Dzień dobry się z nimi. Pospaliście? Ja tu od świtu robię przymiarki żeby chlewik nowy postawić, bo stary czegoś podupada. Akuratnie przerwę mam, bo się jebłem młotkiem w obojczyk. Oprócz chlewika chciałem też piwniczkę na kalwadosik wykopać, ale zima za pasem, to do wiosny będę tę jabłkówkę sezonował w stodole. A nie zakradać mi się tam, bo policzone wszystko! Jak czego zbraknie, będę od chałupy do chałupy chodził i chuchać kazał.
No i ten, wziąłem się deski heblować. Wynoszę ja ich ze składzika, patrzę, a tam popod ścianą kuferek stoi. Ładny, drzewnianny. Meselkiem podważyłem wieko i za głowę się złapałem. Znakiem mówiąc za czapkę uszankę, bo akurat ja ją na łbie miałem. Same papierzyska w tym kuferku: receptury na maść od kaczych łap grzybicy, co robić jak się kobyłka ochwaci, numery lotka na przyszłą sobotę, wycinki z „Gliniewickich Nowości” o drzymieniu strabągów. Jak to w kuferku, wiecie. A co tam gazetowych skrawków do skręcania machorki było! Oj, Szuwaśko nie będzie zdanżał śliwowincji donaszać żeb się wypłacić dla mnie za tę bumagę drogocenną.
Ale nie o tym ja. Między tymi wszystkimi skarbnicami wiedzy i mądrości ludowej znajszedłem karteluszek własną ręką nabazgrany z przepisem ładnym, co jego - tak sobie dumam - popróbować warto. Zapisuję ja to tu żeb nie zapomnieć i na okoliczność że karteczka na rozpałkę by poszła. Nie wiem tylko, czy „łosoś” tam stoi, czy „wędzona konina”, bo zamazano troszku - jakby towotem przeciągnięte. Musi łosoś, bo wędzona konina nijak nie idzie do wina. No i oczy nie widziały: do koniny pchać migdały?!
Hehe, stało tam naskrobane, że ten łosoś po polsku jest. Normalnie z molo w Sopocie łapany, czort. Łosoś najbliżej w Norwegii musi. Wino ze strzyszku znoszę, „Chile” na nim stoi; a migdały prosto z Hiszpanii. No dobra, jajca nasze polskie, od po polsku gdaczących kur. Normalnie fjużyn jakiś. O, taka to nasza kuchnia fajowa jest. Jak co dobre, bierzemy bez szczypania, a nie jak te Francuzy czy Włochy, że tylko ich najlepsze i nosa poza swoje gumno nie wystawią, choćby i psuli. Nu, dosyć czepialstwa, daję.
Składniki
▪ 75 dkg łososia,
▪ 1 szklanka białego wina (resztę wypić, bo wietrzeje prędko),
▪ 2 żółtka,
▪ migdały.
Łososia ugotować w winie na małym gazie. Tak sobie myślę, że nie zawadziłoby wrzucić do tego wina czosnku i jakiegoś ziółka (sołtys nasz z pewnością zaordynowałby natopić słoniny). Popieprzyć trochę z sąsiadem póki nie przestygnie, posolić, smarować rozbełtanym żółtkiem, panierować w migdałach. Mielonych chyba, co nie? Czy płatkowanych? Smażyć.
Dobre to może być, jejbohu. Proste, uroczo niezmanierowane. Na Święta będzie można wykonać dla odsapki od mięs wszelakich. Do tego na tym winie od gotowania ryby lekki sos cytrynowy może? I podać na sałatach z rukolą. Abo nie. Dżingyl bels, dżingyl bels...
piątek, 4 grudnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Antoni niegdy nie wiadomo jak może smakować konina z migdalam. A może to smak taki, że pod niebiosa tylko wychwalać?
OdpowiedzUsuńNie wiadomo, poki co patrze na łososia ... ;)
Konina z migdałami to byłby jakiś migdalący się koń... Ale łosoś migdalący, nawet bez zdjęci....już lecę się częstować...!!!
OdpowiedzUsuńJakieś zaproszenie na kluchy z mandarynkami dostałam, przyłażę, a tutaj nie dość, że ich nie ma, to jeszcze jakieś szkody poczyniasz z obojczykiem. Podziel się cyferkami lotka i będziem kwita ;)
OdpowiedzUsuńKucharzyTrzech, kiedyś jadłem koninę i nie zachwyciła mnie. No ale prawda, może z migdałami...
