Pokazywanie postów oznaczonych etykietą placki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą placki. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 1 marca 2010

Tatowe biesiady: Bliny
















 
Bliny kojarzą się często z ekskluzywnym jedzeniem. Kawior, łosoś, elegancka restauracja w centrum Moskwy, zmrożona wódka, te rzeczy. Z drugiej strony, gdyby nie te kawiory, można by powiedzieć: ot, placki. Może i tak, ale jakie! Pięknie szarobrązowe od mąki gryczanej, w przekroju chlebowe, no i świetnie pasujące do tych wielkopańskich kawiorów. Można je zresztą podawać z różnymi dodatkami. Odsmażane na masełku także są świetne, więc można zrobić więcej. Podarujcie sobie odrobinę luksusu.

— Przyjdź ty, synek, w sobotę, blinów narobim — zagaił w tygodniu tatko. — Przy okazji drewek narąbiesz, bo zima długa i skończyli się. Zajdź ty tylko do Maciaszczyka ażeby pragnienie nam nie doskwierało, gdyż jak ty sam może już życiowo nauczyłeś się, okrutnie niekorzystnie jest dla organizmu w stanie odwodnionym przebywać.

Tatko kazali, nie poradzisz. Zajrzałem po drodze do naszego przełamywacza monopolizacji państwowej, w gieesie kupiłem łososia, śmietanę i niemiecki kawior (najlepszy jest prawdziwny, ruski, ale te pajace z sejmowego cyrku granice zamkli z nieodpowiedniej strony i teraz dobrego kawioru nie uświadczysz: albo sztuczny, albo hamerykański o rozmiarze i smaku ziarenek piasku). Te bliny robi się dość czasochłonnie, ale za to są to takie bliny, które dostaniecie jak w Jewropiejskoj Gastinicy powiecie „Bliny, pażałsta”. Tatulo wie, co mówi, bo w świecie bywały. Gotowiście? To posłuchajcie.

środa, 25 listopada 2009

Placuszki pomidorowe














Pyszne placuszki dzisiaj jadłem. Lekkie, aromatyczne, słoneczne jak plaża na włoskiej Rivierze. W sam raz żeby zagrać na nosie temu ponuremu dniu. Przepis moje czujne oko wypatrzyło u Oli Smile (dziękuję za podzielenie się patentem). Od razu pomyślałem sobie „mój ci on jest”. Wykorzystałem chwilę kiedy Oli nie było w pobliżu i chaps! wykradłem i dokonałem małych modyfikacji. Placuszki są delikatne, aromatyczne od zieleniny i pomidorów, których kwaskawy o tej porze roku smak świetnie przeplata się ze słodyczą mącznego ciasta. Posłuchajcie.

Składniki:  
0,5 kg pomidorków koktajlowych,
garść suszonych pomidorów w zalewie, 
pęczek pietruszki, 
pęczek bazylii,
pęczek szczypiorku,
4 plastry wędzonego boczku,
2 jajka,
25 dkg mąki,
2 ząbki czosnku, 
sól, pieprz.    

Pomidorki kroimy na połówki i wrzucamy do miski. Dorzucamy posiekane suszone pomidory, posiekaną zieleninę i czosnek, pokrojony w drobną kostkę boczek, solimy i pieprzymy. Jeśli macie pod ręką więcej zieleniny, bez wahania dorzućcie.

Rozduszamy lekko pomidory żeby puściły sok. Wbijamy jajka i mąkę i dokładnie mieszamy. U mnie konsystencja ciasta wyszła gęsta, powstała trudno odchodząca od łyżki brejka, ale placki z tego wyszły przednie, więc myślę, że tak miało być.

Na rozgrzaną patelnię z olejem nakładamy nieduże porcje i smażymy z obu stron. Smaczne są i takie żółciutkie, smażone króciutko, i takie jak wyżej, przyrumienione. Odsączamy nadmiar tłuszczu, posypujemy ostrym włoskim tarkowanym serem, i mamy pychę. Pycha jest od razu po przygotowaniu, ale mnie jeszcze bardziej smakowało po wystudzeniu. To są chyba takie placuszki do odgrzewania. Fajnie, co nie?

