Myśleliście może, że to szarlotka? A to kulebiak — taki pieróg. Można go robić z różnymi farszami: z mięsem, z rybą, z warzywami. Na Podlasiu, a pewnikiem także w innych regionach naszego oszałamiająco pięknego kraju, kulebiak z kapustą i grzybami był tradycyjnym, obowiązkowym gościem na wielkanocnym stole. Trochę o tym zapominamy, a szkoda. A więc, ponieważ Wielkanoc coraz bliżej, przedstawiamy kandydata na talerze, mistera sytości przez delikatność, profesora aromatyczności stosowanej, drożdżowego miszczunia. Przed państwem kuuu-leeee-biaaaaaak!
Składniki
Nadzienie:▪ 80 dkg kapusty kiszonej
▪ 3—5 dkg grzybów suszonych
▪ 5 dkg cebuli
▪ 3 dkg tłuszczu
Ciasto:
▪ 25 dkg mąki
▪ 2 żółtka
▪ 1 jajo, sól
▪ 2 dkg drożdży
▪ łyżka cukru
▪ 3—4 łyżki śmietany
▪ 7 dkg masła
▪ 2 dkg masła do formy.
[Listonic]
Jak dobry to pieróg, wie każdy, kto go kosztował, a kto nie kosztował — niech se czym prędzej zrobi. Tym razem tatko wykonał nowopoznaną wersję ciasta, drożdżowo-kruchą. Dodatek masła sprawia, że jest ono delikatne, pulchne, nie takie gęste jak drożdżowe.Od zwykłego drożdżowego różni się tym, że każdy chce kawałek z brzega żeby było więcej ciasta.
Grzyby namoczyć, umyć, ugotować wyjąć z wywaru, posiekać. Cebulę obrać, drobno posiekać, usmażyć na jasnozłoty kolor,dodać kapustę, posiekane grzyby z wywarem, smażyć pod przykryciem, aż kapusta będzie miękka. Doprawić pieprzem, cukrem, ewentualnie maggi.
Blachę wysmarować masłem, posypać mąką. Drożdże rozmieszać z cukrem, zostawić na 2—3 minuty. Mąkę przesiać,włożyć masło, posiekać nożem, dodać całe jajo, 2 żółtka, szczyptę soli, rozczyn z drożdży i śmietanę. Ciągle siekać nożem, a następnie wyrobić na jednolitą masę.
Rozwałkować w prostokąt odpowiedni do formy, nałożyć nadzienie, skleić ozdobnie. Nawet jeśli w cieście zrobią się dziurki, nie jest to powód do szukania żyletki. Można przed rozwałkowaniem zostawić sobie grudkę ciasta, którym uzupełni się rozdarcia.
Postawić w ciepłym miejscu. Gdy ciasto podrośnie, posmarować rozmąconym jajkiem i wstawić do dobrze nagrzanego piekarnika. Piec około 1 godziny. Upieczony zrumieniony kulebiak wyłożyć na półmisek, podzielić na porcje i w ciszy, w gronie rodziny lub przyjaciół, pod szklaneczkę czego dobrego kontemplować jego staropolski smak.
Oj, dobre!
To była normalna wersja przepisu. Poniżej wersja dla poczochranych.
Runda pierwsza: Ciasto usieczone, ale knuje
W czerwonym narożniku trener Drożdż naradza się przez kilka minut ze swoim pomocnikiem Cukrem, bo ubiegłoroczny triumfator tutrnieju, Mąka Pszenny czegoś się sypie. Przesiewają informacje, wnikają w psychikę swojego podopiecznego i konstatują, że bez fizjoterapeuty, Masła Ześmietany, nie obejdzie się. Mąka się opiera, ma inną strategię na pojedynek, na szczęście masażysta, pan Nóż Blacha-Kuchenny łagodnie, lecz stanowczo namawia Mąkę na masaż. O dziwo, masaż odnosi świetny skutek, ciało zawodnika nabiera sprężystości, mięśnie nie są już takie zbite, mistrz nie jest już rozlazły, a bardziej pozbierany i ogólnie wypasiony. Czyżby uwierzył w sukces? Jeszcze tylko dodatkowy masaż Jajkiem. Intendent Śmietana wachluje błyszczące od wysiłku ciało Mąki, a trenerzy Drożdż i Cukier udzielają ostatnich wkazówek. Żeby tylko za bardzo nie zamieszali mu w głowie.
Runda druga: Kapusta garuje i się sposobi
Przenosimy się do narożnika niebieskiego, gdzie pręży czuprynę mistrz wagi lekkiej, ale wielki zadziora, postrach blokowisk oraz niemieckich bazarów i garów, Kapucha „Czort” Kiszony. Jego trener, zasłużony dla boksu partyzanckiego pan Grzyb, choć zasuszony, jednak wciąż niezły prawdziwek, spocony z wysiłku, z emocji aż się polał wodą z cebrzyka. Na szczęście nieco zmiękł i już tak nie trzeszczy, więc do pracy może przystąpić masażysta ekipy, Olej Rzepacki. Drugi trener, Cebula Chlip, dwoi się i troi, a nawet pięciorzy. Wszędzie go pełno, ciągle wykrzykuje założenia taktyczne. Ostry gość. Wyskakuje poza ring, nie przerywając jednak perory. Do gorącej dyskusji dołącza się, choć mokry, pierwszy trener i wszyscy razem burzliwie naradzają się. Niestety, nie słyszymy, o czym rozmawiają, bo przykryli się ręcznikiem. Coś mi tu śmierdzi. A nie, to Cebula się piekli. Ale ale, nie rozumiem, co się dzieje, do rozmowy przyłącza się pomocnik trenera Mąki, Cukier! Czyżby jakieś machloje? Zawsze mówiłem, że ten Cukier to jakiś szemrany typ.Runda trzecia: Klincz, czyli szczepa
Rozpoczyna się walka. Zawodnicy mierzą się wzrokiem. Kiszony, jako że jest mocno rozgrzany, natychmiast próbuje ataku ze znienacka, jednak Mąka jakby tylko na to czekał. Rozpłaszcza się na ringu próbując się weń wtopić, czeka aż Kapucha z całym impetem przypuści atak i, niebaczny na okrzyki trenera Grzyba gdzieś spomiędzy włosów swojego przeciwnika, jednym ruchem zakłada mu piekielny chwyt. Proszę państwa, co za emocje, Kapucha dosłownie zniknął w objęciach Mąki, ale nie jest to uścisk przyjacielski, o nie! Coś tam popiskuje, syczy, zawodnikowi z niebieskiego narożnika chyba nawet coś pociekło, ale nie poddaje się, jeszcze próbuje wyjść z tego zwarcia, choć są to już chyba tylko próby pro forma. Massakra!Temperatura spotkania cały czas rośnie, widownia podgrzewa nastroje zgrzytając sztućcami i wznosząc okrzyki „na-stół-go” mając oczywiście na myśli, że Mąka powinien rzucić Kapuchę na deski, co byłoby fantastycznym zakończeniem pojedynku. Ale popatrzmy, coś tam się dzieje, Mąka poczerwieniał z wysiłku, jego mięśnie stwardniały, czyżby Kiszony podjął próbę wyjścia z uścisku? To już jest jazda na najwyższych obrotach! O k...piiiiik, trochę się zapiekli.
