Uuch, jak on nasiąka! Jaka to klucha! Miękka, a sucha w środku. Mówią, że im cięższa, tym lepsza. Ale nawet jak ciężar swój ma, zawsze delikatna, jakby nie kluszczane gotowane ciasto, a najlżejszy, na bawełny mchu spowity chleb to był. I czy na świeżo mięciuchny, czy na oliwie, na maśle podsmażany — zawsześ wobec tej kluchy skuszony i nienasycony. Do zrobienia ponownie tej pyszności zainspirowała mnie Baśka Buruuberaśka, skarbnica wiedzy o kuchni czeskiej i nie tylko. Zajrzyjcie do niej koniecznie kto jeszcze tego nie zrobił, bo to jeden z lepszych i ładniejszych blogów.
No to chwilowo to by było na tyle zachwytów, bo trzeba tego knedlika zrobić. Wszyscy, którzy już kiedyś tę kluskę wykonywali wiedzą, że wbrew pozorom robota nie jest trudna ani marudna. Od rozpoczęcia pracy do podania obiadu mija co prawda trochę czasu, ale jest to czas kiedy ciasto rośnie albo się gotuje, a my możemy wtedy zająć się pieleniem marchewki albo zarzuceniem kartochli do parnika. Miska w dłoń! Aha, kopyrajty, czyli skąd podkradnięte. Przepis pochodzi z programu Roberta Makłowicza. Miał on jakiś tytuł, ale nie powiem, jaki, bo nie pamiętam.
Składniki
▪ 0,5 kg mąki (z krupczatki knedlik będzie cięższy, z wrocławskiej lżejszy, bardziej puchaty),▪ 1 jajko,
▪ 1 dkg drożdży,
▪ 1 szklanka ciepłego mleka,
▪ 1 bułka,
▪ 1 łyżeczka soli.
[Listonic]
Jajko bełtamy z drożdżami, dolewamy ciepłe mleko, sól i wyrabiamy ciasto dosypując tyle mąki, żeby odchodziło od ręki. Bułkę kroimy w drobną kostkę i grzankujemy na maśle. Siłą woli powstrzymujemy się przed zjedzeniem od razu tych pięknie pachnących grzaneczek, tylko troskliwie wmasowujemy je w ciasto. Odnoszę wrażenie, że jeśli robi się to kiedy grzanki są jeszcze ciepłe, ciasto potem ładniej wyratsa. Posypujemy mąką i odstawiamy w misce przykrytej ściereczką na 20-30 minut do wyrośnięcia.
Jak już opielimy grządkę (czy odgartniemy śnieg z dróżki do furtki, zależy co kto tam sobie wymyśli na czas wyrastania knedlika), dzielimy ciasto na dwie części, każdą formujemy w ładny bochenek i wrzucamy do garnka z gotującą się wodą. Trzeba pamiętać żeby wody było dużo, a garnek miał znacznie większą średnicę niż knedlik, bo klucha zwiększy nam objętość dwu- albo i trzykrotnie.
Gotujemy 15-20 minut, co jakiś czas obracając żeby ugotował się równomiernie z każdej strony. Wyjmujemy z wody i gotowe. Z wierzchu mamy krochmalowo-kluszczaną, śliską i klejącą się lekko powierzchnię, a w środku suchą masę przypominającą biały chleb. Kiedy spożywamy knedlika na świeżo, koniecznie potrzebujemy mieć dużo sosu. Robimy więc gulasz szegedyński (a o, na przykład taki, jaki niedawno zrobiła Majka, tylko może bez ziemniaków) albo sos grzybowy, albo szpinak z fetą i śmietaną. Co tam chcemy, byle sosu było dużo, bo sos w połączeniu z miękkim knedlikiem daje niepowtarzalne wrażenia.
Po wystygnięciu knedlik nie stoi na straconej pozycji, a wręcz przeciwnie. Jest doskonały podsmażony na masełku albo oliwie, chrupiący — taka grzanka z chleba bez skórki, ale delikatniejsza. Dalej może służyć do spożywania z sosem albo gulaszem, ale polecam używać go jako grzanki na śniadanie. Po przewróceniu na patelni na drugą stronę, na już podgrzanej i zrumienionej układamy plasterki żółtego sera albo odrobinę wędliny, a potem spożywamy, koniecznie z jakimś pysznym warzywkiem albo kapustą kiszoną. Po knedlikowym śniadaniu, które jest zaskakująco sycące mimo że delikatne i lekkie w smaku, zasuwamy jak małe samochodziki i żadna podorywka nam niestraszna.
