Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ziemniaki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ziemniaki. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 18 marca 2012

Faszerowane ziemniaki z ziemniaczano-serowym sosem








Czasem jak się czego zachce, to się nie da wytrzymać, co nie? Będzie łazić za człowiekiem taki salceson czy inna świeżynka, odpędzić się nie da, jejbohu! Jak mnie się więc wczoraj zachciało kartochli nadzianych mięsem, zaraz umyśliłem je zrobić aby nie pałętały się za mną jak będę sikorki obłaskawiał na potańcówce w remizie. W piwniczce jeszcze co nieco bulw zostało, tak i wykonałem. Żeby nie było za suche, zrobiłem sosek. Ale jaki sosek! Słodkawy, serowy, a i zdrowotny, gdyż ponieważ do jego wykonania nie poszła ani mąka, ani śmietana. Miodas, cie florek...


Składniki:
6 sporych ziemniaków,
50 dkg mięsa mielonego,
1 klinek niebieskiego sera pleśniowego,
garść oliwek,
1-2 łyżeczki musztardy,
2 cebule,
4 ząbki czosnku,
rozmaryn, kmin rzymski, sól, pieprz.

3 posiekane ząbki czosnku, oliwki, także posiekane, oraz musztardę łączymy z mięsem. Dodajemy 3/4 opakowania sera, który wmieszywujemy w masę mięsną. Przyprawiamy do smaku podprażonym kminem rzymskim, solą i pieprzem. Ziemniory wydranżalamy (ja tam nie mam cierpliwości żeby łyżeczką wydłubywać ze środka, więc przekrajam na pół i wyskrobuję; tak jest łatwiej). Z zewnątrz smarujemy oliwą, w wydrążenia nakładamy farsz. Do piekarnika. 180 stopni, pół godzinki czy śtyrdzieści minut, aż się zaczną rumienić.

Cebulę kroimy jakkolwiek i dusimy na masełku.

Żeby nie wyrzucać tego, co wydłubałem ze środka ziemniaków, postanowiłem to zużyć, bo niewiele jest rzeczy gorszych od marnowania dobrego jedzenia. Tak więc przesiekałem byle jak i dorzuciłem do cebuli. Te wiórki zostały mianowane Świetnym Zagęszczaczem Sosowym.

Cebulę z ziemniaczanymi wydłubkami podduszamy chwilę, a potem zalewamy dwoma szklankami wody. Dusimy pod przykryciem do całkowitej, absolutnej miękkości. Pod koniec odkrywamy i odparowujemy płyn. Po usunięciu nadmiaru wody dodajemy rozdrobnioną resztkę sera. Czekamy chwilunię aż się rozpuści. Na koniec dokładamy ząbek czosnku, rozmaryn, sól, pieprz i blendujemy na gładziuśką, bieluśką, gęstawą, słodkawą, pachnącą serem, rozmarynem i czosnkiem muślinową masę (na zdjęciu widać też pieczarki, ale zostały usunięte z listy składników, albowiem tego, no nie wnosiły nic, no!).

Dobre to nieprzeciętnie. Szczególnie sos przypadł mi do gustu. Miał świetną konsystencję i piękny, kremowobiały kolor. Wiecie co? Dziwna rzecz: jak tylko solidnie pojadłem, zaodraz mnie się odechciało i tych kartochelków, i jeść w ogóle. Czary, panie, czary!

poniedziałek, 6 grudnia 2010

KUK: Fasolówa bez fasoli




 











Drogie moje sąsiady, przyjaciele, i przyjezdne — póki co — jesienniki, choć już nabór na zimników brać należałoby, tak nasz zasypało na tej naszej podlaskiej bagiennej równinie. Powiem ja dla was, kochanieńkie wy moje koszelewiaki, że jak do mnie ktoś mówi, że nie je fasoli, bo rozdyma, zawsze odpowiadam: a cukierasków mniej jeść! Się nie poje, się nie rozbędzie. To mit, że kartochli rozbędują, czy też inne strączki. Dawniej po wioskach tak myśleli, no i w „Konopielce”, ma się rozumieć. Ale tam było o kartochlach, a nie o fasoli. Aha, to ja nie o tym.

Strączkowe warzywa, sami wiecie: mnóstwo witamin mają. B, C, G, Ź... Podobno, jak mówił dla mnie popod klubokawiarnią Czyprak Antoni, nawet U. A nie, czekajcie, wszak Czyprak to ja! Oj, to sam już nie wiem, jak z tą witaminą U jest, ponieważ w pobliżu klubokawiarni po litrze (a inaczej ja tam nie bywam), to ja jadę chińszczyzną, i to glifami, a w dodatku migowo. Żeby nie okazało się, że to S witamina jest, a nie U. Na wszelki słuczaj jeśli wy strony dietetyczne prowadzicie, wy mnie może nie cytujcie, co?

No ale do rzeczy, czyli do KUKa, znaczy się do Koszelewskiego Uniwersyteta Kuchennego, ale też do fasoli. Skoro wy, moje drogie koszelewiaki, takie wydelikacone zrobiliście się od wejścia do tej Unii, że nie chcecie jak nasz sołtys purkać kiedy popadnie, a już najmniej podczas wykształciuchowej sesji Gminnego Synpozja Atencji dla Gliniewickiej Kurturii i Sztukaterii, zróbcie se fasolówkę bez fasoli.

No co się dziwicie normalnie? Smakuje jak fasolówa. A że bez fasoli, to można rozpoznać że łupinek nima, a nie po smaku. Khem, po prawdzie, to robiwszy tę fasolową, nawet ja to, że o fasoli zabyłem, poznałem po tym, że łupinek nie było, a nie po purkaniu, czy też jego braku. Aha, to już wiecie, jak powstała ta zupa.