Runda czwarta: Nokaut przez rozkosz (koniec marzeń o obojętności)
Chyba zbliżamy się do końca tych pasjonujących zmagań. Do akcji przystępuje zblazowana część publiczności. Oto przed nami wielbiciele kuchni molekularnej, którzy nigdy na raz tyle jedzenia nie widzieli. Myślą, że to jakiś ogromny magazyn wojskowy, bo przecież jedna porcja obiadowa potrafi zgubić się pod paznokciem. Za nimi miłośnicy jedzenia, na które się patrzy, a nie je, którzy dotąd sądzili, że ziemniaczki robi się ze styropianu. No i oczywiście zagorzali mięsożercy. To ci, którzy nie jedzą niczego, co kiedyś samo nie biegało. Przyznajmy, piękne są ich stroje w rozmiarach plandeki, to robi wrażenie! Ach, przepraszam, nie zauważyłem, liczna reprezentacja wymoczonych fascynatów anoreksji schowała się za wiaderkiem. Cóż to, przecierają oczy, że żywność to nie tylko trawa i szczaw! Chwileczkę... tak, wóz, słyszę cię wyraźnie... proszę państwa, otrzymałem informację, że szczaw nie, bo ma w sobie coś, czego nazwy nie umiem powtórzyć.Nie-prawdo-po-dobnee, jak oni wszyscy się opierają, jak się wzdragają, tu i ówdzie widać próby ucieczki, ale peleton jest bezlitosny, w końcu dlaczego ktoś miałby mieć lepiej. Służby porządkowe siłą przymuszają opornych do otwarcia ust i wpychają im wspaniałe, kruche, delikatne ciasto z kapustą... Co ja widzę?! Proszę państwa, to jest coś niesamowitego! Oniemienie! Wszyscy są zdezorientowani, wygląda na to, że im smakuje! Jeden, drugi, a tam, proszę tylko spojrzeć, cała grupa zblazowanych testerów wyrywa ochronie widelce z dłoni i zaczyna domagać się więcej! Przedstawiciel mięsożerców w walce o spory kawałek miota anorektyczką, która w locie próbuje jeszcze chwycić kawałek ciasta. Drodzy słuchacze, to jest nookaaaut! Tego jeszcze w kompleksie Piekarnik Arena nie było. W czwartej rundzie Kulebiak Kapuściak wygrywa przez zdruzgotanie kubków smakowych.
Po tych emocjach musimy ochłonąć. Najlepiej przy reklamie na nutę ludową. Zostańcie państwo z nami.
Tyrdrydindrildriri! Reklaamaaa. Trindyndrylindry!
Łoj dana, łoj dana, rzecz to niesłychana,
Maciaszczyk pracuje od nocy do rana.
Pracuje, pracuje, drożdży nie żałuje,
jak mu się zapieni, pięknie zdestyluje.
Hej hej! Hajda!
Wnet się gąsiorkami piwniczka napycha,
świat cały się cieszy, woła „Pycha, pycha”!
Hej, hej, hola!
Koszelewska śliwowincja. Niech się łosie pochowają.
Tyrdrydindrildriri! Reklaamaa to byłaa. Trindyndrylindry!
I ty możesz mieć taką reklamę. Zgłoś się do Studia Antonio&konsortes i złóż zamówienie. Koszt to tylko litr gazu do kucheneczki gazowej. Uwaga, promocja! W przypadku przedpłaty do chałupy, litra rozwala się zaodraz pod słoninkę.
Uwielbiam kulebiaki. U mnie w rodzinie robil je moj dziadek. Gotowal cokolwiek rzadko, wiec kulebiaki staly sie rarytasem i wielkim swietem. Moj ulubiony to z kapucha i pieczarkami.
OdpowiedzUsuńPrzepis juz sobie zapisuje :)
A u nas się robi kulebiak na Wigilię ! Robię bardzo podobnie i o pyszności tego pieroga zaświadczam. Czasem robię tez pieróg drożdżowy z mięsem albo pieczarkami...
OdpowiedzUsuńWersja dla poczochranych rozśmieszyła mnie do łez :)))
O qrde! głónie żywię się tym co kiedyś samo biegało ( i dogoniłem, bo jak już nie ucieka to nie ruszę), ale o obraniu z plandeki nie myślałem... :)
OdpowiedzUsuńU mnie, Aleksandro, robi tatulo, i też rzadko ;) No właśnie, dlatego rarytas. Gdyby był co drugi dzień, uciekałoby się z obiadu.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, na Wigilię kulebiak pasuje. Trzeba chyba tylko ciasto przaśniejsze zastosować, bezmaślne, bezśmietanne, ale to chyba nie problem.
Gutku, pogratulować dbania o siebie. Ja jestem, niestety, wpaździerzacz statyczny. O, i na biwak już nie pojadę, bo musiałem namiocik na kurteczkę przerobić ;(
Ja juz myslalam, ze tatowa biesiada zamieni sie w mordobicie a tu na wielkim obzarstwie sie skonczylo :) Z leksza zawiedziona jestem :))) Chociaz takim kulebiakiem to i ja bym nie pogardzila.
OdpowiedzUsuńP.S. Zapraszam do mnie na filologie stosowana :)
Majko, następnym razem napuszczę buraka z winem na chrzana. Podpatrzyłem u Polki i tak łazi ze mną. Z tego to może być jatka, bo buraki przy alkoholu dostają świra ;)
OdpowiedzUsuńTwoje zawijaski są tak zabójczo fantastyczne, że przysiadłem i ani myślę przestać kucać póki ich nie spróbuję ;) Dodałem linka do swojego wpisu fillowego.
nie tak...! nie pomyślałem, że to dobry pomysł...
OdpowiedzUsuńtaki prochowiec na pszykład se uszyć z plandeki po fso 1500... :)
... albo zadawać szyku derką od kunia :D
OdpowiedzUsuńgut ajdija! bo teraz te plandeki takie kolorowe bardziej robią... głupio by mieć biedronkę na plecach, albo łiskasa na klacie,,,
OdpowiedzUsuńChociaż, jakimś spajdermenem to już by można co poniektórym sikorkom zaimponić.
OdpowiedzUsuńJa poproszę z kiszoną kapustą :) A tak wytwornie przystrojony to prosto na wielkanocny stół! Może uda mi się w tym roku takiego upiec, bo zbieram się od paru ładnych lat :)
OdpowiedzUsuńDobrodzieju - to jest cholercia istny kulebiakowy poemat.
OdpowiedzUsuńKurczaki!
OdpowiedzUsuńA ja kulebiaka nie jadłam. Nie wiem, jak się uchowałam, ale się uchowałam.
Nic to. Odpalam mandarynę i gnam do Ciebie, Antośku!
na degustacyjkę.
o!
:)
Proszsz, dla Komarki specjalny kawałek z brzega, samo dobry ;)
OdpowiedzUsuńOj tak, Bareyo, kumie drogi, oj tak. Ledwo go jadłem, a znowuż zapragnąłem...
Peggy, to Ty chyba na większej jeszcze prowincji, niż ja się chowałaś ;) Grzej mandarynę, a ja kubaski blaszanne narychtuję, bo coś my tu ostatnio nie biesiadowaliśmy i pozasychali. Maciaszczyk wino gruszkowe przepędził. Dodał rodzynków. Będziem uraczać się. Aaa, myślałem ja, że mnie aorta napuchła, a to gul skakał! :)
mandaryna już odpalona. wpadłam tylko po butelczyny nalewki i winiacza. musimy mieć co pić!
OdpowiedzUsuńzaraz ruszam!
inoooo którą drogą mam jechać do Cię?
:)
Pićku ci u mnie dostatek, ale nalewki i winiacza przyjmę jako zadatek przyszłej biesiady. Trafisz do mnie prosto. Jak wyjedziesz z Kaźmierówki w kierunku Bagnoszyj, jedziesz do krzyżówki na Bargielonek i skręcasz w lewo na Gliniewice. W Gliniewicach na rynku wedle kościoła i parczku i masz ostatnią prostą. Nie skręć tylko w prawo na Paździerzownicę na rozjeździe. W Koszelewie jak miniesz chałupę Maciaszczyka (poznasz po pięknym aromacie), giees i chałupę sołtysa (to ta największa, oświetlona lampkami choinkowymi i lampionem w kształcie meduzy), to moja będzie Szeremeta, Kaczkowscy, Przyździuchy, Baciuk, piąta po lewo. Poznasz po blaszannych dwumetrowych malwach na gumnie, co ja je odkupiłem od Domu Kultury po Wystawie Rolniczej Działalności Ludowej i zamiaruję przerobić na maszynę do wyciskania moreli.
