Pokazywanie postów oznaczonych etykietą grzyby. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą grzyby. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 6 maja 2010

Faszerowane pieczarki

















Przekąska bez przepisu — z tego, co było w lodówce. Ale że smakowita, to tu zapodaję ażeby o niej pamiętać jak znoweś z pólka wracawszy natknę się na takie niebrzydkie grzybki. A nie, widać chyba, że coś ja tu przyciemniam: przecież one, te pieczarki, zdaje się jeszcze nie rosną, co nie? No dobra, w gieesie kupiłem, bo przecena była.

Składniki:
4 spore pieczarki,
2 gałązki selera naciowego,
1 cebula,
4 małe plasterki boczku,
pół opakowania fety,
opakowanie serka topionego,
1/2 szklanki mleka,
curry, sól, pieprz, cząber.

[Listonic]

Plasterki boczku (szynki, kiełbasy; oczywiście z mięsa można zrezygnować) podsmażamy lekko na patelni, po czym układamy je na dnie kapeluszy, z których wyjęliśmy trzonki. Odjęte trzonki siekamy, podobnie jak selera i cebulę. Podduszamy na niewielkiej ilości oliwy z cząbrem, pieprzymy. Solimy ażeby szybciej puściło sok. Kiedy płyn odparuje, napełniamy grzyby masą warzywną i układamy po kawałku fety i sera topionego. Ser można dodać na patelnię podczas smażenia , wtedy wytworzy się sos, ale ja chciałem sprawdzić, czy te fetopodobne wyroby, które kupuje się w sklepach, rzeczywiście się nie rozpuszczają. No, przestały się rozpuszczać. Kiedyś się rozpuszczały, czort. Może wtedy były jeszcze z mleka... Niezadługo powyrastają nam macki i dodatkowe odnóża. Będziemy myśleć, że to ewolucja, a to będą polepszacze z poprawiaczami i E-cośtam.

Pieczarki wstawiamy do piekarnika do zapieczenia i bierzemy się za sos, bez którego moje życie byłoby... no, mniej serowe. Dlaczego ja go jeszcze nie wklepałem jako oddzielnego przepisu, to i nie wiem. Nie musiałbym po raz siedemdziesiąty się powtarzać. No więc w garnku podgrzewamy mleko, wrzucamy resztę sera i mieszamy. Kiedyś to wystarczyło, teraz trzeba zblenderować. Dodajemy curry i mamy piękny, pachnący sosek do zadań wszelakich. Można dać też pleśniaka dla wzbogacenia aromatu.

Pieczarki układamy na talerzu, dodajemy resztę pysznej masy warzywnej, polewamy sosem i już mamy świetną przekąskę, którą dla spokoju sumienia możemy nazwać lekkostrawną i prawie pozbawioną kalorii. Ja pozwoliłem sobie na zrobienie z sosu takiego długaśnego robaka, bo ostatnio wszystko, co półpłynne przepuszcam przez Decopena, którego wygrałem w konkursie u Kuby. Jak widać, jak się nie ma manualistycznych uzdolnień, najlepiej nie decopenować nic, ale tak mnie to mazanie bawi, że ciągle coś maluję. Z pozdrowieniem.