Ostatnio spróbowałem też zrobić knedlika na słodko. Przed dodaniem grzanek oderwałem kawałek ciasta, do którego dodałem brązowego cukru, cynamonu, wanilii. O, fajne cynamonowo-waniliowe ciasto. Odsmażone na maśle, podane na ciepło polane syropem klonowym, mniam. Ciekawe, co by było, gdyby zamiast bułki dać do środka pokrojone w kostkę jabłko...
PeeS. „A je to” to tytuł mojego ulubionego serialu animowanego o Pacie i Macie, dwóch wyczesanych, choć pogiętych ponad miarę nieudacznikach, którzy jak chcą zrobić ciasteczka, od razu wiadomo, że wyjdą im płytki chodnikowe. W Polsce serial ten nosi tytuł „Sąsiedzi”. „A je to”, to po naszemu „I to tyle”, „I to wszystko”. Czyli że właściwie do wpisu o knedliku nie pasuje ani trochę, bo knedlik to może być „aż tyle” albo „ohoho”. Ale dodałem ten wykrzyknik do tytułu, bo to jedyne słowa po czesku, które znam. Może jeszcze poszukam innych ;D
A ja knedlików nigdy nie robiłam, czy jajo tam niezbędne jest?
OdpowiedzUsuńSąsiedzi, tak, kultowa produkcja. Ahoj! ;)
Biorę Dobrodzieju bez namysłu. Jeśli nasiąka cudnie to zapewne można go maczać w najlepszych sosach...A może i skubańca nadziać by czymś można było.
OdpowiedzUsuńJa też się bez bicia przyznaje, żem knedlików nie robił nigdy. Dupa ze mnie nie kucharz. Ale jutro nadrobię zaległości. pozdrawiam Dobrodzieja
I namówiła Buruśka :))
OdpowiedzUsuńpees. Sąsiedzi mieli fajny imidż - ach ta taboretka z antenką, haha! ;)
Moja druga połowa własnie pół Europy pokonuje, zeby do mnie dojechać, a uwielbia takie knedliki i dobrą wołowinkę z sosikiem. Gary w dłoń i idę pichcić.
OdpowiedzUsuńPoszukaj, poszukaj, Antoni, ale dobrze, żeby jakiś Czech tego nie przeczytał, bo im się słowo "szukać" bardzo figlarnie kojarzy ;)
OdpowiedzUsuńMnie się zawsze Sąsiedzi bardzo podobali :D
Błahaha! Ja pamiętam, jak Burusia opowiadała, że Czesi mówią, że "Wy (w sensie Polacy) - tylko "szukacie i szukacie"" ;))) Potem rozjaśniła, co owe "szukaj", po czesku znaczy ;)))))
OdpowiedzUsuńUwielbiam houskovy knedlik! I bardzo często go robię. Do niego gulasz z dużą ilością sosu, kiszony ogórek albo marynowana papryka i jest w kosmos wyczesany obiad.
OdpowiedzUsuńWegetarinko, ja w temacie ciasta drożdżowe rzadki jestem, ale na mój gust, to chyba tak, choć wolałbym żeby zabrali głos eksperci. Baaśkaaaa! :)
OdpowiedzUsuńO tak, kumie drogi, najlepszych sosów taki knedlik godzien. Ach, to wybieranie sosu kawałkiem knedlika! Nadrabiaj koniecznie, bo zbyt dobre to żeby bezkarnie ot tak sobie nie jeść.
Taboretka z antenką, Zemfi? Nie przypominam sobie. Znak, że trzeba znów obejrzeć. Kiedyś wyszły płyty z Sąsiadami i je mam :)
Ach, Lo, w Twoim wykonaniu to będzie musiało smakować! Olaboga!
Muscatku, Zemfi, no i dlatego właśnie tego słowa użyłem, gdyż nie wiem, czy wspominałem, że figlarz ze mnie i filut, i przekomarzacz zawołany.
