłaciło się, nowa nalewka Maciaszczyka na kwiatach bzu smakuje wybornie, a sołtys zjadł podwójną porcję tarty i nawet nie za bardzo stękał. Wyszło na to, że i Szuwaśko syty, i buteleczki puste, czego i dla was życzę. To znaczy nie tego, żeby puste, tylko żeby najwpierw pełne, a puste dopiero potem.

Składniki:
1 opakowanie ciasta francuskiego,
3 pory,
pęczek botwinki,
4 jajka,
300 ml śmietany,
3 łyżki masła,
10 dkg niebieskiego sera pleśniowego,
gałka muszkatołowa, tymianek, sól, pieprz.

[Listonic]

Ciasto rozwałkowujemy na jaką kto lubi grubość. Wykładamy nim formę tartową, zawijamy brzegi odcinając jego nadmiar i wstawiamy do lodówki.

Teraz farsz. Białe części porów kroimy i dusimy na maśle z solą i tymiankiem na niedużym ogniu pod przykryciem aż będą całkiem miękkie, z 15 minut. Wtedy dorzucamy posiekane buraczane liście i dusimy jeszcze z minutę albo dwie (nie dopuszczamy do puszczenia czerwonego soku). Rola gazu w kucheneczce gazowej emailowanej na tym się kończy, niestety, choć jeszcze by się pogazowało, co nie?

W misce bełtamy jajka, dodajemy śmietanę (w oryginalnym przepisie była 36%, ja dałem 18%, a spokojnie mogłaby być dwunastka; daleko mi do drobiazgowego liczenia każdej kalorii, ale nie trzeba przesadzać w żadną mańkę), gałkę muszkatołową, odrobinę soli (ser i boczek są słone), pieprz, i wkładamy do tego podduszone warzywa. Masę tę wlewamy do formy wyłożonej ciastem, wkruszamy ser, obkładamy cienkimi plastrami boczku (można go pominąć bez szkody, choć fajnie robi, taki nieuczesany, droczący się z  zamyślonym porowo-buraczanym towarzystwem) i wkładamy do piekarnika nagrzanego do 220 stopni. Pieczemy 15 minut. Zmniejszamy temperaturę do 170 stopni. Ponownie zostawiamy na kwadrans. Wyłączamy piekarnik. Czekamy 10 minut i wydajemy.














czwartek, 25 marca 2010

Tatowe biesiady: Kulebiak

















Myśleliście może, że to szarlotka? A to kulebiak — taki pieróg. Można go robić z różnymi farszami: z mięsem, z rybą, z warzywami. Na Podlasiu, a pewnikiem także w innych regionach naszego oszałamiająco pięknego kraju, kulebiak z kapustą i grzybami był tradycyjnym, obowiązkowym gościem na wielkanocnym stole. Trochę o tym zapominamy, a szkoda. A więc, ponieważ Wielkanoc coraz bliżej, przedstawiamy kandydata na talerze, mistera sytości przez delikatność, profesora aromatyczności stosowanej, drożdżowego miszczunia. Przed państwem kuuu-leeee-biaaaaaak!

Składniki
Nadzienie:
80 dkg kapusty kiszonej
3—5 dkg grzybów suszonych
5 dkg cebuli
3 dkg tłuszczu

Ciasto:
25 dkg mąki
2 żółtka
1 jajo, sól
2 dkg drożdży
łyżka cukru
3—4 łyżki śmietany
7 dkg masła
2 dkg masła do formy.

[Listonic]

Jak dobry to pieróg, wie każdy, kto go kosztował, a kto nie kosztował — niech se czym prędzej zrobi. Tym razem tatko wykonał nowopoznaną wersję ciasta, drożdżowo-kruchą. Dodatek masła sprawia, że jest ono delikatne, pulchne, nie takie gęste jak drożdżowe.Od zwykłego drożdżowego różni się tym, że każdy chce kawałek z brzega żeby było więcej ciasta.

Grzyby namoczyć, umyć, ugotować wyjąć z wywaru, posiekać. Cebulę obrać, drobno posiekać, usmażyć na jasnozłoty kolor,dodać kapustę, posiekane grzyby z wywarem, smażyć pod przykryciem, aż kapusta będzie miękka. Doprawić pieprzem, cukrem, ewentualnie maggi.

Blachę wysmarować masłem, posypać mąką. Drożdże rozmieszać z cukrem, zostawić na 2—3 minuty. Mąkę przesiać,włożyć masło, posiekać nożem, dodać całe jajo, 2 żółtka, szczyptę soli, rozczyn z drożdży i śmietanę. Ciągle siekać nożem, a następnie wyrobić na jednolitą masę.



