OdpowiedzUsuńEwelajna, olabogaż, bój się Boga, za te migdalące się konie jeszcze mi jakaś poprawnościowopolityczna komisja Unii Europejskiej zamknie Koszelewo na amen! :D Ale co tam, niech się gonią.
No dobra, Zemfi, niechaj będzie. Fakt faktem, że mi się tych kluch nie bardzo chciało wklepywać. Powiększyły Groni Niewpisanych Przepisów. Numerki, powiadasz? Czekaj, gdzie ja to mam... A, tu. Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzał. 96, 60, 90... Aj, to nie to, to były wymiary Konopaćko Aldony, która ma mnie odwiedzić jutro, tego nie notuj. O widzisz, to podpałkę ja z szóstki lotkowej zrobiłem :( Psia matuchna!
Uhuhu!Panna Aldona taliję ma niezłą. Ale Ty Antonio to jakiś pierdoła jesteś - podpałka! Też mi co! Trybuny czy innej Wybiórczej to nie miałeś pod łapą, czy jak?
OdpowiedzUsuńA tak poza tym - jestem zawiedziona. To ja tu lecę do Ciebie, bo kluchami nęcisz, a tera mi mówisz, że Cię chęć opuściła. No jakem baba - strzelam focha! Ot, co!
Kiedy do nas tylko "Gliniewickie Nowości" przychodzą, i to tylko raz w tydzień. A i kto by te durnoty czytał?
OdpowiedzUsuńA co Ty taka obrażalska? Klusków zostało jeszcze, a zawsze można zakąsić śliwowincją albo kalwadoskiem. I pasztetowa u mnie jest! No już nie fochuj. Focha z nocha! jak mawiał imć Podbiłokieć.
Doooobra! Poznaj moje dobre serce - wyciągaj stakańczyki. Czy aby pasztetowa świeża?
OdpowiedzUsuńNo toć ba! Jeszcze wczoraj biegała po chlewiku!
OdpowiedzUsuńPrzekonałeś mnie! Tylko tej szóstki mi szkoda - już widziałam oczkiem wyobraźni jak chałupę kupuję.
OdpowiedzUsuńA mogę się do stakańczyka przy pasztetowej dołączyć?
OdpowiedzUsuńAkurat dziś kupowałam bakalie, migdałów u mnie dostatek, jak się łosoś nawinie, to spróbuję po polsku...
(Poszarogęszę się trochę ;)) - Siaaaadaj Grażka! Tylko gdzie on je trzyma? Chyba w tamtej szafce. Polazł do szopy, zamiast ugościć. Ehhh! ;)
OdpowiedzUsuńOoo, a tu jak miło, goście są! Ja tylko na chwilę do Przeździeckiego Anatola musiałem po piłkę do metalu skoczyć. O, widzę, że jarzębiaczek miłe panie znalazły, dobrze, dobrze. A jak pasztetowa? Dobra, nieprawdaż? Ooo, tak nie może być, że bez muzyki. To jeszcze salcesonik tu ja mam i ten, tego, ooo mój rozmaryynieee...
OdpowiedzUsuńroooozwijaj się! A gdzie Ty pasztetową z rozmarynem dostałeś? Czy aby nie od Pałąkowej Haliny?
OdpowiedzUsuńSalcesonu nie tykam, ale tego łosia chętnie zakąszę. Chyba jeszcze się ostał, no nie?
OdpowiedzUsuńSam ja pasztetowej nie robię, bo albo Pałąkowa, albo tatko zawsze trochu podrzuci. Zemfi, ale łosia to ja dopiero mam zamiar wykonać. Jak widzisz, dzisiaj u mnie zimna kucheneczka moja gazowa, gdyż nie psułem ja dziś dobrej żywności, a jeno o serze i yerbuszce cały dzionek. Na heblowaniu desek zeszło trochu.
OdpowiedzUsuńTo wyciągaj tego łosia z lodówki, odpalaj kuchenkę, ja skoczę po migdały i zrobimy raz-dwa !
OdpowiedzUsuńA ja sobie winko chlapnę ;) A potem dla dodania sił yerbuszkę - tylko tykwę z bombillą daj mi no tu!