Tego, ten, a namoczone ziarenka moczyły się w sionce aż je ciutkę myszki napoczęły, bo one na surowo fasolę też uważają, tylko że wodę rozbryzgują. Jak się potem w ścianach to chrobotanie dobywa, to może one tam purkają, a nie chroboczą? Wiecie coś o tym?

Ot, wybrał se kulinarną tematykę, czort! A nawet, że się tak niewyjściowo wyrażę, semantykę!
  
Składniki:
 25 dkg boczku wędzonego,
 0,5 kg kości,
 1 duża marchew,
 1 pietruszka,
 nie za dużo selera,
 kawałek pora,
 1 duuża cebula,
 4 ząbki czosnku,
 ze 2 łyżki suszonego majranku,
 sól, pieprz.

Robimy bulion. Najlepiej oczywiście upiec najpierw kości na brązowiutko, a potem gotować je w wodzie i ziołach przez kilka godzin na minimalnym gazie. Jak nie ma czasu, a wiem, że w Koszelewie wszyscy się śpieszą się zawsze (chyba do Maciaszczyka), to w ostateczności można w garnek z zimną wodą wrzucić i pogotować. Tylko żeby na mnie nie było, że zabraniałem wpierwej wypiekać, bo to łgarstwo. Najlepszy bulionek z pieczonych kostek i warzyw, taki ciemnawy.

Boczek wysmażamy na patelni na skwareczki (ja miałem sporo skórki od boczku i zlanego onegdaj smalczyku, ale pewnie najlepsiejsze będą kawałki świeżo uwędzone), dodajemy do bulionu, osączywszy z tłuszczu. Wrzucamy też pora i majranek. Na boczkowym smalczyku smażymy na brązowo posiekaną cebulę. Może nawet gdzieniegdzie przypalony kawałek znaleźć się. Doda bigla. Generalnie: nie żadne zeszklone delikatesy, tylko cebula smażona że hej, że już sama na tym boczku smakuje jakby to była przyrumieniona świeżynka z cebulą.

Połowę cebuli dajemy do bulionu i gotujemy, resztę przekładamy do miseczki. Na tłuszczyku, który pozostał na patelni (zapomniałem powiedzieć: tego tłuszczyku nie wypijamy pod maciaszczykową smorodinówkę, tylko kitramy), no więc na resztce tłuszczyku podsmażamy na silnym już teraz gazie pokrojone w średnią kostkę pozostałe warzywa. Kiedy zaczną się ładnie rumienić, rzucamy do gara i gotujemy do bardzo miękkości.

Ostre krawędzie kawałków ziemniaków nie tyle stracą swoją ostrość, ile się wręcz wyoblą kiedy przyjdzie nam uznać, że są wystarczająco rozgotowane. Efekt: od cebuli i kartofelków mamy lekko gęstszą konsystencję i nie musimy używać mąki czy innych śmietan, które spłycają smak.

Kiedy wąchamy, zupa powinna silnie waniać fasolówą, czyli boczeczkiem i majrankiem, i być taka gęstawa. Jeśli tego nie robi, znaczy się za mało majranku, boczeczku albo kartochli. Na koniec przypieczona cebulka, posiekany czosneczek, chwilka gazowania, i do miseczek. Odczekać z minut pięć, bo to rozgrzewająca zupa, długo gorąca pozostaje!

O, i taki to przepis, z którym więcej pisania, niż robienia, przynajmniej w moim wydaniu. Zróbcie sobie, moje wy kochane sąsiedzi, zamiast raczyć się na okrągło słoniną i golonką po szwarcwaldzku albo latać do klubokawiarni podglądać wątpliwe, za to bujne wdzięki bufetowej Danuty i wpaździerzać placki ziemniaczane z proszku. Nu, da i budzie, napijmy się, albowiem gąsiorek roztwarłem.

sobota, 27 marca 2010

Ryba w kapuście

















Dzisiaj będzie ryba, bo ryba jest zdrowa i smaczna. Ryba będzie w kapuście, bo gdzie kulebiak robią, tam kapusta zostaje. Ryba będzie skradnięta żeby nie tuczyła w myśl znanego porzekadła, którego tu jednakże nie przytoczę ze względu na szczupłość miejsca, ale bardziej na fakt, że gdybym zaczął przytaczać to przysłowie, to — znając moją grafomańską płodność — zaraz zrobiłby się elaborat zanim bym jeszcze przystąpił do opowiadania o zapodawanym przepisie. Wiecie jak to jest: człowiek zacznie...

Wrrróć! Co miało być? A, ryba. To daję.

Składniki
75 dkg białej ryby,
1 kg ziemniaków,
0,5 kg kiszonej kapusty,
2 marchewki,
1 cebula,
1 jabłko,
1 garść suszonych żurawin,
1 pomarańcza,
pęczek pietruszki,
1 łyżka musztardy,
5 łyżek mleka,
2 łyżki masła,
sok z cytryny,
sól, pieprz, gałka muszkatołowa, tymianek.

[Listonic]

Ziemniaki gotujemy, tłuczemy, dodajemy mleko, masło, gałkę muszkatołową i musztardę, i miksujemy na piure. Doprawiamy solą i pieprzem. Rybę porcjujemy, solimy, pieprzymy, skrapiamy sokiem z cytryny, odstawiamy. Kapustę kroimy drobno i przesmażamy do półmiękkości na małej ilości tłuszczu z posiekaną cebulą i starkowaną marchewką. Przyprawiamy solą, pieprzem, tymiankiem albo innym ziółkiem, na które mamy ochotę. Kuba tego nie zaleca (smażenia kapusty, a nie dodawania ziółka), ale ja zawsze jak robię zapiekanki, to część jest gotowa, część jeszcze surowa i w ogóle kałabania. A że ryba dochodzi szybko, wolałem najpierw termicznie rozprawić się z kapustą żeby nie mieć zonka, bo bardziej pasowała mi w stanie duszonym, niż surówkowym.