O, tak, Diwino, o, tak, tak! ;)
Wszystkim życzę smacznego i oddalam się poubolewać, że mi ten knedlik wyszedł.
Berecika nie pamiętasz?! Jeden miał gustowną czapeczkę z - zdaje się - pomponikiem, a drugi taboretkę z antenką :) Zapytaj wujka gugla.
OdpowiedzUsuńO masz, taboretek to ja znam tylko na czteruch nogach, drzewnianny. Ot i ubytki w wykształceniu na wierch wychodzą. A to o beretkę dla Ciebie rozchodzi się! A, to znam przecież, pamiętam.
OdpowiedzUsuńCały czas przeca mówię tylko tej taboretce ;))
OdpowiedzUsuńAaa, znakiem mówiąc tej taboretce! ;)
OdpowiedzUsuńWuaśnie tej, nie innej! ;)
OdpowiedzUsuńJa i tak myślałem, że to o tej ;)
OdpowiedzUsuńTośmy się dogadali. Możesz polać! Co z knedlikiem ładnie się zgadza?
OdpowiedzUsuńDo takiego knedlika, z sutym sosem, to może ryżówka albo może, czy ja wiem, czysta żywa samogonka? Śliwowincja? A dawaj zmieszamy :)
OdpowiedzUsuńCzekaj! niech tylko blaszaka wypłuczę - coś się klei czort.
OdpowiedzUsuńTo po wiśniówce musowo tak się klei. Słodka była łajdaczka.
OdpowiedzUsuńJak mniód! ;)
OdpowiedzUsuńUuch, dobrze przyjęła się. Ale ale, widziałem u Ciebie ładne foty, ale zapomniałem oblukać. No to fufajka w garść i lecę.
OdpowiedzUsuńA wiesz, ze ja robię coś podobnego w mikrofalówce, zamiast gotować we wrzątku? Tylko bez jajka i mówimy na to kwadratowe pyzy ( są na blogu). Pięknie to nasiąka sosem i jest pyszne. A jak mi minie leń, to taki knedlik zrobię, gotowany i porównam smak :)
OdpowiedzUsuńP.S. Stawiasz dziś coś pod tę słoninę ?
No toż przecie, że nie inaczej ;)
OdpowiedzUsuńA, widzę wiśniówka była pita, i to beze mnie... Ale pod słoninę to śliwowica lepsza. A jak jest po czesku na zdrowie ?
OdpowiedzUsuńCholerka, Baśkę wcięło i nie mamy cennego źródła informacji. No to po śliwowincji, siup!
OdpowiedzUsuńOoo, i Antoni ma knedla! To dziś rozumiem czeska impra się szykuje? :D
OdpowiedzUsuńSiup!
OdpowiedzUsuńBaśki nie ma, ale ja mogę powiedzieć, ze ciasta drożdżowe bez jajek udają się bez problemu- moja córka weganka robi i ja dla niej, nawet są u mnie na blogu :)
No pewnie, Moniko, tylko żeby Buruu zdążyła z Pilsnerem, bo jej ostatni pekaes ucieknie.
OdpowiedzUsuńO prosze, czyli można zrezygnować z jajca. No i dobrze. Siup!
A to dzisiaj tak kurturalnie - pilsnerem - no w sumie racja, w końcu 'pivo dělá hezká těla' (hezky-piękny), nie? ;) No to czekamy na Buruu, ja się na moment oddalam (zerknę do lodówki, może siakieś utopence na zagrychę wygrzebię ;)) ale jeszcze se vratim ;) Zdrówko!
OdpowiedzUsuńA właśnie, utopence też są extra! Moni, Ty poliglitka jesteś! ;)
OdpowiedzUsuńAntonio, ja dopiero odchorowuję łososia, com go dzisiaj popełniła z różowym pieprzem i nie dało rady zachować na jutro do makaronu, a ty mi tu z knedlyka serwujesz? Bo do jemnego knedlyka to ja muszę sosu w słusznej ilości naprodukować, coby było w czem takiego knedlyka maczać. A kysz!
OdpowiedzUsuńSiup! A ja sobie w niedzielę takiego knedlika może uwarzę, bo mięcho od szynki fajne kupiłam, to soe będzie dobry...
OdpowiedzUsuńCzy ktoś mówił, że do knedlików pasują kiszone ogórki? To otwieram nowy słoik. Częstujcie się !
A dzięki, Grażka! Tak akurat pod szklaneczkę.
OdpowiedzUsuńA, ogóreczka chętnie, dobrze się zakansza. Siup. Ale do dna, do dna!
OdpowiedzUsuńGrubalolu, no sory! Nie wiedziałem... ;)
A tam poliglitka, po tej Twojej śliwowincji to każdy językami przemawia :D
OdpowiedzUsuńTo dorzucam utopence do ogórasa i siup! :)
Jeszcze siakaś pajda by się zdała. I coś do niej, co tak o głodnym pysku będziemy siedzieć. Młoda godzina jeszcze.
OdpowiedzUsuńA owóż i koszyk z chlebem. Bierzta i jedzta. O, łososik, salcesonik, co kto życzy sobie. I o ło, nowiuśki nieśmigany gąsiorek od Maciaszczyka. Z dzisiejszego udoju. Siup.
OdpowiedzUsuńO łosiem nie pogardzę. Na zakąskę to dobre byłoby sewicze z rzeczonego.
OdpowiedzUsuńA cieplutki jeszcze :) to jednak nie piwo, pewnie, co się bedziem rozdrabniać! Zdrówko :)
OdpowiedzUsuńSewi- co, że się wykażę ignorancją?
OdpowiedzUsuńPomyślności, hyc. Gdzie ta Baśka? Pekaes ostatni już poszedł, pewnie bidulka targa te skrzynki po naszej dziurawej szutrówce.
A może wójt by tak podjechał dełu. Jantoś Ty masz z nim dobre układy. Co się dziewczyna będzie targać po ciemniej nocy.
OdpowiedzUsuńMoże jej trza gdzieś strzałki z gałązek zostawić coby trafiła.. ;)
OdpowiedzUsuńA w tak zwanym międzyczasie my zakwasimy łosia na sewicze. Będzie w deseczkę pod buteleczkę.
OdpowiedzUsuńZaraz Radziulisa poproszę, niechaj kasztankę zaprzęga i na zwiad wyrusza, a gałązki poukłada ładnie na środku drogi, i pozaczepia wstążeczki na chaszczach dla ukierunkowania wedrowca. Khekhe, w deseczkę pod buteleczkę :)
OdpowiedzUsuńNamierzyłam Buruśkę, na razie jest u siebie, ale pewnikiem zara odkroi drzwi tutaj do chałupy.
OdpowiedzUsuńrany, juz widze co trace!!
OdpowiedzUsuńze jo :-)
no trafilam, przecie widzicie, jeno pochwaly czytam i mnie wcielo, rumiencem sie oblalam i chyba postewic cos bede musiala?
OdpowiedzUsuńAle Jantosiu napisalaes ladnie o knedlu, pochwala buly, ze hej!
To do tego musimy wipic budvar, nie da sie inaczej :-)
No i właśnie od początku taki był plan :D
OdpowiedzUsuńO, to jest komplet, zdaje się :)
OdpowiedzUsuńA Radziulis pomógł skrzynkę ciągnąć?
:-)))
Ja mysle, ze tu trzeba pic za ten knedlik, bo swiezy, a moj to juz kawal suchej buly!
OdpowiedzUsuńWracajcie no tu na gazie :-D
My to codziennie na gazie ;)))
OdpowiedzUsuńOoo móój ty kochanyyy rozmaryyniee, proszęę cię ażeeebyś ty sięę rozkrzaczaał...
OdpowiedzUsuńNiech postawi szalas, jak zablodze to bedzie jak znalazl (ja juz nie chce pod stolem!).
OdpowiedzUsuńCzy ktos mi stresci najwazniejsze punkty wieczoru (poza jedlina)?
No wiesz Basia, dlouho jsme Tebe cekaly, ze jsme uz vsichni vozraly, że se tak zrymuję :D Musisz nadrabiać teraz :D
OdpowiedzUsuńA knedel - Antoni - malyna!
