piątek, 30 lipca 2010

Brokuł alaagowy
















Zawsze podoba mi się jak Aga doda małowiele, posypie czymkolek i dostaje fajne cuś. Nie powiem, taka umiejętność jest godna zazdraszczania, zatem gotów plagiatować, mimo gorąca wlazłem do kuchni, ubiłem muchy, te więcej ruchawe wygnałem do sionki, i spróbowałem doznać klimata. Wyszedł mi bałagan, ale hoho, niekiepski.

Po pierwsze primo: Brokuł, czyli taki zielony kalafior. W gieesie nie sprzedają, bo mówią, że niedojrzałych kalafiorów w ludzi puszczać nie będą. Najlepsze warzywo pod słońcem. Zaraz po bobie, fasolce szparagowej, cieciorce, szparagu, pomidorze, cukinii, bakłażanie, jarmużu i kalarepce. Czyli sama górka jak by nie było.

Po drugie primo: Boczuś. Wędzony. Najlepszy dodatek do warzyw. Zaraz po... a nie, najlepszy.

Po trzecie primo (podziwiacie znajomość łaciny? ja tak umię wyliczać do dziesięciu, dopiero potem mi się myla), więc po trzecie primo: Pestki. Słonecznikowe, dyniowe, ale raczej nie wiśniowe albo jabłczane, bo po podgrzaniu silnie cyjankiem walą i cierpną.

Po czwarte primo: Tłuszcz. Powinien być dobry, ale to truizm, bo tłuszcz zawsze powinien być dobry, gdyż w przeciwnym przypadku wymierają kontynenty. Nikt normalny margaryny nie używa wszak. Chyba że w niemym kinie dla lepszego poślizgu na bananie, ale też nie za bardzo, gdyż chemia wgryza się w podłogę. Dobra oliwa z oliwek albo mój ulubiony ostatnio olej rzepakowy tłoczony na zimno, co mi go Jurczyk Aldona z Bornholmu przytargała. Dla Aldony pokłony i sugestia, że Bornholm jest piękny, wart ponownego odwiedzenia, i nie trzeba wcale ładować waliz na wcisk, bo może znajdzie się coś do przywiezienia i obdarowania wdzięcznych po wsze czasy obdarowanych.

Po piąte primo: Czekajcie, ktoś puka.

Po szóste primo: Wolałbym smorodinówkę. Ooo, taką jak Buruuśka robi... No no, nie rozmarzamy się, pichcimy!

Zdrówko: Brokuła gotujemy na parze (ale podczas gotowania nie gadajcie z sąsiadem przez płot, bo wyjdzie wam taki, jak na zdjęciu; z tym, że ja tu gadam o brokule, a nie o sąsiedzie - to na wypadek, gdybyście nie zaczaili). Oddzielnie wysmażamy boczek, oddzielnie na suchej patelni prażymy pestunie.

Po ósme primo: Tłuszcz od boczku zlewamy, ale żeby trochę zostało. Płynny smalec dajemy do wypicia sołtysowi, Szuwaśko Grzegorzowi, bo on lubi, a pozostały na patelni boczek posypujemy zmiażdżonymi, olśniewająco białymi, kolosalnie aromatycznymi drobinkami czosnku. Potrząsając patelnią, roztrząsamy chwilę tę chwilę.

Po dziewiąte primo:  Do nagrzanego garka dajemy brokuła, boczeczek, mieszamy dżentli (idź precz, obca mowo!), wykładamy na tarełki. Posypujemy ziarkami, pietruchą, polewamy smorodinówkę, spożywamy. W wersji dla anorektyków można polać jakimś sosem, serowym na przykład z sera topionego albo pleśniowego. Ale ponieważ mnie do Zgromadzenia Chudziaków nie przyjęli, bo mówili, że zostały im tylko trzy wolne miejsca, to ja bez. Tym razem, żeby nie było, że jakimś dietetykiem zostałem.

Po dziesiąte primo: A nie mówiłem, że smorodinówka będzie lepsza?

Po dziesiątastejeden primo: Gotowe.

Po dziesiątastedwa primo: Co to jest truizm?

niedziela, 25 lipca 2010

Człowiek się stara, a tu Tym bardziej

W ramach akcji „Światowe czy tanie”, czyli opowieści o książce niedrogiej, ale za to zacnej, dziś będzie o popisach mistrza Tyma. Zwie się to „Mamuta tu mam” i kosztuje grosze, choć ma prawie 300 stron. Tym, co umie Tym, jak być może osoby obdarzone konwencjonalnymi połączeniami nerwowymi wiedzą, jest łączenie poczucia humoru z umiejętnością wynajdywania absurdów w codzienności, a przede wszystkim łączenie poczucia humoru z umiejętnością wynajdywania absurdów w codzienności. Zacna umiejętność. W dodatku zacna umiejętność. 

Taka to zbieranina: jest i rysunkowa historia najnowsza, i felietony, i dramat, i króciaki typu wycinki z gazety. Mają one taką cechę wspólną, że kiedy się je czyta, można się poszczać ze śmiechu. Z zadumy też, ale nie poszczać, i tylko co bardziej wnikliwsi. Dziś w nocy czytałem i ryczałem (zadumę zgubiłem kiedyś na Pałąkowym polu jakeśmy orali i nie odnajszła się, musi co w kłosy poszła), no więc beztrosko ryczałem, a rano okazało się, że Łaciatą nocą wybudziłem i mleko rzadkie jak barbelucha od Powidzionka Józefa było. Do skupu nie wzięli. Kto reflekcjonuje na kumys?