A nie, jeszcze nie koniec. Na zakończenie mam prośbę do osoby lub osób, które wchodzą na mojego bloga z IP 212.106.177.xx (zgłasza się jako AM w K.; nie piszę dokładnie, bo kto stamtąd wchodzi, ten się domyśli). Co minutę, półtorej następuje przeładowanie strony, co skutkuje zliczaniem dodatkowego tysiąca wejść dziennie przez system statystyki odwiedzin. Czegoś nie wierzę, że to jakiś fanatyczny wielbiciel z taką niecierpliwością czeka na kolejny wpis. A wiecie, ja lubię popatrzeć, z jakich stron ludzie włażą do mnie. Na ten przykład że w Guglach wpisują "plon z hektara czosnku", "grzebanie w dupie" (tak, tak) albo "bałakanie z popultaniem", Gugle im pokazują różne strony, a oni wybierają Gotowanie na gazie. I te najzabawniejsze wyniki ja zapisuję i kiedyś się z wami nimi podzielę, bo niektóre są zaskakująco absurdalne, więcej jeszcze, niż te moje bajania. No i tego, jak co chwila na liście mam kolejne wejście z jednego IP, to żeby wyhaczyć cokolwiek, musiałbym nie odchodzić od mojego komputerka, a sami rozumiecie, że to spory wysiłek tak dymamo napedałowywać ażeby elektryfikacji do akumulatorków komputerkowych narobić. To ten, tego, ja by wolałem żeby tego pikania nie było, a jak kto niecierpliwi się, niechaj napije się śliwowincji. Czego i sobie życzę. Śliwowincji, nie niecierpliwości.

O, i tak to. Ostańcie się w spokoju, moje wy rydzyki rumiane. Ups, co ja gadam, co ja gadam, jakie rydzyki?! Ooo, teraz to w wynikach szukania bedą wejścia od włóczkowych czapuń i jak one poczytają, co tu się opowiada, i że ze śliwek Maciaszczyk nie kompot robi, to jak nic odbędzie się protestancja przed moją chałupą i będę musiał dziadźkową flintę ze stryszku wyciągnąć. Czego nie życzę nikomu, bo zamek wylata.

środa, 21 kwietnia 2010

Sałata ze szpinaku, pieczarek i smażonej kiełbasy

















Kochani moi sąsiedzi oraz mieszkańcy całego gliniewickiego powiatu. Żebyście jedząc obiad nie zakrztusili się suchym chlebem z salcesonem, będę wam tu czasem pokazywał proste przepisy ażebyście jakoś urozmaicili swoją dietę. Wiecie, warzywa, owoce, kurze łapki i takie tam. Mówi się, że nie tylko zwierzęta parzystokopytne wcinają trawę, ale że człowiek też może. Czy trawi, to tego już nie wiadomo. Na wszelki wypadek wolę nie ustosunkowywać się do tej tezy, bo jak za jakiś czas wszystkim zaczną rosnąć ratki i ogony to będzie na mnie, ale takie potrawy z żarciem dla królików fajnie wyglądają i mogą stać na stole dla ozdoby, a potem dacie je chomikowi. Pamiętajcie, wdzięczność chomika droższa pieniędzy.

Będą się pewnikiem ze mnie śmiać w całej blogostrefie, że ja tu takie durnoty wypisuję, bo ludzie na blogach to mają takie cudeńka, że hoho!, ale nie mogłem już patrzeć jak się zapychacie tą kaszanką i tłustym boczkiem. Od czegoś trzeba zacząć, więc na razie prościuśkie dania, a o frykadelkach pogadamy po żniwach jak nauczycie się odróżniać szpinak od brokuła. Wprowadzić muszę trochę uświadomienia żeby dla mnie wstyd nie było przed światowymi ludziami. Nazwałem to Koszelewski Uniwersytet Kuchenny, co się skraca KUK.

Na początek sałatka ze szpinaku, który jest zdrowy i niezwykle smaczny. U nas w gieesie bywa hiszpański, młody, ale nie tam, gdzie dobre tanie wina stoją, to i mogliście go nie zauważyć. Oo, tego szpinaka to można wcinać z samą oliwą i sokiem z cytryny. No, szczypiorku dodać nie zawadzi, a jak znajdziecie trochę pieczarek od krów z pola wracawszy, to i pieczarek. Kiełbasy podsmażanej można dać też żebyście szoku nie przeżyli, i sałatka gotowa.

Składniki
25 dkg szpinaku,
25 dkg pieczarek,
10 dkg najzwyczajniejszej kiełbasy,
czerwona cebula,
szczypiorek,
tymianek,
2 łyżki ciemnego sosu sojowego,
oliwa,
sok z cytryny,
sól, pieprz.

