poniedziałek, 1 czerwca 2009
Dzień Spawacza
Dzień Spawacza był kilka dni temu nazad, ale roboty w obejściu dużo, więc dopiero teraz mogliśmy się spotkać żeby go uczcić. Ma się rozumieć, w tak zwanym międzywywczasie my tam co bądź spawali, ale nie aż tak żeby cuś. A wczoraj naszykował ja strawy.
Przyszła Pałąkowa Halina z mężem swoim, był Radziulis Czesław i Ancioszko Stanisław, i Szuwaśko Grzegorz, sołtys nasz, co i butelki piwa nie otworzysz żeby nie wyniuchał i nie zjawił się ścichapęk jak Baciukowa suka po cieczce. Jeść to on nie jadł, bo tłuste nie było, ale nowin ze wsi naprzynosił. Pośmiali my się niewybrednie i rubasznie, jak to swojaki. Pokosztowali my też nowy wypusk maciaszczykowej barbeluchy. Produkcję nowej marki on zapoczątkował. Dla letników. Daje stare drożdże, takie letko waniające, i pędzi tylko raz żeby smród pozostał się. Smakuje to jak sklepowy dżonyłoker albo te inne wynalazki, co letniki przywożą nie wiedzieć po co. Kac po tym nap... łomocze, chciałem powiedzieć, ale co zrobisz. Wioskowa samogonka leciuchno śliwką zapodaje, a czyściutka jak rzeczka nasza przed wojną światową. Siedymdziesiąt procent potrafi mieć, a pijesz jak wodę. Ten dżonyłoker to paskudztwo okrutne, ale pomęczyli my się żeby światowego życia zaznać.
Jak my już światowe bardziej stali się i pojedli, zaczęli my grać w durnia i we wojnę. Śmiechu było co niemiara, bo Szuwaśko wypity już był i czerwo mylało mu się z dzwonkiem. My takie gry nazywamy potyczki przy zielonym stoliku, bo zawsze ktoś się potknie jak na stronę idzie. Jak to mówią, śliwowincja nie woda.
Przepowiedzieć ja wam teraz chcę, zajączki wy moje, co ja takiego nagotowałem. Menu ja dla was zapodam a jak coś się wam uwidzi, to przepisa zapodam z chęcią.
▪ grillowana pierś kurczaka na sałacie ze szpinaku, z oliwkami, chrupiącym boczkiem i pomidorami,
▪ przecierowa zupa z marchwi, słodka i delikatna,
▪ pieczeń rzymska faszerowana cukinią i szparagi z sosem serowo-pietruszkowym,
▪ truskawki z gałką lodów, polane gorącym zielonym budyniowym sosem karmelowo-miętowym.
Z przejęcia zapomniałem Smienkę moją z kufra wyciągnąć, to fotek nie napstrykałem w odpowiednim czasie. Nu, ale co nie bądź wysupłam.
Tak my świętowali i świętowali, a po drugim pianiu do obrządku my rozejszli się, czego i wam życzę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No tak.. Maciaszczyk drożdza nie żąłował.. a zaciera poskąpił. I ten dzoniłojker to słaby jak traktor Zagumniaka. Moja kasztanka z błota go onegdaj wyciagała.. bo sam pojechać nie umiał. Ot co. Maciaszczykowi powiem coby zacierdłużej postał.. niech on ludzi nie truje tako słabizno...
OdpowiedzUsuńMa sie rozumieć. Letniki jak chcą takie barbeluche pić, niech jadą do Gliniewic do gieesu. A koszelewska młodzież pije koszelewską śliwowincję.
OdpowiedzUsuńMam pytanie, kiedy dokładnie jest dzień spawacza ????
OdpowiedzUsuńU nas to on jest zawsze kiedy my zaspawamy cokolek. Nu, zdarza się i trzy razy w tydzień :D
OdpowiedzUsuń