Rozwałkować w prostokąt odpowiedni do formy, nałożyć nadzienie, skleić ozdobnie. Nawet jeśli w cieście zrobią się dziurki, nie jest to powód do szukania żyletki. Można przed rozwałkowaniem zostawić sobie grudkę ciasta, którym uzupełni się rozdarcia.














Postawić w ciepłym miejscu. Gdy ciasto podrośnie, posmarować rozmąconym jajkiem i wstawić do dobrze nagrzanego piekarnika. Piec około 1 godziny. Upieczony zrumieniony kulebiak wyłożyć na półmisek, podzielić na porcje i w ciszy, w gronie rodziny lub przyjaciół, pod szklaneczkę czego dobrego kontemplować jego staropolski smak.














Oj, dobre!

To była normalna wersja przepisu. Poniżej wersja dla poczochranych. 

Runda pierwsza: Ciasto usieczone, ale knuje
W czerwonym narożniku trener Drożdż naradza się przez kilka minut ze swoim pomocnikiem Cukrem, bo ubiegłoroczny triumfator tutrnieju, Mąka Pszenny czegoś się sypie. Przesiewają informacje, wnikają w psychikę swojego podopiecznego i konstatują, że bez fizjoterapeuty, Masła Ześmietany, nie obejdzie się. Mąka się opiera, ma inną strategię na pojedynek, na szczęście masażysta, pan Nóż Blacha-Kuchenny łagodnie, lecz stanowczo namawia Mąkę na masaż. O dziwo, masaż odnosi świetny skutek, ciało zawodnika nabiera sprężystości, mięśnie nie są już takie zbite, mistrz nie jest już rozlazły, a bardziej pozbierany i ogólnie wypasiony. Czyżby uwierzył w sukces?

Jeszcze tylko dodatkowy masaż Jajkiem. Intendent Śmietana wachluje błyszczące od wysiłku ciało Mąki, a trenerzy Drożdż i Cukier udzielają ostatnich wkazówek. Żeby tylko za bardzo nie zamieszali mu w głowie.

Runda druga: Kapusta garuje i się sposobi
Przenosimy się do narożnika niebieskiego, gdzie pręży czuprynę mistrz wagi lekkiej, ale wielki zadziora, postrach blokowisk oraz niemieckich bazarów i garów, Kapucha „Czort” Kiszony. Jego trener, zasłużony dla boksu partyzanckiego pan Grzyb, choć zasuszony, jednak wciąż niezły prawdziwek, spocony z wysiłku, z emocji aż się polał wodą z cebrzyka. Na szczęście nieco zmiękł i już tak nie trzeszczy, więc do pracy może przystąpić masażysta ekipy, Olej Rzepacki. Drugi trener, Cebula Chlip, dwoi się i troi, a nawet pięciorzy. Wszędzie go pełno, ciągle wykrzykuje założenia taktyczne. Ostry gość. Wyskakuje poza ring, nie przerywając jednak perory. Do gorącej dyskusji dołącza się, choć mokry, pierwszy trener i wszyscy razem burzliwie naradzają się. Niestety, nie słyszymy, o czym rozmawiają, bo przykryli się ręcznikiem. Coś mi tu śmierdzi. A nie, to Cebula się piekli. Ale ale, nie rozumiem, co się dzieje, do rozmowy przyłącza się pomocnik trenera Mąki, Cukier! Czyżby jakieś machloje? Zawsze mówiłem, że ten Cukier to jakiś szemrany typ.

Runda trzecia: Klincz, czyli szczepa
Rozpoczyna się walka. Zawodnicy mierzą się wzrokiem. Kiszony, jako że jest mocno rozgrzany, natychmiast próbuje ataku ze znienacka, jednak Mąka jakby tylko na to czekał. Rozpłaszcza się na ringu próbując się weń wtopić, czeka aż Kapucha z całym impetem przypuści atak i, niebaczny na okrzyki trenera Grzyba gdzieś spomiędzy włosów swojego przeciwnika, jednym ruchem zakłada mu piekielny chwyt. Proszę państwa, co za emocje, Kapucha dosłownie zniknął w objęciach Mąki, ale nie jest to uścisk przyjacielski, o nie! Coś tam popiskuje, syczy, zawodnikowi z niebieskiego narożnika chyba nawet coś pociekło, ale nie poddaje się, jeszcze próbuje wyjść z tego zwarcia, choć są to już chyba tylko próby pro forma. Massakra!














