Poszedłem ja wczoraj do gieesu po motykę, bo stara mi się na kamuszku wygła. Jak się nazad wracałem, to jak raz naprzeciwko szła Bondarukowa Wanda z torbą wielką jak piekło i pół Dżordżii. Mówiłem ja wam, duszki, o Wandzie, co dla Niemca dać nie chciała obiadu. Pamiętacie? No, to nie ta. Tamta młodsza była i zębów więcej u niej było.
Bondarukowa jak mnie zobaczyła, to od razu dla niej się łypa uśmiechnęła. I zaraz, że sąsiedzie (bo ona sąsiadka moja, w sąsiedniej wiosce mieszka), jak zdrowie, co tam jak tam, no nie może przestać. Jak w tej opowiastce, co chłop się chwali, że do swojej baby to nie mówi inaczej, tylko "zajączku, rybko, ptaszynko". A jak go zapytali, co jego luba na to, to on, że nic, jak to ona, uszy rozwiesi, gały wybałuszy i dalej kłapie dziobem.
Jak ja jej w końcu przerwałem i dokładnie wypytałem, o co się rozchodzi się, to zeznała, że światowa chciała być i śparagów na targu kupiła. Tyle że jak jej chłop te śparagi zobaczył, to się rozdarł, że co ona mu tu psie chujki na talerz chce kłaść. Mało z chałupy nie wygnał, a co się napluł! No i teraz bidula od chałupy do chałupy chodzi i odstąpić próbuje żeby straty zminimalizować, bo to czasy nieletkie nastały. Wójt nasz mówi, że i do nas, do Koszelewa kryzys przyjdzie. Ja to trochu dla niego nie dowierzałem, no bo jak to: taką dziurawą szutrówką będą się tu na te nasze pustkowia pchali z wielkiego świata? I na co dla nich to? Ale Szuwaśko to od razu kosę na sztorc stawiać chciał, że żadne hiszpańskie te, no, jak im tam, jego świętej miedzy przestępować nie będą. Chwała Bogu, Koszelewski wyklarował mu, że ten kryzys to nie żadne unijne letniki, tylko jak pieniędzy brakuje na świadczenia socjalne dla posłów i senatorów.
No i, jak już wam mówiłem, stanęło na tym, że Bondarukowa Wanda miała tych śparagów w nadmiarze. Nikt od niej ich i wziąć zadaremno nie chciał, bo u nas ludzie obrzydliwe cokolek są - psa czy tam kota do ust nie wezmą. Nu, ale ja serce miętkie mam, a i jakiś ciut może z naszej wioski wyrodzony jestem, bo takie zamorskie dziwadła zjadam. Muszę tylko uważać żeby Szuwaśko nie widział, bo gadania potem na miesiąc ma. Może zawinę w boczeczek tego śparaga i upiekę dla niego. Jak nie powiem, co to, a rozgrzebywać nie zacznie, to zje może.
W taki oto sposób stałem się posiadaczem torby śparagów. Nu, w samej rzeczy, wygląd u nich nie za reprezentacyjny, ale smakowe. I teraz imaginujcie sobie, zającz... znaczy ten, przyjemniaczki kochane, że jak ja do chałupy wróciłem i moje Atari na dymamo włączyłem, to akuratnie przyszło do mnie zawiadomnienie od tego Gugla, znacie chyba, że przepis nowy na jednym fajnym blogu jest. Patrzę ja, i o masz, toż zupa śparagowa! A, co ja gadać będę po próżnicy, popatrzcie sami. No to wziąłem kociołek, co ja w nim bieliznę krochmalę, nawrzucałem co trzeba, skwarek z boczku nasmażyłem, i grzanek, bo jak wiecie sami, wedle przepisu dokładnie zrobić nie umiem, i o, przewypaśną zupę na obiad ja miałem. Taka jak u pana w pałacu przed rozbiorami bywać musiała... Jak jakaś paryżanka w ciulach.
Jeszcze dla mnie zostało z pięć litry. Jak kto chce, to niech zajdzie. Tylko gazu do mojej nowiuśkiej kuchenki niech przyniesie trochę, to ogień podchełchamy. Żeby zimnej nie jeść. Po obrządku przepowiem wam, jak ją się robi. Stej intacz, jak mówił Bolek Zawiślaków kiedy z tych, no, saksów na ojcowiznę wrócił. Olaboga! Toż parnik ja nastawił!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz