Dzisiaj wykonam agitkę. Wbrew tytułowi, nie będzie to opis diety cud, dzięki której do południa stracimy brzuchola, co się za nami ciąga po ziemi. Właściwie to w ogóle nie będzie to opis żadnej diety (o masz, i czytelnictwo poszło na łeb oraz na szyję!). Krwawo będzie, ale o kaszance także nie będzie mowy, ani o filmie klasy U, w którym trup ściele się pokotem nawet jak nikt nie szczela.
Będzie krwawo, bo będę dziś gadał o utaczaniu krwi szast prast.
Będzie krwawo, bo będę dziś gadał o utaczaniu krwi szast prast.
Spokojna mandolina: żadnych pijawek, żadnego średniowiecznolecznictwa — tylko i wyłącznie altrujastyczne, bezinteresownościowe oddawanie krwi dla tych, którzy akuratnie gorzej brykają. Bo nigdy nie wiesz, jak skończy się dzień, jak mawiał wieszcz, wchodząc do oberży z napisem „okowita do woli za 2 talary”. Czyli że i do ciebie, Matysku, przyjść może Kryśka. Cy cuś.
No to lecimy z tą agitką. Oddawanie krwi jest lekkie, łatwe i nie nieprzyjemne. Boli tyle, co wkłucie igły, czyli nic; trwa z 10 minut (oddaje się ok. pół kilograma, więc wydało się, skąd te liczby w tytule), a przy okazji zrobią morfologię (jak się poprosi, to i chonesteror i cukier, choć po prawdzie, to cukier wolę ze sklepu, niż z bambumblatorium), dadzą kawy, soku, słodką bułkę, a mili i uprzejmi wszyscy! a nowiuśkie kachelki wszędzie! komputryzacja, telewizory, muzyczka, normalnie jak w Leśnej Górze albo i u samego Hausa. Przy wyjściu torba z czekoladą (ten, tego, i zwolnienie z roboty na ten dzień...) i możesz już dumnie obnosić się z plajstrem na zgięciu łokciowym. Ha, są tacy, co trzy dni chodzą z takim plajstrem, tak się chcą przed całą wioską pokazać. Bywa, że i słoma się popod ten plajster dostanie, kawałek boćwiny albo wykałaczka z oliwką od martini, bo trzy dni to szmat czasu, a roboty na gumnie — moc.
Po wszystkim człowiek dumny z siebie jak indor po udanych zalotach, że się na coś przydał i nie pobiera tlenu nadaremno; duma go rozpiera i ma zapewniony euforyczny nastrój do końca dnia (no, chyba że w chałupie pokaże się, że w gąsiorku śliwowincji na trzy palcy a Maciaszczyka nie ma w obejściu, bo pojechał do miasta po drożdże). Dlatego seans wampirowy jest dobry na czas chandrowy. Krewka luj i praszczajcie, smutki, gdyż oto nadchodzi wielki i nieugięty Bolo, co się igłom nie kłania.
Tycając Maciaszczyka, tycłem ważny minus ujemny tego całego donatorstwa. Wystawcie sobie, trzy dni pić uprzednio nie można. Całe trzy dni, o matuchno! I to nie na spółę, że jak my się w trzech zaweźmiem z Radziulisem Czesławem i Pałąkiem Kazimierzem i bez jeden dzień nie popijemy hardo, to wyjdą dni trzy; ściepa i jeden do stacji krwiodawczej udaje się z misją specjalną typu „Rambo w bunkrze pełnym japońskich skrytobójców”. Nic z tego. Trzy dni każdy jeden, dodatkowo nic a nic leczniczych kropli przyjmować nie można. Żeby pacjent na stole nie intonował potem „O, mój jedyny ty rozmarynie, a nie rozwijałbyś się może ździebko?” i nie domagał się ogóreczka w trakcie resekcji jelita grubszego, rozumiecie. Twarde i ciężkie termina stawiane są na drodze ku uszczęśliwianiu ludzkości, czort.
Piszę ja to wszystko, moje ździebełka łachotliwe, bo wczoraj byłem u tych kłujów i się nakłułem, i najszła mnie refleksyjna zaduma kiedy policzyłem szybciutko na paluszkach moich smukłych jak u pianisty, że dałem se już wytoczyć więcej krwi, niż mam w sobie. Nieźle, co? Więcej mojej krwawicy zaiwania gdzieś po świecie w żylnych arteriach, niż we mnie. Czary z mleka. Znaczy się z człowieka.
