Dobre kopytka nie są złe, a kto mówi inaczej, ten... no, mówi o czymś innym. Nie zrozumiał pytania albo cuś. Na kopytka chęć mam zawsze, a gdyby kto chciał mnie obezwładnić, zamiast ciosów funk-fuj niechaj zapoda niebylejakiego mielonego z kopytkami i sałatą ze śmietaną oraz szczypiorkiem.
No tak, wiśta wio, łatwo powiedzieć. Zrobić trudniej. Kopytka wychodzą mi jak kluski śląskie, ale jeszcze bardziej... delikatne. Czasem ledwo wyławiam durszlakiem z parnika. Dodawałem więcej mąki, więcej jaj, a one i tak zawsze takie zwiewne, żeby nie powiedzieć że się rozwalające, niczym knedlik rozmarzony przez noc w gulaszu szegedyńskim. Cholerka, może to wpływ obierków od kartochli i zgniłej kalarepy, którą dodaję do parnika warchlakom na trawienie, a która być może zmienia PeHa? Może nie robić kopytek w parniku?
Ale po co ja się tu rozwodzę jak Fabiańczyk Romuald nad nową snopowiązałką. Kiedy trafiłem na kluchi dyniowe u Oli, wiedziałem już, co będzie na podwieczorek kiedy mnie Chrabczyk Walentyna odwiedzić miała, i to niezależnie od konsystencji. Jej albo ich. Wyszły takie, jak lubię. Delikatne, ale lekko ciągnące i posiadające może i leciutką, ale jednak wyczuwalną konsystencję. Posłuchajcie.
Składniki:
0,5 kg dyni bez pestek i farfocli,0,5 kg kartochli,
1 jajo,
mąki ile wlezie,
gałka muszkatołowa (raczej odważnie),
2 ząbki czosnku,
sól, pieprz.
Sos:
olej najprzedniejszej jakości (oliwa, rzepakowy na zimno, orzechowy etc.),
świeże zioła (może być wszystko, choć trawa i rdest raczej nie),
sok z cytryny,
1 łyżeczka brązowego cukru,
1 ząbek czosnku,
sól, pieprz.
Najwpierw zróbmy sos. Miażdżymy czosnek, przesypujemy solą aby puścił nektar, siekamy precyzyjnie, (nieco nonszalancko) jak sam pan Okrasa, razem z ziołami wkładamy do blendera ruchami typu pan Łapetyt, jak gdybyśmy strzepywali meduzę. Resztki z twarzy zlizujemy bądź zlizać pozwalamy, o ile zlizywant posiada odpowiednie te, no, walory zlizywawcze.
Moim zdaniem można użyć każdego zioła z wyjątkiem łopianu i komosy (bo w zęby lezą) oraz tych ziół, co już wy dobrze wiecie, które to są. U mnie były to resztki z okna:
Skrapiamy solidnie sokiem z cytryny, wlewamy najlepszy olej, dajemy brązowy cukier.
Blendujemy. Cytryny powinno być sporo, sos powinien być zbyt ostry i zbyt słony do samodzielnego spożywania, dopiero z kopytkami się ułagodzi. Wyszła mi konsystencja rzadkiego pesto albo gęstszego winegreta. Fajnie, czuć wyraźnie orzech z rzepaku wzmagany tymiankiem i podnoszony cytryną i miętą. Dobrze dać mieszaninie odpocząć, bo po międleniu jest winegretowo mleczna, dopiero po jakimś czasie wraca jej zielony, przejrzysty, cudownie namawiający do maczania chleba kolor.
Kopytka to wiadomo: ziemniaki i dynię kroimy w kostkę, gotujemy na parze do absolutnej miękkości, tłuczemy czym tam mamy (u mnie młotek do wbijania papiaków), solidnie doprawiamy gałką i solą, dodajemy posiekany czosnek, jajo i tyle mąki, żeby wyszło nam ciasto wilgotne niczym oczy Pudziak Aldony po obejrzeniu „Titanica”. Na moje oko trzeba jej więcej, niż do normalnych kopytek, pewnie dynia jest wilgotniejsza od kartochli.
Na posypaną grubo mąką deskę wkładamy z trudem odciągniętą od miski i od ręki paćkę ciasta, obtaczamy w mące i, nie zważając na ciasto przylepione do sufitu, formujemy dwucentymetrowy wałek. Wykopujemy z kuchni kota, który się tarza w tym, co upadło. Kroimy ukośnie nożem. Nie kota, zresztą on już nie wygląda jak kot, tylko jak jakiś obcy. Aliena z XP32-E444 wystawiamy na balkon. Później zdejmiemy z niego skorupę z ciasta i zrobimy gipsowy odlew do kociego tumblurarium, czy jak to się nazywa.
Wróćmy do kopytek, bo przy cieście kopytkowym pośpiech jest wskazany. Aha, ale to właściwie już koniec. Pocięte kluski wrzucamy na osolony wrzątek, po wypłynięciu wyjmujemy łyżką cedzakową (u mnie durszlak do wyławiania marchewki z parnika), polewamy peściakiem i się delektujemy. Wskazane posypanie dobrym serem, ale jak widać na zdjęciu, zapomniałem.
A następnym razem dodam trochę posiekanego suszonego pomidora z zalewy, a co! Miłej niedzieli życzę i smacznego obiadu. A żebyście mi tam po obiadku małego hapluczka na trawienie spożyli! O zdrowie dbać trzeba, czy nie tak, co?