Pokazywanie postów oznaczonych etykietą drób. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą drób. Pokaż wszystkie posty

środa, 8 lutego 2012

Sałatka z rukolą i indykiem, ale taka, że się talerz wylizuje





Naprawdę! Garłuszko Kazimierz, któren zwyczajowo wielgachną kulturę zaposiadywuje i z dokładnością do jednego stopnia odgina mały palec jak pije śliwowincję, wyszedł z talerzem do kuchni i dokładnie go oczyścił, bo się nie mógł powstrzymać. Już potem kotu do zmywania dawać nie musiałem, taki był czysty. Talerz, bo Kazimierz miał nos w sosie. Posłuchajcie, jeśliście ciekawi. Aha, przepisa z pełną bezwzględnością skradłem ze strony Degusto. Fajne rzeczy oni tam pichcą.

Składniki:
 1 opakowanie rukoli,
  0,5 kg piersi z indyka,
  10 dkg żółtego sera albo gorgonzoli,
  pół albo 1/3 ogórka, tego długaśnego,

 3-4 łyżki miodu,
 1 łyżka octu balsamicznego,
  3 łyżeczki musztardy,
  dobry ser dojrzewający,
 sok z połowy cytryny,
 pół ząbka czosnku,
 1 łyżeczka cukru,
  rozmaryn, sól, pieprz.

Indyka solimy, pieprzymy, wstawiamy na godzinkę do lodówki, po czym smażymy na oliwie aż zbieleje. Wtedy wlewamy miód, ocet balsamiczny i smażymy aż się skarmelizuje i ładnie zbrązowieje.

Z musztardy, oliwy, cytryny, cukru, czosnku i drobno posiekanego rozmarynu przygotowujemy słodko-kwaśny winegret. Polewamy nim umytą i osuszoną rukolę (ja dodałem też garstkę świeżego szpinaku). Mieszamy, dodajemy pocięty w słupki ogórek i ser (następnym razem zrobię z odrobiną gorgonzoli zamiast żółtego sera; mimo że jest tu dużo smaków, ten pyszny ser nie zawadzi). Obkładamy dookoła indykiem, polewamy po wierzchu pozostałym na patelni miodowo-balsamicznym sosem, skrapiamy lekko oliwą, suto posypujemy starkowanym serem (u mnie wyborny, słodkawy, głęboki w smaku i lekko szczypiący w język litewski Dziugas). Podajemy z grillowaną bagietką posmarowaną oliwą i czosnkiem.

W tytule przepisu na degusto.pl stało, że to jest sałatka doskonała. Najpierw się uśmiechnąłem z politowaniem, ale im dłużej wyobrażałem sobie te różnorodne połączenia, tym się uśmiechałem mniej, za to z większym zaciekawieniem. W końcu, kiedy już ją zrobiłem a Garłuszko Kazimierz łakomie spoglądał na mój talerz aby i ode mnie wylizać resztki winegreta połączonego z miodowym soskiem, wiedziałem, że coś w tym jest, ale na pewno nie przesada w tytułowaniu przepisu. O tak, w to mi graj! Czego i dla was życzę oddalając się zrobić porządki na stryszku, bo myszy harcują. Nu, bywajcie zdrowi.

piątek, 6 stycznia 2012

Tatowe biesiady: Gęś faszerowana kaszą po polsku

Ostatnio polska gęś owsiana jest na topie. Zachwalają ją wszystkie tuzy polskiego kucharstwa, które są w telewizorni: i Grzegorz Łapanowski, i Karol Okrasa, i Tomasz Jakubiak. Inni pewnie też, ale ich akurat nie słyszałem jak zachwalali. Nasze bystrzaki nie ściemniają jak co poniektórzy, a i opowiadać umią, więc ciekawość mię podżarła.

Na święty Marcin nie dorwałem, ale przed Świętami idę, patrzę... mrożona to mrożona, ale najprawdziwsza gęś owsiana w sklepie! Aż musiałem się solidnie szczypnąć, gdyż nie dowierzałem! Do dziś malinkę mam i nieprawdą jest, co niegodziwcy gadają, że to od Siermieńko Wandy! A gdzieżby tam, na pośladku? Albo czekajcie, temata zmienię, bo się ślisko robi.

Powiem krótko i namiętnie: mają rację ci zacni kucharze, bardzo mają rację. Nie jadłem jeszcze gęsi o tak miękkim, soczystym, aromatycznym mięsie. Jego struktura była idealna: nie za twarda, nie za rozlazła; ani za chuda, ani za tłusta. Samo rychtyk po prostu. Zasłużenie Polacy wiodą prym w chowie tych ptaków. To było takie coś, że nie wiadomo, czy łapać się za przepyszny farsz, czy za udo.

Tak se dumam: kiedy owsiana w stanie Bóg-wie-ile-czasu zmrożonym tak smakuje, to jaka feeria kubkowosmakowa musi się odbywać kiedy się zdobędzie gęsią modelkę prosto z wybiegu, hę?

Na Święta często się u nas robi gęś faszerowaną kaszą. Solidnie, aromatycznie, pysznie, po polsku. Za farsz mógłbym się dać posiekać razem z tymi wątróbkami i zawsze się cieszę, że — jakkolwiek to brzmi  —  tatulo luzuje ptaka przed pieczeniem, bo wchodzi więcej kaszy. Teraz też tak zrobił, a dzięki świetnej jakości mięsa, efekt był piorunujący. Posłuchajcie jeśliście ciekawi.

Składniki:
1 gęś wielkości większej niż kaczka.

Nadzienie: 
40-50 dkg kaszy gryczanej,
3 jajka (żółtka do utarcia, 2 białka na pianę, 1 białko do zatarcia kaszy),
tłuszcz z gęsi,
2 cebule,
3 dkg grzybów suszonych.

Wywar z podróbek:
podróbki z gęsi,
ok.20 dkg włoszczyzny,
siekana zielona pietruszka i koperek.

Gęś starannie płuczemy. Odcinamy skrzydła w drugim stawie. Jeśli ma szyję, odcinamy. Tniemy nożem po linii grzbietu i oddzielamy skórę z mięsem od kości. Skrzydła i nogi wyłamujemy ze stawów barkowych i biodrowych. Oddzielamy mięso od korpusu. Wuala! Brawa, uściski, stakanki. Z korpusu razem z szyją robimy taki bigos, że jak kto skosztuje, to zaraz klęka i po ręcach obcałowywuje.

Ale my dziś nie o królu jesieni i zimy, tylko o królowej polskiej kuchni. Skórę z mięsem solimy, pieprzymy, odstawiamy na dwie godziny. Podczas czekania można pójść do piwniczki po gąsio... a nie, czekajcie, farsz zrobić trzeba!