Tych, którzy dotąd nie posnęli, ani — wątek utraciwszy w meandrach przygłupastycznych wywodów — nie klkli na link do streszczeń seriali, chcę namówić na wycieczkę z upustem do wampirowa. Zachodu niewiele, a można dać komuś trochę więcej czasu ażeby doznał jeszcze smaku świeżego chleba z oliwą albo muśnięcia zwiewnego kochaną dłonią. Pomyślcie o tym.
Na koniec — żeby nie było, że ani to kulinarne, ani koszelewskie — chcę powiedzieć, że wkrótce tematem Tatowych biesiad będzie kaszanka krwista jak piekło i zbocza Monte Cassino. Do uwidzenia państwa. Niech wam buraki skiełkują. A jutro przyprowadzę tu ze sobą fajną babę.
I mowisz, Ty Antoni, że nic nie boli? I Ty się nie baleś?? Podobno chłop mdleje na widok igly. I takie slodycze dają. Fiu fiu.
OdpowiedzUsuńDzielnyś Ty Antoni oj dzielny :) I pochwalic to trzeba!!
Ja bym chciala ale nie moge :(
OdpowiedzUsuńZa to czeko bym schrupala :))))))
E tam, wystarczy nie patrzeć ;) Słodyczy było więcej, ale po drodze do domu rozdałem. Resztę zresztą też, tylko jedną z orzechami sobie zostawiłem.
OdpowiedzUsuńNo, to skoro chęci są, Polko, to se skubnij, dzieciaku :)
A to ciekawe... Nie biorą po spożyciu ?! Pamiętam, że zawsze w kolejce było kilku gości, który byli nawet nie wczorajsi, tylko przed chwilą skończyli pić i przyszli oddać krew, żeby dostać zwolnienie z fabryki...
OdpowiedzUsuńMyślała ja, że Antoni jakiś dietetyczno - sprośny temat zapodał, a tu taka poważna sprawa:)
OdpowiedzUsuńTo ja tez powaznie i nie bez dumy oświadczam, że jestem zarejstrowana w banku dawców szpiku:)
I wszystkich Szanownych Czytelników tego Wspanialego Bloga proszę, aby agitka Antoniego nie poszła na marne, a moze też znajdzie się ktoś, kto powiększy grupę potencjalnych dawców szpiku kostnego:)
Ja tylko chcę dodać, że po takim krwi upuszczaniu to i śliwowicy na trzy palce może człowieka zwalić z nów :)
OdpowiedzUsuńa mojej kwi nikt nie chce o!
OdpowiedzUsuńa ja chcę ją oddać, albo lepiej jej nie będe chcieć oddawać b jest do bani, jakaś anemiczna od urodzenia i się nie chce odanemić, chora jakaś czy co???
Ja juz troche oddałam, ale teraz też juz nie mogę, tak, jako Polka kochana...
OdpowiedzUsuńW oczekiwaniu na kaszankę pozostaję...i pozdrawiam :):)
A u nas w R. - mieście, gdzie wszystko jest na opak - krwi nie chcą. Pełno mają podobno i więcej nie trzeba. Tak nam powiedzieli jak poszliśmy z mężem (trzeźwi byliśmy).
OdpowiedzUsuńDałabym sobie trochę utoczyc tej krwistej cieczy ( nie , nie..nie dla słodyczy;D) ale moja jak to mówią zepsuta jest od dziecka i więcej z niej szkody by było, niż pożytku. Ale mam w domu takiego, co oddaje tyle krwstego płynu ile trzeba,bo grunt to świadomośc tego czym można się podzielic z innymi :) Czekam niecierpliwie na kaszankę i jak to napisałeś "fajną babę " ;D*
OdpowiedzUsuńAntoni, piękna postawa godna uhonorowania przez gminę, jakiś orderek albo bon zniżkowy na gumofilce. A tak poważnie, jestem pełna uznania dla takich czynów, bo wiem jak to jest potrzebne, niezbędne i bezcenne. Masz u mnie deser.
OdpowiedzUsuńNo, taka agitka to mi się podoba !
OdpowiedzUsuńCzekam teraz na kaszankę a propos :)
Bardzo słusznie, warto się dzielić :)
OdpowiedzUsuńKiedyś jadałam kaszankę na cebulce... może i teraz bym jadła, przecież nie mięso :)
Ech, mnie to żaden wampirek nie może tknąć :-( bo mam codzienną dostawę do obiegu czosnku, a tak by mi się przydało te pół kilko mniej.
OdpowiedzUsuńFajna baba będzie jutro? No to posiedzę sobie tutaj i poczekam :-)
Gutku, właściwie to od dłuższego już czasu w kwestionariuszu, który wypełnia się przed oddaniem krwi, nie ma już punktu o spożyciu, ale zawsze zapominam zapytać lekarza, więc wolę nie narażać nikogo na niezasłużonego kaca ;)
OdpowiedzUsuńHehe, Dikejko, chyba nie tylko Ty tak myślałaś, bo odwiedziło mnie dziś dwa razy więcej osób, niż zazwyczaj. Już wiem, na czym bazują tabloidy... Ha, jesteś zuchem, Dikejko!