OdpowiedzUsuńNie mam łosia, nad czym ubolewam. Ale mam łośtrą pigwówkę, kalwadłoś i jałoścówkę. To co, może wpaździerzymy te migdały pod jabłkówkę?
OdpowiedzUsuńZemfiroczka, gdzieś się podziewała? Na chwilę do chlewika poszłaś świnki obejrzeć, a tu Ci szkłem śliwowincja przesiąka.
Wszystko do siorbania u mnie jest. Częstuj się, na kredensiku stoi.
Do drewutni jażem poszła, bo przygasa w piecu. Dorzucaj do ognia, ino szybko.
OdpowiedzUsuńO masz, sama nosiła? Toż ja mogłem natargać. Było mówić, że zimno dla Ciebie jest. Dla mnie gorąc, bo ja tu ćwiczenia fizyczne cały dzień z hebelkiem i młoteczkiem uskuteczniałem, a ponadto z Przeździeckim Anatolem kosztowaliśmy likieru na bananach.
OdpowiedzUsuńMówiłam, ale Cię nie było, my same z Grażką na gospodarstwie zostałyśmy, kiedyś poszedł do Przeździeckiego po tę piłkę.
OdpowiedzUsuńA, no to zuch dziewczyna. Pojedz kindziuka bo z sił Ty całkiem opadniesz. O masz, teraz Grażka wybyła. Co za pomysł po nocy kultywator obglądać. Ciekawskie to! Grażkaa, wracaj, "Przybieżeli ułani" będziem na trzy głosy nucić.
OdpowiedzUsuńTrza se jakoś radzić, no nie?
OdpowiedzUsuńKurka! Chyba muszę się w śpiewnik zaopatrzyć ;)
No, koniecznie, nie ma letko, śpiewać umić trzeba. Mus tradycje narodowe kultywatorować, czy nie tak, co? Bo przyjdzie zaśpiewać "Gdybym ja była z Broneczkiem na glebie" i przy siódmej zwrotce wysiadka, gdyż nieznajomość słownictwa się objawia w całej swej głębi.
OdpowiedzUsuńFajne urządzenie ten kultywator! Zemfi, chyba wystraszyłyśmy Pannę Aldonę, co to miała przyjść... Gdzie tam mnie do jej talijii... zmywam się spać :)
OdpowiedzUsuńSpokojnie, Aldona do sprzątania przychodzi :D
OdpowiedzUsuńDo sprzątania - dobre sobie! Nie mydl nam oczu. Bo skądżeś byś Ty znał jej wymiary, hę? Krawcem przeca nie jesteś.
OdpowiedzUsuńTa zawartość stakańczyków chyba mi do łba z lekka uderzyła - idę do wyra.
Jak to, skąd. Jak się personela zatrudnia, to najważniejsze dane się notuje, podstawowa to rzecz.
OdpowiedzUsuńNo i masz, w stakańczykach niedopite, pasztetowa niedojedzona, gąsiorek ledwo napoczęty, i się zmyły. Nu, sam dojeść będę musiał, bo to grzech marnować dar boży. Bywajcie i słodkich snów po tej naszej koszelewskiej naleweczce.
Ano, spałam aż do dziesiątej! A spać iść musiałam, bo Kolega Małżonek idąc do sypialni, podejrzliwie na mnie patrzył, co się tak chichram przy komputerze... Nawet kubek z herbatką mi wąchał, czy rumem nie pachnie...
OdpowiedzUsuńOj, pokochałam ja Was...:):):) Pokochałam:) Następnym razem, jeśli można...?(można...???...), przyniosę spróbować moją aroniówkę...
OdpowiedzUsuńGrażyno, i co, poznał śliwowincję i kalwadosik? Nie powinien, albowiem wypiliśmy nie więc, niż półliterek na głowę.
OdpowiedzUsuńEwelajno, jak miło! Wpadać nie można, a TRZEBA! Czym Koszelewo bogate, tym rade, a dobrym ludziom w szczególności azaliż. Aroniówce też rade, i to bardzo ;) Agestówce też... Broskwinówce mniej, ale na ten przykład wiśniówce więcej... I jeszcze... :D
To ja do Koszelewa w te pęda...! zadzieram kiece i lece...!!!
OdpowiedzUsuń