Uff, doczytalam, pi-razy-oko, ale skrzynke donioslam, tylko kaluze straszne, dlatego tak dlugo szlam!
OdpowiedzUsuńvozraly mowisz Monika, to ten budvar bedzie za klina robil? :-)
Teee Jantoś, coś mi się zdaje, że Czesław to nie jedlinę naciął a rozmaryna. I tak mu się on rozwijał po drodze i rozwijał, że aż Czesław większej prędkości z kasztanką nie mógł nabrać. Pewnikiem dlatego tak długo mu się zeszła droga do Burusi.
OdpowiedzUsuńMogło tak być. O proszę, nie ma go, to pewnie w rozmarynie usnął, przytuliwszy się do boku kasztanki. No to co, po budvarku? Jak mieszać to mieszać!
OdpowiedzUsuńAle najwazniejsze, ze Czeslaw po mnie wyjechal, bo tak by budvara nie bylo, a do knedla (i tych milych slow) to musi byc dobry budvar (no niektorzy powidza ze pilzner...
OdpowiedzUsuńSzocik taki! ;) No to! ;)
OdpowiedzUsuńA, to i ja się napiję ;)
OdpowiedzUsuńE tam za klina, dziś to tak jak widzisz - kurturarnie, z zagrychą, delikatne trunki cały czas a że już od dłuższego czasu..
OdpowiedzUsuńA ten rozmaryn to oby się do końca jeszcze nie rozwinął, co? Dla nas do rozwijania zostało go trochę, co?
:-)))
To zdorwie, tym budvarem!
OdpowiedzUsuńAl edroge mam za soba, nastepnym razem nie wpadne w kaluze, kazda znam :-)
Po imieniu? ;)
OdpowiedzUsuńNo, taki jeszcze w pączkach właściwie :)
OdpowiedzUsuńZuch Baśka!
Kałuże - właśnie, w tych kałużach to nasza śnieżynówka się poniewiera, nie zadbaliśmy w czas..
OdpowiedzUsuńZdrowie! :-)
Z paczkami nie zalapalam... ale kaluze Oczku, wytlumacze Ci jakbys kiedys nie mogla trafic, generalnie to lepiej niech Antoni nam te gumiaki pozyczy :)
OdpowiedzUsuńGumiaków ci u mnie dostatek. W poziomki mogą być?
OdpowiedzUsuńMoniko, śniegu w trzy beczki nabrałem. Kilka gąsiorków z tego będzie.
Rozmaryn w pączkach jeszcze - jest co rozwijać..
OdpowiedzUsuńŚnieg na śnieżynówkę Jantoś miał zbierać, tylko coś się opindalał przez rozmaryna.
OdpowiedzUsuńRety, Antoni Ty to o nas z tym sniegiem pomyslaes, bo juz z Monika nam sie smutno zrobilo...
OdpowiedzUsuńGumiaki w poziomki, no ba!
Rany Antoni, onuce w żabki, gumiaki w poziomki, toż Ty trendy krełujesz nowe modne jak nic!
OdpowiedzUsuńOczku, dzieki ze nam dbasz o towrzystwo, bo jak mowisz, dzisiaj widac klabing sie uskutecznil :>
OdpowiedzUsuńBuruś jak nie my, to kto kulturę będzie uskuteczniał? Chcąc nie chcąc musimy (bardziej z naciskiem na płynne chcąc)
OdpowiedzUsuńNo toć ba! A żebyś Ty, Moniko, moją nową zieloną czapkę uszatkę zobaczyła!
OdpowiedzUsuńKlabing nie jest zły, człowiek porusza się trochę, a to tylko szklanka w górę, szklanka w dół.
Jantoś ma jeszcze muchę fajną i garniak niekiepski.
OdpowiedzUsuńno kurtura to podstawa, teraz widze i Moika zbiera dziatwe z klabingu i dobrze!
OdpowiedzUsuńBo wywietrzeje budvar, jak ten snieg (odpukac!)
Ale garniak ten wrzosowy, czy be-żowy? Ten be-żowy na dupie się wydarł jak na weselu Chodzieżko Lucjana robili wyścigi w zjeżdżaniu ze stodoły na czas.