Opłukane grzyby i podroby zalewamy wrzącą wodą i gotujemy pod przykryciem z godzinkę, w połowie dodając włoszczyznę. Odcedzamy. Kaszę zatartą jednym białkiem zalewamy wywarem i gotujemy na sypko. Cebulę kroimy w kosteczkę, smażymy na stopionym tłuszczu z gęsi na jasnozłoty kolor.

Gęś, którą kupiłem, była przygotowana bardzo dobrze, aż żałuję, że nie zapisałem, kto ją wypuścił w świat, bo lubię chwalić jak co komu wyjdzie: dokładnie sprawiona; szyja odcięta, ale włożona do środka razem z podrobami i kawałkami tłuszczu, więc do farszu nie trzeba było nic z gęsiny dokupować. I dobrze, bo by był kłopocik.

Ugotowaną kaszę wykładamy na miskę i pozwalamy ostyc (ostydz? no, żeby gorąca nie była, rozumiecie), a potem ucieramy cebulę z żółtkami, dodajemy ugotowaną kaszę, pokrojone podróbki i grzyby, siekaną zieleninę, sól, pieprz, pianę z dwóch białek. Wszystko dobrze mieszamy i układamy na tej skórze z mięsem, co z niej żeśmy kadłubek wytrząchli, po czym zawijamy i wykazujemy się umiejętnościami krawieckimi, ewentualnie chirurgicznymi (o ile kto ma odpowiedni dyplom), zaszywając dokładnie rozciętą przed luzowaniem skórę. Nie przejmujmy się mendzeniem zajzdrośników, którzy zaglądają przez szybkę i drwią, że „a na co rozcinać kiedy zaraz szyć trzeba”.

Najgorsze za nami, choć po prawdzie, najgorsze było za nami kiedy wyjęliśmy korpus spod skóry. Teraz wkładamy gąskę do brytfanki, polewamy tłuszczem, wstawiamy do gorącego piekarnika i pieczemy około dwóch godzin, od czasu do czasu polewając tłuszczem. Upieczoną gęś, jak mawia tatulo, zajadamy z apetytem, szczególnie na Bożenarodzeniowy obiad lub w każdy inny sylwestrowy wieczór, póki się nam apetyt nie skończy.















Uff, gotowe. Podajemy z zasmażanymi buraczkami i obserwujemy jak się biesiadnikom facjaty cieszą z błogości.

Taka gęś doskonale idzie pod naleweczki. 


Pigwówka normalna, pigwówka na samogonie, orzechówka, aroniówka, smorodinówka, co tam tatko wystawi ze swoich przebogatych zapasów. Ja to nie daję sobie zabrać talerza nawet jak wchodzi ciasto, a nawet jak stół pustoszeje, bo czas do spania się szykować. Ciągle mi tej gęsi mało:




Zakańczanie teraz będzie, więc się skupiamy, skupiamy! Tatulo z mamulą kłaniają się dla całej blogostrefy, winszują wszystkiego pożytecznego, nie za cierpkiej smorodinówki, i żeby was chrypka nie brała jak będziecie śpiewać o rozmarynie o pierwszej rosie.
Ja od siebie dodam, że dzisiaj zaczynają się Święta prawosławne. Wszystkim moim sąsiadom, tym bliższym i dalszym, którzy świętują według kalendarza juliańskiego i lada chwila zasiądą do Wigilii, życzę wszelkiej pomyślności. Wesołych Świąt!

Na sam już koniec zapodaję fotoreportaż, jak to tatko się z gęsią rozprawiał. Delikutasów oraz tych, dla których biednych zwierzątek szkoda (mimo że wpaździerzyć pieczyste może nawet lubią) uprasza się o sp ojrzenie w drugą stronę. Jadę.


poniedziałek, 26 września 2011

Pierogi

















Miękki pierogu,
Ty w kuchni mej bogu!
Jak cenić cię trzeba,
By prosto do nieba
Po smaku nirwanie się wznieść!
Ach, jeść cię bym chciał, jeść i jeść!

Tak pierogi opiewał wieszcz. Laureat siedmiuset piętnastu gwiazdek Misia Lę, Pierre Oggy, w rozmowie z „Vaginity Fair” mówi zaś tak:

Pieróg to esencja kuchni: w delikatnej osłonie czai się magiczna moc, różnorodna jak różnorodne są ofiarowane nam przez naturę składniki. Nie waham się powiedzieć, że pierogi są kwintesencją, ale też miarą naszego człowieczeństwa.

No, dość cytatów, szczególnie że są wyssane z serdecznego palca tylnej łapki chomika mandżurskiego (co poradzisz, jaki blog, takie cycaty, tfu, cytaty). O pierogach w „Gotowaniu na gazie” nie raz już było: i o kołdunach, i o cieście pierogowym, pierogach w cieście filo, z nadzieniem kartochlanym, a nawet o czeburekach czy trochę tylko pierogowym kulebiaku (tam receptura była podana w manierze relacji z pojedynku bokserskiego i była trochę zabawna, co rzadkie na tym blogu; poza tym padł prawie że rekord liczby komentarzy; ostatnio przeczytałem wszystkie 180 i się obśmiałem jak widzowie „The Voice of Poland” na widok wymoczkowatego Nergala bez wieśniackiego makijażu).

O ile o pierogach było, o tyle o farszach jak dotąd niebardzawo. Co za błąd! Jak mawiał wieszcz... wrrróć! Niniejszym zatykam tę dziurę aby jej nie było i żeby była zatkana, jak mógłby powiedzieć król Julian. Poniżej kilka propozycji farszów do pierogów, które wykonuję czasem z okazji biesiad pierogowych. Zapraszam na te biesiady miłych ludzi, robię 3–4 rodzaje farszów, przeprowadzam ankiety i potem wiem, co smakuje najwięcej.

W każdym przypadku ciasto robię według tego przepisu. Ostatnio lekko go zmodyfikowałem. Za poradą znalezioną na jednym blogu (przepraszam, nie pamiętam źródła) zamiast odstawiać ciasto na dwie godziny, lekko smaruję je oliwą, dokładnie owijam folią spożywczą i wkładam na noc do lodówki. Dzięki temu zyskuje ono dodatkowo na elastyczności i można je wałkować na jeszcze bardziej pergaminowo, a odsetek pierogów pękniętych podczas gotowania wynosi jakiś 1%. No dobra, to jeszcze raz:

Ciasto na pierogi/mózgowy test dobrości ciasta


 ciepłe mleko,
 mąka pszenna,
 sól.

Mleko (dla dwóch głodniaków wystarczy pół szklanki, dla 8-10 dajemy dwie) mieszamy z mąką i szczyptą soli dodając tyle mąki, ile weźmie mleko aby uzyskać soczyste, sprężyste ciasto. Kulę ciasta smarujemy niewielką ilością oliwy, szczelnie owijamy przezroczystą folią spożywczą, wkładamy na kilka godzin (najlepiej na noc) do lodówki.