Weroniko, to zależy od dnia. Wczoraj po donacji poszedłem do Radziulisa Czesława i byłem dzielny ;)
Aga, a bo może Ty błękitną krew masz, i bez to brać nie chcą, bo i komu taką dać? Chyba królowej angielskiej.
Ewelajno, kaszanka będzie za czas jakiś. W najbliższą sobotę kulebiaka z tatulem modzić będziem.
O masz ci los, Muscat, nie chcą nic a nic, i to od trzeźwych? Do mnie to dzwonią jak nie przyjdę ze trzy czy cztery miesiące, bo mówią, że mam dobrą grupę, której często brakuje.
Szarlotku, to dobrze, że duch w narodzie nie ginie. Fajną babę mam w zanadrzu i nie będę się wahał użyć jej w szczytnych celach.
Lo kochana, deserek?! Deserek, deserek! Tintirinti, deserek! O, będzie pysznie, bo Ty to potrafisz. Kiedyś zrobiłem ciasto pistacjowe i było fantastyczne.
Grażynko, tak mi się wypsło, bo temat krwisty był, ale nie wiem, czy przed Świętami się uda.
Magento, fakt, nie mięso zazwyczaj. Chyba że tatulo zrobi, to wtedy oj, bardzo mięso ;)
Przemijanie, cieszę się, że się zdrowo odżywiasz. Czosnek jest w dechę. Ja to gdybym nawet oddał całą krew, co ją mam w sobie na raz, to i tak dalej by mi się przydało mieć mniek :( A przycupnij sobie tu na przypiecku, zapraszam, ciepło dla Ciebie zaraz zrobi się, popijesz sobie śliwowincji i dasz radę, miło dla mnie będzie. Może i podjesz co? Hamburgierów narobiłem.
Ja to łasa na słodycze jestem. I takoż szczodrobliwie dałabym nieco uszczknąć, ale przytyć wpierwy muszę. Bo teraz to ważę jak dobry indyk, a od drobiu krwi nie upuszczają. No i się obeszła smakiem ;)
OdpowiedzUsuńAntoni myślisz? moze coś w tym jest, ja zawsze coś z princess miałam ;)
OdpowiedzUsuńZemfi, to dla Ciebie kartochli pojeść trzeba, to się rozbędziesz! :D
OdpowiedzUsuńHa, Aga, wydało się! :) No no...
Podtuczyć jak słoni Pałąkowej na słoninę? Może zadziała i pójdę wtedy do wampirów ;)
OdpowiedzUsuńA wampiry na to: "dziękujemy, od słoni nie bierzemy" :) albo "pani Halinko, od tej pani proszę wziąć 700 ml, bo trzeba będzie chonestenol wyekstrahować" ;)
OdpowiedzUsuńOt czort! Człowiek chciałby dobrze innym zrobić, a jeszcze marudzą. Świat na głowie staje, ja mówię.
OdpowiedzUsuńNo właśnie. Z coponiektórymi tołku nie dojdziesz, jejbohu.
OdpowiedzUsuńNo i wuaśnie! Tak się zagotowałam, że aż się powtarzam. Antoni usunie jeden raz.
OdpowiedzUsuńJak przeczytałam tytuł posta, to miałam zupełnie inne skojarzenia...
OdpowiedzUsuńA tu proszę, proszę, taka pozytywna agitka
Ja krwi nie oddaje, ale też coś dobrego robię Zajrzyj tutaj
http://www.slowacki.edu.pl/strona/index.php?mode=news&show=381
Aa, pogratulować zapału i dobrego serducha!
OdpowiedzUsuńczytam sobie troche wstecz i musze powiedziec, ze to bardzo ladna "nocia" byla, jak to mawia teraz mlodziez:)
OdpowiedzUsuńNocia, znaczy się po naszemu nocka? Jeśli tak, to oj, była. Popilim tu blogowo w dobrej kompanii.
OdpowiedzUsuńOj, Antoni alem się zasiedziała u Ciebie, bo to i ciepły przypiecek i same smakowitości, a ze mnie łasuch okrutny, dziękuję pięknie za gościnę :-)
OdpowiedzUsuńA to miluchno dla mnie ogromnie jest! Proszę częściej, a jakby czego brakowało, to za szlabanem zawsze gąsiorek śliwowincji schowany jest dla nadspodziewanych gości ;) Tylko uważaj, bo obok rozpuszczalnik stoi. ;)
OdpowiedzUsuń