Ostatnio bywawszy w świecie zrobiłem się i pojeździłem po Suwalszczyznach, Augustowszczyznach, a trochę też po Małej Litwie. I tak jak każdy ma potrawy, których kosztuje w nowych lokalach żeby mieć pogląd co do jakości kuchni, tak mam i ja. W północno-wschodniej Polsce zazwyczaj próbuję kartaczy, bo gdzie indziej nie są one tak popularne, a tu występują w menu prawie każdej knajpy.
Jedna rzecz nie daje mi spokoju: jak to się robi, że ciasto w wielu przybytkach jest twarde. Przecież jak się połączy surowe ziemniaki z gotowanymi, a tak się powinno robić, nie ma prawa wyjść coś twardszego, niż... no dobra, dajmy spokój Radziejuk Wandzie, bo czkawki dostanie. Jajko dodają, czy nie daj Bóg mąki?
No to tera pobajeruję ja tu was o tych moich wojażach. Jak będzie zbyt emocjonalnie, to mnie pacnijcie w potylicę. Ale bo kartacze ubóstwiam jak Ludwiczak Jadwinię. Kolejność poza punktem 1 przypadkowa. Oczywiście wybrałem tylko kilka miejsc, które utkwiły mi w pamięci ze względu na jedzenie albo na ładne panie kielnerki. Nie do wszystkich miejsc mam zdjęcia, bo nie wszędzie byłem teraz, jestem dość leniwy, ewentualnie nie zawsze warto sięgać po Smienkę.
Żeby już tutaj nie przynudzać i nie przedłużać ponad miarę, na jutro postaram się wysmażyć krótki słowniczek z kulinarnymi ciekawochami. Byłem w Urzędzie Gminy w Puńsku, a tam miła pani z litewskim akcentem (w Puńsku 80% mieszkańców to Litwini) zasypała mnie ulotkami, folderami. W puńskiej IT są nieźle przygotowani do promocji swojego regionu. Między innymi była tam broszurka o kuchni litewskiej. Warto się obznajomić, bo ma ona wielki potencjał, jest bezpretensjonalna, pysznościowa. Ale póki co, jedziemy po knajpach.
1 Kartacze tatowe
Na ich podstawie oceniam inne kartaczowe produkcje, bo są dla mnie nieskończoną pysznością. Ciasto jak mgiełka, rozpływa się w ustach bez pomocy zębów, że aż dziw, że się trzyma w kupie, a nie rozwala na półmisku. Nadzienie soczyste, majerankowo-czosnkowe, bosskie. No i nigdzie indziej nie jadłem kartaczy z baraniną, a u tatula - tak. Było o tym tutaj.
2 Knajpa litewska w Sejnach
No dobra, miejmy za sobą paskudne jedzenie. Dość słynne miejsce, które sławę zawdzięcza temu, że jest słynne i temu, że kilka lat temu kuchnia była tam świetna. Kiedyś po zjedzeniu solidnej porcji kołdunów w rosole i wspaniałych soczewiaków, wziąłem po jeszcze jednej porcji na wynos żeby mieć na kolację, ale nie dowiozłem, bo zanim dojechałem do kwatery (leśniczówka w Leszczewku, ze 20 minut jazdy traktorkiem) pożarłem wszystko. Po dwóch latach triumfalnie zawiozłem tam znajomych z Poznania, opowiadając, jakie to nie pyszne, a tu zonk jak ruska katiusza. Kartacze nie do jedzenia. Było mi wstyd, bo wyszedłem na wieśniaka, który nie wie, jak powinny smakować te kluchy. Po prawdzie że na wieśniaka to i prawidłowo, bo na kogo miałem, panie, wyjść, na letnika? Ale że na kluchach nie wyznaję się nic a nic, to już być nie może. Moja duma została zraniona.