Do środka dodałem boczek, który znakomicie tu pasuje. Ale tak patrzę, że jeszcze lepiej by było gdyby na każdy placuszek położyć kawałeczek wędzonego łososia. Czego wam życzę. Pa, bąble!

niedziela, 18 października 2009

Placki ziemniaczane z mięsem






Zazwyczaj placki robimy tak po prostu: masa ziemniaczana na patelnię i albo od razu mamy wyżerkę, albo dokładamy pachnących sosów, gulaszów. Wtedy stają się plackami węgierskimi, zbójnickimi, ala Szuwaśko itd. To, o czym chcę tu dziś pomarudzić to właściwie nie przepis, a jeszcze jeden sposób przygotowania placków ziemniaczanych. Z mięsem, ale mięso jest mielone i nie znajduje się na, tylko w placku. Pewnie wiele osób tak właśnie robi ten przysmak, ale że efekt jest zaskakująco świetny, pozwalam sobie tu go zapodać kupa mięci. To jeden z tych patentów, które niby znam, ale jak przychodzi co do czego, to o nim zapominam.

Łatwe mam zadanie, bo nie trzeba wysilać mózgownicy i przedstawiać składników (zawsze jest kłopot, bo ile to ja tej mąki dałem? ano tak ciut i trochę). Bo przecież gdyby któregokolwiek koszelewiaka wyrwać z najgłębszego snu, to przepis na placki ziemniaczane i na barbeluchę z agrestu poda w mig. Mięsko też prędziutko odfajkowujemy, bo robi się je jak do pierogów albo do kartaczy. Wykonanie bardzo proste. Ot, nakładamy porcję masy ziemniaczanej na patelnię. Ilość jak na zwykły cienki placek. Na to nakładamy spłaszczoną porcję pachnącego czosnkiem i ziołami mięsa, i polewamy masą. Powstaje grubszy placek z nadzieniem. Kolejne sztuki czekają na swoich braci i siostry w przytulnym naczyniu w ciepłym piekarniku, powoli dochodząc. Efekt – pyszny placek ziemniaczany, a w środku soczyste mięsko. Do tego sos z suszonych grzybów i o, jaka uczta. Zdjęcie powyżej zostało zrobione the day after, bo w dzień premiery Smiena zaszła mi śniedzią. Jak widać, trzyma wilgoć i soczystość. Placek, nie Smiena; no co wy, aparat wysuszyłem.

Kto nie robił, niech spróbuje. Jak spróbuje, zrobi znów. Uf. Do zobaczenia.

PeeS. Sam nie wiem, a może to Sezon Ziemniaczany?

piątek, 24 lipca 2009

Placki z warzyw różnych, ale rybne
















Tak mi się pozawczoraj wydumało. Oto miękkie jak kaczuszka, słodkie od warzyw, pachnące rybą i orientalnymi przyprawami, delikatne placki. Świetne i z pomidorami skropionymi oliwą i posypanymi bazylią, i polane fajnym soskiem jogurtowo-majonezowym. Trochę śmieszne: z wyglądu zwykłe placki, a w środku sama delikatność, choć z drapieżnym posmaczkiem curry i kminu. Jest to pierwsza wersja próbna, dlatego kilka niepewnych punktów się tu znajduje, ale chyba takich, które nie wpływają na ostateczny wynik.

A co, myśleliście, że od Czypraka tak łatwo uwolnić się? Hehe, nie ma tak dobrze. Nowoczesność u mnie w zagrodzie jest, i zamieszczanie postów z datą przyszłą funkcjonuje jak złoto. Ale słuchajcie o tych plackach. Pewnie przede mną robiło je 700 milionów obywateli, ale com się przy kuchni nakombinował, to moje. Ja w każdym razie po raz pierwszy, ale musi nie ostatni zrobiłem je tak:

Składniki:
2 cukinie (mogą być niemałe),
0,5 kg białej ryby,
1 marchewka,
2 średnie cebule,
3 ząbki czosnku,
2 ziemniaki,
2 łyżki mąki ziemniaczanej,
8 łyżek mąki pszennej,
1 szklanka gazowanej wody mineralnej,
1 jajko,
1 pęczek natki pietruszki,
3 łyżki sosu sojowego albo maggi,
2 łyżeczki kminu rzymskiego,
3 łyżeczki curry.