Temperatura spotkania cały czas rośnie, widownia podgrzewa nastroje zgrzytając sztućcami i wznosząc okrzyki „na-stół-go” mając oczywiście na myśli, że Mąka powinien rzucić Kapuchę na deski, co byłoby fantastycznym zakończeniem pojedynku. Ale popatrzmy, coś tam się dzieje, Mąka poczerwieniał z wysiłku, jego mięśnie stwardniały, czyżby Kiszony podjął próbę wyjścia z uścisku? To już jest jazda na najwyższych obrotach! O k...piiiiik, trochę się zapiekli.

Runda czwarta: Nokaut przez rozkosz (koniec marzeń o obojętności)
Chyba zbliżamy się do końca tych pasjonujących zmagań. Do akcji przystępuje zblazowana część publiczności. Oto przed nami wielbiciele kuchni molekularnej, którzy nigdy na raz tyle jedzenia nie widzieli. Myślą, że to jakiś ogromny magazyn wojskowy, bo przecież jedna porcja obiadowa potrafi zgubić się pod paznokciem. Za nimi miłośnicy jedzenia, na które się patrzy, a nie je, którzy dotąd sądzili, że ziemniaczki robi się ze styropianu. No i oczywiście zagorzali mięsożercy. To ci, którzy nie jedzą niczego, co kiedyś samo nie biegało. Przyznajmy, piękne są ich stroje w rozmiarach plandeki, to robi wrażenie! Ach, przepraszam, nie zauważyłem, liczna reprezentacja wymoczonych fascynatów anoreksji schowała się za wiaderkiem. Cóż to, przecierają oczy, że żywność to nie tylko trawa i szczaw! Chwileczkę... tak, wóz, słyszę cię wyraźnie... proszę państwa, otrzymałem informację, że szczaw nie, bo ma w sobie coś, czego nazwy nie umiem powtórzyć.

Nie-prawdo-po-dobnee, jak oni wszyscy się opierają, jak się wzdragają, tu i ówdzie widać próby ucieczki, ale peleton jest bezlitosny, w końcu dlaczego ktoś miałby mieć lepiej. Służby porządkowe siłą przymuszają opornych do otwarcia ust i wpychają im wspaniałe, kruche, delikatne ciasto z kapustą... Co ja widzę?! Proszę państwa, to jest coś niesamowitego! Oniemienie! Wszyscy są zdezorientowani, wygląda na to, że im smakuje! Jeden, drugi, a tam, proszę tylko spojrzeć, cała grupa zblazowanych testerów wyrywa ochronie widelce z dłoni i zaczyna domagać się więcej! Przedstawiciel mięsożerców w walce o spory kawałek miota anorektyczką, która w locie próbuje jeszcze chwycić kawałek ciasta. Drodzy słuchacze, to jest nookaaaut!  Tego jeszcze w kompleksie Piekarnik Arena nie było. W czwartej rundzie Kulebiak Kapuściak wygrywa przez zdruzgotanie kubków smakowych.

Po tych emocjach musimy ochłonąć. Najlepiej przy reklamie na nutę ludową. Zostańcie państwo z nami.

  Tyrdrydindrildriri! Reklaamaaa. Trindyndrylindry!
 
  Łoj dana, łoj dana, rzecz to niesłychana, 
  Maciaszczyk pracuje od nocy do rana. 
  Pracuje, pracuje, drożdży nie żałuje, 
  jak mu się zapieni, pięknie zdestyluje. 
  Hej hej! Hajda! 
  Wnet się gąsiorkami piwniczka napycha, 
  świat cały się cieszy, woła „Pycha, pycha”! 
  Hej, hej, hola!
  Koszelewska śliwowincja. Niech się łosie pochowają.
  
  Tyrdrydindrildriri! Reklaamaa to byłaa. Trindyndrylindry!

I ty możesz mieć taką reklamę. Zgłoś się do Studia Antonio&konsortes i złóż zamówienie. Koszt to tylko litr gazu do kucheneczki gazowej. Uwaga, promocja! W przypadku przedpłaty do chałupy, litra rozwala się zaodraz pod słoninkę.

piątek, 19 marca 2010

Knedlik! A je to!
















Uuch, jak on nasiąka! Jaka to klucha! Miękka, a sucha w środku. Mówią, że im cięższa, tym lepsza. Ale nawet jak ciężar swój ma, zawsze delikatna, jakby nie kluszczane gotowane ciasto, a najlżejszy, na bawełny mchu spowity chleb to był. I czy na świeżo mięciuchny, czy na oliwie, na maśle podsmażany — zawsześ wobec tej kluchy skuszony i nienasycony. Do zrobienia ponownie tej pyszności zainspirowała mnie Baśka Buruuberaśka, skarbnica wiedzy o kuchni czeskiej i nie tylko. Zajrzyjcie do niej koniecznie kto jeszcze tego nie zrobił, bo to jeden z lepszych i ładniejszych blogów.