Żeby było ciekawiej, podczas niedawnego pobytu nad jeziorem, wybrałem się do Puńska (zaraz o tym będzie, ale dla odmiany entuzjastycznie). Wracając stwierdziłem, że skoro kiedyś mieli te kołduny takie smakowe, to niby dlaczego nie teraz. Brrr. Odwrotne proporcje ciasta i nadzienia (maluśka kulka kiepsko doprawionej świniny w sporej klusze o klajstrowatej konsystencji), ciasto fatalne, nie przypominające w niczym prawdziwego ciasta na kołduny, po prostu odstręczające. Nie dałem rady dojeść. Pomór na nich. Ciekawe, jak to możliwe, że mieli komplet gości. Bufetowa nie była najatrakcyjniejsza, a zresztą tam chłopy z babami byli, to co oni mogli, nie?
Aha, w karcie mają też yerba mate. Gdybyście kiedyś byli, nie dajcie się nabrać. Trzy łyżeczki do herbaty zalane wrzątkiem. Ohyda i jeszcze raz ohyda (dla nieobznajomionych: yerbę sypie się co najmniej do połowy, a najlepiej do 2/3 matera, zalewa wodą o temperaturze 70-85 stopni; to było Pajarito, więc mogłaby być nawet chłodniejsza). Jak się nie umie, to lepiej się wziąć do jakiej uczciwej roboty jak na przykład kopanie dołów, a nie restauratorować. Koniec o tym, zaraz będzie smaczniej.
3 Bar u Heńka w Błaskowiźnie
Bar, z którego można napawać się urokiem przepięknego jeziora Hańcza. Taka buda z epoki Gierka, pewnie dawniej był tam giees. Pięciu złotych bym nie dał, ale tylko dopóki nie zjadłem kartaczy. Farsz - nieziemsko pyszny, rewelacja i ideał. Wrażenia ogólne psuje trochę ciasto, które jest bardzo twarde. Na punkcie ciasta jestem wyczulony, ale Heńkowi wybaczam kluchę, bo mięsko w niej jest mistrzowskie. Ryb to tam robić nie umieją, ale to ogólna przypadłość knajp na Suwalszczyźnie i w okolicach Augustowa. Nad morzem w wielu miejscach potrafią dobrze usmażyć rybę, tutaj jest o kilka klas gorzej. Albo ja źle trafiam.
4 Bar Sieja w Starym Folwarku
Miejsce warte odwiedzenia przez każdego miłośnika kuchni litewskiej. Położony nieopodal trasy z Suwałk do klasztoru wigierskiego. Bardzo dobra kiszka, babka ziemniaczana, kartacze, pierogi, wspaniały chłodnik litewski, no i jest to jeden z nielicznych wyjątków, gdzie ryba jest zjadliwa. A kiszkę robią na sposób tutejszy, w cienkim jelicie. Jest przez to więcej chrupania skórki i pomruków zadowolenia.
5 Bar „U Lecha” w Suchej Rzeczce
Taki uroczy zestawik z babką, kartaczem i soczewiakiem kosztuje 15 zł. Niefortunne ujęcie, kartacz wygląda jakby był kulą. W rzeczywistości wyglądał jak kartacz, a nie jak szara śnieżka.
Istnieje od kilku lat, ale już dorobił się pochlebnych recenzji prasowych, w tym od Piotra Bikonta. Hmmm, w pierwszej chwili pomyślałem, że albo Bikont nie wie, co to dobre kartacze, albo się popsuły odkąd je tam jadł. Ponieważ jednak mistrza B. o brak fachowości to raczej nie ja mógłbym posądzać, wychodzi na to, że receptura się zmieniła. Ciasto poprawne, ale środek wania tłustą świnią i jest nieco zbyt luźne. Może od tłuszczu... Za to babka nienajgorsza, fajne soczewiaki (pieczone, więc to kakory). Ale ryba - trzymajcie mnie, bo nie wytrzymię. Świeża sieja, która ma konsystencję przepieczonej wołowiny, dwa razy za słona, sucha, wiórowata. Szkoda dobrej ryby na takie porażki. Zdjęcie mam, ale nie zapodam, bo może akurat jecie.