Cukinie przekrajamy na pół. Jedną połówkę odkładamy do starkowania, a 3 pozostałe solimy, układamy na posmarowanej oliwą blasze i wkładamy do gorącego pieca. Podpiekamy aż cukinie całkiem miękkie i zbrązowione od spodu. W tym samym czasie wkładamy do piekarnika rybę. Może się zbrązowić nawet, chodzi o smak (bo ona zaraz idzie do mielenia). Po upieczeniu i lekkim przestygnięciu wybieramy łyżką miąższ cukinii, a skórę z żalem wyrzucamy. Ten miąższ zawiera mnóstwo wody, którą starannie odciskamy, ale nie wylewamy. Podobnie jeśli podczas zapiekania z ryby wydostanie się woda, nie wylewamy jej, tylko za chwilę zrobimy z niej użytek. Podejrzewam, że ryby można nie piec. Ja po prostu miałem zamrożoną, i nie chciało mi się czekać. Być może cukinię także można od razu starkować, ale po upieczeniu jest tak cudownie słodziutka i aromatyczna...

Robimy użytek z płynów. Wyciśnięty sok z cukinni i wodę od ryby redukujemy do zera z 2 łyżkami oliwy (żeby nie przypalało się). Na bardzo smaczny zredukowany płyn wrzucamy 1 posiekaną cebulę i przesmażamy na brązowo.

Teraz będziemy tarkować. W robocie robimy kęsim ziemniakom, marchewce i drugiej cebuli. Tnijcie, jak wolicie. Ja ziemniaki i marchewkę starłem na tarce o drobnych oczkach, a cebulę i odłożoną połówkę cukinii - na tej o większych. Ale założę się, że jak by się nie zrobiło, tak będzie dobrze.

Do miksera wkładamy: odciśnięty miąższ cukinii, rybę, czosnek, mąki, wlewamy gazowaną wodę, jajko i dorzucamy przyprawy. Tak myślę, czy to jajko jest tam potrzebne... Miksujemy starannie, po czym wlewamy do miski i dodajemy starkowane warzywa i posiekaną natkę. Mieszamy. Konsystencja jak na naleśniki albo ciut gęstsza. Wąchamy i już wiemy, że to nie będzie kiepskie.

Pewnie myślicie, po co odciskać płyn z cukinii, a potem dodawać wodę. A no bo sok z cukinii nie jest gazowany, a przy tak rzadkim cieście, jakie chciałem uzyskać, od razu dostałem skojarzenia z naleśnikami. Stąd ta woda, stąd pieczenie i odciskanie cukinii.

Jak wymieszane, to odstawiamy do odpoczęcia i idziemy zadać świnkom. Po powrocie smażymy na oleju jak każde jedne placki. No i smacznie jest. Z tych składników otrzymujemy porcję dla 4-5 osób.

Wspominałem, że to było pierwsze podejście? No przecież. Pierwsze, ale całkiem udane, więc nie bójcie się, tylko do roboty. Gdyby mieliście jakieś sugestie albo propozycje, sugerujcie i proponujcie, jemiołuszki wy moje. Słucham? Nie, sołtysie, słoniną nie będę obkładał. Skaranie boskie z tym Szuwaśką.

Na koniec zapodam jeszcze przepis na prosty, oczywisty dip, z którym Pałąkowej okrutnie te placuszki smakowały.

Dip:
garść posiekanej bazylii,
5 łyżek jogurtu,
5 łyżek majonezu,
sól, pieprz.

Wszystkie składniki mieszamy i do lodówki. No to już spadam. Aaaa...

wtorek, 16 czerwca 2009

Placuszki z kalarepki















Lubię kalarepkę. Bardzo i pod każdą postacią. Lubię ją na surowo, pokrojoną na frytkę (z dipem), lubię surówkę z kalarepki, zupę kalarepkową, kalarepkę smażoną, kalarepkę faszerowaną różnymi dobrymi rzeczami. Nie lubię tylko jak jest zima i kalarepki nima, albo droga. Moja droga kalarepka...