Oczywiście zamiast mleka można użyć oliwy i wody (ciasto filo, tortilki przez Chińczyków zwane plackami mandaryńskimi). Zdaje się, że gwarantem elastyczności jest czas odpoczywania. Nie naszego, masy mącznej!

Dobrze zrobione ciasto jest elastyczne przed, ale też po ugotowaniu. Kiedy do środka damy wieprzowinę, po kilku minutach od wyjęcia z wody soki z farszu wchłaniają się w ciasto i w mięso. Dobrze zrobione, cienkie, elastyczne ciasto oklei dokładnie grudki mięsa, tworząc coś przypominającego fakturą mózg. To się nazywa mózgowy test dobrości ciasta.

No to teraz będzie lista hitów, czyli co smakuje najwięcej.

1. Pierogi z baraniną

Trudno jest przebić to nadzienie, które swoim aromatem kładzie na łopatki. Potrzebujemy do niego tłustawej baraniny (jagnięcinę zostawmy do innych celów), sporo czosnku, pieprzu i majeranku. Zapach przypraw powinien być wyraźny, w smaku także zdecydowanie wyczuwalny.

Zamiast baraniny możemy użyć wieprzowej łopatki, ale wtedy do mięsa dodajemy sporo wody tak, aby masa była dość rzadka. Dzięki temu po ugotowaniu (ok. 7 minut) nie dostaniemy twardej bryłki mięsa, która będzie nieprzyjemnie kontrastować z delikatniuchnym niczym poliki Błażejczyk Ludmiły ciastem. To jest klasyk, ale ciągle świeży i niezastąpiony. Rzecz jasna, kiedy pierożki zrobimy jednokęsowe i ugotujemy je w rosole, dostaniemy kołduny. Jedzenie kołdunów jest fajne, bo bierze się taki pierożek do ust, rozgryza, a ze środka wytryskuje aromatyczny soczek, obłędnie aż do omdlenia smakowity.

Jako dodatek uwielbiam surówkę z marchewki/kalarepki: tarkujemy marchewkę/kalarepkę, dodajemy czosnek, oliwę, posiekany szczypiorek, odrobinę soku z cytryny, sól, pieprz, i gotowe.

2. Pierogi z kurczakiem i wędzonym boczkiem, czyli pierogi z oczami
















Pewniak wśród reprezentantów biesiad pierogowych. Delikatna pierś kurczaka, aromatyczny boczek, lekko kwaskawy pomidor. Ciężko się oprzeć tej kombinacji i bywało, że wygrywała w ankiecie.

 pierś z kurczaka,
 20 dkg wędzonego boczku (może być tłusty),
 2 łyżeczki koncentratu pomidorowego (można zaniedbać dając więcej keczupu),
 3-5 łyżki keczupu,
 3 ząbki czosnku,
 tymianek, sól, pieprz.

Pierś kurczaka siekamy drobno ostrym nożem. Leniwcy przepuszczają przez maszynkę albo miksują w robocie, jednak najlepsze rezultaty daje pracowite pociapanie cyca.

Do mięsa dodajemy zmielony boczek, który „naoliwi” całość, keczup i koncentrat, doprawiamy, dodajemy trochę wody dla rozluźnienia. Podaję wersję podstawową, jednak – jak to przy pierogach – można kombinować. Na przykład dodatek mieszanki wykonanej z podprażonych nasion kminu rzymskiego, kopru ogrodowego, kolendry, utłuczonych w moździerzu z kurkumą, papryczką chili i czosnkiem daje orientalno-polski smak, łapiący za serce.

Pierogi z tym farszem zazwyczaj podaję w taki oto sposób: po nałożeniu kurczakowego nadzienia, na wierzchu kładę plasterek sera topionego, a na nim plasterek czarnej oliwki. Smaku i soczystości taki dodatek dodaje, a poza tym ładnie wygląda. O ile ciasto jest wystarczająco cienkie i pierogi ułoży się na półmisku oliwką do góry, mamy czarny okrąg oliwki na tle białego sera, czyli pierogi z oczami.

3. Soczewiaki

Moja wariacja na temat litewskich soczewiaków. Dzięki sporej zawartości marchewki i cebuli, farsz nie jest suchy, za to słodziutki i pachnący oliwą.

 soczewica,
 marchewka,
 cebula,
 trochę czosnku,
 kmin rzymski, tymianek, sól, pieprz.

Soczewicę (preferuję czerwoną, ale zielona też może być) gotujemy do półmiękkości (próbowałem gotować na parze, ale nie udało mi się). Odlewamy wodę. Na oliwie z masłem dusimy na szklisto starkowaną na grubych oczkach tarki marchewkę i posiekaną cebulę, dodając w międzyczasie sporo ziaren kminu rzymskiego, tymianku i przyprawiając solą i dość suto pieprzem. Mieszamy pół na pół soczewicę z marchewką, dodajemy przetarty czosnek (nie za dużo) i pakujemy lśniącą oliwą i masłem masę na płat ciasta rozłożony na pierożnicy. Bajeczka.

4. Pierogi z serem pleśniowym i żurawiną









niebieski albo zielony ser pleśniowy (pożądany ser twardy albo przebojowa gorgonzola, ale nie ta płynna z Biedronki),
ser topiony,
namoczona w czerwonym winie żurawina,
rozmaryn.

Twardy ser pleśniowy układamy małymi grudkami na cieście. Dokładamy żurawinę (suszona żurawina bez namoczenia przetnie ciasto podczas gotowania i wyrwie się na wolność, dlatego trzeba ją zmiękczyć winem), ser topiony (próby z mozzarellą, pomidorami suszonymi i bazylią dały flakowate pierogi z pomidorem i listkiem bazylii, bo się ser wtopił w ciasto), całe igiełki rozmarynu. Same w sobie takie pierogi są słodko-serowe. Warto zaostrzyć smak wyśmienitym sosem balsamicznym. Oto, że tak powiem, on.

Sos balsamiczny
 1 szklanka taniego octu balsamicznego,
 1 pomarańcza,
 2 ząbki czosnku,
 2-3 gałązki rozmarynu, sól.