Do kapusty dodajemy pokrojone w kostkę jabłko (nie obierałem, bo witaminy, ale i kolorek ładny), pokrojoną drobno pomarańczę (użyłem kilku mandarynek, bo do gieesu leniłem się iść) i posiekaną natkę.

















Na dnie naczynia układamy rybę, na nią wykładamy ziemniaki, na to kapustę, i do pieca na pół godziny — 45 minut w temperaturze 180 st. Jeśli kapusta z wierzchu zacznie się rumienić, przykrywamy naczynie.

Chcę powiedzieć, że to jest wyborna zapiekanka. Zrobiło mi się więcej, bo ryby był z kilogram może. Trzy dni pod rząd jadłem na obiad i nie znudziła się. Pomarańcza ślicznie łamie smak kapusty, dzięki czemu powstaje nowy smak: ani to kapusta, ani cytrus, znakomite słodko-kwaśne orzeźwienie. Ziemniaki dają smakowi miękkość a żurawina fantastyczny aromat. Może tylko ryba, przez to, że jest odizolowana od kapusty, nie przeszła jej smakiem i była sama w sobie, jakby osobno. Następnym razem — bo że będzie powtórka, to pewne — zamienię warstwy miejscami: najpierw dam kapuchę, a na wierzch kartochli. Zróbcie sobie taką rybkę, bo jest smakowita. Takie jedzenie do pojedzenia, nie do kontemplowania. W dodatku z rybą, a sycące.

Przepis ten skradłem od Kuby (który z kolei skradł go od Gosi). Wyszedł po mleko do sklepu, a ja hyc, i już moim aparacikiem szpiegowskim typu Smienka cykłem co trzeba. Kuba pichci i to hoho, światowo. Ale też swojsko. Taka zapiekanka chłopska... Oj, bo się rozwojażę! Kto jeszcze nie był, klika linkę. No i ten Kuba rozdaje ludziom jedzeniowe pisaki jak kto jego przepisa w życie wdroży. Wiecie, wlewa się polewę czekoladową i jak się pociśnie na zbiorniczek, to wychodzi napis „Baciuk jest świnia” albo cuś. Oczywiście można napisać, co kto chce, a nie tylko na Baciuka. Tyle że po prawdzie, Baciukowi należy się jak mało komu, bo to swołocz niesłychana. To jest kwestia, jak się pisaka ciąga, ale wy to już rozumiecie doskonale, moje wy sprytne technicznie i manualnie rosomaczki.

Pomyślałem sobie, że przy pomocy takiego pisaka to ja bym mógł sołtysowi naszemu, Szuwaśko Grzegorzowi — możliwe, że znacie — prezenta świątecznego niekiepskiego sprawić. Rozumiecie, przetarg w gminie na kombajna jest, a sołtys w komisji. Natopiłbym słoniny, co nią nasz sołtys tak się fanuje, wlałbym do tego pisaczka, i na plajstrze salcesonu wypisałbym dla niego laurkię: „Wesołych Świąt i smacznego salcesonu”. Samo rychtyk na Święta, czy nie tak, co? Słonina by się zetła i zbielała, wetkłoby się ździebełko rzeżuchy, i byłby taki lukrowy napis z rzeżuchą, a kombajnik jakby już u mnie na gumnie był.

No i ten, aha, żeby nie było, że ja tę rybę zrobiłem dla pisaczka! Noo, tego się po mnie nie pokaże. To by dopiero było, Czyprak Antoni przekupiony pisaczkiem. A ja na wójta startować zamiaruję, więc wiecie, sprawiedliwa ręka społeczeństwa spoczywa na czystym, choć klejkim, sumnieniu kandydanta. To było tak, że kilka przepisów od Kuby u mnie w pamiętniczku figuruje w dziale „do wykonania, nał!”. Uznałem, że jest dobra okazja żeby w końcu coś zrobić. Ale że pisaczek do napisów do zrobienia laurki dla sołtysa naszego, naszego ojca z matką i listonoszem w jednym by się przydał, to wiadoma to rzecz jest, jejbohu.

No to co, to teraz... Olaboga, to ja już tyle nasmażyłem? Tfu, grafomańskie nasienie. I co, nie skrócę pewnie? No pewnie! Nie po to pisałem żeby skracać. Trzeba iść z duchem czasu. Kiedyś mistrzowie dziennikarstwa mówili „nie da się skrócić tekstu jednowyrazowego — o ile nie ma krótszego symomimu”. Dzisiaj... A, dzisiaj dziennikarzy nie ma i każdy pisze jak chce, albo przynajmniej jak umie. A ja słowotok mam i basta. Śpijcie dobrze, bławatki rezolutne.

środa, 20 stycznia 2010

Pieczone przepiórki typu „siądź, kuraku, na buraku”

















Psze pana, prze piórki pan życzy może? - zawołała za mną panienka w takim jednym sklepie. Kogo przeć mam? – nie mogłem dojść tołku, na wszelki wypadek zaglądając dla niej w dekolta. Czort, fartuch popod szyję zaguzikowany. A, te małe? A to nie udka kurczaka? Faktycznie, za małe jak na udka. Co tam, nigdy nie jadłem, można by to zmienić. Zawinie dla mnie w gazetę trzy, góra cztery, bo obiadałem już.