OdpowiedzUsuńoł maj gad!
OdpowiedzUsuńto ja asfaltową drogą mam jechać!?!?!
o jenyyy:)
to może gumowce galowe ubiorę, co? i manadrynę wyszoruję.
o ja Cię!!!
:)
No dzie! Asfalt, jeśli już się uprzesz tak to nazwać, jest tylko do Gliniewic, i to na przemian z brukiem. Spokojnie, tu u nas już swojacko, szutrówka jak się patrzy. Wałkowana dwie niedziele temu. Mandaryny nie myj, bo jak Szuwaśko będzie z klubokawiarni wracał i zobaczy, że się błyszczy, może pomyśleć, że to baniak od Maciaszczyka i benzynę Ci wypije.
OdpowiedzUsuńw takim razie ruszam do Cię!
OdpowiedzUsuń4 słoiki ogórków kiszonych wzięłam, kilka butelczyn nalewek i win. No i chleb. Z jeszcze chrupiącą skórką :)
aaaa i smalczyk do chlebusia :)
Nooo, to kiedyś będziemy opowiadać "Tydzień później, jak się przecklim, wokół walało się morze butelek i słoików po ogórkach, dookoła bawiła się cała wioska i pół Paździerzownicy. Znakiem mówiąc skądś się musieli dowiedzieć. Radziulis spał na parapecie, a Szuwaśko tańczył z taboretem kankana. O, taka to balanga była. Dzisiaj już takich nieroobiąąą".
OdpowiedzUsuńAntoni jesteś jasnowidzem! Skąd wiedziałeś, że najbardziej lubię kawałki z brzega?!? ;D
OdpowiedzUsuńBo jestem jasnowidzem ;) I jeszcze jadłem tego kulebiaka, więc wiem, że ciasto jest fantastyczne, a z brzega go najwięcej.
OdpowiedzUsuńAntoni, oj, ta reklama to brzmi jak zaproszenie żeby się z imprezą do nowego wątku przenieść :D
OdpowiedzUsuńA w ogóle to skąd Ty wiedziałeś, że w sobotę chcę kulebiaka robić? :)
A stąd, że jak tu powyżej skonstentowano, jestem jasnowidzem ;) A do którego wątku? Bo ja sierota jestem i nie czaję nic?
OdpowiedzUsuńNo do tego właśnie, panie jasnowidzu ;-)
OdpowiedzUsuńA widzisz, to tego nie przejasnowidziałem. Ja tam jestem za. To co, jutro? Peggy mandaryną dojedzie... ;)
OdpowiedzUsuńNo właśnie doczytałam ;) To jesteśmy umówieni :D trza będzie gałązki u burru i oczka zostawić, bo znów będą po kałużach błądzić ;)
OdpowiedzUsuńDobrodzieju, jak już podałeś namiar dokładny na twoją kulinarna melinę to ja wpadam. Poznasz mnie po łysej pale i będę niósł w ręcach swych najlepsze białe kiełbasy a w butonierce szynkę parmeńskowatą będę miał zamiast husteczki.
OdpowiedzUsuńCo ty na to?
No właśnie, po ciemnicy zabłądzą i będzie Radziulis zmuszony w stanie wskazującym kasztankę zaprzęgać. A ona nie lubi kiedy on pije, ooo, nie lubi. Kąsa i wierzga.
OdpowiedzUsuńAaa, uniżenie proszę, kumie. To ja dla niepoznaki będę przebrany za garbatą murzynkę w ciąży. Tak się rozpoznamy. Nono, niezła kompania się szykuje na łykend ;) Moc jadła i napojów.
Ojoj.. Antoni.. to się jedzenie i picie szykuje :) OOo musze ja obroku świeżego kupić, bedzie czym kasztankę przekupic.. toć kwiatów ona nie żre ;)
OdpowiedzUsuńTeraz tylko dłużej w polu ja robie...bo od wschodu do zachodu słońca.. a dzień dłuższy...
A wieczorami bańki prostuje.. gumiakiem wale, bo ta (...) Maciaszczyk się (...) zrobił... Ot co!
Ciii, Czesławie, nie gadaj tak, bo jak Maciaszczyk to przeczyta, a wiesz jaki on honorny jest, to wypić, to my wypijemy, ale mleko od Pałąkowej.
OdpowiedzUsuńZa dużo Ty nie pracuj, bo dla Ciebie zapalenie zrobi się, czort. A nawet jak już, to energetyzujące płyny Ty w odpowiednich ilościach przyjmuj - te, które zawsze tak Ci dobrze w mojej chałupie smakują i pomagają. Aa, a wiesz, że Dekołuszko Ludwik zjeżdża do nasz?
Nu, obroku Ty kup i zajrzyj do mnie z pólka wracawszy, przywitasz ze mną Peggy, Bareyę i resztę zacnej kompanii.
Ojjojj.. Antoni to i jakieś ludzie w chacie Twojej beda! No to ja gumiaki odświetne włoże, onucki przewietrze.. niech wiedzą, że u nas gości to z kultura sie przyjmuje.
OdpowiedzUsuńA z Maciaszczykiem... lepiej nie gadac Antoni...na bańki jakis się zrobił. Ja już gumiaka jednego na wiór zepsuł.. to i tera w dwóch lewych chodze... czort nadał. Kasztanka moja grzywo rzuca.., ślepia duże się jej robio... a i ja jakiś nerwowy... Chyba bez tego gumiaka zepsutego ja taki?
Aj tam, niedopity Ty jesteś i bez to nerwowy. A i kasztanka narowista, bo po woni Ciebie nie poznaje. Czuje odekolona na komary, a może i pastę do gumiaków zamiast śliwowincji, to duma może, że Baciuk wykraść ją chce.
OdpowiedzUsuńOjjj Antoni.. Ty mądrość Koszelewa jesteś!!! Ty gadasz lepiej jak ksiądz na sumie jak kazanie o wódce nam prawi... Czego on zawsze na mnie sie patrzy? To ja zawsze moją marynarke niebieską zakładam.. i gumofilcy mało noszone... mhmmm
OdpowiedzUsuńNo pewnie, Czesławie, że ja lepiej gadam, bo odwrotnie dokładnie, niż ksiądz proboszcz. On się na Ciebie gapi jak kura na oset, bo marynarka niebieska do różowych krótkich gatków nie komponuje się zanadto, a on estetyk jest. Jeszcze żebyś Ty do tego nie zakładał kwiecistej koszuliny, to może po kościach by rozeszło się. A tak, na kogo on gapić się ma jak większość chłopów w fufajkach takich samych? Ale nie martw się, na mnie też zerka jak ja chabrowy gajerek przywdzieję. W dodatku osatnimi czasy moich onuc zielonych w żabki w gumiaki nie chowam i one za mną powiewają.
OdpowiedzUsuńHehe... rewelacyjna relacja z pojedynku :-) U mnie w domu niestety kulebiaka nie uświadczyłem, bo jakoś nie zakorzenił się na tradycji. Ale Twojego chętnie bym skosztował. Pomyślę, a może na święta takowego upichcę??? Hmmm...
OdpowiedzUsuńPodziękowawszy ;) Na Święta kulebiak - jak znalazł. Tylko według pierwszego przepisu, bo z tego poczochranego to jeszcze brukselka w pomidorach Ci wyjdzie ;)
OdpowiedzUsuńAntosiu!
OdpowiedzUsuńLista gości gotowa?
bo ja jadę - cały czas, z mej wioski do Twej wioski :)
Nie zapomnij Basiuli z Prażynki zaprosić :)
Ojojj to słoneczko juz zaszło.. a ja w polu. Buraki z kopca wyjmuje i sprawdzam czy nie zgnili one.. a jak u Ciebie Antoni buraki?. Zime przetrzymały?