Do rondelka wlewamy ocet, wyciskamy sok z pomarańczy i skórkę wcześniej z niej otartą, gałązki rozmarynu i czosnek, po czym na wolnym ogniu gotujemy do uzyskania konsystencji rzadkiej śmietany (ok. 30 minut, ubytek objętości ok. 60%). W międzyczasie wyciągamy rozmaryn, ale dopiero kiedy zacznie przejawiać oznaki zmęczenia. Taki, właściwie nie kwaśny, ale słodko-winny, gęsty sos o posmaku rozmarynu i pomarańczy do naszych serowo-owocowych pierogów pasuje jak ulał. Wlewamy niedużą ilość na talerz i na tym układamy serowe pierożki.
Zamiast żurawiny możemy dać plasterki suszonych daktyli albo fig, bubki świeżych czerwonych porzeczek, albo co tam chcemy. W końcu pierogi lubieją kiedy z nimi eksperymentujemy!

Cie choróbsko, ale się rozpisałem, a robota leży i kwiczy. No to tego, lecę, gdyż kurki niekarmione jeszcze i gdakają.

sobota, 5 lutego 2011

Ptak uduszony z pomidorową konfiturą













Olaboga! Patrzajcie, jaki się ze mnie wegatarian zrobił! Wiecie, kiedy ostatnio ja tu mięcho dałem? 10 listopada! O ludzi złote, święci pańscy, rety! Całe szczęście, że się obejrzałem, bo jeszcze by mnie z Klubu Wielbicieli Słoniny wypisali. Fakt faktem, że wolę ostatnio warzywka, a za rybą wręcz przepadam, więc w katalogu ze zdjęciami co rusz cukinia albo czerniak czy tam inna makrela. Żeby tylko sołtys tego nie zauważył, bo nie przyjdzie więcej samogonką konesrować się. To nie to żebym mięsa nie wcinał. Wcinam, a jakże, ale cięgiem to samo: tylko boczek i golonka, ile można. 

To jak tu tak jarosko, to dzisiaj mięcho, ale na początek chudzieńkie, takie dla odchudzających się albo dla chorych na trzuchę. Na grillowaną słoninę ze skwarkami z boczku przyjdzie czas. Mimo chudości i niezwykłej delikatności mięsa, zdecydowane w smaku i aromatyczne. Poczytajcie.

Składniki:
 pierś z indyka,
 2 garści suchych suszonych pomidorów,
 2 garści oliwek,
 200 ml białego wina (reszta butelki dla kucharza),
 gałązka rozmarynu,


sałatka ze szpinaku:
 młody szpinak,
 cebula,
 rozmaryn.

Pomidory namaczamy w winie aby zmiękły. Na patelni albo w rondlu rozgrzewamy oliwę, wrzucamy pomidory z winem, oliwki, rozmaryn, dokładamy mięso. Dusimy na wolnym ogniu bez przykrycia aż płyn w całości odparuje, w międzyczasie obracając. Pomidory zmiękną do imentu i zrobi się taki jakby dżemik pomidorowy. Jeśli pomidory polskie, można trochę posłodzić, bo w połączeniu z winiuchem walą siarą... to znaczy się, tego, kwasem.









Szpinak krótko blanszujemy, układamy na talerzu, posypujemy posiekanym rozmarynem, cebulą (tak sobie myślę, że ona tu nie jest konieczna; no, ale dałem, to piszę, nie?), solidnie skrapiamy oliwą, solimy, pieprzymy. Oczywiście można zwyczajowo dać soku z cytryny, ale przy intensywnie aromatycznych i kwaskawych pomidorach moim zdaniem nie jest to konieczne. Czerwone z zielonym, czyli intensywne z mdłym ładnie się w tym daniu łączy.

Układamy plajstry drobiu, dokładamy mięciutkich, bardzo aromatycznych pomidorów z oliwkami, i ju.

Chyba nie muszę dodawać, że sałata ze szpinaku jest opcjonalna, co nie? No, idę odpocząć, gdyż wczoraj cały dzień łaziłem w te i nazad po naszej szutrówce aby przyszpanić sikorkom nową fufajką i się od tego nicnierobienia okrutnie zmachałem, łeb mnie napaździerza i pić się chce. Ta śliwowincja, co nią Maciaszczyk dla zdrowotności częstował, bo on też lansu zażywał, słona być musiała.. Chyba że to od owsianki...

wtorek, 2 listopada 2010

Indorburgery z dyniowym piure

Też tak macie, że jedzenia robicie jak dla wojska? Ja mam, ale wcale się z tego nie cieszę. Co to za przyjemność dwa tygodnie jeść kapuśniak, i to od śniadania, przez drugie śniadanie, podobiadek, obiad, podwieczorek, kolację, aż do posiłku przed snem ażeby w nocy nie wstawać. Jak ostatnio robiłem kulki indycze, też naprodukowałem jakbym z Pałąkową w konkury przy kateringu szedł. Szczęściem surowe mięso dało radę zamrozić. Właśnie łaziłem po kuchni, podciągając kalisony ażeby kroku w kolanach nie mieć, i dumałem, co by do tego pachnącego mielonego na obiad wyczmonić, kiedy usłyszałem człapanie Szuwaśki w sionce.

Naści, kochanieńki, dynia, tyle że niekompletna, wychrzęścił jak tylko wlazł i usadowił się na zydelku. I mówi, że umęczył się jak kobyłka orką, i żeby dla niego napić się co dać. Nu, śliwowincji u mnie braknąć nie braknie prawie nigdy. Nalałem po stakańczyku, popróbowaliśmy, czy wanilią zanadto nie wania, i pytam jego, skąd on taką wybrakowaną bańkę wziął. Dziurawa jakaś, niepełna, a nawet pusta we w środku... Może w gieesie wysprzedaż była?

Rozumiesz, kochanieńki, wymruczał powoli i poczochrał resztki czupryny pod czapką, był u mnie wczoraj taki jeden malec, ale niewyjściowy silnie. Stoi popod furtką, łepek zadziera, i mówi, że cukierek albo psikus, albo cuś w podobie, i wyciąga do mnie czapeczkę ze słodkościami. No, dzieciakowi odmówić nie po bożemu, bo wyglądał jakby jego z cyrku zabyli, to poszkodowałem ja jego. Ale sam wiesz, że ze słodyczy to tylko słoninę w miodzie uważam, tak co będę dzieciakowi cukierki wybierał kiedy nie zjem. Mówię, dziękuję tobie, maleńki, za cukieraska, sam ty jego zjedz, posilisz się nieco. Ale psikusa jak tak chcesz, to ja dla ciebie zrobić mogę, co mi tam. Nu, Antoni, dynia jest dla ciebie, gdyż wiesz, że ja takich postnych rzeczy do pyska nie sadzam.

Składniki:
składniki jak na kulki indycze, albo na dowolnego hamburgiera,
0,5 kg dyni,
1 ząbek czosnku,
sok z cytryny,
sól, pieprz.