Co by tu z nimi zrobić... Konkurs rzutu przepiórką na placu za gieesem może? Eee, niedawnośmy miotali borsukiem, trzeba być kreacyjnym. Hm. Jak trwoga to do Boga, a jak się nie umi, to się do profesjonalisty się uderza. Dawaj szukać bumagi niezatłuszczonej i skrobać list do Arka. A on mówi żeby przepiórki robić najprościej jak się da: obsmażyć, podpiec, dać do tego kartochli dafnofo... dafenf... ot nawymyślali; znaczy się zapiekane. Pisał też o warzywach podpiekanych, ale tylko udawałem, że prawie wszystko rozumiem. Zrobiłem z burakami, bo lubię drób z burakiem. Inne mięsa też, żeby nie było. Posłuchajcie jeśliście ciekawi.

Składniki
przepiórki,
kiszone buraki,
zapiekane ziemniaki dauphinoise,
czosnek,
rozmaryn, sól, pieprz.



























Przepiórkom po umyciu robimy „w szeregu zbiórka, pręż pierś!”, nacieramy solą i pieprzem, ewentualnie ulubioną mieszanką zapachowo-smakową. Jeśli mogę coś zasugerować: nie taką choinką, co czasem śmierdzi w samochodzie. Do środka każdego ptaka pakujemy gałązki rozmarynu i ząbek czosnku. Wkładamy na patelnię z oliwą - ja dałem jeszcze trochę smalcu od skwarkowania wędzonego boczku, ładnie pachnie - i obsmażamy na rumiano. Teraz na blaszkę, w środku i po wierzchu ptasząt układamy wiórki masła (przepiórki mają chudzieńkie mięso) i do piekarnika żeby się zapiekły i nasiąkły zapachem masła. Nie na długo, bo to maksymalna malizna.














Przepisu na zapiekankę ziemniaczaną nie chce mi się wklepywać, więc odsyłam do bloga Arka, bo to od niego te kartochelki skradłem. Dobre są!














Buraki zrobiłem tak, jak się robi na barszcz: obiera się, kroi się w plastry, układa ciasno w słoiku, dokłada ząbek czosnku, skórkę z chleba razowego, sól, wlewa się wodę i odstawia na kilka dni w ciepłe miejsce. Jak zacznie się pienić i kwaskawo pachnieć, gotowe. Niedawno Grażyna je robiła i mi też się zachciało. Teraz wystarczy przełożyć kwaskawych komunistów do miski, polać oliwką, dać siekanego czosnku, soli i pieprzu, ewentualnie rozmarynu czy tam tymianku, posypać szczypiorem i mamy pyszną surówkę. Buraczki chrupią, bo są surowe, ale mnie się to nawet podoba.

Oczywiście można je zrobić inaczej: wyszorować, upiec, pokroić w plastry, zalać oliwą, czosnkiem, solą, pieprzem i sokiem z cytryny, i odstawić na dzień czy dwa.

No i co, to właściwie wszystko. Ptaszki nie oszołomiły mnie wyjątkowością, bo smakowały jak kurczak, ale nie były złe i ładnie wyglądały na talerzu. Ja lubię obgryzać kości, ale jak kto za tym nie przepada, lepiej niech wcześniej połknie coś na uspokojenie: waleriankę albo szklaneczkę śliwowincji.

Gdyby komu się jeszcze chciało wysłać sesemeska na tę tu bazgraninę w konkursie na blog roku ażebym ja dostał oponki nowiutkie nieśmigane do mojego traktorka, to ostatnia chwila, bo koniec głosowania jutro w południe (link w prawej kolumnie na górze strony).

Jakby nie było, podjedzcie co dobrego żeby dla was w nocy w brzuchu nie burczało. No, na mnie pora. Idę do Pałąków, będziem rznąć drewka gruszowe do wędzarni. Jutro przepowiem dla was, jak to stało się, że Radziulis Czesław komin se upaździerzył.

niedziela, 22 listopada 2009

Śledź smażony z selerem i żurawiną















Śledź  jest naszym dobrem narodowym, się wie, ale coś mnie się zdaje, że monopolizujey sposób jego podania. Wpiszcie w wyszukiwarkę "śledź", a dostaniecie trzy miliony przepisów na śledzia w oliwie, z cebulką, w occie (brrr!), z jabłkami - ale zawsze będzie to ten sam małosolny płat śledziowy z beczki. A przecież to nieprzeciętnie smaczna ryba także kiedy usmażona czy upieczona. Wyrazisty smak, tłustość, wręcz tranowatość połączona z nadzwyczajną delikatnością. Kiedyś chciałem usmażyć śledzia na patelni grillowej. Rozpadł mi się. Ułżyłem na plastrach bakłażana, posypałem oliwkami i zapiekłem w piekarniku, i było bosko. Nawet kiedy przygotowuje się go na olliwie na zwykłej patelni, trzeba bardzo ostrożnie się z nim obchodzić, bo po minucie smażenia jest już wrażliwy na dotyk.

Smak tej ryby przez tę swoją pyszną tranowatość jest wytrawny, kiedy więc dziś rano obmyślałem, co zrobić z uroczych tuszek, które umyte czekają na zaproszenie na obiad, przyszła mi do głowy myśl: trzeba by go przysłodzić. No pewnie, że nie cukrem, jeszcze nie zwariowałem, a przynajmniej taką mam nadzieję. Wzrok mój chabrowy spoczął na miseczce z daktylami i żurawinami. Daktyle jakoś mi nie leżały, ale żurawiny... No to tak to leciało.

Składniki:  
1 nieduża tuszka śledziowa,
1 łodyga selera naciowego,
1 łyżka suszonych żurawin,
1 plasterek suszonego pomidora w oleju,
1 ząbek czosnku,
1 ziemniak,
sok z cytryny, 
sól, pieprz, tymianek.  

