niedziela, 27 grudnia 2009
Ot, i tak to było
Nooo, i jak tam się macie, strugiełki kochanieńkie? Żyjecie aby? Na pasterce byliście, wy moje rozmodlone janiołki? Nic ja czasu nie miałem żeby podglądać okoliczne okoliczności przyrody i tylko do sąsiadów zaglądałem jak kto miał co dobrego w sionce, to i nie wiem, jakie wy mecyje wyczmoniliście. Jutro po obrządku popatrzę, jak biesiadowaliście. Zajzdraszczać będę jak nic, coś mi się widzi.
Latoś tak miło wyszło, że trzeci dzień Świąt zadaremno dla nas wyszedł, jejbohu. Przyszło kontynuancję biesiadową uskutecznić. Jak raz z Poznania do nas Grzywaczuk Władysław przyjechał. Znakiem mówiąc on nasz, swojak, ale za żoną do Poznania poszedł. Zajadał się naszymi wędzonymi wędlinami, uszy się tylko dla niego trzęśli. Mówi, nie ma w Poznaniu wedzarni i tęskni do swojskiego smaku. On coś chyba ściemnia. Toż nie może być, że w Poznaniu, wielkim mieście, obślizgłe szynki z peesesa jedzą. Dajcie, kochanieńkie, jakieś adresy, gdzie do wędzenia mięso zawieźć można, bo chłop na sklepowym długo nie pociągnie wszak.
Wigilia
Ale nie o tym ja. We Wigilię po bożemu było, jak się należy. Post, jedyny Szuwaśko coś musi siorbnął, bo od świtu kości na rosół rąbał, choć do bicia rekordu Ginesa w sylwestrowym gotowaniu rosołu jeszcze czasu dość. Najsamwpierw czytanie Pisma Świętego, modlitwa i dzielenie się chlebem, czyli opłatkiem. Wieczerza jak się patrzy z kilkoma rodzajami śledzia, rybą po grecku, faszerowaną, smażonym pstrągiem, panierowanymi suszonymi grzybami, barszczem z uszkami, pierogami z kapustą i grzybami, tatowym chlebem z grubej mąki, a na deser tradycyjny kisiel żurawinowy, kutia i łazanki z makiem. Potem ciasta i najmłodszy w rodzinie idzie sprawdzić, czy krawatka dla mnie już jest. Tegorocznie na mnie padło, bo wszystkie leniwe silnie zrobili się, a ckniło się dla mnie do kultywatorka, tom polazł. Łaadny, czerwony i czarną ebonitową wajchę on ma.
Nie wymieniłem karpia? Smażonego, w galarecie? A bo nie było. Od lat już tego syfu nie jemy my. Że tradycja? Komunisty tę tradycję wprowadziły. Ot mi tradycja, psia jej mać.
Uczta
Pierwszego dnia Świąt po mszy zasiedliśmy do stołu. Oczywiście rybki i pierogi z Wigilii. Mięs różność: polędwica, szynka, baleron, pasztet, boczek, kiełbasa zwykła i krakowska, półgęsek, pastrami - wszystko przygotowane osobiście przez tatula. Co zrobisz, momopolizuje tatulo święta. Jeszcze muszę napisać 4. część Koszelewskiego wędzenia, bo wyszło wypaśnikowane: pachnące dymem (grusza i jabłoń), a w środku letko ciągnące się. Oj, zwłaszcza wołowinka pyszna, aż strach (na zdjęciu to ta na wpół do szóstej). Krakowska suchowata wyszła i w środku pustowata (na jedenastej). Mało wypełniacza wołowego musi. No, ale to pierwsza próba próbna była.
Do picia tatowe nalewki: wiśniowa, orzechówka, pigwówka, trojanka litewska, tarniówka (z tarniną, śliwką i rodzynkami), kawówka. Coś jeszcze musi było, ale kto by to spamiętał, szczególnie że po drugiej rundzie tych naleweczek bez nasze gromkie pienia to my już nawet podkładu muzycznego z kolęd nie słyszeliśmy, tak chwaliliśmy Pana. Nu, może i nie najlepsza to metoda uwielbienia, ale szczera jaka za to!
