czwartek, 25 sierpnia 2011

Kanapki z kiełbachą, trochę inne. To znaczy takie same, ale inne


















Kiedy przychodzi sołtys Szuwaśko, to żartów nie ma. Jak się dla niego co nie spodoba, to koniec świata i marmelada pomarańczowa. On rozdziela dotancje, on nadzoruje zakup gruntów państwowych, a i przy prywatnych negocjacjach nadzór uskutecznia. Na drewno nadziały daje, przy uboju żywiny życzy asystować, a nawet udziela Maciaszczykowi centryfikantu koszelewskości. Słowem — bez sołtysa jak bez kieliszka.

Namoliło się onegdaj nasze sołtysisko, że będzie przepatrywać moje gumno na okoliczność unijnych zaleceń. Wiecie, sanitarne takie, że dla kur wychodek, prysznic dla prosiaków, normalka teraz. Aha, i mierzyć będziem zawinięcie prosiaczych ogonków, czy zgodne z normą. Uprzedzał też (bo on dobroduszny raczej jest i przed najściem własnoosobowej komisji zawsze cynka zapodaje), że wedle dyrektywy numer coś tam coś tam, należy się mieć w chałupie dwadzieście litry śliwowincji najlepszej marki, cztery połcie słoniny doskonałej (niezleżałej), i ogórcy kiszeniaki chrupkie niczym biskłity z torebki, i że wszystkiego komisja pokosztować ma. I że jak komisja ukontentowana będzie, to ohoho, takie kontraktacje na kartochli i łubin będą, że normalnie niech się Chińczyk schowa.

No, myślę, wszystko to piękny perspektyw, jednakże słonina u mnie wyszła! Olaboga, toż obiecane mam unijne datki za nieobsadzanie nieużytków, a i jeszcze prywatne zezwolenie na pobór drewka ze zrębu! Szkoda przegapić, bo jak nie dopatrzę, to ani dotacji, ani kartoflanej kontraktacji nie będzie, o łubinie nie wspomniawszy! Myśl, Czypraku, pomyślałem, postukując się drewkiem z pieca w potylicę, myśl! Wydumałem tak:

Składniki:
 24 bochenki chleba,
 7 kg kiełbasy jak najtłustszej (znaczy się najtańszej),
 1 kg oliwek,
 3 kg żółtego sera,
 3 worki cebuli (do użycia 1 kg, reszta jako chabor),
 7 główek czosnku,
 2 kg pomidorów,
 5 słoików majonezu.

Kiełbasę podsmażamy na prawie-że-ciacho na takiej wieelgachnej patelni, na której smażą największe pizze świata. Na każdej kromce chleba układamy po kilka plajsterków czosku, ciut cebuli, potem suto kiełbasy, wtykamy gdzieniebądź oliwki, i przykrywamy — dociskając — jak największą ilością starkowanego sera. Układamy na pińździesięciuch rusztach, wtykamy do pieca na 180, czekamy 10 minut aż się ser stopi, nakładamy na wierzch pomidory, wkładamy z powrotem na pięć minut. Potem na wierzch ciutka majonezu (dla sołtysa solona słonina, o ile jest, zamiennie trochę szpiku z kości wołowej albo pół litra oleju), ciut ostrości, i drżymy w oczekiwaniu na werdykta, i że nie będzie za mało.

Przysmażona kiełbasa ma fenomenalny smak, który wzmocnił się oliwką, czosnek natomiast... Ale ja nie o tym. Najważniejsze, że nie tylko — mimo braku słoniny w piwniczce — kontraktacje dostałem, ale jeszcze sołtys z puli gminnej przyznał dla mnie 50 litrów maciaszczykowej brukselkówki. No chyba się poszczam ze szczęścia! Wiecie, jak Pałąkowa, moja sąsiadka (znacie może) kiedy dowiedziała się, że jej dwunastoletni Walduś do trzeciej klasy zdał.

No to tego, do jutra. Będę na schodkach przy gieesie gdybyście potrzebowali grochu lub rzepaku, albo gdyby mieliście za dużo w gąsiorku.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Makaron smażony na modłę chińską, ale po naszemu



















Kochane moje sąsiedzi, przyjaciele i znajomki, Koszelewiaki z dziada i baby oraz stonko napływowo. Dla tej okoliczności, że nie mogę ja już patrzeć, co wy tam po chałupach z tarełków wymiatacie, mus dla mnie reanimancję KUKa, znaczy się Koszelewskiego Uniwersyteta Kuchennego proklamować. Że wy nie świecicie od tych benzosanów i innych mulgatrorów, to aż dziw. Musi nasza koszelewska nacja razem ze szczurami przetrwać może ataka jajkowego. Czy tam jądrowego, nigdy nie pomnę.

