Pokazywanie postów oznaczonych etykietą indyk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą indyk. Pokaż wszystkie posty

środa, 8 lutego 2012

Sałatka z rukolą i indykiem, ale taka, że się talerz wylizuje





Naprawdę! Garłuszko Kazimierz, któren zwyczajowo wielgachną kulturę zaposiadywuje i z dokładnością do jednego stopnia odgina mały palec jak pije śliwowincję, wyszedł z talerzem do kuchni i dokładnie go oczyścił, bo się nie mógł powstrzymać. Już potem kotu do zmywania dawać nie musiałem, taki był czysty. Talerz, bo Kazimierz miał nos w sosie. Posłuchajcie, jeśliście ciekawi. Aha, przepisa z pełną bezwzględnością skradłem ze strony Degusto. Fajne rzeczy oni tam pichcą.

Składniki:
 1 opakowanie rukoli,
  0,5 kg piersi z indyka,
  10 dkg żółtego sera albo gorgonzoli,
  pół albo 1/3 ogórka, tego długaśnego,

 3-4 łyżki miodu,
 1 łyżka octu balsamicznego,
  3 łyżeczki musztardy,
  dobry ser dojrzewający,
 sok z połowy cytryny,
 pół ząbka czosnku,
 1 łyżeczka cukru,
  rozmaryn, sól, pieprz.

Indyka solimy, pieprzymy, wstawiamy na godzinkę do lodówki, po czym smażymy na oliwie aż zbieleje. Wtedy wlewamy miód, ocet balsamiczny i smażymy aż się skarmelizuje i ładnie zbrązowieje.

Z musztardy, oliwy, cytryny, cukru, czosnku i drobno posiekanego rozmarynu przygotowujemy słodko-kwaśny winegret. Polewamy nim umytą i osuszoną rukolę (ja dodałem też garstkę świeżego szpinaku). Mieszamy, dodajemy pocięty w słupki ogórek i ser (następnym razem zrobię z odrobiną gorgonzoli zamiast żółtego sera; mimo że jest tu dużo smaków, ten pyszny ser nie zawadzi). Obkładamy dookoła indykiem, polewamy po wierzchu pozostałym na patelni miodowo-balsamicznym sosem, skrapiamy lekko oliwą, suto posypujemy starkowanym serem (u mnie wyborny, słodkawy, głęboki w smaku i lekko szczypiący w język litewski Dziugas). Podajemy z grillowaną bagietką posmarowaną oliwą i czosnkiem.

W tytule przepisu na degusto.pl stało, że to jest sałatka doskonała. Najpierw się uśmiechnąłem z politowaniem, ale im dłużej wyobrażałem sobie te różnorodne połączenia, tym się uśmiechałem mniej, za to z większym zaciekawieniem. W końcu, kiedy już ją zrobiłem a Garłuszko Kazimierz łakomie spoglądał na mój talerz aby i ode mnie wylizać resztki winegreta połączonego z miodowym soskiem, wiedziałem, że coś w tym jest, ale na pewno nie przesada w tytułowaniu przepisu. O tak, w to mi graj! Czego i dla was życzę oddalając się zrobić porządki na stryszku, bo myszy harcują. Nu, bywajcie zdrowi.

wtorek, 2 listopada 2010

Indorburgery z dyniowym piure

Też tak macie, że jedzenia robicie jak dla wojska? Ja mam, ale wcale się z tego nie cieszę. Co to za przyjemność dwa tygodnie jeść kapuśniak, i to od śniadania, przez drugie śniadanie, podobiadek, obiad, podwieczorek, kolację, aż do posiłku przed snem ażeby w nocy nie wstawać. Jak ostatnio robiłem kulki indycze, też naprodukowałem jakbym z Pałąkową w konkury przy kateringu szedł. Szczęściem surowe mięso dało radę zamrozić. Właśnie łaziłem po kuchni, podciągając kalisony ażeby kroku w kolanach nie mieć, i dumałem, co by do tego pachnącego mielonego na obiad wyczmonić, kiedy usłyszałem człapanie Szuwaśki w sionce.

Naści, kochanieńki, dynia, tyle że niekompletna, wychrzęścił jak tylko wlazł i usadowił się na zydelku. I mówi, że umęczył się jak kobyłka orką, i żeby dla niego napić się co dać. Nu, śliwowincji u mnie braknąć nie braknie prawie nigdy. Nalałem po stakańczyku, popróbowaliśmy, czy wanilią zanadto nie wania, i pytam jego, skąd on taką wybrakowaną bańkę wziął. Dziurawa jakaś, niepełna, a nawet pusta we w środku... Może w gieesie wysprzedaż była?