Po przekąskach przyszła pieczona karkówka z buraczkami bez buraczków. Zapomniał tatulo, bidula, w natłoku pracy podać. Ale kto by to zauważył, skoro stół się uginał. Bo tych różniastych marynat nie wymieniam nawet.
Znoweś uczta
Na drugi dzień Świąt rodzice mnie odwiedzili. Zmusiłem, bo czorty chcieli kolejny dzień po kuchni się krzątać, a już trzydziestu lat, jak ja, nie mają. Mamula to ma 34, a tatulo 38.
Na przystawkę podałem grzanki z carpaccio z łososia i ze śledzia. Łosoś był z... a, co będę wam dupę zawracał, sami lepiej wiecie. Śledź normalny, posiekany, ze szczypiorkiem. Na każdą grzankę dałem sera topionego, który rozpuściłem w odrobinie mleka z gałązką rozmarynu. Do pojedzenia były uda kacze marynowane w winie, rozmarynie i imbirze i upieczone na boczku z gruszką i pieczarkami. Po upieczeniu pieczarki wyjąłem, a resztę (odlewając wyśmienity wypieczony tłuszcz do celów specjalnych) zmiksowałem blenderem. Powstał gęsty owocowy sos o posmaku wędzonki. Na tym sosie wydałem kaczkę z marynowanymi buraczkami ozielenionymi przednią oliwą i szczypiorkiem, pieczonymi kartoflami i pieczarkami, co się piekły z kaczką.
I uczta
A dzisiaj po sumie przyszedł wyżej zaintrodunktowywany Grzywaczuk Władysław. Wędlin, mówi dajcie, żebym się jak w Koszelewie znoweś poczuł. Ledwo beretkę i fufajkę zdjął, już do wędzonek pędził.. O, taki gość to radość dla gospodarza. Pić tylko nie mógł za wiele, bo jutro po obrządku do Poznania wraca, a traktorkiem to wiecie, chwilka zejdzie, a na władzę mundurową uważanie mieć trzeba, co się po lasach jak partyzanty za Niemca skrywa. To my nie wiem, czy mały trzylitrowy gąsiorek tatowej tarniówki wysączyliśmy, i poszedł.
O, i tak to my Dziecię maluśkie witaliśmy z radością i untontenkowaniem, boć to przecie Zbawiciel nasz jest, czy nie tak, co?
Konfesja: przynudzanie
Przynudzam ja musi. Tak i pójdę ja, bom znalazł w kance starą serwantkę. A zrobię sera spleśniałego i na strychu zostawię, niech się grzeje. Będzie dla letników jak na lato przyjadą, bo one takie cudactwa lubieją. Umoczę tam znoszoną onucę, gdyż ukontentowanie one w smrodzie mają, turpisty smyrane. Nu, bywajcie, wy moje misiaki strojne.