[Listonic]

Dynię kroimy na kawałki, obieramy ze skóry, kładziemy na blasze, skrapiamy oliwą, sokiem z cytryny, solimy, opieprzamy i wsadzamy do gorącego piekarnika. Kiedy miętka jak bufory Wisiorek Aldony, miksujemy z ząbkiem czosnku na piure, ewentualnie dosmaczamy cytryną, solą czy czym tam sobie chcemy (wszyscy lubią konkretne przepisy, co nie?). Zastępstwo dla kartochla - wyborne. U mnie wyszedł bardziej mus dyniowy, bo warzywo było soczyste. Taki pomarańczowy sosek dyniowy do kotleta. Miodas. A właśnie, a gdyby tak dodać miodu? A pomarańczy gdyby? Co by to było?

Z mięsa formujemy kotlety i smażymy na patelni grillowej. Połączenie bardzo pyszne. Pojadłem jak panisko.

Już po obiedzie byłem, akuratnie nalewałem sobie szklaneczkę głogówki na trawienie, a tu wpada Pałąkowa. Zdyszana, z liściami we włosach i z mchem wyłażącym z gumiaków, bo w młodniaku zająca z procą tropiła; zerknęła podejrzliwie na resztki dyni, i drze się: dawaj śliwowincji, Antoni, ponieważ albowiem afera we wiosce wybuchęła! Ktoś dzieciakowi wójta dynię helołinową zakosił, a dodatkowo za koszulinę kompostu nawpychał i psem poszczuł. Teraz wójt lemuzyną służbową marki Tavria jeździ w te i nazad, winowajcy poszukując! Ładuj lepiej te dyniowe resztki do parnika, bo nieszczęście gotowe.

Widzicie, jak to człowiek całe życie się uczy. Wydało się, że młodzianek nie chciał dać, tylko dostać cukieraska. Psikusa z kolei otrzymać nie zamiarował. To nie było zaodraz tak gadać, czort? Żeby on powiedział jak człowiek, to przecież sołtys by dla niego słoniny z miodem nie pożałował, szczególnie gdyby wiedział, że u wójta w chałupie nie przelewa się i dzieci po prośbie chodzić zmuszone są! Najgorzej, że wójt miał jakoś teraz dotacje przydzielać, a jak sołtysowy psikus się wyda, to o asfaltowej drodze do Gliniewic możemy zapomnieć, jejbohu. Póki co, Szuwaśko przemyka przez Koszelewo przebrany za garbatą murzynkę w ciąży i udaje, że wróży z kaszanki. Mówią, że z powodzeniem, ale o tym opowiem wam jak tylko skończę jeść kapuśniak.


Na koniec trochę poważniej, choć długaśny wpis wychodzi i gotowiście pousynać. Dzielna mama jednego Kuby pięknie wykorzystuje nowoczesne zdobycze techniki ażeby pomagać swojemu synkowi. Jej zaangażowanie, pomysłowość i determinancja nie pozwalają mi pozostać obojętnym. Poczytajcie sobie tutaj i pomóżcie jeśli możecie. Zobaczycie, że wkrótce spotka was nagroda za dobre serce. Mućka się ocieli, albo żyto zakwitnie drugi raz w tym roku. Ja liczę na to, że ozimina dla mnie wybuja tak, że aż z powiatu będą przyjeżdżać podziwiać, więc kupiłem na Allegro dwie świetne książki, w tym zbiór opowiadań, który pasuje mi szczególnie z racji tematyki typu poetyka i prozaiczność hulaszcza, ale też oddałem na aukcję chartytra... no, na aukcję oddałem trzy tomiszcza kultowego tasiemca „Millennium” Stiega Larssona. Miałem do antykwarwiatu dać albo Szuwaśce za gąsiorek śliwowincji opylić, bo korytko warchlaków się dla niego chita (jak w domu zostawię, to sami wiecie, jeszcze sąsiedzi mnie o czytelnictwo, kryptowykształciuchostwo albo co gorszego jeszcze posądzą i z wioski przepędzą), ale zamaniło się dla mnie coś bez interesowności zrobić. Aukcja jest tutaj i jeszcze do następnej soboty pobędzie, więc zdążycie z kapuchy wyskoczyć. W sensie że nie z kapuśniaku, a z mamony. Na życzenie zwycięzcy będę odbijał z pomocą towotu łatkę Raciatej... tfu, psia mać, ratkę Łaciatej na pierwszej stronie każdego tomu. Że ekstralibris taki niby.

Słowo honoru, to miał być normalniejszy wpis żeby nie wyglądało, że z poważnych rzeczy robię sobie podśmiechujki, ale nie poradziłem, no nie poradziłem. Bywajcie i pojedzcie solidnie, moje śmidrygiełki.

czwartek, 28 października 2010

Na pohybel zimie: klopsiki indycze w winno-pomidorowym sosie

















Zima będzie wczesna, kuchenni blogierzy zaczęli gotować jesienne potrawy. Gotuję i ja ażeby ktoś nie pomyślał, że jakaś popierdułka jestem, a nie prawdziwny kuchenny blagier. Tfu, blogier. No to dzisiaj kontynuuję jesiennienie kuchni. Będzie solidnie, choć zwiewnie. Gdybym miał zgadywać, po włosku więcej. Albo po angolańsku, bo czy to wiadomo, co w takiej Angoli warzą? Może i kulki z indyka. Przepis skradłem Grzesiowi z Mniammniama.

Składniki:
0,5 kg mielonej piersi indyka,
15 dkg wędzonego boczku,
0,5 l soku pomidorowego,
100 ml czerwonego wina,
2 cebule,
10 dkg sera topionego,
10 dkg sera pleśniowego (ja wziąłem niebiewski Lazur, bo lubię),
10 dkg czarnych oliwek,
1 jajko,
po garści natki pietruszki i tymianku,
3 ząbki czosnku lub 3 łyżeczki pasty włoskiej,
sól, pieprz.

[Listonic]

Boczek drobno siekamy lub międlimy w blenderze. Siekamy oliwki. Łączymy mięso indycze z boczkiem, oliwkami, jajkiem, ziołami, połową czosnku, połową serów. Solimy, pieprzymy, ładnie wyrabiamy (ale serów nie wgniatamy w masę zbyt dokładnie, białe oczka fajnie wyglądają) i odstawiamy żeby czosnek i zioła zrobiły swoje.

Cebulę podduszamy na oliwie, a kiedy zmięknie wlewamy sok pomidorowy i wino (sok wykombinowałem w ostatniej chwili, bo zostało mi pół kartonu po tym jak robiłem żeberka z fasolą), dusimy z 15 minut żeby płyn nieco odparował. Przyprawiamy, blendujemy na gładką masę, dodajemy małe klopsiki uformowane z masy mięsnej, dusimy ok. 10 minut. Kulki wyjmujemy z czerwonego sosu pachnącego winem i pomidorami, odparowujemy go do uzyskania gęstości lejkiej śmietany, dodajemy resztę serów, które dadzą nie tylko znakomity smak, ale też przyjemną konsystencję. Dokładamy pozostały czosnek lub przechodzoną pastę włoską. Wkładamy z powrotem klopsiki, wuala.