OdpowiedzUsuń"glassinwejting" jakoś w słuchawkach usłyszłam przed chwilą... hm!
OdpowiedzUsuń"is" w sensie
OdpowiedzUsuńcos mam wrazenie, ze wrzosowy by do zabek pasowal jak ulal.
OdpowiedzUsuńA ta uszanka to jaka, z misia aby, czy juz wiesenna wersja?
Wrzosowy oczywiste. Bezowym nie robiłeś prezentacji. I ta mucha w grochy!
OdpowiedzUsuńno to siup, po duzym lyku, z butelki mozna?
OdpowiedzUsuńZieloną? To jak Oczka butki, może z tego samego samodziału?
OdpowiedzUsuńNo bo ileż to tak latać można Basia po tych kałużach w te i nazad..
Zdrowie :-)
Oj Monika dobry czlowiek sie o mnie martwi, ja mam w butach calkiem mokro, gorjeteks to nie sa jednak gumiaki...
OdpowiedzUsuńZielona misiowa. Z łosiową szczeciną. O fakenszit, wrzosowy gajer, mucha czerwona w grochy, zielone onucki w żabki, poziomkowe gumiaki, przecież to oszaleć można! Buruu, a nie żałuj sobie, tylko nie duszkiem, nie duszkiem, bo znowu, wiesz...
OdpowiedzUsuńja tam dzisiaj, spokojna glowa, spie w szlasie co wlasnie Czeslaw konczy klecic!
OdpowiedzUsuńduszkiem i lece zabki kochane, ale skrzynke zostawiam :-)
Eeee! śmiechu co chichu wtedy było jak była się fajtneła pod stół po kalwadosku ;)))
OdpowiedzUsuńno wiec dzisiaj, ze by ja troche miala radochy to pod jodlowymi spe galazki, a po budvarze to sie chyba fiknac nie da :-)
OdpowiedzUsuńI ten gorjeteks to pewnie nie w poziomki co?
OdpowiedzUsuńNo ja mówiłam Antoni, że ty wyprzedzasz trendy, jakie oszaleć?
:-)
Ooo, mnie jeszcze trzęsie jak se przypomnę jak tylko ręka spod ceraty wystawała, ale kubek twardo trzymała. I te sprośne piosenki... a skąd ona je zna takie niewybredne?
OdpowiedzUsuńJa też się oddalał będę.
No normalnie oszaleć, od samego wyobrażania oszaleć można. I jeszcze ta zielona czapunia... Olaboga!
OdpowiedzUsuńciiiii, małes nie gadać o tych przyspiewkach
OdpowiedzUsuńbo nie będzie chciała juz z nami pić.
To co, Poziomeczki - rozchodniaczka?
OdpowiedzUsuńO tym, że tańczyła pod stołem miałem nie gadać, a nie o przyśpiewkach!
OdpowiedzUsuńTo se łyknij jeszcze Basia na rozgrzanie, bo w tym szałasie to chłód jeszcze teraz..
OdpowiedzUsuńZdrówko Wasze i śpijcie dobrze, ta?
:-)
Matko i córko - wszystko wypaple. Gdzies Ty sie uchował z tym ozorem? ;P
OdpowiedzUsuńTa. Siup do dna i lecimy. Baśka, a weź kapę ze sobą, bo Cię zamróz schwyci! Potem Ci Radziulis derkę kasztanki doniesie. Zdróweńko i o mój ty rozmarynku.
OdpowiedzUsuńNo co, no co! :)
OdpowiedzUsuńŚpijcie aby spokojnie, bez rewolucji po tych szocikach, trocheżeśmy namieszali dzisiaj. No to aby!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że ogóraski smakowały ! A widzę, co mnie minęło, a ja spać iść musiałam, bo dziś ruszam w podróż z rana... mam nadzieję, że kaca nie macie !
OdpowiedzUsuńHa!!! Zamieszczam setny komentarz!
OdpowiedzUsuńKnedlika bułczanego jadłam raz w życiu w Pradze i mi nie smakował. Szefem kuchni nie był bowiem Czyprak Antoni. Ja jeszcze zanm po czesku tekst z bajki o stryku Fedorze. To leciało mniej więcej tak:
"Dobrounoc, stryko Fedor! Wy se rychle lożcie do postelki, sztobyste se ne prechladli!"