Rozumiesz, kochanieńki, wymruczał powoli i poczochrał resztki czupryny pod czapką, był u mnie wczoraj taki jeden malec, ale niewyjściowy silnie. Stoi popod furtką, łepek zadziera, i mówi, że cukierek albo psikus, albo cuś w podobie, i wyciąga do mnie czapeczkę ze słodkościami. No, dzieciakowi odmówić nie po bożemu, bo wyglądał jakby jego z cyrku zabyli, to poszkodowałem ja jego. Ale sam wiesz, że ze słodyczy to tylko słoninę w miodzie uważam, tak co będę dzieciakowi cukierki wybierał kiedy nie zjem. Mówię, dziękuję tobie, maleńki, za cukieraska, sam ty jego zjedz, posilisz się nieco. Ale psikusa jak tak chcesz, to ja dla ciebie zrobić mogę, co mi tam. Nu, Antoni, dynia jest dla ciebie, gdyż wiesz, że ja takich postnych rzeczy do pyska nie sadzam.

Składniki:
składniki jak na kulki indycze, albo na dowolnego hamburgiera,
0,5 kg dyni,
1 ząbek czosnku,
sok z cytryny,
sól, pieprz.

[Listonic]

Dynię kroimy na kawałki, obieramy ze skóry, kładziemy na blasze, skrapiamy oliwą, sokiem z cytryny, solimy, opieprzamy i wsadzamy do gorącego piekarnika. Kiedy miętka jak bufory Wisiorek Aldony, miksujemy z ząbkiem czosnku na piure, ewentualnie dosmaczamy cytryną, solą czy czym tam sobie chcemy (wszyscy lubią konkretne przepisy, co nie?). Zastępstwo dla kartochla - wyborne. U mnie wyszedł bardziej mus dyniowy, bo warzywo było soczyste. Taki pomarańczowy sosek dyniowy do kotleta. Miodas. A właśnie, a gdyby tak dodać miodu? A pomarańczy gdyby? Co by to było?

Z mięsa formujemy kotlety i smażymy na patelni grillowej. Połączenie bardzo pyszne. Pojadłem jak panisko.

Już po obiedzie byłem, akuratnie nalewałem sobie szklaneczkę głogówki na trawienie, a tu wpada Pałąkowa. Zdyszana, z liściami we włosach i z mchem wyłażącym z gumiaków, bo w młodniaku zająca z procą tropiła; zerknęła podejrzliwie na resztki dyni, i drze się: dawaj śliwowincji, Antoni, ponieważ albowiem afera we wiosce wybuchęła! Ktoś dzieciakowi wójta dynię helołinową zakosił, a dodatkowo za koszulinę kompostu nawpychał i psem poszczuł. Teraz wójt lemuzyną służbową marki Tavria jeździ w te i nazad, winowajcy poszukując! Ładuj lepiej te dyniowe resztki do parnika, bo nieszczęście gotowe.

Widzicie, jak to człowiek całe życie się uczy. Wydało się, że młodzianek nie chciał dać, tylko dostać cukieraska. Psikusa z kolei otrzymać nie zamiarował. To nie było zaodraz tak gadać, czort? Żeby on powiedział jak człowiek, to przecież sołtys by dla niego słoniny z miodem nie pożałował, szczególnie gdyby wiedział, że u wójta w chałupie nie przelewa się i dzieci po prośbie chodzić zmuszone są! Najgorzej, że wójt miał jakoś teraz dotacje przydzielać, a jak sołtysowy psikus się wyda, to o asfaltowej drodze do Gliniewic możemy zapomnieć, jejbohu. Póki co, Szuwaśko przemyka przez Koszelewo przebrany za garbatą murzynkę w ciąży i udaje, że wróży z kaszanki. Mówią, że z powodzeniem, ale o tym opowiem wam jak tylko skończę jeść kapuśniak.