Na okładce mamy Tyma, co się nadyma. Widzieliście, jakie muły ma? I karoryfera. I słusznie się nadyma, bo po mojemu to mocarz okrutny, mistrz gagu... gaga, często nawet z niczego. Niby coś tam sobie plumka, ale jak na koniec zasunie, to wyciągamy chusteczki żeby nie pobrudzić kolan, i klękamy.

Stanisław Tym jest też świetnym rysownikiem. Taki jakiś Mrożek czy Sawka, ta maniera. No bo kto by tak pięknie narysował swoją podobiznę gdyby talenta nie zaposiadywał? (Źródło: Stanisław Tym, "Mamuta tu mam", www.latarnik.com.pl)












To teraz będą cytaty z Tyma, czyli cytatymki. Mam nadzieję, że tak można i że do ciurmy mnie za takie cuś nie pokierują. Krótsze wziąłem, żeby się nie urobić. Rozumiecie, lenistwo moją pierwszą naturą. Wybrałem kilka z działu wycinki prasowe, bo takie dla mnie najwięcej podobają się.

  CytaTymki

Alkohol i piec
Rozbieraj się! Rozbieraj się do naga! Słyszysz? Te i inne okrzyki nie pozwalały spać mieszkańcom bloku przy ulicy Waryńskiego w Otrzewnej. Wznosił je nad ranem 9 sierpnia w swoim mieszkaniu Czesław Kałużny, nigdzie niepracujący. Jak się okazało, Kałużny, będąc pod wpływem alkoholu, zaczął nad ranem zalecać się do własnego pieca kaflowego. Najpierw piec obejmował i czule całował go w drzwiczki, następnie przemawiał doń "kaczuszko", a potem na niego krzyczał. Na koniec Kałużny zaczął bezceremonialnie piec rozbierać i rozebrał go do końca. Wtedy powiedział do sterty kafli: Widzę, że wciąż się nie rozumiemy. Powołani przez policję i prokuraturę biegli zgodnie orzekli, że piec wymaga generalnego remontu. (PAPA-Press)

Ogłoszenie
Uwaga miłośnicy niektórych zwierząt! Dwutygodniowe kursy odróżniania królika płowego od zająca szaraka i odwrotnie. Telefon 0@110-07 zastrzeżony tylko dla poważnych propozycji. PS. Mamy stare biurko do sprzedania, ale wygląda jak nowe. Szczególnie wieczorem.

Co robić z nadmiarem szczawiu
Butelkując szczaw na zimę, często borykamy się z problemem: co robić z nadmiarem szczawiu, którego i tak mamy już pięć razy więcej, niż go zużyjemy (zakładając optymistycznie, że codziennie będziemy jeść szczawiową!). Otóż najlepiej cały pozostały szczaw po prostu wylać. Jeśli nie stać cię na tak radykalny ruch, wylej co piątą butelkę, a potem powtórz operację jeszcze kilka razy, aż do całkowitego usunięcia wszystkich butelek szczawiu z domu.

Ogłoszenie
Niewykorzystaną miejscówkę na pociąg do Kołobrzegu na 17 czerwca 1999 godz. 8.12 sprzedam, wydzierżawię lub zamienię na małe żelazko turystyczne. Oferty (tylko poważne, ze zdjęciem) na numer ogłoszenia A-1324. Zajączkowski z żoną i dziećmi.

  Koniec CytaTymków

No, i to by było na tyle, moje wy trzcinniczki wodne. Ale wyśmienite te wyrywki, co nie? A one wcale nie najlepsze, tylko najkrótsze! Inni, w tym i ja, się nawysilają aż im mało żyłka nie pęknie żeby wymyślić coś do pochichrania, a miszczunio STanie na wysokości zadania i cała sala umiera ze śmiechu. Jak kto porechotać lubi, niechaj do stawu wbija i podłancza się pod chór rechotek (zwanych też kumami), albo do księgarni w Gliniewicach popyla i kupuje, czy też w internacie se wygugla. Widziałem po 9,50 zł. Jak za barszcz, a śmiechu na wiele dni, i ogólne dobre samopoczucie zapewnione na lat dwóch.

Aha, to nie jest wykupiona reklama, tylko uznanie dla wielkiego człowieka.


PeeS: Pomyślałem sobie, że gdyby temu Tymu na pierwsze dali Jan zamiast Stanisław, miałby mistrz kulinarne nazwisko, bo mógłby się podpisywać Tymjanek. Takiego kucharskiego nazwania nie powstydziłaby się nawet pani Groch Ola, znacie może.

sobota, 24 lipca 2010

Jeż

Spotkałem wczoraj jeża. Chyba zjadł coś bardziej nieświeżego niż zwykle, bo najpierw go poczułem, a dopiero potem zobaczyłem. No i co? No i nie mogłem się powstrzymać. Był co prawda wierszyk onegdaj, a w kolejce czeka kilka tekstów i przepisów, ale co poradzisz, grafomania swoje prawa ma i egzekwuje je bezlitośnie. Chciałem puścić to w przyszłym tygodniu i byłbym dokonał planu, ale niecny persymitywizm, czy jak jemu tam, czortowi, wczmonił w moje ucho przyśpiewkę „dam ja ci posłuchać Zbycha, Zbycho śpiewa lub nie dycha” i to był koniec. Może usłyszałem to w wyłączonym radiu? Posłuchajcie jeśli nie chcecie. To chyba rap taki jak tamten, w każdym razie ten sam bit. Gdyby ktoś mógł zabrać ode mnie tę durną melodię, byłbym wdzięczny. To co, jadę.