W 1986 roku zaserwowałam ten tekst Czechom na obozie w Bułgarii, turlali się ze śmiechu i powiedzieli, że to nie jest czeski.
A ja dobrze pamiętam!
Nie zdążyłem.. mamarzynia gratuluje ;).. cały czas dwie setki....;) no cóz może się kiedys na połóweczke nazbiera ;)
OdpowiedzUsuńNo, to ja jak Rudy-na sto dwa ! Ominęło mnie wczoraj, to polej Antoni śliwowicy, daj słoniny na zagrychę a ja z kolejnym słoikiem ogórasków kiszonych , tym razem z papryką przybywam :)
OdpowiedzUsuńPyzy!!!!! :)
OdpowiedzUsuńGrażynko, my? Kaca? Samo maciaszczykowe dobro pite było, zdrowotne jak nie wiem i co. Nooo, na okoliczność setnego i sto drugiego, to polewam z memiskiem wypukłym ;) Ogóraskiem zakanszamy i jest gicior.
OdpowiedzUsuńHehe, Mamamarzyniu, to może być tak, jak gdyby Somalijczyk chciał zarecytować "Czedzon pijon lukipali, tący kulaki paboli, tetpo ciaći nietopanon, kaka, kiki, keńciekoła" :D No to siup, Mamamarzyniu!
Czesławie, no nie zdążyłeś, ale i tak Ci poleję ;) Siup.
Magento, a to jakaś gra słowna, że mam odpowiedzieć na przykład "kalafior"? :D Khikhi, no właściwie to trochę pyzy, tylko inne :) Aby nam się.
Antoni, ja już pisałam, ze robię pyzy podobne do knedlików. O, jutro zrobię...
OdpowiedzUsuńA po czesku, to mój kolega małżonek ma powiedzenie" panie Havranek, tu se ne spi, tu se ne rziga, tu je restauran" !
Zapomniałam dodać - no to siup i zakanszam ogórcem i papryczką ukiszoną z nim razem :)
OdpowiedzUsuńAa, ja dzisiaj z doskoku tak bardziej, bo mam pilną robotę do wykonania, i nie czaję za bardzo co, jak, gdzie, kiedy, po ile i dlaczego nie dolano do pełna ;) No to pod ten ogórasek, hyc.
OdpowiedzUsuńo dobry wieczor towarzystwu :-) wpadlam tylko na jeden komentarz, a co dzisiaj na stole, moze lykne szybko?
OdpowiedzUsuńBawcie sie dobrze, to siup! pod ogoreczek od Grazynki :)
Ano, ja też strzemiennego ! Mój kot mnie woła do sypialni :)
OdpowiedzUsuńJantoś, żebyś wiedział, my siedli z Tatusiem i rozpracowali flaszeczke. Mam się nie obraziła na pewno, a jeden toast był za tych, co przy garach!
OdpowiedzUsuńŁykaj se, Buruu, samo zdrowie mamy dziś.
OdpowiedzUsuńKot, jassne ;)
O, Mamamarzyniu, i tak powinno być w każdym domu :) Siup!
Ahoj towarzystwo miłe :) Ja dziś tylko jednym oczkiem rzucam - coby jutro mieć dzień wagarowicza to się dziś robocie poświęcam - ale żeby się lepiej pracowało - to siup! Wiosna jutro proszę Państwa :-)))
OdpowiedzUsuńDupa ze mnie, nie gospodarz. No żeby goście musieli sami se polewać... Chociaż... jaki tam z Moniki gość, toż swojaczka! Ale i tak ładnie by było gdybym zapodał, a ja tu się obcyndalam. Siup.
OdpowiedzUsuńAhoj Antoni, wiesz, że ja sama teraz nie wiem czy wolę wersję wytrwawną czy na slodko!!!!! I coś Ty najlepszego zrobil :D
OdpowiedzUsuńA ja tu zachęcam i nęcę ;) Doprawdy, wersja słodka - przewyborna :) Cukier skarmelizowany nieco, na to syrop klonowy albo miód... Uch!