Na koniec trochę poważniej, choć długaśny wpis wychodzi i gotowiście pousynać. Dzielna mama jednego Kuby pięknie wykorzystuje nowoczesne zdobycze techniki ażeby pomagać swojemu synkowi. Jej zaangażowanie, pomysłowość i determinancja nie pozwalają mi pozostać obojętnym. Poczytajcie sobie tutaj i pomóżcie jeśli możecie. Zobaczycie, że wkrótce spotka was nagroda za dobre serce. Mućka się ocieli, albo żyto zakwitnie drugi raz w tym roku. Ja liczę na to, że ozimina dla mnie wybuja tak, że aż z powiatu będą przyjeżdżać podziwiać, więc kupiłem na Allegro dwie świetne książki, w tym zbiór opowiadań, który pasuje mi szczególnie z racji tematyki typu poetyka i prozaiczność hulaszcza, ale też oddałem na aukcję chartytra... no, na aukcję oddałem trzy tomiszcza kultowego tasiemca „Millennium” Stiega Larssona. Miałem do antykwarwiatu dać albo Szuwaśce za gąsiorek śliwowincji opylić, bo korytko warchlaków się dla niego chita (jak w domu zostawię, to sami wiecie, jeszcze sąsiedzi mnie o czytelnictwo, kryptowykształciuchostwo albo co gorszego jeszcze posądzą i z wioski przepędzą), ale zamaniło się dla mnie coś bez interesowności zrobić. Aukcja jest tutaj i jeszcze do następnej soboty pobędzie, więc zdążycie z kapuchy wyskoczyć. W sensie że nie z kapuśniaku, a z mamony. Na życzenie zwycięzcy będę odbijał z pomocą towotu łatkę Raciatej... tfu, psia mać, ratkę Łaciatej na pierwszej stronie każdego tomu. Że ekstralibris taki niby.

Słowo honoru, to miał być normalniejszy wpis żeby nie wyglądało, że z poważnych rzeczy robię sobie podśmiechujki, ale nie poradziłem, no nie poradziłem. Bywajcie i pojedzcie solidnie, moje śmidrygiełki.

czwartek, 28 października 2010

Na pohybel zimie: klopsiki indycze w winno-pomidorowym sosie

















Zima będzie wczesna, kuchenni blogierzy zaczęli gotować jesienne potrawy. Gotuję i ja ażeby ktoś nie pomyślał, że jakaś popierdułka jestem, a nie prawdziwny kuchenny blagier. Tfu, blogier. No to dzisiaj kontynuuję jesiennienie kuchni. Będzie solidnie, choć zwiewnie. Gdybym miał zgadywać, po włosku więcej. Albo po angolańsku, bo czy to wiadomo, co w takiej Angoli warzą? Może i kulki z indyka. Przepis skradłem Grzesiowi z Mniammniama.

Składniki:
0,5 kg mielonej piersi indyka,
15 dkg wędzonego boczku,
0,5 l soku pomidorowego,
100 ml czerwonego wina,
2 cebule,
10 dkg sera topionego,
10 dkg sera pleśniowego (ja wziąłem niebiewski Lazur, bo lubię),
10 dkg czarnych oliwek,
1 jajko,
po garści natki pietruszki i tymianku,
3 ząbki czosnku lub 3 łyżeczki pasty włoskiej,
sól, pieprz.

[Listonic]

Boczek drobno siekamy lub międlimy w blenderze. Siekamy oliwki. Łączymy mięso indycze z boczkiem, oliwkami, jajkiem, ziołami, połową czosnku, połową serów. Solimy, pieprzymy, ładnie wyrabiamy (ale serów nie wgniatamy w masę zbyt dokładnie, białe oczka fajnie wyglądają) i odstawiamy żeby czosnek i zioła zrobiły swoje.

Cebulę podduszamy na oliwie, a kiedy zmięknie wlewamy sok pomidorowy i wino (sok wykombinowałem w ostatniej chwili, bo zostało mi pół kartonu po tym jak robiłem żeberka z fasolą), dusimy z 15 minut żeby płyn nieco odparował. Przyprawiamy, blendujemy na gładką masę, dodajemy małe klopsiki uformowane z masy mięsnej, dusimy ok. 10 minut. Kulki wyjmujemy z czerwonego sosu pachnącego winem i pomidorami, odparowujemy go do uzyskania gęstości lejkiej śmietany, dodajemy resztę serów, które dadzą nie tylko znakomity smak, ale też przyjemną konsystencję. Dokładamy pozostały czosnek lub przechodzoną pastę włoską. Wkładamy z powrotem klopsiki, wuala.

Oczywiście kulki można upanierować w bułce tartej i usmażyć przed włożeniem do sosu, wtedy są brązowiutkie i też smakowite, ale ja miałem lenia i ochotę na coś delikatnego, więc wciepłem do gara surowiznę. 

Podajemy z makaronem albo z kartochlami lub też z kaszą albo z ryżem, ewentualnie z bagietką albo bez nic. Ja zrobiłem z makaronem razowym. No i co? No i zima może mi... nafiurkać, o.