OdpowiedzUsuńCo za walka, co za emocje! A co po - na rozluźnienie mięśni? ;)
OdpowiedzUsuńPeggy, pyrkaj pyrkaj, a ja zaraz zachroboczę w parapeta do Buruu. Zemfi widzę już jest, a Czesław buraki przesiewa.
OdpowiedzUsuńCzesławie, u mnie, dziękować Bogu, w temacie buraki porządek jak najlepszy. A u Ciebie co, zamokli? Oj, będą buraczane sesje poprawkowe!
A na rozluźnienie, Zemfi, to samo, co dziś ;)
Antośku!
OdpowiedzUsuńjestem już za rogiem!
widzisz mnie?
mandaryna i przyczepka ze słoikami zapasów... no i Freda, mego turtlesa, musiałam zabrac. On ma ADHD, więc uważaj. Mnie poznasz po kapeluszu, czerwonych rajtkach, czerwonym płaszczu i włosach w kolorze mandaryny.
Zemfi już jest? o ja Cię!
ale będzie tulenie!
Moja prywatna oczkownica!
aaaa zapomniałam z mej kancelaryji wziąc oczkowicę pamiątkową dla Oczkownicy, ale mam rozetki. o!
:)
--> a tak w ogóle to powinniśmy założyc:
OdpowiedzUsuń1) fan klub Antośka
2) bloga "Kumy z Koszelewa" <---
Czyli szlag trafił pozłacaną oczkownicę? Eh! A rozetka w jakim kolorze?
OdpowiedzUsuńA gdzie reszta kum? Pewnikiem przylezą spóźnione ciemną nocą
Oo, kogo ja tu widzę?! Rozgaszczajcie się, dziewczynki, polano do stołu.
OdpowiedzUsuńKhekhe, Kumy z Koszelewa... Dobre! Pomyślę o tym w przyszłym tygodniu, bo do niedzieli mam trochę pracy. Ale z tym fanklubem... Peggy, no weź. Wpadnę w samouwielbnienie i będę żądał po pińć złotych za wjazd do chałupy ;) Po co to komu, nie lepiej w dobrej kompanii napić się śliwowincji? No, ale my tu gadu gadu, a tu się utlenia. Dzie te dziołchy. I Bareya miał być, gdzie go nosi.
Aż pińć pozłacanych? I dlaczego pozłacanych, skoro one są srebrne? Wiesz co Jantoś,... my jesteśmy przeciwni komercji, wstrzymaj się jeszcze z opłatami.
OdpowiedzUsuńToż gdzie, ani mi w głowie! Chyba bym oczadzieć musiał, od takich gości mamony żądać, co to bardziej swoje są niż gości? To się nie godzi, taka krotochwila to była. Ale bloga śmiesznego można założyć.
OdpowiedzUsuńwitajcie, o rety, sie tu wyprawia :-)
OdpowiedzUsuńjak jest jeszcze Paggy z Fredem, to juz odlot - sie bedzie dopiero dzialo!
no to co w tych posrebrzanych dzisiaj?
Noo, wreszcie rodowe blaszanne kubaski należytej termimnologii doczekały się! A w posrebrzanych dziś śliwowincja, ryżówka i smorodinówka. A dla konesrów inaczej - myszata, czyli łyskacz. Znaczy się Maciaszczyk raz tylko przepędził, dodał surowych drożdży i zaprawił karmelem. Od dżonyłokera nie odróżnisz, a różnica w cenie jest ;) A co salcesonik nie schodzi? Nie smakuje? Świeżuśki!
OdpowiedzUsuńTeee Jantoś, a ile w sumie masz tych srebrników? ;)))
OdpowiedzUsuńJa przed sobą brendę widzę. Ale ryżówką nie pogardzę. Co tam jeszcze masz do zakonszania? Ja salcesonna nie tykam. A w ogóle to dzisiaj post. Będę się umartwiać samym alkoholem ;)))
to poprosilabym smorodinówka raz!
OdpowiedzUsuńi usciekac bede niestety sloneczka, ale mysle o Was caly wieczor :-)
papa
Dobra dobra, tylko tak mówisz, a to wszystko wypić sami będziemy musieli.
OdpowiedzUsuńZemfi, ja zawsze mówię, że najlepszym umartwieniem jest wypicie dużej ilości alkoholu. Zwłaszcza następnego dnia. Ale fakt faktem, piąteczek. To może ryba w kapuście? Ukradłem Kubie, wyśmienita. A o ło, i ser od Pałąkowej. No, pijcie, ptaszki, bo czegoś mizernie wyglądacie ;)
Rybka lubi pływać! - nada się do umartwiania ;)
OdpowiedzUsuńUmartwmy się zatem. Eeech, siup.
OdpowiedzUsuńUhhhhh! Ma moc ta ryżówka!
OdpowiedzUsuńUuu, dobra ona, fakt faktem. A gdzie to nasze towarzystwo. Pogubią się, a potem się chwalą, ile to który nie wypił. A jak co do czego przyjdzie to co? Stara gwardia, czyli my, musi wszystkie buteleczki opróżniać żeby poruty na całą wioskę nie było. Peggy jak wybiegła za tym szalonym Fredem, tak i znikła. Żeby on tylko do Burej Baciuka nie pognał, szalony, bo go zeźre.
OdpowiedzUsuńEeeee! Turtlesy chyba nie rozwijają takich prędkości, co by ich złapać nie można było ;)
OdpowiedzUsuńSiup! Rybka pod szkiełko - zacna.
Mamuniu..., ale szaleństwo. Co tu się wyprawia?Gdybym wcześniej wiedziła, że tu kulebiak dają... to już dawno siedziałabym razem z Wami. Może jeszcze zdążę z mojego Nadmorza...??? Zastanie odrobina z boczku...? Ja tez nigdy nie jadałm
OdpowiedzUsuńSiadaj, dzieciaku, nic nie gadaj, to znaczy gadaj, gadaj, tak się tylko mówi, podjedz sobie po długiej drodze i siorbnij ze stakana. O masz, Baśka blachie rodową zabrała.
OdpowiedzUsuńZemfi, a może Peggy do Maciaszczyka na niuch trafiła, co? Ooo, to dwie niedziele nie wróci, jak nic. Jak on ją zacznie częstować, to hoho!
A bo ja wiem? poszła dziewczyna w noc i przepadła. A było jej siedzieć z nami. No!
OdpowiedzUsuńNo ja tego nie kumam, co przyjdą, to zaraz gdzieś zadzieją się. Może mają jakąś lepszą metę w okolicy? U Szuwaśki może?
OdpowiedzUsuńNieeee, kto takie urozmaicenie poczęstunkowe indziej znajdzie, niż u Czypraka, hę?
OdpowiedzUsuńAle ja siedzę, siedzę tylko cicho bo tę Twoją pyszność, Antoni smakuję:) Niekjoniecznie muszę popijać, bo ja z tych co nie popijają... jedzenia(;)), ale jak tu takie dobrości, takie srebra przez Basię przytargane to.... nie godzi sie zaproszenia nie przyjąć
OdpowiedzUsuńAaa, dobrze gadasz, u Maciaszczyka wszak! A to przechery! A to niedobroty! No, chyba że do remizy do Paździerzownicy na zabawę poszły. Ale nie, w remizie w Poście zabaw hucznych nie urządza się, tylko zwykłe popijawy. No to już nie wiem. A, co tam będziem myśleniem o ból głowy przyprawiać się. Nasze!
OdpowiedzUsuńNo właśnie, Ewelajna jak myszka tu. Wypij dwa stakanki, zaraz na stole potańcujesz ;)
OdpowiedzUsuńMoni właśnie wołam, może zara przylezie :)
OdpowiedzUsuńAhoj :) Co tu u Was nowego? Widzę tłumy walą Antoni do Ciebie dzisiaj :-) Ja na momencik tylko dzisiaj ale podrzucam Wam agrestóweczkę ;)
OdpowiedzUsuńAha! Mówiłam ja.