A nie zapomnijcie umyć i osuszyć szpinaku. Pieczarki kroimy na ćwiartki i wrzucamy na bardzo mocno rozgrzaną suchą patelnię. Smażymy na podwójnym gazie żeby zdążyły się zrumienić zanim puszczą sok. Kiedy jeszcze suche, ale już przyrumienione, dolewamy sosu sojowego żeby dał słoności, koloru i skarmelizował się.

Zdejmujemy grzyby, wlewamy kapkę oliwy (no dobra, póki co możecie dać łyżkę smalcu kaczego) i nadal na bardzo silnym ogniu podsmażamy pociętą w piórka cebulę. Chwilkę dosłownie, żeby pozostała chrupiąca a straciła ostrość. Z minutkę.

Teraz kiełbasa. Robimy z niej chrupiące ciasteczka.

Koniec bliski, ale jakże spentankuralny. No dobra, normalny, ale trzeba promoncję uskuteczniać, czy nie tak, co? Do miski wkładamy szpinak, pieczarki, kiełbasę i cebulę, posypujemy posiekanymi szczypiorkiem i tymiankiem, polewamy oliwą, sokiem z cytryny, troszkę solimy, pieprzymy. Na zdjęciu nie widać ziół, bo to zdjęcie produkcyjne. Kiedy skończyłem robić tę sałatkę, wypadł obiektyw z mojej Smienki i nie mogłem zrobić ostatecznej wersji dania. A że znikło szybko jak Szuwaśko kiedy flaszka się skończy, to i sami rozumiecie.

No to ten, wysypiajcie się żebyście nie mieli zapuchniętych oczu, i nie jedzcie tyle pasztetowej.

czwartek, 25 marca 2010

Tatowe biesiady: Kulebiak

















Myśleliście może, że to szarlotka? A to kulebiak — taki pieróg. Można go robić z różnymi farszami: z mięsem, z rybą, z warzywami. Na Podlasiu, a pewnikiem także w innych regionach naszego oszałamiająco pięknego kraju, kulebiak z kapustą i grzybami był tradycyjnym, obowiązkowym gościem na wielkanocnym stole. Trochę o tym zapominamy, a szkoda. A więc, ponieważ Wielkanoc coraz bliżej, przedstawiamy kandydata na talerze, mistera sytości przez delikatność, profesora aromatyczności stosowanej, drożdżowego miszczunia. Przed państwem kuuu-leeee-biaaaaaak!

Składniki
Nadzienie:
80 dkg kapusty kiszonej
3—5 dkg grzybów suszonych
5 dkg cebuli
3 dkg tłuszczu

Ciasto:
25 dkg mąki
2 żółtka
1 jajo, sól
2 dkg drożdży
łyżka cukru
3—4 łyżki śmietany
7 dkg masła
2 dkg masła do formy.

[Listonic]

Jak dobry to pieróg, wie każdy, kto go kosztował, a kto nie kosztował — niech se czym prędzej zrobi. Tym razem tatko wykonał nowopoznaną wersję ciasta, drożdżowo-kruchą. Dodatek masła sprawia, że jest ono delikatne, pulchne, nie takie gęste jak drożdżowe.Od zwykłego drożdżowego różni się tym, że każdy chce kawałek z brzega żeby było więcej ciasta.

Grzyby namoczyć, umyć, ugotować wyjąć z wywaru, posiekać. Cebulę obrać, drobno posiekać, usmażyć na jasnozłoty kolor,dodać kapustę, posiekane grzyby z wywarem, smażyć pod przykryciem, aż kapusta będzie miękka. Doprawić pieprzem, cukrem, ewentualnie maggi.

Blachę wysmarować masłem, posypać mąką. Drożdże rozmieszać z cukrem, zostawić na 2—3 minuty. Mąkę przesiać,włożyć masło, posiekać nożem, dodać całe jajo, 2 żółtka, szczyptę soli, rozczyn z drożdży i śmietanę. Ciągle siekać nożem, a następnie wyrobić na jednolitą masę.



