Tak  se myślę, że takie klopsiki byłyby też dobre z rybą zamiast indyczyny. Mus spróbować.

A kiedyś, jak nie miałem lenia i obsmażyłem pulpeciki (ale miałem innego lenia, bo to były raczej wielkie pulpeciska, żeby nie powiedzieć kotleciuchy), to wtenczas wyglądały tak:

sobota, 1 maja 2010

Taco z indykiem i czarną fasolą











 





A miały być naleśniki... Naleśniki to są jedne z lepszych placków, czy nie tak, co? No i patrzajcie sami, jak na złość kurki nieść się przestali i w piwniczce w dziale „jaja, homary i kawior” pustka u mnie wyzierywała — samo rychtyk jak w domu kultury podczas prelegencji o kryzysie wartości w modernistycznej poezji albańskiej. Nawet odkładam tam lucernę dla Łaciatej żeby miejsce nie marnowało się (w piwniczce, nie w domu kultury, bo w domu kultury to by tej lucerny weszło oohoohoo!). Do gieesu wtenczas nie było co iść, bo akuratnie Dzień Wiolonczelistów odprawował się i wszystkie sklepy dookoła Koszelewa zamknięte były na cztery spusty ażeby po wioskach świętowanie zbytnie nie odbywało się. Bo to, rozumiecie, ja dzisiaj tych naleśników robić nie zamiarowałem, tylko czas jakiś temu nazad to było.

Musiałem prędko coś wykombinować, bo zachciało się dla mnie tych naleśników, aż w oczy szczypało. A nie, to dym z pieca szczypał, bo kawki łajdaczki gniazdo założyli na kominie. Odwdzięczyłem się ja dla nich pięknym za podobne, ale niesmaczne jakieś były. Może bez to, że pióra się do gęby brali i w gardło łachotali?

Ale przecież nie o tym ja. No więc poszperałem po chałupie i znalazłem łódeczki tortillowe. Sklepowe. Nawet niestare jeszcze, ledwie dwa lata po terminie. Podgrzewa się je w piecu i są uroczo chrupiące. No dobra, pomyślałem, mogą być. I okazało się, wyobrażajcie sobie, że jak podumałem, tak zrobiłem! To dopiero konsekwencja i przewidywalność przyszłości.


Składniki
naleśniki, papier ryżowy, fillo albo cokolek żeby fasola nie wysypywała się,
40 dkg czarnej fasoli,
0,5-1 serek topiony,
40 dkg indyka (ale nie skóry),
3 łodygi selera naciowego,
2 garści czarnych oliwek,
1 cebula,
4 ząbki czosnku,
1 łyżeczka cynamonu,
2 łyżeczki kminu rzymskiego,
sos sojowy,
sok z cytryny,
pikantność,
2 pozbawione skórki i pestek smaczne pomidory albo mała puszka koncentratu pomidorowego.

Fasolę moczymy na noc w wodzie, odlewamy, wrzucamy do dużej ilości zimnej wody, gotujemy na małym gazie do miękkości. Na patelni z oliwą podsmażamy krótko seler, dodajemy cebulę, posiekany czosnek, chwilę dusimy, zdejmujemy z patelni.

Zamarynowanego w sosie sojowym, oliwie, połowie kminu i soku cytrynowym indyka wkładamy na mocno rozgrzaną patelnię, dodajemy oliwki, przysmażamy.

Kiedy przyrumieniony, ale jeszcze nie zacznie się pocić, dajemy resztę kminu, cynamon i pikantność. Podlewamy sosem sojowym, przyrumieniamy, dodajemy ugotowaną fasolę, warzywka, wyłączamy gaz. Tak, ten podwójny też, ale na chwilkę tylko. Dokładamy pogrudkowany paluchami serek topiony, mieszamy. Ser powinien zmięknąć i otulić lekko całość, ale nie rozpuścić się do końca, tylko błyszczeć białymi perełkami smaku, bo taki niedotopiony będzie pięknie angażował kubki smakowe. Oczywiście zamiast topionego można dać fetę albo i niebieski zepsuty. Jak kto światowy i ma, kolendra siekana niezła byłaby. A jak kto tutejszy, pietruszka też pójdzie.


No to co, koniec. Powinno to być lekko płynne, coś jak sos chiński. O ile konsystencja za sucha, można dobawić łyżkę wody z odrobiną mąki kukuruźnianej, która to mąka jest najzaje... najwyczesańszym zagęszczaczem. Zaraz po otrębach.