No to chwilowo to by było na tyle zachwytów, bo trzeba tego knedlika zrobić. Wszyscy, którzy już kiedyś tę kluskę wykonywali wiedzą, że wbrew pozorom robota nie jest trudna ani marudna. Od rozpoczęcia pracy do podania obiadu mija co prawda trochę czasu, ale jest to czas kiedy ciasto rośnie albo się gotuje, a my możemy wtedy zająć się pieleniem marchewki albo zarzuceniem kartochli do parnika. Miska w dłoń! Aha, kopyrajty, czyli skąd podkradnięte. Przepis pochodzi z programu Roberta Makłowicza. Miał on jakiś tytuł, ale nie powiem, jaki, bo nie pamiętam.

Składniki
0,5 kg mąki (z krupczatki knedlik będzie cięższy, z wrocławskiej lżejszy, bardziej puchaty),
1 jajko,
1 dkg drożdży,
1 szklanka ciepłego mleka,
1 bułka,
1 łyżeczka soli.

[Listonic]

Jajko bełtamy z drożdżami, dolewamy ciepłe mleko, sól i wyrabiamy ciasto dosypując tyle mąki, żeby odchodziło od ręki. Bułkę kroimy w drobną kostkę i grzankujemy na maśle. Siłą woli powstrzymujemy się przed zjedzeniem od razu tych pięknie pachnących grzaneczek, tylko troskliwie wmasowujemy je w ciasto. Odnoszę wrażenie, że jeśli robi się to kiedy grzanki są jeszcze ciepłe, ciasto potem ładniej wyratsa. Posypujemy mąką i odstawiamy w misce przykrytej ściereczką na 20-30 minut do wyrośnięcia.

Jak już opielimy grządkę (czy odgartniemy śnieg z dróżki do furtki, zależy co kto tam sobie wymyśli na czas wyrastania knedlika), dzielimy ciasto na dwie części, każdą formujemy w ładny bochenek i wrzucamy do garnka z gotującą się wodą. Trzeba pamiętać żeby wody było dużo, a garnek miał znacznie większą średnicę niż knedlik, bo klucha zwiększy nam objętość dwu- albo i trzykrotnie.

Gotujemy 15-20 minut, co jakiś czas obracając żeby ugotował się równomiernie z każdej strony. Wyjmujemy z wody i gotowe. Z wierzchu mamy krochmalowo-kluszczaną, śliską i klejącą się lekko powierzchnię, a w środku suchą masę przypominającą biały chleb. Kiedy spożywamy knedlika na świeżo, koniecznie potrzebujemy mieć dużo sosu. Robimy więc gulasz szegedyński (a o, na przykład taki, jaki niedawno zrobiła Majka, tylko może bez ziemniaków) albo sos grzybowy, albo szpinak z fetą i śmietaną. Co tam chcemy, byle sosu było dużo, bo sos w połączeniu z miękkim knedlikiem daje niepowtarzalne wrażenia.

Po wystygnięciu knedlik nie stoi na straconej pozycji, a wręcz przeciwnie. Jest doskonały podsmażony na masełku albo oliwie, chrupiący — taka grzanka z chleba bez skórki, ale delikatniejsza. Dalej może służyć do spożywania z sosem albo gulaszem, ale polecam używać go jako grzanki na śniadanie. Po przewróceniu na patelni na drugą stronę, na już podgrzanej i zrumienionej układamy plasterki żółtego sera albo odrobinę wędliny, a potem spożywamy, koniecznie z jakimś pysznym warzywkiem albo kapustą kiszoną. Po knedlikowym śniadaniu, które jest zaskakująco sycące mimo że delikatne i lekkie w smaku, zasuwamy jak małe samochodziki i żadna podorywka nam niestraszna.














Ostatnio spróbowałem też zrobić knedlika na słodko. Przed dodaniem grzanek oderwałem kawałek ciasta, do którego dodałem brązowego cukru, cynamonu, wanilii. O, fajne cynamonowo-waniliowe ciasto. Odsmażone na maśle, podane na ciepło polane syropem klonowym, mniam. Ciekawe, co by było, gdyby zamiast bułki dać do środka pokrojone w kostkę jabłko...

