czwartek, 3 grudnia 2009

Zalotne curry z rybnymi kulkami
















Po wczorajszych egzotycznych krewetkach pozostaję w klimatach wschodnich. I dobrze. Dzisiaj będzie o curry z klopsikami rybnymi. Smakują świeżo, lekko, rześko. Fajnie się robi, bo pasta curry po połączeniu z mlekiem kokosowym pachnie pięknie. Robienie ryżu po chińsku zawsze lubiłem, podobnie jak szybkie smażenie warzyw w silnie rozgrzanym woku. Przepis znalazłem na forum Gazety u Michagi i od razu sobie pomyślałem „oho, to bym zjadł”. No to zjadłem i zaraz wam o tym, wy moje kergulenki, opowiem.

Składniki:  
60 dkg filetów rybnych,
pęczek pietruszki albo kolendry,
3 łyżki sosu sojowego,
2 łyżki mąki kukurydzianej,
2 łyżki sezamu,
1 opakowanie mrożonki typu warzywa chińskie,
500 ml mleka kokosowego,
sok z cytryny,
2 łyżeczki cukru. 

Pasta curry (przepis jest ze strony kuchnia.tv):
6 ząbków czosnku,
1 cebula,
2 łyżeczki startego imbiru,
4 łyżeczki papryki w proszku,
4 średnie czerwone chili,
2 cytryny,
4 łyżeczki nasion kolendry, 
2 łyżeczki kminu rzymskiego.


Najpierw klopsiki. Rybę mielimy z pietruszką/kolendrą, sosem sojowym, sezamem i mąką kukurydzianą. Odstawiamy na godzinę do lodówki żeby mąka związała masę. W tym czasie przygotowujemy pastę curry: na suchej patelni prażymy przyprawy żeby wydobyć ich wspaniały aromat. Wszystkie składniki miksujemy na pastę. Ależ pachnie! Ja dodałem jeszcze sporo curry, i zamieniłem papryczki chili, których nie miałem, na kawałek zwykłej papryki. Nienajgorsze, ale pewnie z chili byłoby lepsze. Plus jest taki, że moja pasta nie wyszła ostra i mogłem jej dać sporo. Pyszna.

Z masy rybnej formujemy nieduże klopsiki. Na patelni podgrzewamy kilka łyżek pasty (im ostrzejsza, tym mniej, ja dałem ponad połowę, mlasku). Dodajemy mleko kokosowe, cukier i sok cytrynowy. Zagotowujemy, wrzucamy pulpeciki i gotujemy na wolnym ogniu przez 15 minut bez przykrycia, bo chcemy żeby nasz sos był ślicznie aksamitnie gęsty.

Pozawczoraj przyjechały do Gliniewic Chińczyki na wymianę dojarzy z Międzynarodowego Związku Dojarzy Krowiaczych. No i te Chińczyki wykupiły z delikates cały zapas mrożonki z chińskimi warzywami. Kupiłem więc różne rodzaje fasolki, trochę marchewki i też było super. Warzywa przygotowujemy normalnie: wok na podwójnym gazie, odrobina oliwy i szybko smażymy kilka minut, pod koniec polewając sosem sojowym, skrapiając sokiem z cytryny i posypując chili.

O ryżu kiedyś już tu pisałem, więc powtarzać się nie ma co. Wczoraj spodobało mi się zrobić ten ryż dwukolorowy, bo ładnie wygląda.

Wyszedł niebanalny, lekki obiad. Przyszli do mnie Radziulis Czesław i Skrzypczyk Witold. Zgarnęli oni po drodze Bondarukową Wandę, gdyż niosła ona ciężki gąsiorek z maciaszczykową śliwowincją, a że my uczynne jesteśmy, to my jej pomogliśmy. O, i tak to było. Jutro idę robić przesiekę w lesie. Jak co upoluję to was poczęstuję. A jak nic nie złapie się, to zawsze my przecież możemy wypić litra albo i ze dwa, czy nie tak, co? Nu, z Bogiem.

8 komentarzy:

  1. Ale danie wyczarowałeś... Po prostu poezja :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobno kradzione nie tuczy - możesz się obżerać do woli. Sama też bym się przysiadła. Mogę nawet przynieść swoje sztućce ;)

    Kokosowe i pasta curry - ach! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz, że cudowny jesteś, Panie Antoni...??? Jak tak czytam i czytam to gęba mi się raduje jak... nie wiem co...!!! A krewetki wczorajsze rewelacja...:) Dzisiejsze pewnie też... Pozdrowienia serdeczne:)

    OdpowiedzUsuń
  4. No z Bogiem Antoni, z Bogiem. Smaka narobileś i poszedleś...

    OdpowiedzUsuń
  5. Co poradzisz, taki los koszelewskiego abnegata: dziś tu, jutro tam, aby tylko na chleb ze szmalcem i co nieco do popicia stykło. Eech, żyzń parchata... Ale wrócę, ma się rozumieć, nawet sobie nie myślcie!

    Ewelajna, a co zawstydzasz, że się czerwienię?! Ot, po klawiszkach plumkam między dojeniem a heblowaniem calówki na nowy chlewik. Dzięęęki! :D

    Zemfi, proszę dziś na mandarynkowe tagliatelle z pesto i boczeczkiem, bo tych kulków nic a nic nie zostało jak się z Radziulisem i Skrzypczykiem dosiedliśmy. Jakiś widelec plastykowy się znajdzie się. A że nie tuczy to i ja czuję. Portki się dziś dla mnie zapły bez nic i nie piły jak siadłem na taborku wydoić Łaciatą.

    OdpowiedzUsuń
  6. Spojrzałam, pomyślałam, ze bym zjadła. Fajne, mam ostatnio ochotę polecieć w kulki :)

    Zapisuję i lecę oglądać tortille, bo widzę w miniaturkach, że coś o nich pisałeś. Jakiś czas temu sobie własne tortille zrobiłam, ale przepis nie był idealny, szukam dalej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie zdążyłem wyedytować wpisu, ale dziś zrobiłem tę potrawę z kulkami wołowo-drobiowymi i też były niekiepskie.

    OdpowiedzUsuń