Czyli podajemy, nie? Jak kto ma Decopena, to kwaśną śmietaną posmyra, a kto ma dobry wzrok i cierpliwość, to nawet ostrość może ustawi... Albo zrobi budyń na karmelu z czarnuszką i jabłkiem lub ananasem. Byle nie z puszki, bo odór blachi po gębie dwa dni chodzi.

środa, 27 stycznia 2010

O mój panie, ziarenkowe chrupanie. Sałatka z brokułów i indyka

















Dzisiaj czyprakowanie odwołane, bo mam lenia i wyszła mi z piwniczki śliwowincja, i jeszcze pekaes z Gliniewic uciekł mi i musiałem w letnich gumiakach brnąć przez zaspy żeby zdążyć do chałupy na wieczorny obrządek. Ponadto Szuwaśko, czort, polazł gdzieś. A miał mi odwieźć krajzegę i zapukać nogą. Mam nadzieję, że znowu czegoś nie popsuł jak ostatnio kiedy pożyczał pilnik. Jassne, nie wiedział, że pilnik nie służy do mieszania budaprenu. No i jak żyć, jak żyć...


Ale do roboty, bo my tu gadu gadu, a papu stygnie. Ja tam lubię taką prostą sałatkę z brokułów, indyka, z dodatkami, które znajdą się pod ręką. Miesza się to byle jak, i niekiepski obiad gotowy. Dziś za radą Agi dodałem ziarenek i okazało się, że tak niepozorny dodatek podkreślił smaki, dodał swoje i sprawił, że sałatka z dobrej stała się wyborna. Mała rzecz, a cieszy. Posłuchajcie.

Składniki
1 mały brokuł,
40 dkg piersi indyka,
5 plastrów boczeczku,
1 papryka,
20 dkg pieczarek, 
2 mandarynki,
pół cebuli,
0,5 opakowania serka topionego,
1 szklanka mleka,
kawałek sera pleśniowego,
2 łyżki majonezu, 
3 ząbki czosnku,
kawałek imbiru,
garść pestek słonecznika albo dyni, płatków migdałowych, 
2 łyżki sosu sojowego,
0,5 cytryny,
curry, rozmaryn, cukier, sól, pieprz.

Robimy szybko marynowaną paprykę: kroimy ją na spore kawałki, dodajemy pocięty grubo czosnek, imbir, sos sojowy, 2 łyżki oliwy, łyżeczkę brązowego cukru, sok z połowy cytryny, pieprz i odstawiamy na kilka minut żeby czosnek się uruchomił. Mieszanka powinna być słodko kwaśna, bo ta papryka będzie robić za przełamywacz słodyczy brokuła i pieczarek. Mięso kroimy w nie za małą kostkę i posypujemy ziołami i solą albo ulubioną mieszanką przypraw, skrapiamy sokiem z jednej mandarynki. Brokuła dzielimy na różyczki i dotujemy do półmiękkości na parze. Pieczarki kroimy na ćwiartki (jeśli małe, zostawiamy w całości) i posypujemy curry i solą.

Sos będzie taki, jak tu, tu albo tu. Wychodzi na to, że go lubię. Miałem niby zrobić najzwyczajniejszy pyszny sos z jogurtu z czosnkiem, miętą i estragonem albo cząbrem, ale tak mi się chciało rozmarynu, że zrobiłem sos serowy (do jogurtowego rozmaryn mi nie leży i nic na to nie poradzę), ale dodałem majonezu. Dobry wybór. Mleko wlewamy do rondla, dodajemy gałązki rozmarynu, przekrojony na pół ząbek czosnku, curry i gotujemy chwilę aż rozejdzie się cudowna żywiczna woń. Wtedy dokładamy ser pleśniowy i topiony i czekamy aż ładnie się rozpuszczą. Dodajemy pieprz, miksujemy blenderem i odstawiamy w chłodne miejsce do ostygnięcia. Kiedy ledwo ciepły, dodajemy majonez i cieszymy się serowo-majonezowym sosem pachnącym łanem rozmarynu.

Na mocno rozgrzaną patelnię wrzucamy po kolei pestki i płatki migdałów i rumienimy. Zdejmujemy, wkładamy naszą marynowaną paprykę i gazując ile wlezie, redukujemy brązowy sos aż zniknie. Patelnię z papryką wkładamy do piekarnika (100 st.) żeby sobie doszła. Równolegle na drugiej, suchej, mocno rozgrzanej patelni podsmażamy pieczarki. Powinny się zbrązowić, ale zdejmujemy je zanim puszczą sok i skapcanieją. Po zdjęciu pieczarek na patelnię wrzucamy pokrojony w grubą kostkę wędzony boczek i szybko go obsmażamy. Zdejmujemy pachnące skwareczki, wrzucamy mięso, które przysmażamy solidnie (albo jak kto woli, na miękuchno).Pod koniec, kiedy mięso już przyrumienione, wciskamy sok z drugiej mandarynki. Nada to mięsu lekko cytrusowy aromat.