PeeS. „A je to” to tytuł mojego ulubionego serialu animowanego o Pacie i Macie, dwóch wyczesanych, choć pogiętych ponad miarę nieudacznikach, którzy jak chcą zrobić ciasteczka, od razu wiadomo, że wyjdą im płytki chodnikowe. W Polsce serial ten nosi tytuł „Sąsiedzi”. „A je to”, to po naszemu „I to tyle”, „I to wszystko”. Czyli że właściwie do wpisu o knedliku nie pasuje ani trochę, bo knedlik to może być „aż tyle” albo „ohoho”. Ale dodałem ten wykrzyknik do tytułu, bo to jedyne słowa po czesku, które znam. Może jeszcze poszukam innych ;D

piątek, 5 marca 2010

Miała baba dżem




















Zaskoczył mnie Czerpak Dżon, pociotek mój, o którym onegdaj przepowiadałem ja dla was. Przysłał on do mnie z Hameryki ekspresem paczkę, a w paczce babę. Wywdzięczyć się on chciał, że ja czasem do jego chałupy zaglądam, czy nie wali się. Dodatkowo radość chciał pokazać, bo w robocie awansował z kierowcy taczki na zastępcę ślusarza co toczy zaślepki do bambulatorów (tych bez kapsztyfikatora) i półśrubki z gwintem obustronnym w takiej fabryce, w której robią wielkie kontenery do szmuglowania Meksykaninów przez granicę. Dobra ta baba, pierwszorzędna. A pomysłowa jaka, i w transporcie nieuszkodzona. Dzisiaj będzie o niej właśnie, bo przepisa drogą emaliową zdobyłem. Oto relacja Dżona.

Składniki
ciasto: 
225ml (1 szklanka) mleka, 
1 jajko, 
500g (4,5 szklanki) mąki, 
1/2 łyżeczki soli, 
75g (6 łyżek) cukru, 
50g (4 łyżki) masła, 
1 łyżeczka suszonych drożdży.

nadzienie:
25g (2 łyżki) masła, 
1 łyżeczka cynamonu, 
200g (pół słoika) dżemu truskawkowego.

lukier:
 
50g (1/4 szklanki) cukru pudru, 
60 ml (4 łyżki) wody, 
sok z połowy cytryny.

[Listonic]

Drożdże rozrobić z niedużą ilościa ciepłej wody lub mleka i łyżeczką cukru. Zostawić, aż zaczną rosnąć.

Letnie mleko, cukier, jajko, sól, masło wymieszać. Przesiać mąkę, dodać drożdże, dokładnie wymiesić. Zostawić do wyrośnięcia. (Uwaga! Mąki może być za mało, musiałem dodać sporo więcej, żeby ciasto nie było zbyt luźne).

Gdy ciasto podrośnie, należy uformować kwadratowy placek (około 30x30cm). Rozpuszczone i następnie ostudzone masło rozsmarować na placku. Posypać cynamonem i posmarować dżemem. Zawinąć jak roladę. (Żeby ułatwić sobie sprawę, placek można położyć na folii. Folia nie przylgnie do blatu tak jak ciasto i unosząc ją będzie łatwiej zawinąć roladę.) Następnie pokroić na 12 części i układać w prostokątnej blasze wysmarowanej masłem lub olejem. W przypadku braku kwadratowej blachy można przeklepać okrągłą albo użyć tortownicy i blaszek innych kształtów. Tak przygotowaną formę zostawić na około pół godziny w ciepłym miejscu - ciasto musi zwiększyć dwukrotnie swoją objętość. Piec 15-20 min. w piekarniku nagrzanym do 200 stopni. Gdy buła jest już rumiana, wyjąć z pieca.

W międzyczasie przygotowujemy lukier. Wodę mieszamy z cukrem i sokiem z cytryny. Gotujemy około 3-5 minut na wolnym ogniu, następnie na 1-2 minut zwiększamy płomień maksymalnie. Następnie zanim lukier zgęstnieje powlekamy nim bułę - najlepiej użyć do tego celu pędzelka.

Baba ta jest najlepsza lekko ciepła i zapijana mlekiem.

To na koniec jeszcze raz ja, bo to być nie może żebym ostatniego słowa nie miał. Szykuję się do kandydatowania na wójta w Gliniewicach, to i muszę nauczyć się przegadywać wszystkich jak nasz sołtys. Każdy głupi wie, mówi on do mnie — Szuwaśko znaczy się — że nieważne, czy mądrze gadasz, czy swoim zwyczajem głupkowato. Bylebyś bałbotał jak najwięcej i jako ostatni się odezwał, a czy powiesz „naturalną koleją rzeczy, ewidentnie konkludując w tym aspekcie sprawy, problem wydaje się być bezprecendensowny”, czy „nu, i znoweś flaszka pęknęła”, to mało ważne jest. Tak on mnie uświadamiał. Co przytoczywszy, oddalam się z ostatnim słowem. Ha!

