poniedziałek, 14 grudnia 2009
Kulki choresterolowe, znaczy się tiramisusowe azaliż
Dawno ja chyba nie wyglądałem tu do was z mojego okieneczka, a? A, zarobiony byłem. Najsamwpierw Andruszko Alojzy ubłagał mnie żeby ja dla niego pole pod koniczynę urządziłem na przyszły rok. Sąsiadowi odmówić grzech, czy nie tak, co? Potem zaodraz Skrzypczyk Antoni, mój solejnizant i brat tego mojego kochanego bejcy Witolda, co ja o nim wam tu czasem przepowiadam, przyszedł do mnie i mówi, że śródobrotowy mimośrodowy lemiesz od gręplarki dla niego zatarł się, a już w szklanki z memiskiem zapodał i grzeje się szkłem przechodząc. Co zrobisz, na gospodarce robota wre cały rok. A jak nie wre, to się gdzie indziej pędzi.
No to bez to, że mnie tu długowato nie było, to ja wam tutaj, koliberki wy moje tęczowe, bardziej jeszcze poczyprakuję tu, na wielkomiastowe "ę" i "ą" się nie siliwszy się, i zapodam słodkości. Ale jakie! Tyrajmitusowe jak marzenie! No, ma się rozumieć nie moje. Moje słodkości składałyby się z mięsa, mięsa, kapuchy kiszonej i łyżki cukru. A, w temacie słodkości, to o bigosie na gęsinie ja wkrótce dla was opowiem, ale warzy się jeszcze. Trzy dni nie wyjął, jak będzie mróz.
No to teraz słodycze, że i pana Kuczerby oko nie widziało.
Pamiętacie, że pisałem ja dla was o tiramisu, co ja jego zjadłem raz i przepadłem? No, przepadłem. Zacząłem więc szukać dalej i znajszłem takie cudeńko na Tak sobie pichcę. Znacie ten piękny blog? Jak nie, to zaraz mi tam klikać i zapoznawać się, bo wart, oj, wart tego.
Składniki:
▪ 140 g biszkoptów,
▪ 3 łyżki kawy rozpuszczalnej albo (lepiej) intensywnego naparu kawowego z ekspresssu,
▪ 350-400 g serka mascarpone,
▪ pół szklanki cukru pudru,
▪ aromat waniliowy,
▪ kieliszek albo i dwa rumu (ja, znanym konesrem nie będąc mówię, że można dać kieliszek czystej i krople dwie aromatu rumowego; a kto nie wierzy, niech przyjdzie do mnie na testy hehe),
▪ gorzka czekolada; dużo gorzkiej czekolady,
▪ 1 łyżeczka soli.
Będzie fajnie, będzie rozpierducha i w ogóle lękajcie się, którzy nieopodal mieszkacie. No bo najwpierw to trzeba te bishopy, tfu, biszkopty rozmemłać. Normalnie to się robi we w młynku, ale jak komu przyjdzie do głowy wiertarką dawać radę, to dajcie znać, ze Smienką przyjdę obserwować. Nigdy nie wiadomo, co dziennik drobiarski „Kfakt” weźnie na swe łamy zamiast kobiety, która połkła siedymdziesiąt widelcy. Uwierzycie? Siedymdziesiąt! No, ja wiem, że nie wierzycie, boście trzy klasy skończyli zdaje się, ale „Kfakt” musi wierzy, bo raz, drąc bumagę na podpałkę, widziałem. To co ma nie uwierzyć, że ktoś biszkopty wiertarką dziamga? Co tam, daję dalej.
Kawę w kilku łyżkach gorącej wody rozpuszczamy. W sześciu albo w ośmiu, no, wiecie, to jest przepis na kulki tiramisu, a nie na dozgonną miłość Wiczkajłło Alfredy. Wymieszywujemy z biszkoptami, które czym tam chcieliśmy, rozdrobniliśmy, alkoholem (khem khem!) i odstawiamy żeby się ta kasza biszkoptowa podochociła. Nie podpijać mi tam. Kawą ma się podochacać i procentami, toż od abstynencji nikogo ja nie odmawiam. Ale wiadomo, ta barbelucha sama pływać nie będzie.