Mieszamy brokuły z papryką, pieczarkami, boczkiem i indykiem, dodajemy posiekaną cebulę, polewamy obficie sosem (powinien być z tych rzadszych, wtedy na dnie powstaje pyszny ekstrakt). Po wierzchu sypiemy ziarenka i już. No dobre jak nie wiem i co. Przypieczone pestki, indyk, kwaskawa papryka, sos... Ten sosek z dna najlepszy, przesycony aromatami innych składników, silnie serowy. I rozmarynowy. To już chyba uzależnienie. Dobranoc, jelonki uroczyste.

wtorek, 17 listopada 2009

Indycza wątróbka po żydowsku















Jak zobaczyłem wątróbkę i serca indycze w gieesie w Paździerzownicy, to się nie powstrzymałem i zanabyłem większa ilość. Dawno ich już nie jadłem, a specjał to niepośredni, nie gorszy, niż z cielęciny. Wątróbkę podzieliłem i zrobiłem po żydowsku i po mojemu, o czym nie omieszkam opowiedzieć wam, truskaweczki majowe, jutro lub też wszelako pozajutro. Serducha póki co się mrożą się, ale zrobię je na modłę serc jagnięcych, w delikatnym gulaszu. A dzisiaj na żydowską modłę delikatne jak chmurka wątróbki pełne chorestenolu, ale też aromatu niebywałego i konsystencji niecodziennej. Z tymiankiem i cząbrem, z winnym posmakiem.

Składniki:  
25 dkg wątróbek indyczych,
1 cebula,
garść rodzynek,
kawałek jabłka, tak z ćwiartka średniego,
1 szklanka białego wina
1 łyżka masła,
2 ząbki czosnku, 
1 łyżeczka cynamonu,
tymianek, cząber, pieprz, sól.

Rodzynki zalewamy winem na 15 minut. Patelnię mocno rozgrzewamy, wkładamy kawałek smalcu drobiowego. No dobra, ja dałem olej. Przekrojone na pół wątróbki (które wcześniej moczyły się w mleku, por supuesto) oprószamy delikatnie w mące i prędziutko obsmażamy na brązowiuchno. Chciałbym zaznaczyć, że na wątróbki z indyka to już wystarczy. Pokroić w plajsterki, ociupinka soli, aj, jakie pyszne, delikatne, prawie nie czuć, że dużo tam żelaza, bo brak im charakterystycznego wątrobianego posmaczku. Nawet jak ze środka troszkę krwi wycieka, nic to, bo smak... Marzenie. 

No, ale my robimy po żydowsku, więc zdejmujemy mięso, a na smak wrzucamy pociętą w piórka cebulę. Podsmażamy cały czas mieszając do zeszklenia, dodajemy cynamon, posiekany czosnek, wlewamy wino od rodzynek i prędko odparowujemy. Pod koniec odparowywania wrzucamy rodzynki i pokrojone w kostkę jabłko. Kiedy płynu już nie ma, a jabłko zaczyna mięknąć, dodajemy sól pieprz, zioła i łyżkę masła.Wyłączamy gaz pod naszą kucheneczką. Jeśli wolimy stuprocentowo wysmażoną wątróbkę, możemy ją teraz ułożyć gdzieś z brzegu patelni żeby sobie doszła. Czekamy kilka minut żeby masło wytworzyło sos i wydajemy, soląc wątróbkę już na talerzu.

Oczywiście na koniec nasze podroby można wmieszać w słodko-winną mieszankę; ja wolę oddzielnie, żeby mączna skórka nie straciła chrupkości. Bagietka w dłoń, kieliszek wina też, i delektujemy się.