piątek, 13 listopada 2009

Kradnięte nie utucza. No to nakradłem i będę chuść

Przedwczoraj było święto narodowe z racji odzyskania niepodległości. Uczciło się, nie powiem. Przegonili myśmy z Radziulisem Czesławem Ruskich handlujących  na targu w Paździerzownicy, ponakłuwaliśmy oponki faszystowskim letnikom; umęczyliśmy się jakbyśmy gęsi po gumnie ganiali. Pod wieczór siedziałem na przypiecku, łupałem orzechy i dumałem o obiedzie, że coś dobrego to bym. Końcepty, psia juszka, do łba nie przychodziły. A nie, źle gadam. Przychodzić to nawet przychodziły, ale wszystkie zaczynały się od „weźniesz litra maciaszczykowej śliwowincji...”. Samodzielnie nic nie wymyśliłem, czyli a więc co, ukraść mus. W internacie od metra fajowych receptur widziałem. Łapy aż świerzbiły aby partyzancką działalność uskutecznić.

Mówią, że o animowość w sieci dbać trzeba. Na strychu walały się stare onuce, tatowe jeszcze z wojska one mogły być. Wyciąłem ja w nich dziury na oczy i na nos coby cośkolwiek widzieć, no i - ma się rozumieć - ażeby nie zadusić się podczas prześpiegów, i obwiązałem doobkoła głowy. Pokręciłem dymamkiem w rowerku żeby elektryczności narobić, wkluczyłem komputerka i dawaj śpiegować. Olaboga, ludzie to w dobrobycie żyją, chaliera. Takie delikatesy na blogach pokazują, że mówię wam, zapultanie i zawroty umysłowe. Zaglądacie wy czasem na te blogi o gotowaniu, sowizdrzałki filuterne?

Rach-ciach rozglądnąłem się, nawybierałem, zrobiłem zasadzkę połączoną z manewrami oskrzydlającymi, a trzeba wam wiedzieć, że w akcjach dywersacyjnych nie mam sobie równych (do gieesu w dzień dostawy dobrego taniego wina na ten przykład podkradam się jak mało kto; nawet gumiak nie skrzypnie). Potem przy mojej nowiuśkiej kucheneczce gazowej dokończyłem dzieła. Proste w robieniu to było jedzenie, a smaku miało w sobie jak trzy obiady na raz.

Najsamwpierw posilałem się pachnącą zapiekanką z mięsem i kartochlami. Cuda wianki, palcy oblizywać i pomrukiwać. No a jak ja już tej zapiekanki pojadłem, to się deseru zachciało się, czort. Zajrzałem pod „A”, zajrzałem pod „B”, a tam takie fajne ciasteczka: proste, owsianne. Roboty z nimi tyle, co nic więc, myślę, nawet ja uradzę. Co tu gadać, pierwsza partia wyszła niespecjalnie, bo eksperymentatorowałem trochu i dziwaczne z deczka dla mnie wyszły te ciasteczka, ale z blachy na blachę technika wypieku u mnie wzrastała. Jak tak dalej pójdzie to w końcu może chleb jaki upiokę?

Myślałem, że ta pierwsza partia całkiem na zmarnowanie pójdzie, bo ani to do gęby włożyć, ani użyć dla odstraszania jenotów od zagonów z ochrą. Szczęśliwie trup cyrkowy do Gliniewic wczoraj zjechał. Jego dyrektor (może się dla was śmieszne wydawać, że trup dyrektora posiada - i ja także nie czaję nic, ale na mieście tak gadali, to musi tak jest), no więc ten trup... wrrróćć! ten dyrektor zobaczył moje wypieki kiedy Baciuka ja nimi w popłoch wprowadzałem na rynku, i zapragnął ich. Okazało się, że pójdą do Galerii Figur Niemożliwych w Karkonoszach. Ten dyrektor nalegał, że zapłacić chce, a z racji tego, że ja życzliwie do ludzi nastawiony jestem, pokazałem dla niego drogę do Maciaszczyka i dogadaliśmy się. Bez to ja do was nic tu wczoraj nie pisałem, bo Maciaszczyk landrynkówki z szałwią napędził, sołtys Szuwaśko poczęstunku nie odmówił, a tych ciastek sprzedałem nie tak znowu mało.

Kochanieńkie, prawda to, nakradłem. Może napiszę o tym biograficzne wspomnienia. „Byłem hakierem. Spowiedź wiejskiego konesra szczypioru”. No, tytuł mam, to dalej pójdzie. Póki co, poczytajcie co mnie z tej akcji przywłaszczeniowej wyszło. Teraz wszystko w jednym wpisie umieszczam, bo startuję w Konkursie Na Najdłuższe Blogowe Przynudzanie Wioskowe, ale też dlatego żebyście nie musieli klikać i klikać. Za dni kilka jak wy już do końca dojdziecie, rozrzucę to na trzy wpisy żebym sam w przyszłości łatwiej odnaleźć mógł te receptury, bo niekiepskie one są, jejbohu, i będę ja do nich jak nic wracać.