Dam ja ci posłuchać Zbycha
Zbycho śpiewa lub nie dycha
Zbycha światem jest śpiewanie
Zginie Zbycho nim przestanie

Dam popatrzeć ci na Jolkę
Dziką, smagłą, jak Kreolkę
Jolki cały świat to taniec
Umrze Jolka, nie ustanie

Jeszcze chciej powąchać jeża
W jeża smród nikt nie dowierza
Lecz nie musi umrzeć jeż
Byś ty jego smród czuł też

Dalej rymu już nie będzie
Bo jeż smrodem sieje wszędzie
Uciekajmy więc kto żyw
Bo jutro nie będzie komu zrobić śniadania

Ostatni rym trochę mi nie wyszedł, ale liczę na wybaczenie. Poza tym uprzedzałem wszak.

środa, 21 lipca 2010

Pasta z bakłażana

Zostało mi trochę pasty tahini po robieniu hummusu (o hummusie jeszcze będzie, bo jest szalennie pyszny), a ponieważ w lodówce badział się ładny bakłażan, postanowiłem ponownie zrobić coś ala arabskiego. Oni wiedzą, co najlepiej jeść w upały. Mam nadzieję, że nie pogwałciłem żadnego Ważnego Kanonu Kuchni Arabskiej. Dziś bez zdjęcia, bo ta pasta wygląda... no, jak breja, a nie jest moim celem zniechęcać nikogo, tylko wprost przeciwnie (no dobra, zapomniałem zrobić fotę, a pasta szybko wyszła).


Składniki:
1 średni bakłażan,
3 łyżki gęstego jogurtu,
3 łyżki pasty tahini,
3 ząbki czosnku,
pęczek pietruszki lub kolendry,
2 łyżeczki kminu rzymskiego,
1 łyżeczka garam masala,
1 łyżka czerwonej papryki,
pół cytryny,
sól, curry.

[Listonic]

Bakłażana przekrajamy wzdłuż, polewamy oliwą i pieczemy pod grillem aż lekko zbrązowieje i zmięknie. Łyżką wyjmujemy miąższ, wkładamy go do blendera, a skórkom pozwalamy polatać po gumnie, z czego kurki powinny być raczej zadowolone, dodajemy posiekany czosnek, pietruchę, jogurt, tahini, przyprawy, sok z cytryny i blendujemy. Gotowe. Jak na mój gust pasta powinna być kwaskawa, pikantna (użyłem ognistej curry, którą kiedyś dostałem od serwisu na1000sposobów.pl za zorganizowanie konkursu,  w którym można było wygrać przyprawy; dobra rzecz - curry, choć serwis także, bardzo pikantna, ale i aromatyczna).

Do tej pasty najlepiej pasuje pita, ale i zwykła kajzerka lub bagietka też może być. Jedzenie takiej pasty też jest fajne, bo nabiera się ją pitą, a jeszcze jak po wierzchu polejemy dobrą oliwą albo czosnkową pastą włoską, to w ogóle jest czad i opad majtasów.

Tahini można kupić w sklepach z orientalnym papu albo zrobić samemu: ziarna sezamu przyprażamy lekko na suchej patelni i blendujemy z dodatkiem oliwy na gładką masę. Jeśli robimy na zapas, dobrze jest dodać też czosnku, soku z cytryny i soli, dłużej postoi. W warunkach domowych nie jest ona taka gładka jak kupna, ale to w niczym nie przeszkadza. Może i lepsza taka, bo wyraźniej czuć smak sezamu.

Dzisiaj z Radziulisem Czesławem wsiadamy w traktorka i dujemy na ukochaną Suwalszczyznę, gdzie będziem napawali się urokliwością przyrodniczą oraz miejscowymi wyrobami przełamującymi państwową monopolizację. A w sobotę będzie blogowe spotkanie z niektórymi Kumami z Koszelewa, czyli z Buruuśką, Moniką i Zemfiroczką (tu i tu). I nie w żadnym modnym stolycznym lokalu, o nie, we Frąckach nad Czarną Hańczą nieopodal Serw, znad których muszelki są przechowywane, czy tam butelki, jak mówi piosenka. Oj, z nurtem rzeki popłynie pieśń o rozmarynie! Czego i dla was życzę, kochanieńkie moje sowizdrzałki, ale żeby uprzyjemnić wam weekend, przygotowałem wpisa o jeżu. Zapuszczę tam wiersza, ale takiego żartobliwego do pośmiacia się, a nie do refleksyjności. Ojejku, to miał być krótki wpis! No to już se idę.

poniedziałek, 19 lipca 2010

Falafele, falafele, na piąteczki i niedziele! Koomuuu, komu komu?!

