OdpowiedzUsuńo, patrz Oczku, jak to szybko biegłam, mało nóg nie pogubiłam :D Ale flaszę doniosłam :-)
OdpowiedzUsuńDobrześ, że nie uroniła ni kropelki. Szkoda by było ;)
OdpowiedzUsuńNo :) Obcasy połamałam (oj to fantazja mnie poniosła:D) ale flaszka cała :) Zdrówko :)
OdpowiedzUsuńNo, w końcu! Już się bałem, że sama nie znalazłaś tych sosnowych szczałek. A popijże, dzieciaku. O, dobra ta flasza! Dawajcie, podelektujem się.
OdpowiedzUsuńA popijam :) A gdzież to reszta gości się zapodziała, takie tłumy były, a ja przylazłam znów na ostatki..
OdpowiedzUsuńJa właśnie idę się wytalapać.
OdpowiedzUsuńWłaściwie to miały być. Piwniczkę całą zastawiłem gąsiorkami. Nu, plany zmienili się widocznie.
OdpowiedzUsuńZemfi, a to już miesiąc minął? Bo ja to ledwo tydzień po talapaniu. A nie, faktycznie, baby co dwie niedziele kąpieli zażywają zwyczajowo. A, to może być, że tak.
Ot, podjadłam, popiłam... Antoni nie dorzucaj Ty pisatcji, kulebaka smak chce czuć, tej kolejnej szklaneczki juz nie dam rady...Ta jedna i dosyć... I tak sie zapuściłam... Tak daleko..., wracać mi trzeba - do roboty jutro...:(
OdpowiedzUsuńNo, to bywajcie zdrowi i jak kiedy tak spontanicznie się... to.... wołajcie:)
No tak, ale weź jeszcze poprawkę na świnta :)
OdpowiedzUsuńOczku, przesadzaj Tym taplaniem, żeby nie poszkodziło Ci co aby..
OdpowiedzUsuńAntoni, to trzyamaj te gąsiorki, ja tyż zaraz muszę się ewaukować, ale zejdziem się jakoś, może w łikend się uda to będą jak w sam raz, mocy nabiorą jeszcze ;)
nie przesadzaj miało być oczywista ;)
OdpowiedzUsuńA jak Cię wołać, Moniko? Bez blogaska, czy bez Fajsbuka kul światowo nowoczesnego?
OdpowiedzUsuńA, to pewnie różnice regionalne. U nas w Wielką Sobotę święcenie jajek, potem mycie... no, mycie, i są Święta. ;)
No coś Ty, Moni! Nie mam doniczek tyle, co by przesadzać ;)
OdpowiedzUsuńJa to chyba po talapaniu udam się na spoczynek, brenda, ryżówka - trochę za dużo tego było. Ale łikend - być może.
Cmok, cmok dzieciaki
Oj Antoni, a jak wolisz, te gałązki sosnowe na strzałki to sporawe widzę sieczesz, ja je dojrzę gdzie by nie były ;)
OdpowiedzUsuńA u nas na Świnta to tyż w sobotę - Wielka Sobota - Wielkie mycie ;)
Wiesz, teraz to już do gruntu prosto można, ciepło w końcu, doniczek już nie trzeba ;)
OdpowiedzUsuńCmok i ostrożnie tam z tą z wodą, cobyś nie sikała w nocy (a nie, to chyba od ognia było ;))
Trzymajcie się, kochanieńkie, szczęśliwej podróży. A uważajcie, za Gliniewicami duża dziura po prawo, za zjazdem na Borsuczki. Do uwidzenia się.
OdpowiedzUsuńAntoni, nie pij juz tyle, bo imiona Ci sie mylą...
OdpowiedzUsuńA mnie wołać to trzeba stanąć twarzą na północny zachód, albo jak kto woli zachodnie pomoże i... krzknać, ale tak zdrowo, rażno i rześko... i... powinnam przbyć, chyba że... nie usłyszę, ale to do skutku...
To ja ku przybytkowi z wanną zmierzam. Całusy w czoło wszyskim Gościom pozostającym pod wpływem...:*:*:*
A co to wszyscy się dziś myją? Święto jakieś, czy co? Ha, znowuż Ewelajnie przykrość zrobiłem, wstyd dla mnie! Ooo, musi co z gąsiorkiem jarzębiaczku udać się przyjdzie i po ręcach całować! Ale bo zachować się to trzeba umić, tyle powiem, a nie więcej.
OdpowiedzUsuńZa każdym razem śmieję się od ucha do ucha :) Antoni gubię się w Waszych komantarzo-rozmowach, dlatego częściej tylko obserwuję... Ale jestem, czytam i się zachwycam. Zawsze.
OdpowiedzUsuńTośku!
OdpowiedzUsuńzawstydziłam się i razem z Fredem za mandarynką siedzieliśmy.
noooo
takie cuda nas ominęły. szok!
:)
ale już jestem.
i nawet Poldka jest:)
żono mojaaaaaaa
:)
toż to impreza dopiero się zaczyna:)
Noo, Polko, a kiedy Ty zachwycać się masz, kiedy Ty ZawszePolka jesteś? Zawsze chyba ;) Dzięki, dzieciaku, wpadaj na samo maciaszczykowe dobro do woli.
OdpowiedzUsuńA toś nieśmiała taka, Peggy, paproszku? Ot, gdyby wiedziałem, to bym tak hołubców śmiało nie wycinał. Amoże Ty mandaryny pilnowałaś żeby Szuwaśko benzyny nie wypił, biedaku?
no i się wydało... fakt, bałam się, że mi mandarynę Szuwaśko zakosi. Fred był w gotowości, by prychać na zbójów. No widły miałam z boku, na wszelki pożarny.
OdpowiedzUsuńTośku, tak myślę o naszej biesiadzie. Niezłe towarzystwo się zebrało, co?
pomyśl nad takim blogiem Twych kum. Może być ciekawie.
:)
Korzystając z okazji... (tu toast wznieść należy) za gospodarza - Antosia naszego! i za spotkanie!
:)
I póki jestem przy głosie i póki mam odwagę to wspomnieć muszę, że o oczkownicy pamiętam i gdy otworzę swoją własną kancelaryję to bez oczkownicy nie da rady. Rozetki też będą. Myślę, że pójdę w domieszkę granatu. A nity do oczkownicy będą złote, a co!
:)
A to było mówić! Toż Szuwaśko z mojego gumna nie kosi nic, chyba że procenty to ma! Aha, faktycznie, benzynka zagrożona mogłaby być.
OdpowiedzUsuńŻe kompania niekiepska, to się wie! Zawsze taje!
Drogo Karolu, hehe, blog, no tak. To będzie trudne. Aaa, może taka tablica ogłoszeń? Niee... A może... A może nie wiem? ;)
Toast to ja zawsze i wszędzie przyjmuję jak księdza po kolędzie, znaczy się życzliwie i bez podtekstów. I wzajemnie, odwzajemniam odwzajemnieniem, że się tak lotnie wysłowię.
Antosiu,
OdpowiedzUsuńa może się przeniosę do Twej wsi?
interes razem otworzymy.
jakaś karczmę, co?
:)
i Baśkę ściągniemy i Poldka ... Oczkownicę :)
Oooo, toż to byłby dopiero paśnik! I innych dobrych ludzi wzięlibyśmy, i komuna! A nie, zapędziłem się, spółdzielnia :D Dla mnie to by się podobało się. Tirliryrli, ptaszęta by śpiewali, świnki by buksowały, a Łaciata na alarm by ratkami biła jakby co. Karczma? Tylko co by ci goście pili, gdybyśmy my uprzednio spotkanie na gumnie zarządzili? Maciaszczyk musiałby produkcję wznieść litrażowo.
OdpowiedzUsuńOoo, ale Ty, Peggy, dobrze gadasz! ;)
Prażyńska Basia ma tajny magazyn nalewek i innych takich. Ja na mej wsi też :) poupychane zapasy.
