czwartek, 28 maja 2009
O niejednoznaczności rzeczywistości i turpistycznych ciągotach ludzkiej percepcji
Siedział ja w chałupie na przypiecku i gapił się bez okno na naszą koszelewską krainę. Samoświadomość ja kształtował. Jedna letniczka z Warszawy tak dla mnie kazała robić. Jakoś pod wieczór to było. Słonko napaździerzało po gałach, jak by powiedział ten, no, poeta. O widzicie, moiście wy, z pamięcią jeszcze nie najgorzej, Bogu dziękować. No i jakoś tak bez przypadek o transden... srancen... a nu jego, coś musi bimbru ja dawno nie pił, język skołowaciał. O wyższej rangi sprawach ja zadumał się, tak miało być. Że to słonko, ja sobie tak rozmyślałem, to jak wielki pąk kosmicznej chryzantemy jest, który nabrzmiewa, pała żądzą, lśni i gotów eksplodować nieokiełznanym wulkanem bezbrzeżnej miłości...
A, psia mać w dupę kopana, coś mnie zaszkodzić musiało. Szuwaśko ostrzegał, że te innostranne wymysły ludzi psują. Nie poje człek słoniny z ogórcem, to głupoty gadać zaczyna. Ale ja nie o tym.
Jak patrzyłem na to słonko, obleczone peniuarem magicznej poświaty... wrrrróćć! no więc kiedy ja tak czas wytrancałem czekający aż kaszanka w piecu dojdzie, to tak sobie pomyślałem, że się dla mnie widzi, że to słonko jest. A to, nie przymierzając, wybuchi jądrowe być mogą. Puch, i bez stolicy my, wygnańcy na własnej ziemi. Albo i gorzej jeszcze: jutro zrania samego Pałąk przyleci, że koniec świata, bo u Maciaszczyka za chałupą pierdutło i samogonki więcej nie będzie, i że wczoraj to jakby niebo się paliło, jak się ta samogonka jarała. Ja widział gwiazdę wieczornę, a tam największe nieszczęście się działo, jakie naszą wioskę naszło odpokąd utopił się stryj kościelnego Koszelewskiego, wiecie, ten, który za komuny sznurek do snopowiązałek nam szmuglował z pegieeru. Ot, człowiek widzi jedno, a dzieje się drugie.
Albo i jedzenie. Jesz kaszankę, patrzysz, widzisz: kaszanka. Ale fotkie wykonasz, i zaraz klopsa końskiego jak nic przed oczami masz. To jak to tak, takie pyszności, a tu klops koński? Dwa razy patrzysz, i co inne widzisz. Ale jak klopsa prawdziwnego na drodze zobaczysz, to nie pomyślisz: kaszanka - nawet jak Smienkę zza pazuchy wyciągniesz i uwiecznienia dokonasz.
Tak ja tę samoświadomość w sobie potęgował wyglądając na naszą koszelewską domenę, aż mnie z pieca zapach doszedł - znak, że kiszka doszła i kolacja gotowa. Na talerz wyłożywszy, do jedzenia się zabrać się chciałem.
A idźcie wy z tymi miastowymi wynalazkami! Zaodraz mnie przed oczami stanęło to kształtowanie, co ja je przed chwilą odbyłem. Skoczyłem do piwniczki po cebulę i garnek ze smalcem. Szybko nasmażyłem całą patelnię, aż zapach wiercił w nosie. Obłożyłem ja cebulą tego klop... kaszankę znaczy się, i oj, lepiej od razu.
I tak oto wydało się, z jakiej przyczyny do kaszanki dużą ilość cebuli zwyczajowo podaje się: przez miastowe wymysły, ot co.
Jadłeś, nie klikaj
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oj Antoś. Toć Ty zupełnie zdurniał... to nie klops koński. Tylko jadło porządne. Jak Ty klopsa chcesz obaczyć to ja Ci pokaże jakie moja kasztanka wali.. ohooho i w kolorze inne a jak na stacje ostatnio jechał to i na gumiaki poszło!! Ot co. Ty sie nie trandencesjujuj... jop twaju, e ten, tylko do Maciaszczyka leć. Ratowac Ciebie trza!!!!
OdpowiedzUsuńOt, gada jak mokre się pali. Toż sam po drodze do mnie maciaszczykowe chałupe mija, czy nie tak, co? To już chyba nie taki nieśmiały żeb buteleczką w okienko nie zapukać, a? A, radziulisowe gadanie, ja dla Ciebie powiem, Czesławie. A idziem my z Ancioszko Stanisławem do klubokawiarni na szóste nocne godzine, na małe dobre i tanie wino przed wieczornym obrządkiem. Jak on chce, radzi będziem. Szuwaśko nas potem traktorkiem zgarnie z Gliniewic wracający.
OdpowiedzUsuń