6 Restauracja litewska Użeiga w Puńsku
No tak, zanim zdążyłem cyknąć fotę, już pożarłem
Miasteczko zadbane, czyste, trochę w duchu Sejn - jak gdyby zatrzymało się w czasie i ze spokojem przygląda się szaleństwu dookoła. Użeiga mieści się przy wjeździe do Puńska od strony Sejn. Nooo, taką restaurację to ja rozumiem! Numer jeden jeśli chodzi o kartacze w knajpie. Nie na darmo mówię, że im dalej na północ i na wschód, tym kartacze doskonalsze (za wyjątkiem enklawy w Koszelewie, oczywista). Po cud, miód i popiersie Włodarczyk Anastazji, ochy i achy. Żałowałem, że zamówiłem tylko jednego, bo chciałem też pokosztować innych dań (smaczny przysmak babuni: znakomicie usmażone placki ziemniaczane przekładane świeżynką).
Albo barszczyk z pasztecikiem. Niby o czym tu mówić, barszcz to barszcz. Ale nie tu, bo nie ma on nic wspólnego z knajpowymi syfami z proszku czy kartonu. Delikatny kwasek od podfermentowanych buraków, znakomicie doprawiony, no i wyraźny aromat przedniej wędzonki. Nie jakiegoś aromatu identycznego z naturalnym albo sklepowego boczku. Czuć jakby dopiero co wędzonka wyszła z wędzarni. Pasztecik to też poezja. Farsz taki jak do kartaczy, ale otulony warstwą drożdżowego ciasta i upieczony. Suchowaty, dzięki czemu wspaniale łączy się z zupą.
No to tego, jeśli będziecie gdzieś w okolicy, warto się wybrać, nie będziecie żałować. Jak kto nie jest kierownikiem traktorka, może pokosztować świetnych litewskich alkoholi. Kierownicy traktorka raczą się kwasem chlebowym.
Aha, nie można nie wspomnieć o ważnej kwestii: przełożenie jakości do ceny - niezwykle atrakcyjne. Można przejechać się po menu bez nadmiernego nadszarpywania kieszeni.
7 Jelonek w Jeleniewie
Kiedyś to była kultowa knajpa. Wystrój jak za peerelu: ceraty na stołach, krzesła obite skajem, jakieś wycinanki z płyty pilśniowej, świetne jedzenie. Przez okienko do kuchni można było podglądać jak pani kucharka rozbija zamówionego schabowego albo jak skwierczy podsmażany kartacz. W pierwszej sali rządzili miejscowi popijając piwo Północne, wino z kija, ale nie zachowywali się agresywnie, bo właścicielka, pani Maria, prała ścierą przez łeb. Dziś obowiązuje tam plastikowo-blichtrowy styl disko z lat 90., miejscowi nie zaglądają, a potrawy nie są już takie jak dawniej. Może to tylko złudzenie spowodowane nowym wystrojem? Owszem, omlet z owocami nadal pyszny, można też dostać prawdziwe zsiadłe mleko, ale kartacz już nie ten, już nie ten. Ale powtarzam: to może być kwestia mojego rozgoryczenia zmianami.
8 Restauracja w Gawrych Rudzie
Jest taka restauracja przy kolejce wąskotorowej. Zjadłem tam najfatalniejsze kartacze świata. To znaczy nie zjadłem, bo się nie dało. Farsz miał konsystencję mortadeli, tylko bardziej syfiasty smak. Jakieś takie czerwone to było, ale nie od krwi, tylko od jakiegoś barwnika. Wyglądało jak kebaby w nibytureckich kebabowniach: zmiażdżone coś, co ma niby być mięsem, ale nikt nie podejmuje się tego udowodnić z braku dowodów.