Składniki w dziwnych ilościach, że i świnka morska by nie pojadła, no ale robiłem na próbę. Tej sałatki może być dużo, bo np. pomidor, dziwne, był niezauważalny, seler też tłowy. Śledź ma silny smak, więc trzeba go przełamać. Żurawina dała radę.

Ziemniaka obieramy, kroimy na cienkie plasterki i prędko przysmażamy na oliwie z dodatkiem szczypty soli, pieprzu i gałązki tymianku. Osączamy z nadmiaru tłuszczu. Pociętego w kostkę selera wrzucamy na pozostałą oliwę i podduszamy na dużym gazie. Dodajemy pokrojonego w kostkę pomidora i żurawiny. Kiedy żurawiny zwiększą objętość i zmiękną, dorzucamy posiekany czosnek, sól, pieprz, tymianek, zdejmujemy z patelni, na którą wkładamy rybę. Króciutko obsmażamy z obu stron. Delikatnie układamy na talerzu, skrapiamy odrobiną soku z cytryny. Fajnie, od wejścia do kuchni do skończenia pracy minęło 10 minut.

No więc połączenie żurawiny z tłustą rybą typu śledź, makrela, jest urocze. Dodatek kartochla i selera przyjemny. Nie pasuje mi tu tylko suszony pomidor, choć sporo się po nim spodziewałem. Może dałem go za mało, a może trzeba go było wrzucić wcześniej żeby wydał więcej aromatu? Do sprawdzenia.

Zaraz wezmę się za obiad, na który zrobię tegoż śledzia z intensywną sałatą z winegretem, kaparami, pomidorami, może ąszua ;) i rozmarynem. A nie, rozmaryn wyżarł królik. Jak przeżyję, zapodam.

niedziela, 25 października 2009

Tatowe biesiady: Kiszka ziemniaczana - ziemniaczane złoto

















Oj, ta kiszka! Niby taka prosta i oczywista, a tyle w niej aromatu! Jednocześnie mięciutka i chrupiąca. Jedzenie biedoty godne najlepszych stołów. Gdybym miał wybrać najlepszą potrawę z kartofli, byłbym w kropce: kartacze, placki, kiszka? No, może tylko wygląd nie za bardzo wyjściowy. Jest to jedna z tych potraw, które na zdjęciach wyglądają jak coś, czym nie są (kiedyś już było o tym), ale smak nadrabia tę niedogodność z nawiązką. Dzisiaj więc przepowiem wam, moje wy koszelewiaki i sąsiedzi, jak myśmy z tatulem (ja jako kuchcik, tatulo szefował) tę chrupiącą wspaniałość wykonywali, bo widzę, że w Sezonie Ziemniaczanym mamy do czynienia ze zjawiskiem  posuchy w temacie kichy. Ciekawe, dlaczego. No, nic po czczej gadce. Rękawy w dłoń, zakasać obieraczki! Mój Boże, odwrotnie! Oj, ta pigwówka i ratafia...

Składniki:
3 kg surowych ziemniaków,
1 kg ziemniaków ugotowanych,
60 dkg surowego tłustego wędzonego boczku,
3 cebule,
jelito grube jak najbardziej świńskie,
olej lub smalec.

No to zaraz będzie „Poczytajcie dalej »”, bo będą zdjęcia. Kto widział świńskiego flaka rozumie, że osoba spożywająca pyszny posiłek niekoniecznie może znieść dobrze widok surowej kichy zaserwowany ze znienacka i bez uprzedzenia. Kto odważny, zaciska pięści i jedzie.

czwartek, 22 października 2009

Ziemniaki pieczone z papryką i czymkolek












No tak, słonko przestaje przygrzewać, to i w kuchni robi się mrucząco, przytulasto i powolnie. Trzeba jakoś przegnać naburmuszone smutki i smuteczki; najlepiej jedząc coś rozgrzewającego, polepszającego nastrój, kolorowego i wesołego. Takie pieczone ziemniaki z papryką czerwoną jak pola maków w Prowansji na przykład. Najfajniejsze w nich jest to, że czego by się dodało, będzie świetnie. A gdyby mięsa, to hoho! Szuwaśko, nasz sołtys, podpowiada mi przez ramię, że karkówka tłustowata najlepsza by była by. Ale i same te kartochelki, znaczy się bez mięsa, też robią wrażenie: zapieczone ze słodko-kwaśną papryką i cebulą. Takie niby zwyczajne nic, a dobre nieprzeciętnie. Posłuchajcie.

Składniki (na jedną osobę)
1czerwona papryka,
2-3 ziemniaki,
1 cebula,
1/2 małej puszki koncentratu pomidorowego (ew. dodatkowo keczup),
2 ząbki czosnku,

rozmaryn, sól, czosnek, pieprz.

Cebulę siekamy i podsmażamy na oliwie na złoto. Wrzucamy na nią pokrojoną w cienkie paski paprykę i posiekany czosnek. Podduszamy na niemałym gazie żeby nie tracić animuszu. Kiedy papryka aldente, czyli po grecku jeszcze surowa, dodajemy koncentratu pomidorowego. Dajemy tymianek, rozmaryn, pieprz, mieszamy. Zdziebko cukru zda się. Masa nie powinna być gęsta – w razie potrzeby dodajemy keczupu. 

No, poćwiartowane ziemniaczki wrzucamy do naczynia żaroodpornego, posypujemy solą, pieprzem, odrobiną oliwy, ładnie podrzucamy żeby się zmieszało, na to czerrwona paprryka z cebulą. Przykrywamy, do pieca, nie za ciepło, 160-180 st. aż będzie miękkie i przypieczone (około godziny).