Właściwie to nie wiem, dlaczego do tego dania używa się wątróbek indyczych. Są one tak delikatne, że nawet rodzynki potrafią przygłuszyć ich fenomenalny aromat. O tym, że jemy wątróbkę, świadczy bardziej ich kremowa konsystencja. Smak wydobywa się spomiędzy cebuli i rodzynek, delikatnie masując nasze podniebienie w asyście wina i cynamonu. Rewelacja i oczarowanie. I ten powiew słodyczy i wina nawet kilkanaście minut po posiłku...

niedziela, 8 listopada 2009

Pierś indyka pieczona w niskiej temperaturze
















Coś mnie ogarnęło. Leń, a może jesień. Przepyszne czebureki, upichcone wczoraj w ramach Tatowych biesiad czekają i proszą żeby je zapodać, a ja co zacznę coś skrobać, to jakąś kiszkę wyskrobuję. Żeby to jeszcze ziemniaczaną. Może chwilowo priorytety mi się zmieniły i pisanie głupotek poszło w kąt. Od wczoraj robiłem czebureki, kulki tiramisu, kapuśniak na baraninie ze świstunami, karkówkę pieczoną z ziemniakami w czerwonej papryce na kapuście kiszonej, pastę pomidorowo-paprykową, a przed chwilą zrobiłem bejcę do piersi indyka, którą mam zamiar za kilka dni upiec w niskiej temperaturze. Trochę dużo, może mi inwencja poszła w gary, czort. Kto to wszystko zje, to nie wiem. Ja tu tylko gotuję. Dobrze, że tłustowate coponiektóre, Szuwaśkę nakarmię.

To teraz króciuśko, tyle żeby przemóc niemoc. Taka to bejca z oliwy, dużej ilości czosnku, kolorowego pieprzu, kolendry, tymianku, soku z cytryny, soli. Spodobała mi się ta fota z plamkami czerwonego pieprzu, to zapodaję. Jak się ta pierś pomoczy i da pomasować (mrrr), za kilka dni obsmażę ją dla zamknięcia porów i upiekę w 75 stopniach. Po 3-4 godzinach będzie soczysta i jędrna. Tak upieczone chude mięso nawet po kilku dniach w lodówce spływa sokiem. Ale pisałem już o tym. To jak pisałem, to znikam. Idę sprawdzić, czy kurki zjadły podwieczorek.

sobota, 31 października 2009

Odkrywanie dyni: sałatka ze szpinakiem i indykiem












 



Jest to spokojna sałatka, żadne tam mecyje, ale ładnie wygląda, bo miesza się w niej soczysta zieleń szpinaku z żółciuchną pieczoną dynią, czarnymi oliwkami, czerwoną cebulą. Jest to też moje pierwsze podejście do tematu „dynia”, a zostało sprowokowane przez Festiwal Dyni. Jakoś dotąd warzywo to kojarzyło mi się wyłącznie ze słodką zupą z kluseczkami i ze smaczną słodką marynatą do mięs. No i, rzecz jasna, ze źródłem pysznych pestek. A tu proszę, zaskoczenie, w dodatku jakie miłe. 

Trafiła mi się odmiana, której nie trzeba było obierać, bo skórkę miała miękką, o pięknym pomarańczowym kolorze, nieco bardziej intensywnym niż miąższ. Bardzo ładna.











 

Na początek polałem kostki dyni wyśmienitą oliwą z Kritsy, opieprzyłem i osoliłem, nasypałem rozmarynu i upiekłem na blasze. I to już było wspaniałe. Prosta upieczona dynia polana kilkoma kroplami soku z cytryny wprawiła mnie w błogostan i pomyślałem "jeszcze".


















Dalej zrobiłem pesto szpinakowe z resztek nibymarynowanej papryki i szpinaku, który został na durszlaku po przygotowanych dzień wcześniej kotlecikach drobiowych. Trzeba tylko było zmiksować je oddzielnie i wymieszać już zmiksowane, wtedy kolory by się nie wymieszały (ja zmiksowałem oba składniki razem i wyszło troszkę buro). Na kawałek dyni nakładałem szpinakowe, kwaskawe pesto, listek rozmarynu i kawałek smażonego indyka. I było to całkiem niezłe.

Na koniec wykonałem sałatkę. Z dyni oczywiście, szpinaku, indyka, czarnych oliwek, czerwonej cebuli, rozmarynu i polałem oliwą zmieszaną z sokiem z cytryny. Odniosłem wrażenie, że dodałem o jeden składnik za dużo albo o jeden za mało. Dynia i szpinak są raczej łagodne i pozostałe składniki nie zrównoważyły ich. Cholerka, może suszona żurawina? Może kapary? Dopiero poznaję dynię, więc mam jeszcze kłopot z doborem, ale może ktoś bardziej obyty zapoda jakąś sugestię, za którą zresztą będę wdzięczny, bo szkoda by było tej dość uroczo wyglądającej sałatki.