OdpowiedzUsuńMożemy dwie stodoły na fabrykę zaadaptować. Tak na początek.
Po 1 gr będziemy skupować butelki na wsi, by nasze magiczne płyny tam wlewać, te wyprodukowane w stodołach ociekających nalewkami wg. przepisu Basiuli.
Oj Tośku! to by było...
Ze Spółdzielniami mam złe doświadczenia, komuna brzmi lepiej.
Ino muszę jakoś moje gospodarstwo przenieść do Ciebie. Całą moją rodzinę. Chłopa mego przekonac muszę, że ziemię naszą musimy sprzedać, porzucić nasze pole.
Myślisz, że moja krowa zmieści się do mandaryny?
a kury?
to będzie przeprowadzka:)
i ziemię kupię w Twej wsi.
rozmarzona Peggosława:)
Oj, Peggosiu, Ty to masz głowę nie od parady! Toż taką metodą my monopolizacji naszej zagrozić moglibyśmy! A co ludziom dobrego zrobilibyśmy, ażeby syfu sklepowego nie pili, to i pomyśleć ciężko. Jak komuna, to komuna. Kupiłoby się materiału kwiecistego, poszyłoby się tuniki, chodziłoby się z rozwianym włosem i mówiło "pokój, bracie", albo nawet "daj łyka".
OdpowiedzUsuńChłopa się spije i pod osłoną nocy przewiezie do Koszelewa. Rano wstanie, przetrze oczy, a my zdziwieni, że rodzinnej wsi nie poznaje ;) Krowę można prowadzić za mandaryną, a kury upchnie się pod maską. Szuwaśko i ja traktorkami z przyczepami przywieziemy klamoty, a Radziulis przy pomocy kasztanki - srebra rodowe. O, i damy radę! Jeszcze tak nie było, żebyśmy nie dali.
Motyla noga!Człowiek sobie spokojnie śpi, jakby nigdy nic, a tutaj biznesy się szykują, własna karczma, własna gorzelnia, hurtownia, hazjiajstwa i inne komuny, i coś tam itympodobne. A wystarczyło, że za oknem ciemno było.
OdpowiedzUsuńCzort mnie podkusił z tym Antosiem...
OdpowiedzUsuńWeszłam i wpadłam.
Jeeezuuu, czemu mnie nikt takiego kulebiaczka nie upiecze...
No właśnie Oczko, my tu śpimy a takie interesa się ubija :D Ale dobrze, dobrze, nie zapomnijcie tylko o sztandarowym produkcie, na który Antoś 3 baniaki śniegu nazbierał (Antoni, a może to już destylować czas, co?) ;)
OdpowiedzUsuńMoi Drodzy!
OdpowiedzUsuń:)
takie stadne życie, w takim towarzystwie to bajka:)
w dodatku te trunki, te dania... :)
no i wspólny interes. Karczma Kumów, pełna drewnianych stołów i ław, kraciastych obrusów i kamionkowych naczyń, z domowymi trunkami, z Basiową akcyzą:)
alem się rozmarzyła:)
:):):):):):):):):):)
Dobrze, że napisałaś o Burusiowej akcyzie. Bo szybko bez niej poszlibyśmy z torbami na pole ;)
OdpowiedzUsuńakcyza była hitowa - prawda Oczkownico moja?
OdpowiedzUsuńi te etykiety... boskie wręcz :)
Może po tym, jak wyciosam Ci pomnik z mydła takowy wyciosam też Baśce?
i na "rynku" w Koszelewie stanie taki mydlany pomnik?
:)
Wuaśnie! Pomnik! Czekam i czekam... Pamietaj - mydło malinowe ma być ;)
OdpowiedzUsuńpamiętam pamiętam.
OdpowiedzUsuńSzukam sporego bloku malinowego mydła.
myślisz, że to łatwe zadanie?
Antoś!
rób miejsce na rynek w Koszelewie:)
jutro przyjadę ciągnikiem i powywozimy to, co wadzi realizacji naszego planu.
już patykiem na piachu, przed mą stodołą rozplanowałam całą budowę:)
nie ma na co czekać.
jutro ruszamy!
Ależ pyszne pyszności.
OdpowiedzUsuńUwielbiam kapustkę z grzybami, a kulebiak brzmi przecudnie. Uwagę, podaję adres, pod który należy wysłać przygotowany i cieplutki, taki prosto z pieca.
Notujesz Antoni? :D
Wyścig chuderlaków do kulebiaka piękny :D Reklamę koniecznie trzeba zamówić :)
Ojoj.. i uciekła... setka mi uciekła...W kopcu zasnałem w burak się otuliwszy.. Echhh a mogłem mieć trzy...
OdpowiedzUsuńO, widzę, że w czasie kiedy w piwniczce porządki wiosenne robiłem, Wy tu dajecie radę. O, i Czesław przecknął się. Czesławie, Ty stodołę drugą stawiać chcesz, że tyle tych buraków hodujesz?
OdpowiedzUsuńZemfi, ciemno to przyjemno, nie? Niecodziennie zawiązują się komuny. Trzeba będzie do wójta uderzyć żeby coś z gminnych zapasów na przetarg wydał.
Mamamarzyniu, ja dla Ciebie upiokę! Ja tam uczynny jestem i dwa razy na imprezę prosić się nie dam.
Moniko, ja już jego wysezonowałem i do Maciaszczyka zatargałem.
Dziewczyny, to jest świetna myśl. Letniki i konesrzy będą do nas zjeżdżać z całego powiatu, a może i województwa. I jakie fajowe towarzystwo! Już nie będziemy z Radziulisem jak te ostatnie śliwowincji chlać, tylko raczyć się w doborowym gronie. Ooo, wioskę moją widzę ogromną! Peggy, nie wiem tylko, gdzie ja znajdę miejsce na rynek. Toż wioska nasza za mała. Ale faktycznie, nie ma co czekać. Biorę Radziulisa z kasztanką, Szuwaśkę z traktorkiem (a nie, Szuwaśko na zabawie w remizie był, to nieżyciowy on dzisiaj silnie) i oczyszczamy teren pod budowę. Dobrze, że przyjeżdżacie, pomożecie koniczynę siać. Ach, i ja się rozmarzyłem. To by było niekiepskie: tak żyć sobie, zajmować się robieniem nalewek, uczestnictwem w spotkaniach koła dyskusyjnego "Kumowe Bajanie", prowadzeniem jakiejś karczmy z wyszynkiem, może hotelu dla tych, którym napoje zanadto posmakują, sklepiku... Ech...
Magento, tak, wziąłem kawałek gazety, kredeczkę i z uwagą zapisuję. Reklama dostępna w każdej chwili, polecam, gdyż ponieważ jest ona wichajstrem handlu, jak mówi porzekadło.
Sianie koniczyny i malowanie trawy. No i świniaki trzebaby wyszorować jakoś tak świntecznie.
OdpowiedzUsuńNo, prosiaki naturalnie też. Może by im ryjki jakoś odświętnie pomalować? O, dobrze, że pomoc w drodze.
OdpowiedzUsuńI czerwone kokardki zawiązać. Jantoś, założysz muchę?
OdpowiedzUsuńNo toć ba! Zawsze na Święta zakładam, a po 10 minutach mówię "Wszyscy zobaczyli, że byłem w muszcze i w gajerku? To se to zapamiętajcie, bo następne święta dopiero za pół roku".
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej czują, że świnta, no nie? No bo gajer chyba pachnie?
OdpowiedzUsuńJak pachnie, to pachnie. A jak nie, to siadam w drugim pokoju ;)
OdpowiedzUsuńAle chyba i tak wtedy sam wybijasz rytm dla przechyłów?
OdpowiedzUsuńCóż, przechyły swój rytm mieć muszą, to coś tam tuptam.
OdpowiedzUsuńw starym kufrze, na strychu miałam wstążek worek. Szukałam kilka godzin i mam.