Teraz będzie jeszcze fajniej, bo te pyszne, czerwone od papryki i pistacjowe od wyciekającej nieznacznie oliwy ziemniaczki za chwilę staną się jeszcze pyszniejsze. No, staną się jeśli przed włożeniem ich do naczynia żaroodpornego umieścimy tam jakieś mięso. Żeberka na ten przykład. Karkówkę. Szynkę albo indyka. Ach, boczek przesmażony przecież! Mogą być oliwki, kapary, co kto lubi. Taka to potrawa, że za każdym razem może być inna. Słodko-kwaśny sok z papryki, oliwy i cebuli owionie wszystko i przytuli. Pojadłem. Teraz luli. Aha, pamiętajcie, że to Sezon Ziemniaczany.

niedziela, 18 października 2009

Placki ziemniaczane z mięsem






Zazwyczaj placki robimy tak po prostu: masa ziemniaczana na patelnię i albo od razu mamy wyżerkę, albo dokładamy pachnących sosów, gulaszów. Wtedy stają się plackami węgierskimi, zbójnickimi, ala Szuwaśko itd. To, o czym chcę tu dziś pomarudzić to właściwie nie przepis, a jeszcze jeden sposób przygotowania placków ziemniaczanych. Z mięsem, ale mięso jest mielone i nie znajduje się na, tylko w placku. Pewnie wiele osób tak właśnie robi ten przysmak, ale że efekt jest zaskakująco świetny, pozwalam sobie tu go zapodać kupa mięci. To jeden z tych patentów, które niby znam, ale jak przychodzi co do czego, to o nim zapominam.

Łatwe mam zadanie, bo nie trzeba wysilać mózgownicy i przedstawiać składników (zawsze jest kłopot, bo ile to ja tej mąki dałem? ano tak ciut i trochę). Bo przecież gdyby któregokolwiek koszelewiaka wyrwać z najgłębszego snu, to przepis na placki ziemniaczane i na barbeluchę z agrestu poda w mig. Mięsko też prędziutko odfajkowujemy, bo robi się je jak do pierogów albo do kartaczy. Wykonanie bardzo proste. Ot, nakładamy porcję masy ziemniaczanej na patelnię. Ilość jak na zwykły cienki placek. Na to nakładamy spłaszczoną porcję pachnącego czosnkiem i ziołami mięsa, i polewamy masą. Powstaje grubszy placek z nadzieniem. Kolejne sztuki czekają na swoich braci i siostry w przytulnym naczyniu w ciepłym piekarniku, powoli dochodząc. Efekt – pyszny placek ziemniaczany, a w środku soczyste mięsko. Do tego sos z suszonych grzybów i o, jaka uczta. Zdjęcie powyżej zostało zrobione the day after, bo w dzień premiery Smiena zaszła mi śniedzią. Jak widać, trzyma wilgoć i soczystość. Placek, nie Smiena; no co wy, aparat wysuszyłem.

Kto nie robił, niech spróbuje. Jak spróbuje, zrobi znów. Uf. Do zobaczenia.

PeeS. Sam nie wiem, a może to Sezon Ziemniaczany?

poniedziałek, 12 października 2009

Tatowe biesiady: Zupa z soczewicy z ziemniaczanymi pierożkami



Lansowania tatula ciąg dalszy. Tatulo dostał swój własny znaczek i swój osobisty tag. A co. Dobra polska kuchnia warta jest promocji i docenienia. Dzisiaj będzie może mniej tradycyjnie po polsku, ale tak samo pysznie. Precz z licznikami kalorii! Nie, nie uciekajcie, żartowałem. Tak źle nie będzie.

Zupa z soczewicy, jak łatwo się domyślić, jest aromatyczna, pachnąca i wyborna. W tajemnicy powiem wam jednak, że naprawdę błyszczy dopiero z genialnymi, obezwładniającymi smażonymi pierożkami z nadzieniem z ziemniaków. Te pierożki są niebezpieczne, więc uważajcie. Zaraz po usmażeniu chrupiące, a w środku niespotykanie miękkie (farsz na ciepło ma konsystencję budyniu). Kiedy stygną, przestają chrupać, środek lekko tężeje, ale nadal są pyszne! Świetne jako zakąska albo przekąska do piwa. Niebezpieczne są dlatego, że je się je jak pestki. Niby człowiek już najedzony, już nie, dziękuję, albo może jeszcze jeden, ostatni. Nie, już zdecydowanie odmawiam. A, ten środkowy tak się do mnie uśmiecha, to jeszcze tego zjem. O, a ten nieco nierówny, po co ma tak leżeć...

Składniki
Zupa:
15–20 dkg zielonej soczewicy,
20 dkg surowego wędzonego boczku,
4–5 parówek,
2 łyżki masła,
2 łyżki mąki, 
1 cebula,
1 por,
2 marchewki,
3 goździki,
maggi,
2 ząbki czosnku, 
listek laurowy, ziele angielskie, majeranek, sól, pieprz.

Farsz do pierożków:
0,5 kg ziemniaków ugotowanych poprzedniego dnia,
1 cebula,
1 łyżka masła,  
sól, pieprz.

Zupa. W cebulę wbijamy goździki i gotujemy w 2 litrach wody razem z soczewicą, marchewką, porem, boczkiem i przyprawami. Po ugotowaniu cebulę i twarde przyprawy wyjmujemy, a resztę miksujemy. Z łyżki masła i mąki robimy jasną zasmażkę i dodajemy do zupy. Można oczywiście zrobić zasmażkę na oliwie i ja bym tak zrobił, ale w końcu to tatowa biesiada, więc ma być smacznie i czort bierz kalorie i cholesterole. Na drugiej łyżce rumienimy pokrojone w cienkie plasterki parówki i dodajemy do zupy. Doprawiamy przyprawą do zup i gotowe.