Oczywiście kulki można upanierować w bułce tartej i usmażyć przed włożeniem do sosu, wtedy są brązowiutkie i też smakowite, ale ja miałem lenia i ochotę na coś delikatnego, więc wciepłem do gara surowiznę. 

Podajemy z makaronem albo z kartochlami lub też z kaszą albo z ryżem, ewentualnie z bagietką albo bez nic. Ja zrobiłem z makaronem razowym. No i co? No i zima może mi... nafiurkać, o.

Tak  se myślę, że takie klopsiki byłyby też dobre z rybą zamiast indyczyny. Mus spróbować.

A kiedyś, jak nie miałem lenia i obsmażyłem pulpeciki (ale miałem innego lenia, bo to były raczej wielkie pulpeciska, żeby nie powiedzieć kotleciuchy), to wtenczas wyglądały tak:

sobota, 1 maja 2010

Taco z indykiem i czarną fasolą











 





A miały być naleśniki... Naleśniki to są jedne z lepszych placków, czy nie tak, co? No i patrzajcie sami, jak na złość kurki nieść się przestali i w piwniczce w dziale „jaja, homary i kawior” pustka u mnie wyzierywała — samo rychtyk jak w domu kultury podczas prelegencji o kryzysie wartości w modernistycznej poezji albańskiej. Nawet odkładam tam lucernę dla Łaciatej żeby miejsce nie marnowało się (w piwniczce, nie w domu kultury, bo w domu kultury to by tej lucerny weszło oohoohoo!). Do gieesu wtenczas nie było co iść, bo akuratnie Dzień Wiolonczelistów odprawował się i wszystkie sklepy dookoła Koszelewa zamknięte były na cztery spusty ażeby po wioskach świętowanie zbytnie nie odbywało się. Bo to, rozumiecie, ja dzisiaj tych naleśników robić nie zamiarowałem, tylko czas jakiś temu nazad to było.

Musiałem prędko coś wykombinować, bo zachciało się dla mnie tych naleśników, aż w oczy szczypało. A nie, to dym z pieca szczypał, bo kawki łajdaczki gniazdo założyli na kominie. Odwdzięczyłem się ja dla nich pięknym za podobne, ale niesmaczne jakieś były. Może bez to, że pióra się do gęby brali i w gardło łachotali?

Ale przecież nie o tym ja. No więc poszperałem po chałupie i znalazłem łódeczki tortillowe. Sklepowe. Nawet niestare jeszcze, ledwie dwa lata po terminie. Podgrzewa się je w piecu i są uroczo chrupiące. No dobra, pomyślałem, mogą być. I okazało się, wyobrażajcie sobie, że jak podumałem, tak zrobiłem! To dopiero konsekwencja i przewidywalność przyszłości.


Składniki
naleśniki, papier ryżowy, fillo albo cokolek żeby fasola nie wysypywała się,
40 dkg czarnej fasoli,
0,5-1 serek topiony,
40 dkg indyka (ale nie skóry),
3 łodygi selera naciowego,
2 garści czarnych oliwek,
1 cebula,
4 ząbki czosnku,
1 łyżeczka cynamonu,
2 łyżeczki kminu rzymskiego,
sos sojowy,
sok z cytryny,
pikantność,
2 pozbawione skórki i pestek smaczne pomidory albo mała puszka koncentratu pomidorowego.

Fasolę moczymy na noc w wodzie, odlewamy, wrzucamy do dużej ilości zimnej wody, gotujemy na małym gazie do miękkości. Na patelni z oliwą podsmażamy krótko seler, dodajemy cebulę, posiekany czosnek, chwilę dusimy, zdejmujemy z patelni.

Zamarynowanego w sosie sojowym, oliwie, połowie kminu i soku cytrynowym indyka wkładamy na mocno rozgrzaną patelnię, dodajemy oliwki, przysmażamy.

Kiedy przyrumieniony, ale jeszcze nie zacznie się pocić, dajemy resztę kminu, cynamon i pikantność. Podlewamy sosem sojowym, przyrumieniamy, dodajemy ugotowaną fasolę, warzywka, wyłączamy gaz. Tak, ten podwójny też, ale na chwilkę tylko. Dokładamy pogrudkowany paluchami serek topiony, mieszamy. Ser powinien zmięknąć i otulić lekko całość, ale nie rozpuścić się do końca, tylko błyszczeć białymi perełkami smaku, bo taki niedotopiony będzie pięknie angażował kubki smakowe. Oczywiście zamiast topionego można dać fetę albo i niebieski zepsuty. Jak kto światowy i ma, kolendra siekana niezła byłaby. A jak kto tutejszy, pietruszka też pójdzie.


No to co, koniec. Powinno to być lekko płynne, coś jak sos chiński. O ile konsystencja za sucha, można dobawić łyżkę wody z odrobiną mąki kukuruźnianej, która to mąka jest najzaje... najwyczesańszym zagęszczaczem. Zaraz po otrębach.

Czyli podajemy, nie? Jak kto ma Decopena, to kwaśną śmietaną posmyra, a kto ma dobry wzrok i cierpliwość, to nawet ostrość może ustawi... Albo zrobi budyń na karmelu z czarnuszką i jabłkiem lub ananasem. Byle nie z puszki, bo odór blachi po gębie dwa dni chodzi.

wtorek, 16 marca 2010

Fillologia

















O cieście fillo dzisiaj będzie. Pomysłowe ono jest że hej, jak — nie przymierzając — sieczkarnia, co ją Garłuszko Witold pobudował zeszłej wiosny, tylko że ona jedynie wybujale wyglądała, ale pracować czegoś nie pracowała. Kto by pomyślał, takie niewinne cieniuśkie płatki. Ot, posmarować każdy płatek oliwą, połączyć, zawinąć i włala. Farsz można dać jaki kto chce: mięso, mięso z oliwkami, mięso z oliwkami i pomidorami, mięso z olliwkami, pomidorami i serem, mięso... wrrróććć! No więc można dać misz-masz mięsny, albo szpinakowy (o, szpinakowy dobry jest!), albo jaki sobie kto zażyczy. Takie demokratyczne ciasto to jest, a nawet anarchistyczne, bo dajta co chceta. Co by nie dać, wychodzi coś delikatnego, pysznego, co najmniej jak wyśmienity placek Rybaczko Wandy, bufetowej w naszej klubokawiarni, znacie może. A nie, bufetowa nie z ciasta fillo, tylko z francuskiego robi swój placek, i nie mięso w środku, tylko śliwki. Ale poza tym podobnie.