No i teraz patrzajcie: bierzemy ten serek, że i niejedno „masło” tyle tłuszczu nie ma, dajemy wanilię, cukier, sól (słodycze lubieją sól), i wsypujemy/wkładamy naszą z lekka wstawioną biszkoptową masę. Robimy hardkor - wkładamy tam do środka łapę. Jeśli byliście w chlewiku, opłuczcie w wiadrze w sionce, bo podobno resztki słomy warzą serek. Mieszamy. Mniam. Teraz - jak ten żuczek - toczymy kulki.
Kiedy mamy kulki, tarzamy je w starkowanej czekoladzie.
Teraz będzie najtrudniejsza próba.
Kulki (to jest właśnie najbardziej bolesne) odkładamy na dzień, najmniej dwa. Im dłużej, tym bardziej się odwdzięczą, ale trzeba pamiętać, że po przekroczeniu pewnej bariery, mogą zacząć szukać samorealizacji przez ogłoszenia w gazecie. Jak to kulki, rozumiecie.
Co tam? Mówicie, że z takiej receptury nie skorzysta nikt, gdyż zawikłana? Może tak być, może. Nu, tak to jest, tak życie płynie. Raz przy życie, raz we młynie. Daj Boże: przy Justynie!
Bywajcie, niech się was liszaj nie ima.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oj, brakowało Ciebie w okienku, brakowało! Ale chwali Ci się, że sąsiadom pomagasz...
OdpowiedzUsuńKulki nie takie pracochłonne, robota przyjemna a za tiramisu przepadam i zrobię kiedyś takie, może w czasie świątecznym.Muszę tylko dokupić rumu, bo w te zimne wieczory zużyłam do herbatki :)
:) daj kulkę :)
OdpowiedzUsuńFaktycznie Antoni ten dzień oczekiwania najtrudniejszy ... Ale może to i takie adwentowe oczekiwanie. Coby calkiem do piekla nie pojsc ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Szkoda, że z mascarpone... Na prezent MOGŁYBY się nadawać, bo urocze, a smak niewątpliwie obłędny...
OdpowiedzUsuńAle... do Koszelewa takie serki przywożą????
Nu, sąsiedzką pomoc nieść mus, a w szczególności jak polano do stołu :)
OdpowiedzUsuńAga, a naści, robaczku!
Kucharzowie, to ja już wolę na pekaes poczekać w ramach umartwiania ;)
O masz, Ewelajno, jak raz przywieźli, bo aszybka zaszła. Z barchanowymi majtasami do pół uda przyszły te serki. A cała dratew i motyki powieźli do tego marketa, co jego ten śpiewak właścicielem jest. Jak jemu... o, Liroj.
Oj, Antoni, skarbie nasz największy, toż z utęsknieniem wyglądałam na ten uroczysty przepis, gdyż serek w lodówce zachomikowany przed domownikami, co to stale do niej zaglądają, na ten moment trzymałam. Teraz mogę przystąpić do działania i tak sobie tylko myślę, czy nie wystarczyłoby mi posiedzieć na tych biszkoptach przez ten czas, co to ja w komputerek patrzę i te wszystkie piękne blogi przeglądam, no bo skoro Jagienka z orzechami poradziła, to może mnie z kruchymi biszkoptami też się powiedzie ;-)
OdpowiedzUsuńMoże się nie udać jeśliś delikatnej konstrukcji :) Bo z Jagienką to, widzisz, było tak, że naprawdę nazywała się Natasza Fiodorowna i była sowiecką kołchoźniczką, które to niewiasty jak wiadomo słyną z szalenie wyrobionej muskulatury, a zwłaszcza tu i ówdzie. Ale próbuj, dziewczyno, próbuj! Tylko uważaj żeby grudki nie zostawały ;)
OdpowiedzUsuńA mnie właśnie też trzeba pole pod łąkę urządzić i sąsiad miał mnię to już dawno zrobić, a tu już śniegi pierwsze zaczynają się pojawiać, a jego ni widu ni słychu... gdzieś musi zabył, może na jaki kalwados gdzie poszedł i wybył i dotenczas nie powrócił... Jakbyś ty miał bliżej Antoni, to bym ja ciebie pytał, ale tak, to mnie ino pozostaje czekać aż się Włado zlituje i se o mnie przypomni wreszcie...