Tera klu, czyli pierogi. Robimy je tak, jak każde pierogi. W czasie kiedy ciasto odpoczywa, szykujemy farsz, z czym nie mamy zbyt dużo roboty, bo ziemniaki pięknie w parniku ugotowane poprzedniego dnia (możecie użyć kartochli ugotowanych bezpośrednio przed przyrządzaniem nadzienia, ale tylko jeśli marzycie o uzyskaniu fantastycznego kleju, który będzie oślizgły i będzie lepił się do wszystkiego łącznie z łyżką, którą będziecie go nakładać tak, że ciężko go będzie od niej oderwać, a jak już się to uda, to przywrze wam do rąk). Przepuszczamy je przez praskę, dodajemy podsmażoną na maśle na złoto drobno posiekaną cebulkę, sypiemy sól, pieprz (sporo), gotowe. Farsz już mamy, a ciasto postoi jeszcze z godzinkę, więc w tym czasie można poleżeć, naprawić furtkę albo lemiesz w kombajnie, poganiać kury, powyglądać przez płot czy od Maciaszczyka kto nie wraca albo zrobić porządki w piwniczce na spleśniałe sery i stare onuce.

Lepimy pierogi. Smażymy je na sporej ilości oleju na rumiano. Z dwóch stron, ma się rozumieć. O, tak:
















Zupa do talerzy, pierożki w dłoń i ooooo! Jakie to dooobreee!

Aha, przepis ten dodaję do akcji Ziemniaczany Sezon.

czwartek, 3 września 2009

Tatowe biesiady: Kartacze

Eeech... Kartacze... Wielkie, pyszne, solidne ale muślinowo delikatne kluchy. Kiedy dobrze naszykowane, do jedzenia nie potrzeba zębów, bo po naciśnięciu językiem o podniebienie zamieniają się w zjawiskowo aromatyczny, eteryczny poemat, jakby barokowa orkiestra grała. Mięso w środku pachnące, delikatne, jeszcze płynie z niego sok. Ciasto jest takie, że strach dotykać żeby nie rozpłynęło się jak przedwieczorna mgiełka nad jeziorem Szurpiły. Byliście na Zamkowej Górze? Na Suwalszczyźnie kartacze smakują najlepiej. A najlepsze robi mój tatulo. Tatulo nie mieszka na Suwalszczyźnie, ale przepis jest prawdziwny, kresowy, więc na jedno wychodzi.
















Składniki (na 13–15 wielkich kartaczy):
1,5 kg ziemniaków ugotowanych w mundurkach,
3 kg surowych ziemniaków,
1 kg baraniny,
20 dkg łoju baraniego,
2 cebule,
2–3 łyżki mąki ziemniaczanej,
3 ząbki czosnku,
majeranek, rozmaryn.

piątek, 24 lipca 2009

Placki z warzyw różnych, ale rybne
















Tak mi się pozawczoraj wydumało. Oto miękkie jak kaczuszka, słodkie od warzyw, pachnące rybą i orientalnymi przyprawami, delikatne placki. Świetne i z pomidorami skropionymi oliwą i posypanymi bazylią, i polane fajnym soskiem jogurtowo-majonezowym. Trochę śmieszne: z wyglądu zwykłe placki, a w środku sama delikatność, choć z drapieżnym posmaczkiem curry i kminu. Jest to pierwsza wersja próbna, dlatego kilka niepewnych punktów się tu znajduje, ale chyba takich, które nie wpływają na ostateczny wynik.

A co, myśleliście, że od Czypraka tak łatwo uwolnić się? Hehe, nie ma tak dobrze. Nowoczesność u mnie w zagrodzie jest, i zamieszczanie postów z datą przyszłą funkcjonuje jak złoto. Ale słuchajcie o tych plackach. Pewnie przede mną robiło je 700 milionów obywateli, ale com się przy kuchni nakombinował, to moje. Ja w każdym razie po raz pierwszy, ale musi nie ostatni zrobiłem je tak:

Składniki:
2 cukinie (mogą być niemałe),
0,5 kg białej ryby,
1 marchewka,
2 średnie cebule,
3 ząbki czosnku,
2 ziemniaki,
2 łyżki mąki ziemniaczanej,
8 łyżek mąki pszennej,
1 szklanka gazowanej wody mineralnej,
1 jajko,
1 pęczek natki pietruszki,
3 łyżki sosu sojowego albo maggi,
2 łyżeczki kminu rzymskiego,
3 łyżeczki curry.

Cukinie przekrajamy na pół. Jedną połówkę odkładamy do starkowania, a 3 pozostałe solimy, układamy na posmarowanej oliwą blasze i wkładamy do gorącego pieca. Podpiekamy aż cukinie całkiem miękkie i zbrązowione od spodu. W tym samym czasie wkładamy do piekarnika rybę. Może się zbrązowić nawet, chodzi o smak (bo ona zaraz idzie do mielenia). Po upieczeniu i lekkim przestygnięciu wybieramy łyżką miąższ cukinii, a skórę z żalem wyrzucamy. Ten miąższ zawiera mnóstwo wody, którą starannie odciskamy, ale nie wylewamy. Podobnie jeśli podczas zapiekania z ryby wydostanie się woda, nie wylewamy jej, tylko za chwilę zrobimy z niej użytek. Podejrzewam, że ryby można nie piec. Ja po prostu miałem zamrożoną, i nie chciało mi się czekać. Być może cukinię także można od razu starkować, ale po upieczeniu jest tak cudownie słodziutka i aromatyczna...

Robimy użytek z płynów. Wyciśnięty sok z cukinni i wodę od ryby redukujemy do zera z 2 łyżkami oliwy (żeby nie przypalało się). Na bardzo smaczny zredukowany płyn wrzucamy 1 posiekaną cebulę i przesmażamy na brązowo.