Placek pasterza gwizdnięty Cudom i Wiankom













Dobrze mi się wydawało, że to będzie jedzenie do pojedzenia. Nie jakieś tam francuskopieskowe figle-migle, z którymi nie wiadomo: jeść, czy gapić się. Mięso w pysznym towarzystwie warzyw i pomidorów przykryte czapą ziemniaczanego puree.

Składniki:
0,5 kg mielonego mięsa drobiowego, wołowego lub mieszanego,
3 plasterki wędzonego boczku, 
8 ziemniaków,
3 łyżki masła, 
3 cebule,
1 łodyga selera naciowego,
2-3 marchewki,
mała puszka koncentratu pomidorowego,
2 łyżeczki musztardy francuskiej,
0,5 l bulionu,
pęczek pietruszki,
3 ząbki czosnku, 
sól, pieprz, zioła prowansalskie, gałka muszkatołowa.

Ziemniaki gotujemy i przeciskamy przez praskę. Dodajemy 2 łyżki masła, sól, pieprz, musztardę i gałkę muszkatołową.

Mięso z drobno pokrojonym boczkiem smażymy na brązowo na oliwie i dorzucamy warzywa: kostkowaną cebulę i selera, startą na jarzynowej tarce marchew. Kiedy wszystko ładnie podduszone, wkładamy koncentrat pomidorowy, wlewamy bulion i powoli dusimy aż płyn prawie całkowicie odparuje i wytworzy się wspaniały gęsty sosek. Dorzucamy posiekany czosnek i przyprawy. Ja dodałem jeszcze kmin rzymski, bo lubię. Tak sobie teraz myślę, że niegłupio by było dać do tego trochę czerwonej albo czarnej fasoli, albo - o! - oliwek. Przyjdzie pokombinować.

Mięso układamy w naczyniu żaroodpornym, uklepujemy, przykrywamy masą ziemniaczaną, którą też uklepujemy i malujemy widelcem zbereźne wzory. Na wierzchu układamy zestrugane masło i do piekarnika aż wierzch ślicznie się zarumieni. Podajemy z dowolną surówką. Ja jadłem z pomidorem i cebulą (z oliwą oczywiście), a następnie z kapustą kiszoną. Bossko.

Ciasteczka owsiane od Beaty podwędzane
















Zawaniało świętami, oj. Ach, jakie pachnące ciasteczka! A jakie proste! Mógłbym napisać „zmieszaj wszystko razem i upiecz” i by było dobrze. Są tak uroczo chrupiące, że się je je nawet jak się już podje - żeby jeszcze to chrupanie słyszeć. Takie chrupanie powinni nagrywać i puszczać dla klientów ekslunzywnych butików żeby więcej futer kupywali czy tam kaszmirowych kufajek.

Składniki:  
20 dkg masła,
0,5 szklanki cukru pudru,
0,25 szklanki ciemnego brązowego cukru,
1 jajko,
1 szklanka mąki,
2,5 szklanki płatków owsianych,
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego,
0,75 łyżeczki proszku do pie,
0,5 łyżeczki sody oczyszczonej,
1/2 łyżeczki soli.

Masło ucieramy na puchato. Dorzucamy po trochu cukier puder i ucieramy dalej (dałem 3/4 szklanki, ale jak na mój gust wyszło za słodko). Dodajemy brązowy cukier i obserwujemy jak wszystko nam ładnie brązowieje. Dodajemy jajko, cały czas miksując. Jak się wszystko połączy, wyłączamy Maszynę Do Kręcenia Ciasta Na Ciasteczka Owsiane, dorzucamy resztę składników i mieszamy. Im dłużej, tym płatki będą drobniejsze. Ja chyba kręciłem trochę za długo, bo się rozmiędliły. Pewnie gdybym dorzucił je pod koniec, byłyby lepiej wyczuwalne.

Aha, od siebie dodałem łyżeczkę imbiru i pół łyżeczki kardamonu, ale przy tak wspaniałym i intensywnym aromacie ciastek to było za mało. Następnym razem dam dwie łyżeczki imbiru i z łyżeczkę albo pół cynamonu.

Formujemy kulki wielkości niedużego orzecha włoskiego i rozpłaszczamy przy pomocy łyżki. Ja użyłem drewnianej płaskiej łyżki i lekkuchno smarowałem łyżkę i deskę oliwą żeby nie przywierało. No i tyle. Układamy na blasze zostawiając kilkucentymetrowe odstępy (rosną, łobuzy). 15 minut w 180 stopniach. Początkowo są miękkie, ale po kilku minutach wchodzą w stan wspaniałej permanentnej obezwładniającej chrupkości.