PS> Ten wpis powstał na życzenie mojej przyszłej przybranej siostry. Zapytała mnie, nie będąc pewnie pewną, czy chce w rodzinę wchodzić, jak u nasz Święta obchodzą się. To ja sobie myślę, a co ja tam emalię pisać będę, toż leniwy do bolesności jestem, zaodraz na blogaska naskrobię. No to naskrobałem. No, to jeszcze ostatni z toastem "Za wstrieczu" i lecimy. Pałąkowa bankieta wieczornego organizuje. Mi mi mi... "O, mójż ty niedobroto rozmarynie, a czego ty się nie rozwijasz dla mnie się?!"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
no ktoś mnie w końcu rozumie i tego przebrzydłego karpia nie jada ;)
OdpowiedzUsuńja tam solą i dorszem się zadowalałam :)
Karpia i ja nie jadam - stał nieboga usmażona na stole, a ja nawet paluchem nie tknęłam. No nie i koniec - całe szczęście śledzik był i mnie poratował :)
OdpowiedzUsuńNaleweczki, że hoho Antoni miał! By się przechyliło kieliszeczka, oj by się! ;)
Aha! A jak na letnisko się kiedy zjawię, to ja sera z onucą nie chcę, oj nie! Ale naleweczkę to i owszem. A potem Antoni pochwali się kultywatorem ;)
No bo kto przy zdrowych zmysłach je coś tak niesmacznego?! Kiedyś jak nic nie było, to trudno. Odkąd komunisty poszły, mamy pstrągi, dorsze, szczupaki, łososie, halibuty, sandacze! To karpiem się mam umartwiać, kiedy radować się trzeba? :)
OdpowiedzUsuńZemfi, jak na lato Ty będziesz plany robić, to kwaterę moją miej ty w pamięci. U pałąkowej też miejsca są, jak też u Szuwaśki i u Radziulisa Czesława. Sery z onucą to dla tych wypindrzonych ja mam, snobistycznych znaczy się. Nalepeczki z francuskimi literami my robimy i nalepiamy na te sery, a że zapach od onuc akuratny jest, to źrą, aż hadko patrzeć. A kultywatorek ładny, śliczniutki! Nic, tylko chwalić się.
Uff! No to ulgę czuję, że tych onuc nie poczuję ;)
OdpowiedzUsuńA daleko będzie do Antoniego ze stolycy? Bo kwatera brzmi ładnie ;)
Z opisu i ze zdjęcia widzę, iż tak jak spodziewałam się u Antoniego było miło i uroczyście. Przyznam się, że u mnie karpia już od lat na stole nikt nie widział, pstrąg króluje niepodzielnie, no bo niedaleko w potoku hodowlę mają, można się przyjrzeć jak te rybki żwawo w tej lodowatej wodzie harce wyczyniają i wybrać sobie takie, które najbardziej się spodobają :-)
OdpowiedzUsuńZemfi, a od stolycy czego? Bo od stolycy naszego powiatu, znaczy się od Gliniewic, to zaraz za kościołem jadąc brukowaną uliczką w dół jest drogowskaz na Koszelewo, 12 km. Uwaga, wedle Paździerzownicy (w prawo 3 km) droga robi się szutrowa. No i jak się tam już wjedzie do naszej wioski, to najwpierw wonie będą szli, znaczy się że Maciaszczyk produnkcję uskutecznia. Jak się minie sklep gieesu, to po lewo będzie chałupa kryta papą z czerwonym napisem "Sołtys"; to szuwaśkowa. Trzy chałupy dalej ja mieszkam, a następne trzy chałupy dalej - Pałąki. Naprzeciwko nich Radziulis Czesław, co poznaje się po tym, że chata ze strzechą czarniawą, bo to jeszcze radziulisowy dziadźko stawiał.
OdpowiedzUsuńU mnie kwatera jak najbardziej dobra, niedroga, sławojka nowa, piwniczka na mięso i jarzyny jest. Na muchi ja zawsze drzwi od bardaszki roztwieram, to i w chałupie nie przeszkadzają zanadto, chyba że w obiad.
Ot widzisz, Przemijańko kochana, się bałem, że gromy na mnie padać będą za zdradę karpia. A tu widać ludzie podniebienia niechore mają. No bo i jak się temu nieszczęsnemu, budyniowatemu, szlamowatemu, mgłemu karpiu równać z pysznym pstrążkiem?! A jeszcze takim prosto ze strumienia, to już w ogóle. No, tani on jest, ten karp. Ale to już wolę tołpygę. Też taniowata, tłustowata, a trzy razy smaczniejsza.
Masz ci los, i jeszcze świątecznie jest. No, lecę, bo Pałąkowa srożyć się będzie, że tak po cichu się wymkłem na interatowe pogaduszki. Prosiaczka młodego upiekła ona, kaszą napchawszy. Dobry, czort.
Ano jak nic od stolicy gliniewickiej niedaleko, tylko ta szutrówka mi czoło marszczy - nie lubię się ja z nią roweryksowo...