W cieście fillo największą trudność sprawia zdobycie go. Znalazłem w jednych tylko delikutasach. Nie mogę napisać, w których, bo jak do nich poszedłem ażeby u mnie na blogu reklamowali się, to obaj właściciele za głowę złapali się i Piotr przez Pawła krzyczeć zaczął, że może to i lepiej żebym ja nie pisał, bo to czort jeden wie, co ja tam naczmonię, a oni nie chcą przeze mnie zębami i oczami przed klientelą błyskać. Nie to nie. No ale dobra. Jak już tę największą trudność pokonamy, to już jesteśmy w domu. To znaczy będziemy jak nam ostatni pekaes nie ucieknie i ktoś przed nocką do chałupy podrzuci.

To żeby po porządku było, to ja dla was teraz, mgiełki lipcowe, opowiem, jaką to ucztę fillową zafundowałem sobie z okazji tego, że jeszcze przed wiosennym pól nawożeniem za dobrą cenę zakontraktowałem marchew i ochrę na jesień. To będzie tak:

Pierożki kurczakowo-oliwkowe

















Kiedyś jadłem takie pierożki w jednej fajnej knajpie w naszej stolicy, czyli tam, gdzie letnicy mieszkają, jak to u nas we wiosce mówi się. Zapłaciłem ja wtedy za te pierożki tyle, że od Maciaszczyka mógłbym tydzień nie wychodzić. Ale dobre były: grillowany kurczak, oliwki, pomidory, wszystko otulone roztopionym serem topionym. Że to był ser topiony wiem, bo zapytałem. Jak być może widzicie, moja wersja nie za bardzo wygląda na pierożki, bardziej na krokieciki albo gołąbki. Cóż, Pan Bóg dla jednego dał zdolności manualistyczne, dla drugiego garba, i tak to życie się toczy na tej planecie trzeciej od słonka. Trzeciej, prawda? Bo kiedyś jak Szuwaśko na święty Jan popił suto, to z osim naliczył zanim do Ziemi z wyliczanką doszedł.

Do tych niby że pierożków — pozwólcie, że powyobrażam sobie jeszcze, że wyszły mi śliczne trójkąciki — używałem kawałków wielkości 1/6 arkusza. 4 warstwy są okiej. Każdy płat smarujemy oliwą, nakładamy farsz, zawijamy, po wierzchu jeszcze suto oliwą i wkładamy do pieca na 15—20 minut aż się zrumieni.
















Składniki farszu są tak proste, że i nie ma co dokładnie pisać (zresztą, każdy może zrobić dowolną własną mieszankę): kurczak pocięty w małą kostkę, zgrillowany solidnie z kminem rzymskim i chili, do tego wypestkowane i odskórkowane, pokrojone w małą kostkę pomidory, papryka, posiekane grubo oliwki. Na to po kawałku sera topionego. Ja dałem taki normalny, zimny, ale nie do końca zmieszał się on z resztą składników farszu. Myślę, że lepiej by go było najpierw nadtopić w rondelku, może z dodatkiem jakiegoś zepsutego sera.

Do maczania zrobiłem sos na wzór tych chińskich czerwonych sosów w butelkach. Paprykę słodką i chili, czosnek, imbir, odrobinę cynamonu gotowałem przez dłuższą chwilę w wodzie, tak z pół godziny. Zmiksowałem, zaprawiłem mąką ziemniaczaną, solą, dużą ilością cukru i soku z cytryny, i wyszedł niezły słodko-kwaśny paprykowy sosek do maczania.

Nie-wiem-jak-to-się-nazywa ze szpinakiem

















Mogę się założyć, że taka zapiekanka ma swoją nazwę. Ale cóż, prosty chłop jestem z prawie zdaną maturą i chamskim podniebieniem, nie wiedzieć prawo mam. Kuchnia grecka, więc pewnikiem jakieś jajcarskie nazwanie to-to ma. No więc tym razem bierzemy większe płaty, z całego arkusza. Osiem warstw najmniej, lepiej dziesięć. Ja dałem cztery i to było za mało. Każdy płat, jak poprzednio, posmarowany oliwą. Na jedną połowę nakładamy warstwę szpinaczanej pasty (ot, na przykład takiej), przekładamy fetą i gorgonzolą, przykrywamy wolną częścią płata, robimy zakładkę żeby farsz nie poszedł na spacer, smarujemy po wierzchu oliwą i do pieca. Też proste, co nie? A jakie pyszne! Dla mnie co prawda samego młodego szpinaku dasz i będę szczęśliwy, ale trzeba tu jasno powiedzieć, że szpinak, feta i ciasto fillo lubią się bardzo. I oliwki do kompanii z nimi też.

Fajne jest to, że masy szpinakowej nie musimy starać się wysuszać. Nawet mocno wilgotna nie przechodzi przez warstwy ciasta, a za to po zrobieniu mamy chrupiące płatki na zewnątrz i wilgotny środek. Mlasku.

Deserowe ciasteczka krówkowo-jabłkowe

















O, to dopiero paśnik, jak mawiają podlotki! Słodkie w cholerę, ale aromatyczne, ale wyborne! Może lepiej by było zrobić coś w rodzaju gęstego budyniu karmelowego (może z dodatkiem serka typu mascarpone, hm?), ale kiedy wpadłem na pomysł, piekarnik był już gorący, więc wyjąłem puszkę z masą krówkową, którą trzymałem na ciemne chandrowo-deprechowe dni, posypałem brązowym cukrem pokrojone w kostkę jabłka, które zaraz potem potraktowałem bardzo rozgrzaną patelnią. Dodałem cymamonu, soli (słodycze kochają sól!) i zrumieniłem. Kiedy cukier zaczął się przypalać, dodałem ciupkę masła, które rozprowadziło ładnie karmel po owocach. I teraz na kawałkach fillo układałem te jabłka, dodawałem masy krówkowej (mmmm!) i zawijałem jak pierożki kurczakowe. Uważajcie, nie ma się tego dość, a kalorie wyciekają na podłogę. Lepiej zrobić mniej, bo i tak zje się wszystko.

O, i tak to zaprzyjaźniłem się z ciastem fillo. Znaczy się że osobiście, bo wcześniej jadałem tylko jak ktoś inny zrobił. Teraz będę fillował, czy gdzieś go nie rzucili, i się będę dalej zaprzyjaźniał, czego i wam, wy moje fillutki, z serca życzę. Jak wy byście znali jakieś jedzenie z fillem, dawajcie znać. Chfillowo zaś się oddalam się.