9 Tatarska jurta w Kruszynianach
Podczas jakiegoś festynu w Kruszynianach dopadłem do baru i wziąłem wszystkiego po jednym. Pierekaczewniki, kibiny, kartacze w rosole, można powiedzieć, że tatarski fastfud. Tak to jeszcze kartacza nie jadłem. Sama klucha taka sobie, glutowata i twardawa nieco, ale niezły farsz z wołowiny. Gotowanie w rosole dobrze wpływa na smak całości. Na co dzień w karcie restauracji są wymyślniejsze potrawy. Wtedy pewnie chcieli obsłużyć jak największą liczbę gości żeby ludziska nie chodziły głodne i nie wyżerały koniczyny królikom.
10 Bar w Płaskiej
Płaska to już prawie koniec świata: dalej tylko Mikaszówka, Rygol i Białoruś. Ale bar jest przyzwoity. To kolejne miejsce, gdzie można pokusić się o spożycie świeżej ryby z jeziora. Kartaczy tam nie jadłem, więc ten bar jest na doczepkę z powodu ryb. Bo, co więcej, na parterze budynku mieści się sklep, do którego w okolicach południa dostarczają świeżo uwędzone ryby. Ach, sielawka jeszcze ciepła od dymu! Znowu: zanim pomyślałem o focie, talerz był już pusty. Zwinne takie, czorty, czy jak?
Nie śpicie jeszcze? Zjedzcie kartacza.
wtorek, 24 sierpnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Z kartaczy słynie knajpka na Kościuszki w Suwałkach. Sama widziałam, jak ustawiają się tam kolejki i wszyscy biorą po kilka na wynos (obiad gotowy!).
OdpowiedzUsuńA kibini i czenaki smakowały mi w niedużym przybytku na drodze Sejny-Ogrodniki. Mam nadzieję, że nic się nie zmieniło...
O, co za obszerna relacja !
OdpowiedzUsuńJa Twoje kartacze Tatowe znam, bo robiłam i mam nadzieję, ze wyszły podobnie, bo nic im nie można było zarzucić...
Przypuszczam, że w tych kluskowatych, to dodają mąkę pszenną a może i jajka.
A z ubiegłorocznych wakacji najmilej wspominam cepeliny w Wilnie i kartacze w barze w... Atenach, nad jeziorem Blizno :)
Bardzo, bardzo się zrobiłam głodna. Kartacze ostatni raz jadłam chyba po maturze,w wakacje przed rozpoczęciem studiów, w Augustowie chyba, pyszne były!
OdpowiedzUsuńJa chyba nigdy nie jadlam kartaczy, chyba najwyższa pora :)
OdpowiedzUsuńRobię notatki. Dobre, warte polecenia knajpki są na wagę złota. A te tereny uwielbiam odwiedzać, a więc następnym razem wyruszę z Antoniową listą. A swoją drogą, to czasami potrafią spaskudzić tak proste jedzenie. Do tego też trzeba mieć talent.
OdpowiedzUsuńa ja czytam- no kartaczy nie znam. ale tak patrze- u mnie w regionie to pyzy ziemniaczane;) uwielbiam je.
OdpowiedzUsuńNo i piękny tekścior wysmażył Antoni! Niczym ten kartacz piękny :)
OdpowiedzUsuńNigdy na Suwalszczyźnie kartaczy nie jadłam, na kartoflaka się rzucam zawsze , ale jadam czasem dziadziowe podlaskie kartacze zwane przez Dziadzia gugałami - bossskie! I w ogóle to bardzo lubię gugały/kartacze w wersji bez nadzienia, znaczy sama klucha z ciasta, okraszone skwareczkami - pychota, tylko musi być dobre to ciasto, takie jak piszesz, że się samo rozpływa.. Ale i z mnięskiem dobrze namaryjankowanym nie pogardzę :)
I te sieje i sielawki jeszcze, trzeba usmażyć jaką bo już niedługo tego dobra, zima idzie.. Ale masz rację Tośku co do tych knajpianych ryb - rzadko się na przyzwoitą trafi - czemu?
Oj ostatnio takie rozmarzające te wpisy rzeczywiście.. :)
Anonimko, Grażka, dzięki za namiary :) O barze w Suwałkach słyszałem, ale go nie znalazłem, można prosić o szczegóły? A przez Ateny tylko przejeżdżałem, nawet nie zauważyłem baru.