OdpowiedzUsuńu nas tylko dorsz i śledzik
OdpowiedzUsuńkarpia już od lat nie pamiętam
pozdrowionka poświąteczne
u nas też byle jakie wędzarnie
OdpowiedzUsuńwędliny niesmakowite
wędzimy 10 km od miejsca zamieszkania;-)
No Antoni u Ciebie to było świętowanie!! Pełnym pyskiem :) Jak sie patrzy :). Na lato przyjade do Ciebie chyba, ino tego sera to ja nie chcę, gorzalki się za to napiję i kiełbasy prosze :)
OdpowiedzUsuńOj, żałuję, że chociaż w jedno święto się rodzince nie urwałam i nie pognałam do Koszelewa! Na te wędzonki i naleweczki...
OdpowiedzUsuńA Władysława to skieruj do mnie, to mu powiem gdzie w okolicach Poznania wędzą...
A jak mu będziesz rewizytę w Poznaniu składał, to mnie odwiedzisz, co? Okoliczności przyrody też u nas niebrzydkie :)
Zemfi, dość gładziuśka ona. Raz tylko Szuwaśce fiacik utknął w dziurze jak jeszcze on malucha miał. Walec leguralnie jeździ co 3 miesiące, damy radę, a poza tym Ty nie pieść się, bo za Niemca i za Ruskiego nie takie wykroty byli ;)
OdpowiedzUsuńDonatello, no i tak mabyć, ten karp przereklamowany silnie jest. Jak wedzarnia 10 kilosków od domu, to i niedaleko.
No właśnie, proszę Kucharzy, tak oto się promoncję rolnikoturystyki się uskutecznia ;) Będzie jak sobie życzysz. Ser nie, śliwowincja tak, kiełbacha tak.
Grazyno, ja wiem, że okoliczności niebrydkie, bo bywałem. Miałem jechać jakoś teraz, ale się zima zrobiła, a miałem przy pracach ziemnych pomóc. Pewnie na wiosnę się do Władzia wybiorę ;)
Władysławie, jak Ty to czytasz, to pamiętaj, że jak wedzić będziesz chciał, to do Grażki wal jak w dym. Ale nie jak w dym do wędzarni, tylko jak do osoby, która wie, gdzie wędzarnia znachodzi się, rozumiesz. No, się rozpisałem się.
Oj tam od razu - taki delikates ze mnie nie jest, ino mówię, że z szuterkiem się spieram, kiedy jadę.
OdpowiedzUsuńCudowne uczty Antoni miałeś. Ja teraz rozkoszuję się czytając i pijąc domową naleweczkę na żurawinach. A jak tam wątróbka Twoja po świetach? U mnie w pracy ruch jak w ulu, prawie sami przejedzeni, co im wątróbki nie wytrzymały. Ps. My też karpia nie jadamy ze wzgledu na smak i barbarzynskie warunki przetrzymywania ryb w sklepach. Z mojego syna rośnie aktywista, w zadnym sklepie nie przepuścił wygłoszenia mowy potepiającej (a ma 11 lat).
OdpowiedzUsuńAch, to miało być ważne, to traktowanie niewinnych ryb. To zabijanie przez niby wykwalifikowanych. Chyba fikowanych, bo potem ryby w torbach fikają. Odraza. Zapomniałem o tym wspomnieć, głupio mi.
OdpowiedzUsuńU mnie, miła Lo, choć widzę w myślach Twój uśmiech typu 360, wszystko w porządku. Wiesz, u nas ludzie trenowane są i na dobrym towarze życiowo impregnowane ;)
A poza tym my niezdrowo nie jemy. Jak kto kiedy powie: a może zjemy co niezdrowego, to my dla niego nalewać każemy. A śliwowincja co? Odkaża i tłuszcz ewentualny ze słoniny spala I wszystko zaodraz takie zdrowe, że od nas z wioski do Ciebie to się chyba nikt nie przyjdzie. No, może Szuwaśko, ale on był na diecie beztłuszczowej, to może on.