Teraz,  kiedy mnie to przepiękne warzywo zauroczyło, przysiądę do przepisów podanych w ramach akcji kulinarnej „Festiwal Dyni” na Durszlaku, bo widziałem tam mnóstwo wspaniałych potraw. Pamiętajcie, akcje Durszlakowe są bardzo fajowe. Oraz: jedzcie dynie. Kto je dynie, ten nie zginie. I tym optymistycznym akcentem, do usłyszenia się z Państwem wszelako.

wtorek, 18 sierpnia 2009

Na szybko: indyk z cukinią i szpinakiem
















Dzisiaj obiad był na szybko. Nie dlatego, żebym nie miał czasu, ale miałem ochotę na coś lekkiego, warzywnego i niezobowiązującego, i tak jakoś samo wyszło. Cukinia jeszcze lekko chrupała, szpinak ledwo co podgrzany, indyczek mocniej, ale bez przesady. Całość bardziej przypominała sałatkę, niż danie duszone czy smażone. Doprawiłem dla uegzotycznienia kochanym kminem i imbirem, i już. Czas przygotowania - ze 20 minut. Góra trzydzieści, ale to chyba z dojeniem.

Przed chwilą spróbowałem na zimno - może i jeszcze lepsze, więc może robić za sałatkę. Tylko przy podawaniu na zimno szpinak lepiej dodać przed samym podaniem żeby robił za sałatę, bo przy gorącej robocie, niestety znikł, czyli - jak to szpinak - się skurczył się i tyleśmy go widzieli. A wtedy, jak wiadomo, już nie taki smaczny. Chyba że w większej kupie i inaczej przyprawiony, ale to jest inny przepis, nie?

Składniki:
30 dkg piersi indyka albo innego chudego mięsa,
2 nieduże cukinie,
1 cebula,
2-3 słuszne garści młodego szpinaku,
sok z połowy cytryny,
2 ząbki czosnku,
2 cm imbiru,
2 łyżeczki kminu rzymskiego,
2 łyżeczki rozmarynu,
2 łyżki przyprawy do Gyrosa,
2 łyżki sosu sojowego,
1 łyżka pikantnej Tandori albo w przypadku braku - chili i Garam masala, ewentualnie curry.

Indyka kroimy w sporą kostkę i obsypujemy przyprawą do gryrosa. Ja bardzo lubię tę z firmy Kotanyi. Dobra jest też z Prymatu, bo ma dużo rozmarynu. A jak kto nie lubuje się w spożywaniu E-cośtamów i benzoesanów, to soli i pieprzy, i żyje z przeświadczeniem, że zdrowszy umrze. Polewamy sokiem z cytryny. Wrzucamy na rozgrzaną do czerwoności patelnię z oliwą i smażymy do puszczenia soku, czyli chwil kilka. Z minutę, dwie. Góra cy.

Zdejmujemy mięso, a na powstałym, przecudnie pachnącym sosku smażymy szybko, znów na dużym gazie, pokrojoną grubo cebulę. Jak już się zeszkli, a gdzieniegdzie i przypalona z lekka, dorzucamy pokrojoną w ćwierć- lub półplasterki cukinię, dodajemy sos sojowy (ja dziś akurat dałem maggi, ale to dlatego, że sos sojowy ostatnio jakoś mi nie leży). Szybko smażymy, więc cukinia staje się brązowiutka, a jeszcze półsurowa w środku i jej skórka rozkosznie zgrzyta w zębach. Na koniec dodajemy imbir, czosnek, kmin, tandori, rozmaryn.

Zdejmujemy cukinię z patelni i wrzucamy z powrotem mięso. Nadal na bardzo silnym gazie obsmażamy je do zrumienienia. Mieszamy i na powrót dodajemy pachnącą obłędnie cukinię. Doprawiamy solą i Tandori czy tam chili. Mieszamy, wkładamy szpinak. Delikatnie mieszamy żeby cały szpinak doznał kontaktu z naszym aromatycznym sosem, ale żeby nie skapcaniał. Wyłączamy kuchenkę gazową, wydajemy. Nie pomyślałem kiedy robiłem, ale niegłupio by to było posypać po wierzchu posiekanym szczypiorkiem.

Smacznego, sikoreczki, i nie jedzcie surowej słoniny. Podwędźcie lepiej, to lepiej do śliwowincji idzie. I pamiętajcie, słonina tylko z zamrażalnika, strugana taka. Czarny chleb od Pałąkowej do tego. Oj.

Aha, dodaję ja tego przepisa do durszlakowej akcji o cukinii. Zajrzyjcie tam, bo dużo pięknych rzeczy ludzie z cukinii robią.