Pragnę uprzedzić, iż poniższy przepis, choć do kategorii „Krótka Forma” na festiwalu „Opowieści-Rzeki” nie zakwalifikowałby się, wszelako nie jest tak krótki jak receptura parówki-krok-po-kroku-dla-zabieganych-japiszonów-v. skrócona 1.234.77, gdyż zbytnio zagubia się w meandryczności słowotoku. Tylko po co ja to mówię? Słowotok jak słowotok, a w innych wpisach to niby inaczej? Kto odważny albo też poczyprakować lubi, niechaj wbija.

Ojejku, niech będzie: możliwe, że nie mówi się falafele, tylko falafle (albo jak bufetowa Danuta, falafli), językowo trochu obświadomiony jestem, toż po księdzu proboszczu i kościelnym Koszelewskim ja prawie że najwięcej uczony w naszej wiosce jestem, ponieważ prawie że dostałem się przecież do maturalnej klasy technikum rolniczego. I mówię poważnie, byłbym się dostał, ale, gadziny, zamki pozmieniali. Ale ja nie o tym. A właśnie, jak wy takie wykształciuchy jesteście, weźcie znajdźcie rym do "falafle", cwaniaki, aha! Falafle twarde jak kafle? To nie może być.

Na wszelki wypadek, dla zażegnania sporów linguinistycznych, będę pisał o tych fala... tego, ten, będę o nich pisał w liczbie pojedynczej. Czyli że na ten przykład zrobiłem jednego falaf... fala... No więc dziś będzie o kotlecikach z cieciorki.

Składniki
40 dkg namoczonej na noc cieciorki,
3 marchewki,
1 czerwona cebula,
1 jajko,
mały gęsty jogurt,
5 ząbków czosnku,
1 cytryna,
2 pęczki pietruszki/kolendry,
garść bazylii,
garść mięty,
garść tymianku,
pół pęczka szczypiorku,
2 łyżeczki kminu rzymskiego,
sól, pieprz.

Najpierw cieciorka. Namoczoną zalewamy nową wodą i wstawiamy do ugotowania. Oczywiście można użyć cieciorki z puszki, ale to jakby jeść puszkowanego ananasa albo chłostać Baciuka przez blachę. Samodzielnie ugotowana lepsza..

Dipek musi się przegryźć, zatem nie zwlekajmy, gdyż dla ostatnich polewają z dna gąsiorka. To będzie coś silnie ziołowego. Pół ząbka czosnku przecieramy z solą i razem z posiekaną garścią pietruszki, szczypiorku, mięty, tymianku, które mogą być oczywiście dowolne, choć mięta i pietruszka/kolendra są raczej pewnymi (przepraszam za wyrażenie) członkami tego peletonu, wsypujemy do miseczki z jogurtem. Można przy okazji trochę popieprzyć, zwłaszcza jak kto do chałupy wlezie i zagajkę strzeli. Sosek do lodówki. Jak zagajający przynudza, jego też. Tylko na pustą półkę, bo słoninę wyżre po ciemaku.

Marchewkową surówkę też dobrze zrobić wcześniej, aby z marchewki zrobiły się ładne, giętkie makaronki. Świeża marchewka jest sprężysta niczym krok Pocielskiej Kazimiery (ale w sensie że chód, a nie to, co wy - już ja was, huncwoty, znam - pomyśleliście), która jak chodzi, to słychać jak dla niej muskulatura się spina. Od cepowania tak ma.

Jak kto lubi żeby chrupało, niechaj zajada na świeżo, ale marchewkę, gdyż z Pocielską Kazimierą niejednemu już się nie udało i zasilił szeregi poetów. Tłuszczu odrobinkę do marchwi dać, bo tylko wtedy korzyści odnaszamy z betakaretonu. Dla Pocielskiej Kazimiery najlepiej dać tiramisu i likier brzoskwiniowy, gdyż po nich najwięcej łaskawa bywa. Ja tam nie wiem, ale tak gadają.

Makaronki z dwóch marchewek wyciąłem nietolerancyjnym narządziem do wycinania makaronków z marchewek. Nietolerancyjne narządzie do wycinania makaronków z marchewek wygląda tak, że trzeba być ekwilibrystą albo prestididi... ekwilibrystą żeby użyć go lewą ręką. Czekajcie, jeszcze zrobię paradę mańkutów (o, przepraszam, praworęcznych inaczej) w centrum miasta, z którego przyjeżdżają letniki!

Tak więc nietolerancyjnemu narządziu do wycinania makaronków z marchewek dałem radę, z wyjątkiem tego, że skończył mi się zapas bandażów i plajstrów. Bandaży? Czort, nie mogli tatulo z mamulą emigrować do Anglii? Szprechałbym sobie teraz językiem skomplikowanym jak język plemion polodowcowych z okolic Kromanją, i miałbym luz.


Pociętą ładnie marchewkę uzupełniamy skórką otartą z cytryny (również użyłem nietolerancyjnego narządzia, ale tym razem krwotok zatamowałem gazetą, bo bandaże wyszły), odrobiną soku, brązowego cukru, soli i pieprzu, dodajemy posiekany ząbek czosnku. Zalewamy kapką oliwy i odstawiamy w chłodne miejsce.