Rozwałkować w prostokąt odpowiedni do formy, nałożyć nadzienie, skleić ozdobnie. Nawet jeśli w cieście zrobią się dziurki, nie jest to powód do szukania żyletki. Można przed rozwałkowaniem zostawić sobie grudkę ciasta, którym uzupełni się rozdarcia.














Postawić w ciepłym miejscu. Gdy ciasto podrośnie, posmarować rozmąconym jajkiem i wstawić do dobrze nagrzanego piekarnika. Piec około 1 godziny. Upieczony zrumieniony kulebiak wyłożyć na półmisek, podzielić na porcje i w ciszy, w gronie rodziny lub przyjaciół, pod szklaneczkę czego dobrego kontemplować jego staropolski smak.














Oj, dobre!

To była normalna wersja przepisu. Poniżej wersja dla poczochranych. 

Runda pierwsza: Ciasto usieczone, ale knuje
W czerwonym narożniku trener Drożdż naradza się przez kilka minut ze swoim pomocnikiem Cukrem, bo ubiegłoroczny triumfator tutrnieju, Mąka Pszenny czegoś się sypie. Przesiewają informacje, wnikają w psychikę swojego podopiecznego i konstatują, że bez fizjoterapeuty, Masła Ześmietany, nie obejdzie się. Mąka się opiera, ma inną strategię na pojedynek, na szczęście masażysta, pan Nóż Blacha-Kuchenny łagodnie, lecz stanowczo namawia Mąkę na masaż. O dziwo, masaż odnosi świetny skutek, ciało zawodnika nabiera sprężystości, mięśnie nie są już takie zbite, mistrz nie jest już rozlazły, a bardziej pozbierany i ogólnie wypasiony. Czyżby uwierzył w sukces?

Jeszcze tylko dodatkowy masaż Jajkiem. Intendent Śmietana wachluje błyszczące od wysiłku ciało Mąki, a trenerzy Drożdż i Cukier udzielają ostatnich wkazówek. Żeby tylko za bardzo nie zamieszali mu w głowie.

Runda druga: Kapusta garuje i się sposobi
Przenosimy się do narożnika niebieskiego, gdzie pręży czuprynę mistrz wagi lekkiej, ale wielki zadziora, postrach blokowisk oraz niemieckich bazarów i garów, Kapucha „Czort” Kiszony. Jego trener, zasłużony dla boksu partyzanckiego pan Grzyb, choć zasuszony, jednak wciąż niezły prawdziwek, spocony z wysiłku, z emocji aż się polał wodą z cebrzyka. Na szczęście nieco zmiękł i już tak nie trzeszczy, więc do pracy może przystąpić masażysta ekipy, Olej Rzepacki. Drugi trener, Cebula Chlip, dwoi się i troi, a nawet pięciorzy. Wszędzie go pełno, ciągle wykrzykuje założenia taktyczne. Ostry gość. Wyskakuje poza ring, nie przerywając jednak perory. Do gorącej dyskusji dołącza się, choć mokry, pierwszy trener i wszyscy razem burzliwie naradzają się. Niestety, nie słyszymy, o czym rozmawiają, bo przykryli się ręcznikiem. Coś mi tu śmierdzi. A nie, to Cebula się piekli. Ale ale, nie rozumiem, co się dzieje, do rozmowy przyłącza się pomocnik trenera Mąki, Cukier! Czyżby jakieś machloje? Zawsze mówiłem, że ten Cukier to jakiś szemrany typ.