Dzisiaj o plackach z kalarepki. Jak można z cukinii, to dlaczego nie z kalarepki? Można podać jak placki ziemniaczane czy cukiniowe, a można - jak na obrazku powyżej - w obwódce z papryki. Silnie zdrowe to danie, a i na kolorze mu nie zbywa, ani na chrupkości. Do dzieła.

Składniki
2 kalarepki
,
2 czerwone papryki,
4 ziemniaki,
pęczek szczypioru,
2 jajka,
1 ząbek czosnku,
2 łyżki mąki ziemniaczanej,
sól, pieprz, cząber.

Kalarepkę męczymy tarką o dużych oczkach. Posypujemy solą i odstawiamy na 15 minut żeby puściła sok. W tym czasie siekamy czosnek i szczypior. Usuwamy z papryki nasiona (bez rozkrajania) i kroimy ją w okołopółcentymetrowe krążki. Końcówki i krążki o najmniejszej średnicy siekamy; dorzucimy je do masy. Ziemniaki tarkujemy jak na placki.

O patrzajcie, myślałem, że zdążę wyskoczyć po słomę do stodoły, bo coś mnie dach w chlewiku przecieka, a tu masz, 15 minut minęło. Dobra, utkam później, przestało padać.

Kalarepkę solidnie odciskamy. Suche wiórki wrzucamy do miski i dodajemy posiekaną paprykę, czosnek, szczypior. Teraz jest ostatnia chwila żeby spróbować, jaka pyszna jest kalarepka na surowo.

OK, jeśli coś wam po tym próbowaniu zostało, to dodajcie tarkowane kartofle, jajka i mąkę ziemniaczaną (mąka na czuja; do starych ziemniaków pewnie niepotrzebna w ogóle, a młode to co tam, krochmalu w nich za grosz). Przyprawiamy jak kto lubi.














Przypalamy na kuchni i przystępujemy do ostrego gazowania. Patelni, Zenonie! Schowaj te badyle, bo do więźnia pójdziesz. Co za chłop. Dobra, patelnię mocno grzejemy, dolewamy oliwy co bądź, rozgrzewamy. Teraz to już krótka piłka: układamy na patelni krążek papryki, a w środek wkładamy nasz farsz. Uklepujemy i smażymy krótką chwilkę z obu stron. Im krócej, tym lepiej - tyle żeby jajko się ścięło, bo wtedy kalarepka i papryka będą uroczo chrupiące. Poza tym
kalarepka po dłuższym wysmażaniu traci trochę swój charakterystyczny aromat i smakuje bardziej jak kapusta albo ziemniaki.

Mamy śliczne placuszki z czerwoną obwódką. Delikatność że ach strach. Można podać z sosem cygańskim.

Aha, po połączeniu wszystkich składników masy lepiej smażyć od razu albo przynajmniej w ciągu godziny. Ja czekałem wczoraj długowato na kościelnego naszego Koszelewskiego, co po nabożeństwie czerwcowym miał przybyć do mnie na kolację. Zeszło mu, bo nie mógł się dobić do Maciaszczyka, który wziął pojechał do Gliniewic po nowe baniaki na śliwowincję. Kościelny na ławeczce pod płotem, a kalarepa w misce więdła. Z Pałąkową zjedliśmy świeże, a sponsor napojów miętkie bardziej jadł. Nu, radę dał.

Oczywizda, klasyczne usmażenie też daje wdzięczność biesiadników. Może nie Szuwaśki, bo za mało płynnego srebra, czyli smalcu. Ostatnio sołtys nasz wytapia łój barani. Na targu otwarli stragan z karmą dla psa. Smaży w nim zeszłoroczne kartofle, i tak je same ze skwarkami. Lubicie? Jeśli nie, to nie przyjeżdżajcie przez tydzień do nasz do Koszelewa, bo dużo on tego łoju nakupił. Zachodze ja czasem do niego, gdyż albowiem martwię się żeby zapijał przynajmniej czymś, co tłuszcz rozpuszcza. O, tak to.