OdpowiedzUsuńNie tylko nęcisz, a kusisz strasznie :-) jak czort jakiś, albo i diabel :D. Och czuję ten smaczek... Pysznosci :-)
OdpowiedzUsuńNo i masz.. Antoni polewał.. a ja się spoźniłem....Watę już chyba czas z uszu wyjąć.. wiosna idzie...źwierzyna mnie linieje ;)
OdpowiedzUsuńIm dłużej ten wpis tu jest, tym bardziej znów mam chęć na knedlika ;) To nie ja czort, to ten knedlik!
OdpowiedzUsuńDziwne, polewane było, a Radziulis Czesław nie wyczaił nic... Chory musi jakiś ;)
Oj, to juz sie z Wami moze czlowiek smaic od rana (gdy wieczorem nie przeczytal). To milego tygodnia i do ktoregos wieczora mam nadzieje :-)
OdpowiedzUsuńPS. Ze tez z Czeslwem nei mial kto wczoraj usiasc, ale wstyd...
Oj, to gapcio z tego Czesława.. Trzecią setkę przegapił, polewane przegapił.. ;)
OdpowiedzUsuńJak tam, utopiliście marzannę? przywitali wiosnę? Czy jeszcze witacie? :-)
Wiesz Monika, niby utopilam (w basenie) ale jakos zmarzlam dzisiaj... Jak Wy zyjecie?
OdpowiedzUsuńTo wpadam sie ogrzac, znow tylko na jednego :-)
Ja to bym chyba w przeręblu mogła utopić :D ale powiedzmy że wiosna przywitana, lody zrobiłam :D
OdpowiedzUsuńTeż tylko na momencik, ale jeszcze się chwilkę pogrzeję, bo ziąb rzeczywiście - to zdrówko :-)
To zdrowie Monika, widze reszta gdzies na klabingu, czy co?
OdpowiedzUsuńPowaznie piszesz z lodami? Rrobilam tydzien temu :-)
No właśnie, gdzież ta reszta?
OdpowiedzUsuńTeż robisz lody jak zimno? :) Poważnie, poważnie, cytrynowe :-)))
A robilam takie smieszne, niby nie lody (tortoni) a smkowaly jak lody :-)
OdpowiedzUsuńReszta moze juz pod stolem?
No ja niby też nie takie lody-lody, tylko sorbet, no ale jak mrożone to jak lody ;) A w ogóle to podobno pierwszy sorbet ze śniegu z winem zrobili - tkwi potencjał w tym śniegu :D
OdpowiedzUsuńJuż pod stołem? No może, może.. ;-)
O rety, wino + snieg, to myslmy naprawde strzelili w 10-tke :D
OdpowiedzUsuńDobrej nocy Monika, pozostalym sloneczkom tez :-)
Widzę, kochanieńkie, że znalazłyście maciaszczykową ananasówkę. Dobrze, że czujecie się jak u siebie. A kaszanka nie smakowała? Bo nie ruszona. Kaszanka świetnie pasuje do nalewki na ananasie, bo zabija jego metaliczny posmak ;)
OdpowiedzUsuńJa bym powiedział, że ktoś nam pomysł ukradł ;) Dobrze, że nie wpadli na pomysł przepędzenia.
A to Maciaszczyk ananasówkę pędzi na ananasach z puszki, że metaliczny? No patrzcie, a zawsze gadam, że puszkowanych nie tykam, a to wczorajsze niczego sobie było :D
OdpowiedzUsuńZdrówko Wasze i śpijcie dobrze kwiatuszki :-)))
Tak po prawdzie on nawet tych puszek nie otwiera. Taniej wychodzi, a rzeczywiście, zapuszkowane ananasy to do czorta niepodobne. Przez wiele lat twierdziłem, że ananasy są ohydne i odmawiałem spożywania, dopiero jak spróbowałem świeżego stwierdziłem, jak bardzo się myliłem. Tfuj! Na pohybel puszkom. Zdróweńko.
OdpowiedzUsuńCo swiezy ananas, to ananas, a puszkowe na przemial (ewentualnie dla Maciaszczyka)! Czyli dzisiaj pijemy puszkowke?
OdpowiedzUsuńZdrowko i za sloneczna wiosne (uciekam spac)...