To teraz klu. Pod koniec gotowania cieciorki wrzucamy ostatnią marchewkę aby ją zblanszować, ale zaraz wyjmujemy. Jak ziarenka miętkie i jędrne jak pośladki Solskiej Ludwiki, osączamy i międlimy w robocie z dodatkiem pozostałej pietruszki, czosnku, soku z cytryny do smaku, a także kminu rzymskiego, soli, pieprzu, jajka i tego, co nam przyjdzie do głowy (ale nie lucerna, ani nie Baciuk, bo on nóg nie myje). Osobno ścieramy na tarce lub blendujemy na niezbyt drobno półmiękką marchewkę i cebulę, które oczywiście dodajemy do cieciorki, bo inaczekj bez sensu by było je ciąć. Mieszamy wszystko razem i formujemy zgrabne kotleciki, które smażymy na oleju na brązowo po obtoczeniu w sezamie. Zasadniczo podaje się je w picie, ale przy tym upale nie chciało mi się stać przy gorącej kuchni.

No, fajny obiad. Falaflowe kotleciki są bardzo sycące. Można je też zrobić z surowej cieciorki, na przykład tak, jak u Moniki. Myślę, że następnym razem zrobię je właśnie tak. To na koniec przepraszam za przynudzanie i nadmiar literek

czwartek, 15 lipca 2010

Lista zakupów (poezja miłosna typu kulinarna)

A co byś powiedziała, miła,
gdybym ci bigos zrobił dzisiaj?
Czy bardziej byś mnie polubiła
od tego Ryśka, co ma liszaj?

A gdybym zrobił ci kaszanki
krwistej jak pole maków w słońcu,
czy mógłbym iść do ciebie w szranki
przed Włodkiem, co ma wrzód na końcu?

Zdradź mi, ma muzo, co się stanie,
jeśli cię poczęstuję kiślem?
Czy w sercu twym ustanie łkanie
za z przetrąconą łapą Ździśkiem?

Oświeć mnie, luba, szepnij słowo:
boczek, czy może flaki lepiej?
Na co masz chęć, moja królowo? 
Bo nie wiem, co mam kupić w sklepie.

poniedziałek, 12 lipca 2010

Moje nie za wielkie greckie robaki

















Może nie zdegustowany, ale jednakowoż wszelako nieeuforyczny wobec płazich nóg, następnego dnia dla odreagowania i zresetowania smaku zrobiłem krewetki. Też niewyjściowe (gadajcie co chcecie, ale za ładnie to one nie wyglądają, doić się ich nie da, a na skupie trzody w Gliniewicach można dostać po ryju za podrzucanie świństwa do paszy dla żywiny), ale jakieś takie smaczne. 

Zazwyczaj robię je najprościej, po chińsku bez nic. Znaczy się takie do pogryzania jak ciasteczka z niespodziewajką ze samym sosem sojowym, imbirem, czosnkiem, cytryną i kolendrą oraz szczypiorem i ogóraskiem rzuconymi od niechcenia po misze, na co szczególnie wrażliwa bywa Grzybieńczyk Bronisława (ona lubi te władcze ruchy). Pamiętacie ją może, to ona za Gierka zapodawała w klubokawiarni desery Elmir z prawdziwą czekoladą. To znaczy z brązowym klajstrem, ale nazwa jest nazwa, a w tamtych czasach nazwa habilitowała każdego, nawet pierwszego, z przeproszeniem, sekretarza. I nie chodziło o pierwsze tłoczenie, niestety.

O czym to ja? A, o kolendrze. No więc krewetki zapiekane w sosie pomidorowym pod mozarellą z koperkiem i pietruszką  robi się tak:

Składniki:
30 krewetek,
1 cebula,
5 ząbków czosnku,
1 marchewka,
0,5 papryki czerwonej,
0,5 papryki zielonej,
1 puszka pomidorów,
białego wina ile nie będzie szkoda,
mozarella dla przykrycia i uwznioślenia,
pęczek albo i dwa natki pietruszki,
sól, pieprz , koperek, oregano czy co tam macie, byle nie gumoleum, bo w zęby włazi.

Cebulę, papryki i marchewkę kroimy w jolantę, czy tam żuliannę, w każdym bądź razie po naszemu to będzie że niezagrubo. Gdybyście dla koszelewiaków przepowiadali, powiedzcie "jak bądź", wtenczas pojmią. No i te jak bądź warzywka podsmażamy na oliwce. Nie powiem, dusi się, jakby samego Baciuka dorwało się, ale niezadługo, by dychał jeszcze. Wiadomo, świeża chrupka żywność — zdrowa żywność. Choć nie zawsze, wszak Kadłubiak Bolesław narzekał na chrzęszczenie karbidu w zębach. "Ekhhhheee, ekhheee", i tyle go było. Dwa zastępy straży pożarnej nie odratowały jego, a szkoda, ponieważ w kieszeniu litra miał.

Ale to nie wpis o litraturze, zatem lecim dalej. Kiedy warzywa się zaldentują, polewamy winem, wkładamy pociapane pomidory i odparowujemy, po czym dodajemy posiekany czosnek i pietruszkę. Oczywiście solimy, pieprzymy, dodajemy ziółka.