A jeszcze w formie PeeSa: daję tu linka do strony Majki, która zrobiła takie oto cudeńko z ciasta fillo.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Serce gęsi

















Tak mnie jakoś wzięło ostatnio na mniej popularne rodzaje mięsa. Tym razem padło na gęsie serducha. Może to nie to samo, co jagnięce, ale delikatne i miłe w dotyku. Udusiłem je z dodatkiem wina, dla kwasku dodałem ogórków kiszonych i podałem zwyczajnie, po polsku z tołkanicą, znaczy się z maltretowanymi kartochlami. Takie proste jedzenie służące do pojedzenia, a nie tylko do pogapienia się.


Składniki
1 kg gęsich serc,
szklanka albo i dwie czerwonego wytrawnego wina (plus jedna dla kucharza; no, niech będzie: pół butelki do serc, pół dla kucharza i nie będzie się na wpół puste naczynie badziało po kuchni),
1 duża cebula,
3 marchewki,
3 łodygi selera naciowego,
3 ząbki czosnku,
2 ogórki kiszone,
1 łyżka mąki,
2 łyżki otrębów,
sól, pieprz, listek laurowy, majeranek.

Pokrojone w kostkę marchewkę i seler wrzucamy na gorącą oliwę i smażymy chwilę na silnym gazie. Po chwili dorzucamy dość grubo pociętą cebuliję. Hajcujemy. Ja tam lubię jak nawet brzeżki przypalą się, wydaje mi się, że dodaje to daniu lekkiej drapieżności. Po 2-3 minutach dorzucamy pociapany byle jak czosnek i oprószone mąką serca. Przysmażamy niedługo, przekładamy całość do garnka z odrobiną wody, dodajemy posiekane ogórki i przyprawy, i dusimy na wolnym ogniu 1-1,5 godziny aż serca zmiękną. Jeśli w tym czasie sos nie odparował w stopniu wystarczającym, zagęszczamy go w ulubiony sposób. Ja zawsze robię to odrobiną otrębów, które nie zmieniają smaku potrawy, a przyjemnie zagęszczają sos.

Podajemy z kaszą albo z ziemniakami, z ogórkiem kiszonym albo z czymś innym. W końcu to my decydujemy, jak podajemy swoje papu, czy nie tak, co?

Jakby ktoś miał przepisik na żabie udka, chętnie podkradnę, bo też se kupiłem w przypływie dekadenckiego nastroju.

środa, 20 stycznia 2010

Pieczone przepiórki typu „siądź, kuraku, na buraku”

















Psze pana, prze piórki pan życzy może? - zawołała za mną panienka w takim jednym sklepie. Kogo przeć mam? – nie mogłem dojść tołku, na wszelki wypadek zaglądając dla niej w dekolta. Czort, fartuch popod szyję zaguzikowany. A, te małe? A to nie udka kurczaka? Faktycznie, za małe jak na udka. Co tam, nigdy nie jadłem, można by to zmienić. Zawinie dla mnie w gazetę trzy, góra cztery, bo obiadałem już.

Co by tu z nimi zrobić... Konkurs rzutu przepiórką na placu za gieesem może? Eee, niedawnośmy miotali borsukiem, trzeba być kreacyjnym. Hm. Jak trwoga to do Boga, a jak się nie umi, to się do profesjonalisty się uderza. Dawaj szukać bumagi niezatłuszczonej i skrobać list do Arka. A on mówi żeby przepiórki robić najprościej jak się da: obsmażyć, podpiec, dać do tego kartochli dafnofo... dafenf... ot nawymyślali; znaczy się zapiekane. Pisał też o warzywach podpiekanych, ale tylko udawałem, że prawie wszystko rozumiem. Zrobiłem z burakami, bo lubię drób z burakiem. Inne mięsa też, żeby nie było. Posłuchajcie jeśliście ciekawi.

Składniki
przepiórki,
kiszone buraki,
zapiekane ziemniaki dauphinoise,
czosnek,
rozmaryn, sól, pieprz.



























Przepiórkom po umyciu robimy „w szeregu zbiórka, pręż pierś!”, nacieramy solą i pieprzem, ewentualnie ulubioną mieszanką zapachowo-smakową. Jeśli mogę coś zasugerować: nie taką choinką, co czasem śmierdzi w samochodzie. Do środka każdego ptaka pakujemy gałązki rozmarynu i ząbek czosnku. Wkładamy na patelnię z oliwą - ja dałem jeszcze trochę smalcu od skwarkowania wędzonego boczku, ładnie pachnie - i obsmażamy na rumiano. Teraz na blaszkę, w środku i po wierzchu ptasząt układamy wiórki masła (przepiórki mają chudzieńkie mięso) i do piekarnika żeby się zapiekły i nasiąkły zapachem masła. Nie na długo, bo to maksymalna malizna.














Przepisu na zapiekankę ziemniaczaną nie chce mi się wklepywać, więc odsyłam do bloga Arka, bo to od niego te kartochelki skradłem. Dobre są!














Buraki zrobiłem tak, jak się robi na barszcz: obiera się, kroi się w plastry, układa ciasno w słoiku, dokłada ząbek czosnku, skórkę z chleba razowego, sól, wlewa się wodę i odstawia na kilka dni w ciepłe miejsce. Jak zacznie się pienić i kwaskawo pachnieć, gotowe. Niedawno Grażyna je robiła i mi też się zachciało. Teraz wystarczy przełożyć kwaskawych komunistów do miski, polać oliwką, dać siekanego czosnku, soli i pieprzu, ewentualnie rozmarynu czy tam tymianku, posypać szczypiorem i mamy pyszną surówkę. Buraczki chrupią, bo są surowe, ale mnie się to nawet podoba.

Oczywiście można je zrobić inaczej: wyszorować, upiec, pokroić w plastry, zalać oliwą, czosnkiem, solą, pieprzem i sokiem z cytryny, i odstawić na dzień czy dwa.

No i co, to właściwie wszystko. Ptaszki nie oszołomiły mnie wyjątkowością, bo smakowały jak kurczak, ale nie były złe i ładnie wyglądały na talerzu. Ja lubię obgryzać kości, ale jak kto za tym nie przepada, lepiej niech wcześniej połknie coś na uspokojenie: waleriankę albo szklaneczkę śliwowincji.

Gdyby komu się jeszcze chciało wysłać sesemeska na tę tu bazgraninę w konkursie na blog roku ażebym ja dostał oponki nowiutkie nieśmigane do mojego traktorka, to ostatnia chwila, bo koniec głosowania jutro w południe (link w prawej kolumnie na górze strony).

Jakby nie było, podjedzcie co dobrego żeby dla was w nocy w brzuchu nie burczało. No, na mnie pora. Idę do Pałąków, będziem rznąć drewka gruszowe do wędzarni. Jutro przepowiem dla was, jak to stało się, że Radziulis Czesław komin se upaździerzył.