OdpowiedzUsuńTeraz musimy nasze prosiaki zapędzić w jedno miejsce i popętać je tymi wstążkami. Kokardki muszą mieć.
I sukienkę muszę z szafy wyciągnąć i kwieciste gumiaki... a i kufaję w mysimi cipkami.
Będę elegancka, jak nic!
A Grażynka gdzie?
nie przyjedzie do Ciebie?
A Basia? Miała pozować do pomnika z mydła - czekoladowego.
Mam nadzieję, ze padać nie będzie, bo nam się (w)pieni pomniczek :)
idę posilić się kaszanką. swojską.
muszę mieć siłę!
jutro zbiórka na środku wsi?
o!
Ha, tu się działo pod moją nieobecność ! Do koszelewskich kum się przyłączam a i do interesu chętnie. Mogę wypiekać placki drożdżowe w różnych wariantach a na popitkę proponuję moją wiśniówkę a zwłaszcza te wisienki, co procentami nasiąknęły !
OdpowiedzUsuńNa zbiórkę jutro na środku wsi się stawiam !
nooo Grażynko, myślałam, że zbłądziłaś gdzieś!
OdpowiedzUsuńplacki drożdżowe? dla mnie bomba.
nie wiem co na to Tosiek, ale sądzę, że to będzie deser dnia w koszelewskiej karczmie:)
bez wiśniówki nie ruszymy, o nie!
:)
O, to widzę, że kumy już tu dziś planują a planują - to Koszelewo, to ja widzę, najpiękniejsza wioska w kraju (a co tam w kraju - na świecie) - raj istny będzie! Na zbiórkę się stawiam, aroniówkę jak przytacham dobrze będzie?
OdpowiedzUsuńPeggy, witam się, bo myśmy to się chyba na tym gumnie antosiowym jeszcze nie spotkały? :-)))
To ja proponuję po sumie przed gieesem. Dobry punkt orientacyjny, a jak ktoś będzie wcześniej to se inicjującego winiacza łupnie ;)
OdpowiedzUsuńa kto będzie?
OdpowiedzUsuńtrzeba listę zrobić i ustalić po czym się poznamy!
ja będę na 100%. Poznacie mnie po rudych kudłach, gumiokach w kwioty i po Fredzie na wstążce. O!
Ps. Moniu! jutro się wyściskamy na rynku:) w Koszelewie:)
No, jak po sumie, to żeby się czasem ktoś kazaniem o zgubnych skutkach picia nie przejął... Bo nam się humory popsują :)
OdpowiedzUsuńJa jak zwykle będę przebrany za garbatą murzynkę w ciąży. Jako znak rozpoznawczy - rura wydechowa od trabanta przewieszona przez ramię.
OdpowiedzUsuńMnie łatwo poznać, bo mnie jest dużo w każdym wymiarze... W niedzielę na sumę to ubieram rudą skórę. Jako znak rozpoznawczy wezmę wałek do ciasta pod pachę.
OdpowiedzUsuńOho, Ty z wałkiem, ja z rurą, żeby nas ksiądz proboszcz za jaką bojówkę miłujących inaczej nie wziął.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńmatko ile komentarzy! toć do jutra bym tego nie zdążyła przeczytać!
OdpowiedzUsuńskupię się (albo lepiej nie bo będzie śmierdziało) na kulebiaku, oj dobry to on na stówę był!
Ło, ja powiem więcej: on był dobry na sto pińdziesiąt! Większość komentarzy to wczorajsza impreza. Nie powiem, piło się, a i wesoło było, bo same dowcipne dziewuchy tu goszczą, co mnie bardzo cieszy, bo poza jedzeniem i piciem maślanki to ja najwięcej lubię się śmiać.
OdpowiedzUsuńI coś się te dowcipne dziewuchy co i rusz po kątach rozpełzają zamiast siedzieć i dowcipkować :D
OdpowiedzUsuńA, to insza inszość. I szkłem blacha rodowa przesiąka...
OdpowiedzUsuńo w morde, trzepneliscie 80 komentarzy z Pola i Karola (wow!), no musialo sie dziac, czytac to 2 dni pozniej to juz nie taka zabawa, wiec prosze moze ktos w skrocie napisac mi co sie dzialo i czy jest jakis plan ze sniegiem co u Antoniego stoi zapuszkowany?
OdpowiedzUsuńOgolnie jestem niedospana itp. ale kubeczek blaszany na dobre spanie postawie :-)
"A Basia? Miała pozować do pomnika z mydła - czekoladowego." - i oczywiscie sie ze mnie smieja, no mam z Wami :-) O co chodzilo z tym pomnikiem?
OdpowiedzUsuńTroche mi smutno, bo nie bylo mnie z Wami pod geesem, a czuje ze sie dzialo, wystrojeni musieliscie byc ze ho, ho!
No to choc Was pozdrowie :-)
W skrócie: zakładamy komunę, otwieramy karczmę i robimy biznesy nie tylko na śnieżynówce, ale mackami oblepiamy te części gospodarki, które w przechylanych inspiracjach wydadzą się dla nas jedynie słuszne.
OdpowiedzUsuńA w tak zwanym międzyczasie - tradycyjnie - obalamy.
Oczku, dziekuje Ci ogromnie zes mie to wszystko wytlumaczyla, bo pogubilam sie szybko.
OdpowiedzUsuńCzyli plan na biznes jest, to podstawa, no to suip z anasza przyszlosc!
A jak rozmowy na gorze i nie-gorze?
A bo widzisz, Buruś - Mój Menażer Peggosława zobligowała się do wyciosania mi pomnika z malinowego mydła za moje artystyczne zasługi i za szyldzik, który to jej wykoncypowałam i potem podjęłam się w swej artystycznej wizji do wykonania. Szyldzik wisi od stycznia, a pomnika jak nie było tak nie ma. Dlatego ten Twój czekoladowy, też póki co, stoi pod znakiem zapytania ;) Czy ktoś wie, gdzie znak zapytania ma tę miejscówkę? ;))
OdpowiedzUsuńTaje, jedynie słuszne! Baśka, nie czytaj, zwłaszcza, że Zemfi pięknie wszystko streściła. Peggosia wpadła na pomysł żeby to spisać i zarzucić w formie relacji. Co też mam zamiar uczynić, gdyż za dużo dobrych pomysłów się urodziło żeby tak w komentarzach spały. Nie wiem, czy do Świąt mi się uda, ale spróbuję.
OdpowiedzUsuńPomniczek? A to przed gieesem chyba, bo tam i przystanek pekaesu, i dużo ludzi chodzi, i poszerzenie drogi jest ;)
Rozmowy? Wciąż trwają Ma Jagódko. I na razie się nie zanosi na koniec. Póki co wpadam w rutynę ;)) Tylko ten tydzień na razie jawi się jakiś taki...niezagospodarowany ;)
OdpowiedzUsuńAhoj :) I jak tam, spotkanie po sumie było? Bo się zabłąkałam w tym koszelewie i na rynek nie trafiłam..
OdpowiedzUsuńO Moni! długo błądziłaś, bo suma to już jakiś czas hoho temu skończyła.
OdpowiedzUsuńNo błądziłam, błądziłam i w końcu stwierdziłam że idę do Antoniego, tu trafiam i po omacku a wiedziałam że kogoś spotkam ;)
OdpowiedzUsuńAhoj Monika! :-)
OdpowiedzUsuńA to po sumie mialo byc, no i Peggy byla? CZyli Antosia nie tak latow znalezc?
Pomniki rozumie maja byc dwa, malina, czekolada - mniam...
Powodzienia Oczku w rozmowach itp.!
Basia, no Antosia to łatwo właśnie ;) Gorzej z tym koszelewskim rynkiem, bo to chyba na rynku miało być.. Czy pod gieesem może?