Krewetki przysmażamy na maśle i dodajemy do sosu. Wszystko przekładamy do naczynia żaroodpornego, przykrywamy plajstrami mozarelli i dajemy do pieca pod grill, przypiekając ser.

O, i to tyle. Lekko kwaskawe od wina i pomidorów krewetki. Aromatyczne. Dobre z ryżem. A, byłbym zapomniał: ten przepis ścignąłem z MniamMniama od Pulsacji.

PS. Tytuł miał być nawiązaniem do filmu „Moje wielkie greckie wesele”, ale mam dziwne wrażenie, że byłbym bardziej zadowolony gdyby mi wyszło lepiej. No ale z drugiej mańki, coś mi nie wyszło i niech się bufetowa Danuta uczy,  ponieważ koktajle czereśniowe w klubokawiarni zazwyczaj jej wychodzą. I to już przed południem.

niedziela, 4 lipca 2010

Wyborcza tablica ogłoszeń przy gieesie donasza

Na tablicy przy gieesie, 
gdzie się wiesza ogłoszenia, 
plik karteluch kagan* niesie 
dla narodu oświecenia. 
Więc czytają starzy, młodzi
(prędko, gdyż wójt niusy wciąż podmienia), 
o co w tych wyborach chodzi.
Poza chęcią omamienia.

„Polaku! Obywatelu wszelkiej proweniencji, ludu różnej maści, a niechże ci służy, a naści!” — tak do głosowania na swoją osobę zachęcał kandydat Porozumienia Otępiałych, Bolesław Konarowski. Widzowie podkreślali, że miód, który serwował przy tej okazji, był smaczny mimo że sztuczny.


Jak twierdzi listonosz z Kaźmirówki, Wiciołuszko Edward, który przypadkowo przebywał pod stołem podczas liczenia głosów, w okręgu gliniewickim siedmioma głosami wygrał (pardą) członek Partii Identycznych Sowizdrzałów, Jaromir Kuszyński. Istnieją podejrzenia, że to zasługa posklejanych jakąś klejącą substancją kart do głosowania jego konkurenta. Mieszkańcu powiatu gliniewickiego, dbaj o czystość, myj ręce po jedzeniu!


Hitem następnej kampanii może się stać wódka wyborcza: nie jest słodka, więc klei się po niej gadka, a nie karty. Spodziewane są jednak utrudnienia w wydawaniu naczyń z prezentami wyborczymi. Trudności miałyby być spowodowane obecnością  wyborców z pętami kiełbasy przewieszonymi przez ramię, wielokrotnie ustawiających się w ogonku aby tym dobitniej zadeklarować swoje poparcie, dodatkowo entuzjazm wyrażających wyborczymi okrzykami: „Hu hu ha”, „Niech żyje i umacnia się” „Na pohybel temu drugiemu, jakże mu tam” oraz „Pan szanowny tu nie stał”.


Cycata dnia: Zagwozdka tkwi w tym, kochanieńki, że kandydatów dwóch, a stołek jeden, do tego twardowaty. Mus jednego ubić albo po litra lecieć, gdyż inaczej my tego supła gordyńskiego nie rozetniem. To co, ściepa?
sołtys Koszelewa, Grzegorz Szuwaśko
w wywiadzie dla „Gliniewickich Nowości”


W Okręgu Wyborczym Nr 1 mieszczącym się w Szkole Podstawowej Nr 1 w Paździerzownicy Kościelnej przy ul. Gliniewickiej 1, stwierdzono naruszenie banderol i pieczęci lakowych na urnie do głosowania. Sprawcą okazał się woźny, Walery Maria Kurdygier-Lutosławski. W czasie trwania głosowania zajrzał on do urny w poszukiwaniu środków czystości, które przechowywał w niej w okresie międzywyborczym w obawie, że etanol oraz osad z drożdży zawarty w detergencie mogłyby wywołać nieoczekiwane następstwa w rękach uczniów. Woźny, przejawiający oznaki wyczerpania, został odwieziony do domu, a urna zaklejona taśmą klejącą. Dla niepoznaki przybito pieczątkę z napisem „Zapłacono gotówką”, bo tylko taką dysponowali mężowie zaufania (zasadniczo to żony zaufania, ponieważ służbę społeczną w tym lokalu pełniły pracownice Urzędu Pocztowego Nr 1). Korzystając z okazji wszyscy zgromadzeni w lokalu wyborczym odśpiewali hymn narodowy, który jednak nie zostanie publicznie odtworzony nie tylko podczas kolejnych piłkarskich mistrzostw, ale chyba w ogóle ze względu na zasadnicze zmiany tekstu w stosunku do obowiązującego brzmienia, jak na przykład „Buaaaa!” zamiast „O mój rozmarynie”.


— Nigdy, przenigdy nie zrezygnuję z realizacji swoich wybiórczych haseł! Żywotnym interesem Polski jest zwiększenie wydobycia kapusty oraz innych warzyw bulwiastych! — grzmiał na wiecu poprzedzającym ciszę wyborczą  kandydat Partii Identycznych Sowizdrzałów. Dał w ten sposób wyraz swojemu umiłowaniu ludu rolniczego miast i wsi oraz chęci wprowadzenia w szkołach o profilu artystycznym nowego przedmiotu: Modelowanie Kapuścianych Ludków.