Teraz będziemy tarkować. W robocie robimy kęsim ziemniakom, marchewce i drugiej cebuli. Tnijcie, jak wolicie. Ja ziemniaki i marchewkę starłem na tarce o drobnych oczkach, a cebulę i odłożoną połówkę cukinii - na tej o większych. Ale założę się, że jak by się nie zrobiło, tak będzie dobrze.

Do miksera wkładamy: odciśnięty miąższ cukinii, rybę, czosnek, mąki, wlewamy gazowaną wodę, jajko i dorzucamy przyprawy. Tak myślę, czy to jajko jest tam potrzebne... Miksujemy starannie, po czym wlewamy do miski i dodajemy starkowane warzywa i posiekaną natkę. Mieszamy. Konsystencja jak na naleśniki albo ciut gęstsza. Wąchamy i już wiemy, że to nie będzie kiepskie.

Pewnie myślicie, po co odciskać płyn z cukinii, a potem dodawać wodę. A no bo sok z cukinii nie jest gazowany, a przy tak rzadkim cieście, jakie chciałem uzyskać, od razu dostałem skojarzenia z naleśnikami. Stąd ta woda, stąd pieczenie i odciskanie cukinii.

Jak wymieszane, to odstawiamy do odpoczęcia i idziemy zadać świnkom. Po powrocie smażymy na oleju jak każde jedne placki. No i smacznie jest. Z tych składników otrzymujemy porcję dla 4-5 osób.

Wspominałem, że to było pierwsze podejście? No przecież. Pierwsze, ale całkiem udane, więc nie bójcie się, tylko do roboty. Gdyby mieliście jakieś sugestie albo propozycje, sugerujcie i proponujcie, jemiołuszki wy moje. Słucham? Nie, sołtysie, słoniną nie będę obkładał. Skaranie boskie z tym Szuwaśką.

Na koniec zapodam jeszcze przepis na prosty, oczywisty dip, z którym Pałąkowej okrutnie te placuszki smakowały.

Dip:
garść posiekanej bazylii,
5 łyżek jogurtu,
5 łyżek majonezu,
sól, pieprz.

Wszystkie składniki mieszamy i do lodówki. No to już spadam. Aaaa...

niedziela, 21 czerwca 2009

Z cyklu „Co dziś na obiad”: letnie ziemniaczki z koperkiem














„Letnie” nie znaczy, że niebardzawo ciepłe, tylko że na lato danie takie to jest. Specjalnie ja je dziś zrobiłem, bo za oknem to jakaś jesień albo wczesna wiosna. I tak promoncja, że nie pada, to się na grilla do dobrych ludzi pojedzie się. O, słonko na chwilę wyszło. Czekajcie, pójdę naprodukować trochę witaminy D.

O, zaszło, a już miałem serdak nakładać i po gumnie przejść się. No, nic to. Więc na złość aurze – pachnący latem obiad. „Pachnący latem” znaczy, że jak się je, to się czuje zapach lata, a nie że jak jest lato, to on pachnący jest, a gdyby była jesień, to by śmierdział. Choć tak po prawdzie to wiosnę latoś jesienną mamy. O masz babo placek ze śliwkami, zakałapućkałem się.

Receptury nie podaję, bo i po co. Ot, smażone młode kartochelki z dorzuconą na koniec młodą cebulką i posypane młodym koperkiem i rozmarynem. Roboty tyle, co nic, a smak – ohoho. Takie letnie jedzonko. „Letnie” nie znaczy... A, pójdę ja już.

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Znalezione w sieci

Kupa mięci. Tak misię dzisiaj znalazło. Zapowiada się nieźle. Sprawdzę jak tylko nabędę odpowiednie produkty, a na razie wklejam Czyprakowi na bloga żeby nie zapomnieć. Mam nadzieję, że mnie nie wymoderuje. Dla porządku: pierwszy przepis pochodzi z forum Gazeta.pl (autor: vespertinee), drugi też z tego forum, ale jego autorem jest gryfno_frelka.

Różowa sałatka z arbuza i fety
Składn
iki
kawałek arbuza,
ok. 60 g fety,
niewielki kawałek czerwonej cebuli,
kilka rzodkiewek,
pieprz.

Arbuza i ser kroję w kostkę. Czerwoną cebulę w cieniutkie krążki. Rzodkiewki kroję w cieniutkie plasterki. Mieszam wszystkie składniki, a na koniec posypuję je pieprzem.


Młode ziemniaki smażone z botwinką
Składn
iki
kilka małych ziemniaków
kilka różyczek kalafiora
niewielki por
pęczek botwinki z małymi burakami
oliwa
ząbek czosnku
tymianek

Ziemniaki przekroić na połówki, por pokroić na kilkucentymetrowe kawałki. Ziemniaki, pora, buraczki i kalafiora podgotować na parze albo w małej ilości osolonej wody (z całej czwórki tylko ziemniaki powinny być miękkie, resztę trzeba wyjąć wcześniej).
Rozgrzać na patelni oliwę, wrzucić zmiażdżony czosnek, podsmażyć chwilę, dodać pokrojone z grubsza łodyżki botwinki. Smażyć, mieszając, dodać podgotowane jarzyny, podsmażyć do zrumienienia. Posypać tymiankiem, dodać pokrojone liście botwinki i smażyć jeszcze chwilę, aż zwiotczeją.
Można posypać pokruszoną fetą.
Podduszone na oliwie z czosnkiem liście botwinki ostatnio wygrywają u nas ze szpinakiem. Coś pysznego!

EDIT: Spróbowałem, nie powaliło.