OdpowiedzUsuńPatrycjo, czas najwyższy nadrobić zaległości! :) Może i chwilkę się je robi, ale efekt jest wart zachodu.
Buziaczku, to do dzieła! :) Rach ciach i gotowe!
Taaak, Lo, fakt. Przecież to trzeba się postarać, ale i talent rzeczywiście nie zawadzi. A właśnie, a propos listy, zapomniałem o rewelacyjnych pierogach i kartaczach w Smolnikach! Zaraz dopiszę do listy.
Panno Malwinno, o ile wiem, w różnych częściach Polski robi się podobne pyzy, ale albo z mięsem smażonym (brrr!), albo dodaje się mąki czy jajek. Jeśli mięsko pakuje się świeże, a ciasto składa się wyłącznie z ziemniaków - to są kartacze. Jak nie, pyzy ;) Chyba ;)
Moniko, po pierwsze dziękuję, a po drugie w rzeczy samej, należy podkreślić, że jak się zrobi małe kulki z ciasta kartaczowego, to one z samą okrasą są wyborne, albo do pieczeni zamiast kopytek albo śląskich... Do gulaszów... Chociaż gdybym miał wybierać między śląskimi, kopytkami i takimi szarymi pyzkami, to daję słowo, miałbym kłopot, bo każda z nich świetna, a każda inna.
No właśnie nie wiem, czemu z tymi rybami taki kłopot w tej części Polski. Może zbyt wysoka temperatura? Może za niska? Przecież to łatwiej: szybciej wyjąć i zabrać się za kolejną porcję, niż smażyć aż bokami wyjdzie. Taki młyn w Białobrzegach. Duży wybór ryb, łowionych nieopodal, a jak podadzą, to takie chrupiące frytki, słone, suche. Ja bym tak nie umiał, z czego się zresztą cieszę.
Wspomniana najlepsza suwalska "kartaczownia" to zapewne Snack Bar, na Kościuszki, w pobliżu Urzędu Miasta, naprzeciwko parku Konstytucji 3-go Maja. Chyba, że chodzi o inny bar, gdzie też podają kartacze, niewiele dalej.
OdpowiedzUsuńAż zgłupłam, to nie jest to samo co pyzy? Bo kartaczy nigdy nie jadłam a pyzy to i moja babcia robiła, przepyszne i coś mi się we łbie kołacze, że no właśnie surowe tarte ziemniaki i gotowane...
OdpowiedzUsuńa w ogole to dlaczego kartacze nazywaja sie kartacze?
OdpowiedzUsuńDzięki, Kasiu, za info. Teraz już będę wiedział.
OdpowiedzUsuńMagento, klucha jest klucha, nazywać każdy może jak chce. Jednak kiedy w cieście są tylko ziemniaki, a w środku surowe mielone mięso, taka klucha zyskuje prawo noszenia zaszczytnego miana kartacz ;) A tak poza tym to ja nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, ja tu tylko bazgrolę po blogu :)
Johano, komuś się pewnie skojarzyło, że tak jak kartacze-bomby były pudełkami wypełnionymi prochem, tak kartacze-pyzy są takimi bombowymi kluchami, tylko że nadzianymi mięchem.
Wielkie, wielkie DZIĘKI Dobrodzieju za te przecenne informacyje. Kartacze to zacna potrawa, która w tamtym roku robiła furorę na Festiwalu Smaku w Grucznie. Kolejka stała po nie non stop przez dwa dni.
OdpowiedzUsuńA artykuł - jeśli pozwolisz w całości skopiuje sobie do swoich zbiorów.
Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam
Bareya dobrze prawi, sa to Tosku informacje na wage zlota! Czyli w Sieji nie jest zle, to uspokaja, bo rozumiem, ze w miare poprawnych kartaczy sprobowalam po raz wtory, a kiszka rzeczywiscie mieli tam przednia. Ze na Tatkowe kartacze trzeba sie wprosic, to nie mam watpliwosci :)
OdpowiedzUsuńPS. Wiesz Tosku, ja sobie juz dawno odpuscilam pisanie recenzji, kazda polecana przez Maklowicza knajpa w Krk to IMO jakas lipa, albo tam nie umieja gotowac, albo ja sie nie znam, albo za bardzo wybrzydzam. Czest najlatwiej zalozyc mi, ze sie na zarciu nie znam, ale poza (w najlepszym wypadku) przecietnym jedzeniem zazwyczaj dochodza takie kwiatki w postaci jakosci obslugi, ze leb odpada ;)
Powiem szczerze, ze zawsze mi lzej na duszy gdy czytam innych food blogerow, ktorzy dochadza do podobnych wnioskow. Co jest z polska ryba nad polskim jeziorem nie pojme nigdy (pisalam o tym przy okazji fish&chips rok temu), jak mozna spieprzyc danie ktore sklada sie z panierowanego kawalka rybiej tuszki? Wydawalo mi sie, ze 5 lat temu odkylismy raj na ziemi, Gospodarstwo Rybackie w Augustowie, nistety w tym roku ryba smakowala kapke gorzej, ale i tak IMO miejsce warte polecenia! Uff, sie rozpisalam...
Bareyo, podziękowawszy za dobre słowo. A bierzta, co chceta, kumie ;)
OdpowiedzUsuńBuruuś, czy na wagę złota to nie wiem, bo przecież każdy ma inny gust, inny smak. Pewnie są i tacy, którzy lubią jak ciasto jest właśnie twarde. No, ale i mnie samemu ta pisanina się przydała, bo wyszło na to, że niby kraina kartacza, a jednak mogłoby być ciut lepiej, zwłaszcza w takich kluczowych miejscach jak Sejny. Wcale nie jest tak, że gdzie nie zajedziesz, tam wyborne kluchy.
Basia, to co nimi kieruje, że polecają takie sobie miejsca? Może dostają abonament na obiady domowe? ;) Albo może jak wchodzi taki jeden z drugim, to z zamrażarki wyciągają full wypasione wersje zamówionych dań i prędziutko szykują specjalnie dla nich w mikrofali z napisem "VIP only"? :D
Apropos ryb nad jeziorami, trzeba by założyć jakąś grupę nacisku i wysłać tam P.B. i R.M. żeby uczyli, jak się robi rybę. A nie, R.M. nie, bo popsuje ;)
A to gospodarstwo rybackie to nie jest po prawej stronie jak się wyjeżdża na Suwałki?
To prawda, ze kazdy z nas lubi co innego, ale wiesz zazwyczaj wiekszosc z nas wybierze miekkie ciasto na pierogi, a nie takie jak podeszwa :)
OdpowiedzUsuńA wiesz Tosku, moze z tymi polacajacymi knajpy jest tak, ze wiekszosc restauraci/barow/knajp jest niewiele warta i jak juz musza cos wybrac, to wybieraja? Z tym "VIP only" jest cos na rzeczy, klient w garniaku za 40zl to nie to co babka w lnianej bluzce :)
Rzeczone gospodarstwo rybackie jest przy Turystycznej 7, nieopodal hotelu Lesnik :)
Ale słuchajcie - czy z tego wynika że nie ma u nas dobrych knajp? Bo wnioskuję że oni jednak wybierają ich zdaniem najlepsze? Czy po prostu PB i RM do tych dobrych nie trafiają?
OdpowiedzUsuńTośku, ktoś pytał o nazwę kartacze - z tego co mi wiadomo to ona od kartochli pochodzi, budowa jak 'sękacz' - sękacz 'ciasto z sęków', kartacz 'kluch z kartochli'. Ale mogę się mylić :-)
Hehe, Buruu, święta prawda :) Tak, to o tym miejscu opowiadał mi sąsiad. Mus zajechać.