Dla porządku dodam, że przepis znalazłem u Beaty, z kolei ona - u Dorotki, która zaś... No i właśnie po to są kulinarne blogi.


Epilog. Każdy minimum trzytomowy epopej ma mieć epiloga, bo czytelnik po miesiącu lektury zapomina, od czego się zaczęło. Ciętej konklunzji nie będzie. Cięte konklunzje, podobnie jak ich siostry ryposty, powinny być króciusieńkie, a nie rozbuchane ponad miarę megalomańskimi, nieokiełznanymi, grafomańskimi zapędami autora.

Chciałbym podziękować właścicielkom oszabrowanych blogów, czyli CudomWiankom i Beacie za te smaki i zapachy, co je miałem w chacie. Jak kto chce dostać ślinotoku i zjeść z wrażenia własny język, niechaj tam do nich zajrzy i porozgląda się.

Nu, bywajcie. Kto do końca tej pisaniny dotarł, ten chyba się nudzi - niech do mnie wpadnie, płotek naprawić trzeba, khekhe.

niedziela, 11 października 2009

Ciasto pierogowe oraz świstuny – przepis ilustrowany



Pierogi. Jejbohu, jak one ślicznie pomyślane! Z czym się nie zrobi, to dobre. Ze srem, z mięsem zwykłe, ze smażonym, z kurczakiem, boczkiem i pomidorami, ze śpinakiem, z płuckami, a z soczewicą jakie pyszne!, z ziemniakami też. Gotowane, gotowane odsmażane, smażone, pieczone, dawane same albo w rosole. Po polsku, rusku, meksykańsku, chińsku. Maluśkie i wielgachne. Olaboga! Brak tchu.

Jako że mam w zanadrzu i w kajecie Pałąkowej trochę przepisów na to uznawane przez niektórych za nasze narodowe danie, pomieszczę tu metodę, jak ciasto na pierogi nauczył mnie robić tatko, a jego jego mama, która urodziła się w Słonimie, to wiedziała co i jak. Znakiem mówiąc żebym potem za każdym razem nie musiał pisać, jak je się robi. Narobiłem Smieną zdjęć, więc będzie zdjęciowo, o. Te zdjęcia są dla tych, którzy nie wiedzą, jak łatwo i wygodnie robi się pierogi przy pomocy pierożnicy. Dwie osoby w godzinkę bez pośpiechu zrobią ponad 200 sztuk, a to dzięki temu, że kiedy jeden kucharz rozkłada kulki farszu, drugi już wałkuje kolejne placki, więc lepienie pierogów zajmuje mniej więcej tyle czasu, co rozwałkowanie dwóch placków.

A teraz zagwozdka: wiecie, co to świstuny? Kto nie wie, niech zajrzy na koniec tego wpisu. Pokazuję tam, koszelewiaki moje kochane, jak te kluseczki się robi. 

EDIT: No i masz. Foodelki miłe ogłosiły, że świstuny zostają wyróżnione wyróżnieniem – wzmianką zaszczytną w kategorii „Przepis tygodnia – rzeźby z gliny i z ciasta”, khekhe. Tatko, to co, cieszymy się i klaszczemy w dłonie, czy nie tak, co?

Dosyć mitrężenia czasu. Pokraśniali z zapału, rękawy zakasujemy i do roboty.

Składniki:
1 szklanka ciepłego mleka,
mąka,
sól. 

Mleko wlewamy do miski z lekko osoloną mąką. Miesimy i dodajemy mąki ile mleko weźmie. Konsytencja raczej luźna niż kamienista, żeby leciuśko do rąk miało się, ale żeby się nie kleiło. Tak wyrobione ciasto odstawiamy najmniej na pół godziny, a najlepiej na półtorej. Zamiast mleka można oczywiście dać gorącą wodę i kapnąć oliwy, a i z samej mąki i wody też będą dobre. Grunt to żeby jajka nie dawać, bo to ma być delikatne ciasto do podelektowania się, a nie do prowadzenia walk ulicznych.

Ponieważ dalej bedzie sporo zdjęć, ciąg dalszy do poczytania po kliknięciu na link „Poczytajcie dalej” poniżej. Nie chcę żeby główna strona długo się ładowała, bo widzę, że niektórzy łączą się przy pomocy komórek. Razem wszystkie fotki mają 500 KB. Dla stałych łącz kaszka z mleczkiem, a dla komórkowców może być rujnacja.