Runda trzecia: Klincz, czyli szczepa
Rozpoczyna się walka. Zawodnicy mierzą się wzrokiem. Kiszony, jako że jest mocno rozgrzany, natychmiast próbuje ataku ze znienacka, jednak Mąka jakby tylko na to czekał. Rozpłaszcza się na ringu próbując się weń wtopić, czeka aż Kapucha z całym impetem przypuści atak i, niebaczny na okrzyki trenera Grzyba gdzieś spomiędzy włosów swojego przeciwnika, jednym ruchem zakłada mu piekielny chwyt. Proszę państwa, co za emocje, Kapucha dosłownie zniknął w objęciach Mąki, ale nie jest to uścisk przyjacielski, o nie! Coś tam popiskuje, syczy, zawodnikowi z niebieskiego narożnika chyba nawet coś pociekło, ale nie poddaje się, jeszcze próbuje wyjść z tego zwarcia, choć są to już chyba tylko próby pro forma. Massakra!














Temperatura spotkania cały czas rośnie, widownia podgrzewa nastroje zgrzytając sztućcami i wznosząc okrzyki „na-stół-go” mając oczywiście na myśli, że Mąka powinien rzucić Kapuchę na deski, co byłoby fantastycznym zakończeniem pojedynku. Ale popatrzmy, coś tam się dzieje, Mąka poczerwieniał z wysiłku, jego mięśnie stwardniały, czyżby Kiszony podjął próbę wyjścia z uścisku? To już jest jazda na najwyższych obrotach! O k...piiiiik, trochę się zapiekli.

Runda czwarta: Nokaut przez rozkosz (koniec marzeń o obojętności)
Chyba zbliżamy się do końca tych pasjonujących zmagań. Do akcji przystępuje zblazowana część publiczności. Oto przed nami wielbiciele kuchni molekularnej, którzy nigdy na raz tyle jedzenia nie widzieli. Myślą, że to jakiś ogromny magazyn wojskowy, bo przecież jedna porcja obiadowa potrafi zgubić się pod paznokciem. Za nimi miłośnicy jedzenia, na które się patrzy, a nie je, którzy dotąd sądzili, że ziemniaczki robi się ze styropianu. No i oczywiście zagorzali mięsożercy. To ci, którzy nie jedzą niczego, co kiedyś samo nie biegało. Przyznajmy, piękne są ich stroje w rozmiarach plandeki, to robi wrażenie! Ach, przepraszam, nie zauważyłem, liczna reprezentacja wymoczonych fascynatów anoreksji schowała się za wiaderkiem. Cóż to, przecierają oczy, że żywność to nie tylko trawa i szczaw! Chwileczkę... tak, wóz, słyszę cię wyraźnie... proszę państwa, otrzymałem informację, że szczaw nie, bo ma w sobie coś, czego nazwy nie umiem powtórzyć.

Nie-prawdo-po-dobnee, jak oni wszyscy się opierają, jak się wzdragają, tu i ówdzie widać próby ucieczki, ale peleton jest bezlitosny, w końcu dlaczego ktoś miałby mieć lepiej. Służby porządkowe siłą przymuszają opornych do otwarcia ust i wpychają im wspaniałe, kruche, delikatne ciasto z kapustą... Co ja widzę?! Proszę państwa, to jest coś niesamowitego! Oniemienie! Wszyscy są zdezorientowani, wygląda na to, że im smakuje! Jeden, drugi, a tam, proszę tylko spojrzeć, cała grupa zblazowanych testerów wyrywa ochronie widelce z dłoni i zaczyna domagać się więcej! Przedstawiciel mięsożerców w walce o spory kawałek miota anorektyczką, która w locie próbuje jeszcze chwycić kawałek ciasta. Drodzy słuchacze, to jest nookaaaut!  Tego jeszcze w kompleksie Piekarnik Arena nie było. W czwartej rundzie Kulebiak Kapuściak wygrywa przez zdruzgotanie kubków smakowych.

Po tych emocjach musimy ochłonąć. Najlepiej przy reklamie na nutę ludową. Zostańcie państwo z nami.

  Tyrdrydindrildriri! Reklaamaaa. Trindyndrylindry!
 