OdpowiedzUsuńA może PB i RM bywają w tylu knajpach, że się im myla? ;) Moniko, w kwestii źródłosłowu Litwinom wierzę bezgranicznie. W końcu to oni są właścicielami tego genialnego przepisu, niech oni decydują, skąd pochodzi nazwa, choćby i polska. A w broszurce, którą tu niedługo będę cytował (jak się w sobie zbiorę i wyjdzie mi z głowy leniuchowanie), podają etymologię taką, jak przedstawiłem powyżej. Choć początek rzeczywiście by pasował. No bo z sękaczem to wiadomo, sękaty. Zresztą, jak by to brzmiało gdyby było w oryginale: baumkuchen... Fuj ;)
Kartacze... poezja smaku w mało wyrafinowanej formie;) Uwielbiam:)
OdpowiedzUsuńAntoni, bo ten bar w Atenach jest z boku od głównej drogi, trzeba skręcić nad jezioro. I nie codziennie są tam kartacze, my się załapaliśmy w sobotę :)
OdpowiedzUsuńNo i to jest najciekawsze, Nivejko. Wygląd mało francuski, że się delikatnie wyrażę, a smak poetyczny zaiste!
OdpowiedzUsuńA widzisz, Grażka, to teraz nie przejadę mimo :) Noo, kilka nowych adresów już mam :)
Ale bym se porejzowała po tych gospodach! A z Antonim to nawet ten kunicz bym opyliła...
OdpowiedzUsuńPrzyznać muszę, że żaktaczy jeść okazji nie miałem. Ale zapowiadają się smakowicie i spróbować muszę!
OdpowiedzUsuńRany, "cojagodom" jak to zwykł mawiać mój śląski kolega. "żaktaczy" to oczywiście miało być "kartaczy" :-)))
OdpowiedzUsuńJa rowniez polacem Snack Bar (nazwa odpychajaca, ale sie nie zrazac!) na Kosciuszki w Suwalkach - pyszne kartacze - mieso dobrze doprawione, a co najwazniejsze - ciasto miekkie, nic z twardego, rozpada sie pod delikatnym naciskiem widelca. Wszystkie kartacze sa "dzisiejsze", wlasciciel po prostu zamyka knajpe, jak sie kartacze koncza (tak wnioskuje po nieregularnych godzinach zamkniec). nie probowalam u nich nic innego (o kartaczach caly czas snie i marze, bom aktualnie z daleka, wiec jak tylko mam okazje, to jem je do oporu), ale slyszalam, ze i kiszka dobra i babka ziemniaczana. Takze naprawde z czystym sumieniem polecam Snack Bar, juz tu jedna kolezanka podala dokladny adres. Slyszalam tez, ze dobre kartacze daja w barze ABRO na trasie suwalki-augustow (blizej suwalk), tu z kolei moj znajomy sie zaopatruje, ale ja nie probowalam jeszcze. ale my oboje suwalczako-augustowiaki, wiec chyba sie na wyrobach ziemniaczanych znamy, nie?:) a w jelonku dawno nie bylam, ah dawno... pamietam te ceraty jedynie :) choc jedzenie, ktore jadlam niedawno na weselach ze jelonkowego cateringu bylo b. smaczne!
OdpowiedzUsuńMamamarzyniu, to ja się polecam. Może kiedyś się zrobi zlocik i pociąga po knajpach...
OdpowiedzUsuńKuba, ale to nadrabiaj zaległości czym prędzej, bo warto jak nie wiem i co!
Ooo, to teraz już będę wiedział, co i jak w Suwałkach. Nazwa rzeczywiście taka se, ale najważniejsze jest menu. Oj, chyba przyjdzie przejechać się na kochaną Suwalszczyznę! A właśnie, w Abro kartaczy jeszcze nie jadłem. Zatrzymuję się tam często, bo dają proste, dobre, świeże jedzenie i biją rekordy w prędkości podania zamówienia. No to mam dwie miejscówki do obcykania ;) Z Jelonkiem nie zaprzeczam, to może być efekt rozżalenia z powodu zmiany wystroju.