OdpowiedzUsuńTy nie mów mniam póki nie spróbujesz - to z mydła chyba miało być :)))
Pod gieesem, a jakze :-) Juz doczytalam a i Oczko mi pomoglo. czyli mowiz ze nie tak latwo sie tam zorientowac...
OdpowiedzUsuńWiesz, jestem fanem czekoladowego mysla i powiem Wam w sekrecie (o juz widze, ze bedziecie miec z czego sie smiac;) ze zaluje ze takiego mydla ladnie pachnacego sie nie je :D
Może to jest myśl na kolejny produkt koszelewskiego przedsiębiorstwa? Jadalne czekoladowe mydło, z witaminą musowo (i jak znam życie to pewnie i z procentami..)?
OdpowiedzUsuńBez procentów się nie liczy ;)
OdpowiedzUsuńno to mamy kolejny pomysl na nasz produkt!
OdpowiedzUsuńoj trzeba to zaczac spisywac, moze by tak po prostu znamrnowac kropel nalweki kilka i dodawac takowa do mydla - wiem, brzmi to jak rozpusta i niezdrowa fantazja, ale moze ten niesklarowany osad da sie wykorzystac? :-))
I siup! na doba noc!
A z osadu zrobić esy floresy. Mydło we wzorki - to będzie hicior sezonu! ;]
OdpowiedzUsuńO, widzę, że sobie radzicie. W piwniczce byłem, szukałem trzyletniej cytrynówki na święta. Musi gdzieś tu być, chyba że Szuwaśko wychlał, bo on łasy na rarytasy. Słuchajcie, moje wy janiołki, od jutra postaram się zacząć czytać zapisy naszych tu i ówdzie spotkań. Zbiorę wszystko i będzie po wsze czasy, bo nadzieja umiera ostatnia, a dopiero trzy dni później internet.
OdpowiedzUsuń"Zbiorę wszystko i będzie po wsze czasy, bo nadzieja umiera ostatnia, a dopiero trzy dni później internet. "
OdpowiedzUsuńAmen. Płodny bądź aby. No to rozchodniaczek, bo ja w kimono się udaję.
siup
O to to, nic się nie zmarnuje, 100% ekologicznie!
OdpowiedzUsuńNo Antoni, to chyba powieść w odcinkach będzie, co? W dodatku do weekendowego wydania Koszelewskich nowin np by się mogła ukazywać ;)
No to siup i dobrej nocy kwiatuszki i do zobaczenia :-)))
Nie smiem drwic sobie z ekologii, ale mysle ze wlasnie na ekologie musimy postawic, snieg najprzedniejszy, najlepsze resztki nalewkowe!
OdpowiedzUsuńWiesz Monika, zanioslam nalewke do piwnicy, zeby mnie nie draznila:)
A dzis nie ma klabingu?
Jak nie, ja tak! Co tam dzisiaj mamy? Ja dzisiaj w temacie żurawiny, to i żurawinówkę stawiam.
OdpowiedzUsuńAa, niby Wielki Tydzień, ale wirtualnie to chyba można, nie? No to namówiłyście. Żurawinówki i ja bym.
OdpowiedzUsuńNo właśnie robimy go Wielkim ;)))
OdpowiedzUsuńBa, Pamiętnym! ;)
OdpowiedzUsuńBasia, Ty do piwnicy, a ja na najwyższą szafkę :D
OdpowiedzUsuńOczko, aleś Ty dziś żurawinowa :)
Antoni, można chyba ;-) To co, wystawisz blaszaki srebrne? :-)
Takoż! ;)
OdpowiedzUsuńCzek, tylko muchi wygartnę. Naszli, bo pozawczoraj ja krupnik piłem. Żurawinki są w dechę. My też, więc polewamy.
OdpowiedzUsuńMuchi? Czyli wiosna :) A muchom też się coś od życia należy, niechby i krupniku kapka!
OdpowiedzUsuńTo zdrowie!
Na razie tylko owocówki, ze stryszku. To pod te muchi!
OdpowiedzUsuńMoni, tak mnie naszło, to idę za ciosem :)
OdpowiedzUsuńJantoś, stworzeniom bożym szkodujesz?
Ja tam dla nikogo nie szkoduję, ale one potem w przełyku wierzgają i mgli ;)
OdpowiedzUsuńI bez muszek czasem mgli. A one chociaż uciechę mieć będą.
OdpowiedzUsuńOczko, i słusznie - żurawinki dobre i zdrowe, jak ten śnieg ;)
OdpowiedzUsuńAntoni, no bo to trza tak po kropelce dla każdej muszki, jak dla żabek z onucy i już, a nie samemu muszki z krupnikiem konsumować.. I muszki zadowolone i nie mgli :-)
mgli powiadacie, zastanawiam sie czy to na wzrok szkodzi, czy na smak?
OdpowiedzUsuńa muchli jak najbardziej natural, trzeba jaka potrawe (mydlo) z nich trzepac, niech naszym haslem stanie sie "lepiej zjesc i odchorowac nizby mialo sie zmarnowac" :-)
to zurawinowki lyk!
Buruś, Ty będziesz naszym pijarem ;))
OdpowiedzUsuńNo, kropelkę to można.
OdpowiedzUsuńNIc nie szkodzi, pomaga! Bo to zdrowotne pićku jest, ekologiczne. Jestem za tym hasłem, dodam tylko drugą linijkę:
"lepiej zjesc i odchorowac nizby mialo sie zmarnowac
żeby tylko świeże było, po chałupie nie łaziło"
Oczku, ja kompletnie sie do pijaru nie nadaje, al eczasem cos sie wymsknie :-)
OdpowiedzUsuń"po chalupie nie lazilo" czyli muchi martwe i ser nie za bardzo dojrzaly? :D
PS. Pisalam u Moniki, ze koniecznie musimy przy sniezynowce pamietac, ze pierwsze sorbety byly ze sniegu, ci Rzymianie to mieli nosa!
O, hasło jest w deseczkę i jakie adekwantne - to za to hasło! :-)
OdpowiedzUsuńZa haslo!
OdpowiedzUsuńNiesty pirwsza czesc hasla zaslyszana, nie jestem taka zdolna :-) ale utrawalanie i przekazywanie to tez cos, nie?
A jakże! Wasze zdrowieee! I spadam.
OdpowiedzUsuńZasłyszana czy nie zasłyszana - jak ktoś się o prawa autorskie upomni to damy flaszkę śnieżynówki i będziemy na czysto - jeszcze nam pewnie co więcej zrymuje zainspirowany nektarem koszelewskim ;)
OdpowiedzUsuńAle ta nasza śnieżynówka to czysta jest? ;)
OdpowiedzUsuńA bo ja wiem? Z witaminą.. Tu się musi jakiś spec wypowiedzieć.. ;-)
OdpowiedzUsuńOczywiscie, sniezynowka nasz skarb!
OdpowiedzUsuńJuz obiecuje nie korzystac z cudzych tekstow, ale ten byl tak dobry, ze nie moglam sie powstrzymac, Antoni go na szczescie udoskonalil :-)
:* na noc!
Nasz nadworny chemik sobie klabing własnie urządza. Buuuuuuruś! chonotutaj!
OdpowiedzUsuńNo przecie Burus jest wszedzie :-) jestem, jestem i z balszaka popijam!
OdpowiedzUsuńTo jak z tą czystością śnieżynówki? Jak z witaminą to czysta, aromatyzowana, czy jeszcze jaka inna?
OdpowiedzUsuńA jak z blaszaka to siup!
Czysta aromatyzowana, wzbogacona witaminami ;)
OdpowiedzUsuńCzysta aromatyzowana, wzbogacona witamina, no ba!
OdpowiedzUsuńTo po malutkim na dobre spanie :-)
papa
Siup, Moje śnieżynki. Spokojnej.
OdpowiedzUsuńNa dobre spanie i niech się Wam przyśni coś ładnego :-)
OdpowiedzUsuńMniam! Zjadłabym!
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na nowy blog:
http://cudaicudenka.blogspot.com/