Wybory przebiegały nadspodziewanie spokojnie. Jedyny incydent miał miejsce w Paździerzownicy Kościelnej. Na ulicy Gliniewickiej patrol policji zatrzymał wczesnym wieczorem dwóch jegomościów dźwigających dużą skrzynię. Utrzymywali oni, że towar nabyli legalnie, czego dowodem miała być pieczątka „Zapłacono gotówką”. Stróże prawa, w obliczu braku paragonu fiskalnego, nie dali wiary wyjaśnieniom obywateli. Prewencyjnie odesłano ich do Izby Wytrzeźwień, a zawartość pojemnika komisyjnie spalono razem z protokołem komisyjnego spalenia.


Znany ze swojej sympatii do rolników i działkowców kandydat PIS podczas wiecu w Gliniewicach wykopał dół w ziemi dla zasadzenia symbolicznego Dębu Pokoju i Poszanowania Wielowiekowej Tradycji Kopania Dołów Dla Zasadzenia Symbolicznych Dębów Pokoju i Poszanowania Wielowiekowej Tradycji Kopania Dołów Dla Zasadzenia Symbolicznych Dębów Pokoju. Przewodniczący ceremonii wójt powiatu gliniewickiego wyjął sadzonkę z ziemi, włożył ją z powrotem, tym razem korzeniami w dół, i wygłosił utrzymaną w patriotycznym tonie mowę. Pięć godzin później obudzono kandydata na prezydenta i zaproszono go na poczęstunek do Klubu Rolnika w pobliskim Koszelewie. Pięć godzin później ze śpiewem na ustach zaniesiono kandydata po kobiercu z gałązek rozmarynu do limuzyny. Limuzyna odjechała o świcie jak tylko udało się ocucić kierowcę, który po aperitifie doznał ataku śpiączki i gulgotał.


Ogłoszenia drobne: Znaleziono pudło obciągnięte białym i czerwonym ortalionem czy tam brezentem. Pudło puste, letko nadpalone, wania samogonem. W jednej ściance wyrezana podłużna dziura jakby się komu siekiera omskła. Wygląda jak skrzynia do przechowywania środków czystości. Jak kto zgubił, niechaj wbija do mnie z litrem, pomogę zabić dziurę deską żeby śmieci się nie dostawały. Radziulis Czesław, druga chałupa za gieesem po lewo.


Podczas koncertu z okazji siedemdziesięciu trzech dni działania zespołu Szutki-Nutki z Koszelewa, przewidując wynik wyborów zespół Szutki-Nutki Koszelewa odśpiewał nowy przyszły hymn powiatu gliniewickiego, który już jutro być może będzie brzmiał:

Pan Bogusław Konaroski został królem naszej wioski.
Bardzo cieszy się, raduje, gra na skrzypcach i żongluje.
Wziął małżonkę swą, Bożenę i zaciągnął ją na scenę,
gdzie zatańczył z nią fokstrota, bowiem naszła go ochota.

Wszyscy w wiosce się radują, na cześć króla wiwatują,
a niektórzy już od rana samogończyk piją z dzbana.
Jak więc widać, w naszej wiosce są nastroje raczej boskie.
Wszak nie co dzień się wybiera króla, choćby i blagiera.


————————————————————————————

* Temu „kagan” napisałem.
że on duży jest, wszak wiecie:
gdyby malca mieć tu chciałem,
bym „kaganek” pisał przecie.


Wszystkie informacje zostały wyssane z gąsiorka. Wszelkie podobieństwo do autentycznych postaci (w tym przypadku kandydatów) lub organizacji (w tym przypadku partii politycznych), jest zamierzone i w żadnym wypadku absolutnie nieprzypadkowe. Autor (w tym przypadku ja) nie ponosi odpowiedzialności z tytułu następstw wykorzystania w przyszłych kampaniach wyborczych pomysłów zaczerpniętych z treści niniejszego (ani żadnego innego) wpisu ze szczególnym uwzględnieniem zapisów Ustawy o Wychowaniu w Trzeźwości oraz Dekretu o Szamaniu Kalarepy.

————————————————————————————
Poprzednie wybory relacjonowano tu.
————————————————————————————
 

sobota, 3 lipca 2010

OGŁOSZENIE: Budzik sprzedam

















AAAAAAASprzedam budzik manualny nowiuśki, choć już sporo śmigany, wszechstronny, a nawet wszędobylski, miziajny dosyć. Energię pożera bezkompromisowo, więc nie spełnia norm europejskich, ale minie to po kolejnych doładowaniach. 

Nowość! Podwójne zabezpieczenie budzenia!

Zalety: Niezadrogi, nie szcza w buty. Interakcyjny: reaguje na głaski, krojoną rybę, dźwięk otwieranej szafki z jedzeniem oraz stanowcze rozkazy, na przykład: „A pójdziesz, znajduchu”, „Gdzie mnie do bigosu!”, „To moja wątróbka!” (ten ostatni skutkuje dopiero jak się wątróbka skończy). Niezastąpiony do wyłapywania po kątach zamiast dęcia w voodoozele.

Wady: Budzenie ustawione na 4:28, nie da się przestawić. Kneblowanie watą nie działa.

Promocja! Oddam zadaremno, dołożę dwie nioski.