Jak dla was fasolówa bez fasoli i sznycel wieprzowy z sezonowym ragout i musem kartoflanym przejadła się, to gadajcie, a nie że dajecie zarobić producentom aromatów identycznych z czymś tam. Na zachętę zapodam dziś dla was nowego patenta, abyście też nie kojarzyli chińszczyzny tylko z zupkami w proszku.

Owóż, kiedy wy makaron do rosołu z kostki warzycie i za dużo dla was uwarzy się, to nie dawajcie jego do parnika, gdyż albowiem można go sukcesyjnie spożytkować i szkoda dla prosiaków oddawać nawet jeśli makaron nie własnej roboty, tylko kupny. Taki, wiecie, czterojajeczny na ten przykład, co tłumaczy się, że cztery jajka w proszku na wagon mąki. Kiedy wczorajszy makaron podsmaży się na półchrupko, poleje sosem sojowym, posypie imbirem i czosnkiem, które to indregiencje można nabyć w naszym gieesie, tylko żeby je zoczyć nie trzeba gapić się na półkę z dobrymi tanimi winami, robi się całkiem zjadliwa resztkowa kolacja. Posłuchajcie, jeśli nie macie akurat w garku mrożonych pyz z grysiku kartoflopodobnego.

Składniki:
 ugotowany na miętko makaron (ile jeden chłop nie zanadto głodny zje),
 2 ząbki czosnku,
 z centymetr usiekanego imbiru,
 2 pomidory,
 mała cebula,
 sos sojowy,
 chili, pieprz,
 jakaś zielenina.

Bierzemy ugotowany makaron. U mnie były to maluśkie muszelki. Poprzedniego dnia robiłem je dla Ludwiczak Jadwini. Aby więcej przychylna dla mnie była, namodziłem takie frywolne cuś, że w każdą muszelkę kładłem po dwa pokaźne ziarka ruskiej ikry jesiotrowej i wydałem na sosie z homara z posypką z kolendry i cytrynowego soku. Ale ja nie o tym.

Na rozgrzaną patelnię wlewamy oliwę i wkładamy makaron. Smażymy na sporym gazie aż zacznie lekko chrupać. Wtenczas polewamy sosem sojowym (makaronu podczas gotowania nie solimy, więc sosu dajemy tyle, żeby było dobrze na słoność), czosnkiem, imbirem, sporą ilością chili i, ciągle podrzucając patelnią, odparowujemy płyn. Dorzucamy popiórkowaną cebulę, a po pół minuty pokrojone w drobną kostkę pomidory. Zaraz przestajemy gazować, aby pomidory tylko się podgrzały, gdyż jeśli puszczą sok, makaron też zmięknie.

Na talerzu dodajemy ser. Akurat miałem dojrzewający cheddar, który jest delikatny w smaku, a jego maślana konsystencja ładnie komponuje się z lekko chrupiącym makaronem. Na to jeszcze drobnolistna, szalenie aromatyczna bazylia, i można jeść.

Aha, no właśnie, jak słusznie tu dla mnie sołtys przez ramię charczy, muszę powiedzieć, dlaczego wspomniałem o Chińczyku w ramach tego dania. Okazuje się, że Chińczyk makaron smażony lubi i robi, tylko ciut naczej. Wkłada on gęstwę nitek na patelnię z tłuszczem i smaży bez mieszania aż się zrumieni, po czym zgrabnym ruchem odwraca na patelni powstały makaronowy placek i przypieka z drugiej strony. No a ja, ponieważ wiem, moje wy koszelewiaki kochane, że jeszcze widelcem to może i władacie, ale noża używacie tylko do sprawiania trzody, zapodaję recepturę, do której nóż nie jest potrzebny, więc i pociotka, i sołtysa zaprosić możecie bez wstydu (Szuwaśko mi tu na ucho chrabocze, że sołtysa obowiązkowo, tylko słoniny zadać słuszną garść, a nie żałować).



  ***       Reklamowa zagajka sponsorowana       ***  

Maciaszczyk mówi, Maciaszczyk radzi:
Wy śliwowincję pijcie, kamradzi.

MACIASZCZYK.
Samo zdrowie z serca bagien.

  *** Koniec reklamowej zagajki sponsorowwanej***