  Łoj dana, łoj dana, rzecz to niesłychana, 
  Maciaszczyk pracuje od nocy do rana. 
  Pracuje, pracuje, drożdży nie żałuje, 
  jak mu się zapieni, pięknie zdestyluje. 
  Hej hej! Hajda! 
  Wnet się gąsiorkami piwniczka napycha, 
  świat cały się cieszy, woła „Pycha, pycha”! 
  Hej, hej, hola!
  Koszelewska śliwowincja. Niech się łosie pochowają.
  
  Tyrdrydindrildriri! Reklaamaa to byłaa. Trindyndrylindry!

I ty możesz mieć taką reklamę. Zgłoś się do Studia Antonio&konsortes i złóż zamówienie. Koszt to tylko litr gazu do kucheneczki gazowej. Uwaga, promocja! W przypadku przedpłaty do chałupy, litra rozwala się zaodraz pod słoninkę.

piątek, 18 grudnia 2009

Król zimy bigos w roli słodziaka















Ech, lubię ten rodzaj jedzenia, które im dłużej obrabiane, podgrzewane, tym coraz lepsze i coraz większa ślinka leci żeby już, szybciej, niech się rozmraża! W zimowy wieczór kiedy zza okna izby dobiega zawodzenie wichru a w piecu huczy ogień, nie masz jak miska parującego tygodniowego bigosu. Tak się robi przytulasto, bezpiecznie... O, bigos to potęga, ale najlepiej tę potęgę pokazuje po kilku dniach podgrzewania, przymrażania, odgrzewania, może czasem przywarcia do dna garnka, że i lekkiego przypalenia dozna, a konsystencja robi się atłasowa, a aromat gęstnieje, a w brzuchu burczy na samą myśl...

No no, bo się tu rozwojażę. Bigos najlepszy jest na gęsinie. Nie wiem, na czym to polega, ale na innym mięsie nie taki dobry on jest. Do tego skrawki mięsa gęsiego, wieprzowego, wołowego, dziczyzny jeśli jest, kawałki kiełbasy, suszone grzyby, śliwki albo żurawiny. Tym razem, ponieważ miałem korpusik gęsiowy, dodałem żurawinek właśnie i powstała wersja słodkawa dla łasuchów, i delikatna w smaku, bez drapieżności, którą potrafi czasem mieć. Lubię robić bigos, bo to potrawa ze swadą i nawet robi się go z błyskiem w oku. Taki kuchenny zawadiaka.

Składniki
kości gęsi,
pałka podlejszej kiełbasy,
mięso różnego rodzaju,
1 kg kiszonej kapusty,
3 cebule,
2 małe puszeczki koncentratu pomidorowego,
3 garści suszonych grzybów,
2 garści żurawin,
5 ząbków czosnku,
kminek, cząber, tymianek, sól, pieprz.

Najpierw wywar. Najlepszy będzie korpus gęsi z końcówkami skrzydeł i szyją, bo resztę upieczemy na święta albo z okazji że sąsiad przyjszedł. Robimy ciemny bulion. Ciemny bulion powstaje przez solidne przypieczenie kości i długie, powolne gotowanie. Temperatura w piecu na maksa, wrzucamy kości i pieczemy aż zbrązowieją (lubię dorzucić listki laurowe, ziele angielskie i kilka gałązek tymianku, bo zapach robi się kosmiczny). Jeśli nie jedliście jeszcze gęsich żeberek, to jest odpowiednia chwila. Po porządnym przypieczeniu te małe kostki stają się chrupiące i kruszeją. Trochę sólki i mamy ekstraśne czipsy.

Po upieczeniu kości wkładamy do garnka z dużą ilością wody, wlewamy wytopiony płyn, dokładamy liść laurowy, ziele angielskie, ziarenkowy pieprz i gotujemy kilka godzin na minimalnym gazie. Potem wyjmujemy wszystkie stałe składniki i odparowujemy aż zostanie litr gęstego, silnie pachnącego wywaru.