EDIT (14.07.2010): Budziki poszły. Śpię do południa jak jaki obszarnik, a budziki mają nowe domy.

czwartek, 1 lipca 2010

Mundial - króciuśki przewodnik

Mundial się właśnie odbywa, o czym wy może wiecie, bo z każdej chałupy z radioodbiorników dobiega brzęczenie pszczele (to te voodoozele, niechaj ich sobaka obszcza), a z klubokawiarni, gdzie telewizor jest, okrzyki „No jak kopiesz, łajzo!” albo i gorsze. Żeby być na czasie, to i ja napisać o tym chcę, choć piłką kopaną interesuję się w zakresie takim, że jak jest mecz to napić się mus, ponieważ od gapienia się na wysiłek fizyczny organizm się odwadnia. No ale może wy z tych zorientowanych inaczej jesteście, że eufenizmem polecę, to ja dla was opowiem króciuśko, o co w tej grze rozchodzi się.

Rozumiecie, tam na tym boisku to jest tak, że w jednej drużynie jest jedenastu chłopów, i w drugiej tak samo. Jednych jedenastu biegnie w jedną mańkę, a drugich jedenastu w drugą. Wszyscy z wyjątkiem dwóch biegają za piłką, a dwóch leczy się albo odpoczywa. Jak piłka w lewo, to i oni w lewo, jak w prawo, to w prawo, i starają się żeby wyleciała za boisko, ale po stronie przeciwnika — choćby do siebie mieli bliżej. Na końcach zamontowane są specjalne siatki, które wyłapują wykopywane precz piłki, ażeby widzowie siedzący za linią końcową nie doznali uszczerbku na zdrowiu albo na trzymanych przy ustach naczyniach.

Po przerwie na odwrót: ci, którzy latali z lewa na prawo, latają z prawa na lewo. Ci drudzy oczywiście odwrotnie, bo gdyby dalej biegali w tę samą stronę, to z gry by nic nie było, bo by zasuwali razem z tymi pierwszymi, a nie o to chodzi. Ogarniacie temat póki co? Bo tam skomplikowane zasady są, więc jak nie obczajacie ni chuchutki, to zacznijcie czytać od nowa albo bierzcie litra i gnajcie do mnie na korepetycje.

Piłka kopana to sport kontaktowy, ale humanitarny. Ci dwaj, co nie biegają, to są chorzy, których reszta żałuje żeby od biegania nie zziajali się ani nie pogubili obuwia, a oni dla nich w podziękowaniu piłkę wygartują z tej siatki, co ja wam o niej gadałem. Ciągle zapominam zapytać Szuwaśki, dlaczego tych dwudziestu dwóch chłopa koniecznie chce żeby piłka wyleciała za boisko. Szuwaśko największym autorytetem sportowym u nas we wiosce cieszy się: raz że sołtysuje, a drugie raz że w czasie mistrzostw wypija najwięcej śliwowincji i najniewybredniej pohukuje; to on chyba raczej wie.

O, i tak to wygląda. Aha, jeszcze trzeba pamiętać, że jak który z chłopów za bardzo wysforuje się na stronę wroga, to się spala, ale o co dokładnie chodzi z tym spalonym chłopem, wie podobno tylko naczelnik FIFA, ale nie rozpowiada na lewo i prawo, bo małomówny jest.

Każdy kibic ma swoją ulubioną drużynę. My, czyli Polacy, wybieramy zagramaniczne, bo nasza osobista na szczęście nie dostała się na tego Mundiala. Możliwe, że biletów na pekaes nie udało im się kupić, a to daleko jest i nogami nie doszliby na czas. Dobrze, bo jeszcze od Korei Północnej albo i od samego Zimbabwe wciry byśmy dostali.

Ja zawsze kibicuję słabszym. To dlatego jak gra nasza reprezentancja, to ja za jej pomyślność zawsze, ale to zawsze okrzyki biesiadne wznoszę. Teraz też mam ulubieńca, dla którego sekunduję jak nie wiem i co. Wiecie wy już, że na boisku jest po jedenastu w każdej kamandzie, co nie? Ale między nimi lata jeszcze taki jeden, często odziany we frurore... fruoles... no, w oczojebne wdzianko odziany dla lepszej widoczności. Ich po jedenastu, a on samiutki jeden jak palec w lewej ręce u Gardziołka Władysława, który w pegieerze za stolarza był i razu jednego przy pile nie skoncentrował się jak należy. Żeby oni do niego choć raz podali, a to nie, zajzdrośniki jedne. I ten dwudziesty trzeci w jaskrawych ciuchach za nimi wszystkimi lata, ręcami wymachiwuje, nawet gwiżdże, albo i takimi kolorownymi karteluszkami macha ażeby oni jego zauważyli i dali mu zrobić kopa, a oni nic. To dla mnie żal tego bidulka i dlatego za nim jestem.

Najwyraźniej jednak on nie taki ostatni mimo że wszyscy na boisku przeciwko niemu są. No bo powiedzcie sami: dobre drużyny odpadają mimo że się nakopią jak Pałąki na kartoflisku, a jego już we wszystkich meczach 1/8 finału widziałem, choć dla niego piłkę jedynie przed meczem, i to tylko do potrzymania dają. Dla mnie zdaje się, że on awansuje przez głosowanie audiotele.