Synku Twojemu życzę żeby zdrowy był i żeby Ci narzeczoną do chałupy przyprowadził hehe :D
Oj, na bogato Antoi na bogato poszedl! A nalewczka na fotografiji to mi przypomina trunek produkowany przez ojca mojego kolegi z okolic Whitestock...pycha byla, mocy maiala wiele a skutkow ubocznych zero. Pozdro!
OdpowiedzUsuńA co, sie robi w polu, sie ma bogato! ;) Nalewka ze zdjęcia została wykonana z tarniny, śliwek i rodzynek. Oj, dobre to, czort. Pozdro i elo :D
OdpowiedzUsuńtatulo pisze
OdpowiedzUsuńSynku Ty moj kochanienki Antoni!
Troszkie to nie tak, ze z tego wedzenia dobre wychodzi, a szczegolnie do roznego rodzaju nalewek. Prawda jest taka, ze to wszystko przez wrodzona oszczednosc sie dzieje.
Jak zajde do tego naszego gieesu i popatrze sie na te szynki po 20 albo i po 30 zl, to jakos nie pilno mi do nich.
Te po 30, to mi cos na zoladek nie bardzo dobrze wplywaja, a do tych po 20 to mam taka awersje:
jakby w okolicy, co niedaj Boze, jakis pozar sie zdarzyl, to na podworzu mamy studzienke kopana, a w niej wody na 3 kregi. Ta woda bysmy gasili "kura ogniowego", bo ta woda z szyneczki po 20, to troche za drogo wychodzi.
I stad przez zwykla oszczednosc /Pawelczyk mowi ze skapstwo/ robimy szyneczki po 8,50, czy poledwiczki po 11,00 zl. Doda sie troszke soli, pieprzu i innych specjalow, jakie sie walaja po szufladkach, Pakosnik uwedzi za darmo /bo za drewienka z olchy, jabloni, czy wisni i krzaczek jalowca to my tej sliwowincji po stakanczyku dziorbniem/ i wychodzi, co wychodzi.
Za jakis czas powiem cos na powazniejsze tematy, a mianowicie:
a/ powiekszenia rodziny na zasadach adopcji
b/ adopcji ze wskazaniem
Do rozpatrzenia tych tematow niezbedne bedzie zasiegniecie Twojej,Antoni, opinii.
Pozdrowienia dla wszystkich komentatorow.
O! I Tatulo dobrze prawi! My też się zaopatrzyliśmy w boczek, który po przejedzeniu zapasów świątecznych się upiecze. Na pohybel sklepowym wędlinom - samoróbkom mówimy jasne i zdecydowane "Tak"!
OdpowiedzUsuńAntoni przekaże uszanowania dla Tatula.
O, tatulo, miło powitać. Widzicie, mówiłem, że umysł ścisły, wyliczone wszystko co do zeta, a smacznie jak! Taki lud gospodarny u nas mieszka. Ale se nika tatulo wykombinował nowoczesnego... "Dzidżej" na początku, jakby muzę miksował. A nie, literówka tam jest, "bidżej". Nie mógł to tatulo nazwać się normalnie, Czyprak Władysław syn Leopolda? ;)
OdpowiedzUsuńZemfi, w pełni popieram, precz z syfem z gieesu! Uszanowania dla tatula przekażę niechybnie i bezzwłocznie. Z podziękowaniem.
A na to powiększenie rodziny drogą adopcji, to czekam niecierpliwie :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie, zwłaszcza, że wymagane zaświadczenie o umiejętności smażenia tołpygi z kalafiorem (http://tinyurl.com/ydut54o) zostało dostarczone (jeden egzemplarz był do góry nogami, ale przymknie się na to oko) ;)
OdpowiedzUsuńOooo, matulu, dopiero teraz przeczytałam ten post, aż mi język z łakomstwa kołkiem stanął.
OdpowiedzUsuńI jeszcze jedno - ja tez nie robię karpia na wigilię, u nas nigdy nie było, bo mama gotowała tak, jak babcia, a babcia mówiła, że karp to żydowska ryba. Oni w ogóle nie mieli ryb na wigilie, bo byli z bidnego chłopstwa.