Na patelni krótko, ale intensywnie przysmażamy cebulę. Jeśli brzeżki gdzieś tam zbrązowieją, to i lepiej. Do garnka z bulionem wkładamy cebulę, suszone zioła, pociętą kapustę i powolutku gotujemy do miękkości. Oczywiście można dodać też surowej kapusty, jak kto lubi.

Kiedy kapucha miękka, dodajemy obskubane z gęsi mięcho, inne mięsa (ja miałem tych mięs całą kupę, bo od razu napiekłem więcej kości żeby zrobić też zwykły bulion, który po odparowaniu poporcjowałem w plastikowych kubeczkach i zamroziłem na zaś), kiełbasę, grzyby, żurawiny, koncentrat pomidorowy, posiekany czosnek, suszone zioła. Dusimy to jeszcze z pół godzinki żeby się wszystko dobrze zmieszało, i ziuch na mróz.

Następnego dnia przynosimy garnek, czyścimy z czapy śniegowej i powolutku, na małym gazie rozmrażamy. Podgrzewamy z pół godzinki i z powrotem na dwór. Tylko stawiajcie daleko od chlewika żeby wam warchlaki obiadu nie wyżarły.

Po kilku dniach konsystencja ujednolica się i tylko grzyby się pysznią, a żurawiny puszczają oko. Płyn całkowicie wchłania się w składniki i oto mamy najlepsze, co można wyczmonić przy użyciu kapuchy. Ba, to w ogóle jedno z lepszych jedzeń. Lubię, lubię! Do zobaczenia się z państwem.

czwartek, 8 października 2009

Pożegnanie z kurkami

Nie, nie, kurek i kogutka nie sprzedałem; jak chodzili po gumnie ziarka wydziobując, tak chodzą. Ma się rozumieć, teraz akuratnie to nie, bo noc święta. Kurki że grzyby takie niby. Lubię ja je okrutnie, jak wszystkie grzyby zresztą. Wrrróć! Jak wszystkie grzyby, które można jeść więcej, niż raz.











Pałąkowa przyniosła dla mnie pozawczoraj pół łubianki tych pomarańczowych pyszności. Mówiła, że ohohoo, może być, że to ostatnie latoś. Zobaczymy. Póki co, że ich sporowato było, najwpierw z makaronem były one i sosem serowym, jako że Wegetarinka mnie zainspirowała. Sos zrobiłem ciut inny, taki jak ostatnio lubię: mleko, ser topiony, ser spleśniały, rozmaryn (a jakże!), pietruszka, czosnek, cebula. Trochę speniałem, że ser zagłuszy cudowny aromat kurek i – jak widać na focie – zrobiłem go na gęsto ale niewiele. Okazało się, że niesłusznie się strachałem. Były sery, był rozmaryn, a kurki były też, i nie za mało. Na wszelki niespodziewany wypadek popiłem ja lekkuchno te grzybki szklaneczką albo i dwiema śliwowincji jeszcze ciepłej prosto od już wy wiecie, kogo. Bo to, gąski i gąsiorki wy moje puchate, lepiej prewencję uskuteczniać jest, niźli potem po szpitalach latać jak się tam między te kurki szatan dostanie, psia jego mać.













Na deser to już klasycznie: masło, kurki, na talerzu sól i tyle. Oj, dobre!

O, i tak to było. Zapamiętać mus smak tych kurek na okoliczność że może już nie trafią się. Zakurkowany, oddalam się w piernaty. Jutro zapodam kolejny odcinek telenoweli „Tatowe specjały”: Placki ziemniaczane z mięsem, z sosem z tegorocznych suszonych grzybów. Olaboga, to uczta dopiero! Niech kurki będą z wami.