OdpowiedzUsuńA! zdjęcie piękne zrobiłeś! :)
Jak święta przejdą i ku wiośnie będzie się miało, mogę ja traktorek od Szuwaśki wziąć i przypyrkać. Nabrałbym zapasów gąsiorki ze trzy, bo tam do was od nas to musi ze dwie niedziele zejdzie dojechać. Oho, nikt tak nie szykuje aerału popod koniczynę jak, nie chwaląc się, ja.
OdpowiedzUsuńDrogi Antoni, nie wiem jak to się stało, ale ja tu po raz pierwszy, toteż się witam i kłaniam! I zapytuję od razu: czy te wielce apetyczne tyrajmisusowe kulki to w cieple dadzą radę? Czy musowo do lodówki albo na parapet?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo serdecznie :)
Powitać, powitać tu w tym moim skromnym obejściu, powitać! A o, przechodziłaś musi i nie obglądałaś się za się. A tu dziś ja kalesony czerwone wywiesiłem na gumnie dla odstraszenia wron, to i zerkłaś.
OdpowiedzUsuńKulki? One i w cieple mają dość zwartą koństatencję, to chiba dadzą radę. Ale jak nie schowane głęboko to one tak długo nie postoją, ooo, nie postoją.
I ja pozdrawiam, i beretką podłogę zamiatam w dworskim (no dobra, podwórkowym) ukłonie niezdarnym co nie bądź.
O to to, te kalesony!
OdpowiedzUsuńZ tymi kulencjami to mie się rozchodzi o to, że ja się zobowiązała Brodatemu dopomóc w podarków szykowaniu i tak se wymyśliłam że te luksusy to w sam raz dla kuzynki, łasej na onaj italijański serek bardzo, będą. To zrobię, jak mówisz, że dadzą radę troszku nie na zimnie poleżyć :) Wdzięcznam :)
O, dobre serce ma, to dobrze. Myslę, ze można z nimi zaryzykowac. Moze dać więcej biszkoptów żeby środek był bardziej zwarty?
OdpowiedzUsuńCieszę się, że kulki smakowały:) Ale wiesz, ten przepis nigdy nie wydawał mi sie skomplikowany;) najtrudniejsze , to to czekanie;))))))
OdpowiedzUsuńBo on prosty jest. Prosty i smakowity do bólu. Zrobiłem na sylwestra (przez dwa dni nie zaglądałem do lodówki, bo się bałem, że się złamię i powyjadam). Wszystkim bardzo smakowało.
OdpowiedzUsuńZrobiłam wreszcie te kulki, wprawdzie improwizowane, bo z zimna nie chce mi się wychodzić po to, co potrzebne , ale pycha wyszły! Właśnie konsumujemy ostatnie do porannej kawy - migiem się rozeszły :)
OdpowiedzUsuńCzytałem czytałem. Cieszę się, że smakowały!
OdpowiedzUsuńNa pewno wypróbuję ten przepis :). Od siebie polecam też podobne kulki czekoladowe "power balls". Często przyrządzam je wg. przepisu podanego na https://wkuchnizwedlem.wedel.pl/ i zawsze smakują mi oraz pozostałym domownikom :). Szczerze polecam zwłaszcza osobom lubiącym czekoladowe desery.
OdpowiedzUsuń