czwartek, 10 września 2009

Omlet z kurkami














Podziwiałem miłe okoliczności przyrody razem z Radziulisem Czesławem, Ancioszko Stanisławem i Bondarukową Wandą, która nawiedziła nas w drodze na targ w Jeleniewie, pamiętacie, pisałem ja dla was o tym. Pewnego wieczora, tak gdzieś koło 14 godziny rozmyślaliśmy my, co nazajutrz spożywać będziem, a kurków my nazbieraliśmy tego dnia jak po wioskach chodziliśmy i rozpytywaliśmy, kto tu dobrą śliwowincję wyrabia. Przypomniało dla mnie się zaraz, że kiedyś na jakimś miłym blogu znalazłem świetnie wyglądający omlet z kurkami. Czort, nie zapisałem adresu. Tak za mną ten omlet chodził, że nie zdzierżyłem i następnego dnia wstałem o świcie, zadałem kurkom (ale tym dziobiącym, a nie grzybom; zadawanie ziarna grzybom byłoby przejawem, że coś pod kopułą nie bangla, co nie?) i świnkom, które tam ze sobą zabrałem w przyczepce, i przystąpiłem do przyrządzenia śniadania dla moich przyjaciół. Znalazłem kilka przepisów na omlet, nawet obiecujący z bułką tartą, albo takie ze samych jajec. Jakoś mi nie leżały, a omlet Agi zostawiam na specjalną okazję. Poszedłem do budki i poprosiłem drogą telefoniczną moją sąsiadkę Pałąk Halinę żeby do kajetu mamuli zajrzała. Jeśli nie pamiętacie, to tataj gadałem ja dla was o tym kajecie. Trochę tam niewyraźnie pisało, bo kartka silnie zatłuszczona była, ale wykoncypowali myśmy, że stało tam „szczypta soli”, a nie „12 kg łoju krowiaczego”. Nawet jeśli my aszybkę popełniliśmy, to i tak dobre to smakowo wyszło, jejbohu.

Składniki:
5 jajek,
1 albo dwie łyżki mąki,
pół szklanki mleka,
po pęczku szczypioru i koperku,
1/2 kg kurek,
4 plastry wędzonego boczku,
2 cebule,
2 ząbki czosnku,
tymianek, sól, pieprz.


Bełtamy jajca, mleko, mąkę, po garstce koperku i szczypiorku, przyprawiamy. Wlewamy na patelnię i smażymy pod przykryciem na małym gazie, bo jeszcze rano. Kiedy spód już usmażony i zaczyna się brązowić, zdejmujemy pokrywkę i wstawiamy z patelnią do pieca (grzałka od góry). Czekamy aż się omlet zetnie z wierzchu, ale nie przyrumieni – będzie uroczo żółciutko-zielony.

Na patelni podsmażamy pokrojony w kostkę boczek, dodajemy posiekaną cebulę, a kiedy się zezłoci wrzucamy niezbyt drobno pokrojone kurki. Dusimy aż wyparuje płyn, który puszczą grzyby. Sypiemy do końca koperek i szczypiorek, dajemy czosnek i tymianek, smażymy chwileczkę albo dwie. Solimy, pieprzymy.

Na talerz kładziemy omlet (składniki wystarczą na sute śniadanie dla dwóch osób), kładziemy ślicznie pachnące grzybki, dokładamy pomidorka koktajlowego, sypiemy starkowany ser i już. Oj, i król lepiej nie śniada. Co rzekłszy, idę przebierać groch.

środa, 2 września 2009

Kanie, po prostu kanie















Smażone kanie. Cni panowie, miłe panie, to jest coś tak niebotycznie pysznego, że uklęknąć tylko i dać się pokroić. Albo nie, lepiej pokroić kanie. Na zdjęciu wygląda to może nieszczególnie, ale bezpośrednie obcowanie pozwala napawać się tą soczystością, aromatem, konsystencją... A zabierajcie schaboszczaki i cycki kurzęce. Kani dajcie mi więcej. Dzisiaj Szuwaśko przyniósł mi torbę tej grzybowej arystokracji. Młode same, kapelusze jeszcze nie rozłożone. Oj, było mlaskania, cmokania i przymykania oczu z rozkoszy!

A potem szybko nastąpił niestety koniec.