Kilka razy widziałem w telewizorze jak pan albo pani maczali mięso w maślance, zachwalając, jakie wychodzi soczyste, mięciuchne i wogle. Przymierzałem się do tego, przymierzałem, ale było to przymierzanie typu pies do jeża albo Szuwaśko Grzegorz do comiesięcznej kąpieli. W końcu jednak zerknąłem w lustereczko, rzekłem do siebie „Basta, chaliera” i poleciałem do sąsiadki mojej, Pałąk Haliny ażeby wymienić trochę suszonej koniczyny na tę maślankę.
Pozostało znaleźć przepis, co już nie było trudne, gdyż blogi kulinarne są liczne i dobrze zaopatrzone. Sporo osób robiło według przepisu niejakiej Nigelli, a że ta zacna niewiasta zaskakuje często efektownymi pomysłami, więc i ja postanowiłem popróbować. Ideę w sensie pomysł podkradłem z wyszukiwarki Durszlakowej od Rogatka, Leszczynki i Ewy (zostawiam sobie na zaś fajne udka w jogurcie od Chochelek Dwóch), choć nie mógłbym ich uznać winnymi ewentualnej porażki, ponieważ trochę zmieniłem proporcje dodatków i czosnek sypał się z wszech stron. Na szczęście udało mi się nie zepsuć tej świetnej receptury i z przyjemnością mogę przedstawić: kurak, co pieczony bez przykrycia wręcz przejawia chęć do życia — tak soczysty i skruszały, choć po wierzchu zbrązowiały. Uuuch, powiało częstochową, łojeju. Do dzieła.
Składniki
▪ kurczak dowolnej wielkości, ale najlepiej mniejszy, niż 5-kilowy, bo żylasty będzie,▪ pół litra. Maślanki, a co się dla was tak oczy zaswieciły!,
▪ pół szklanki oliwy,
▪ 1 główka czosnku,
▪ sok z cytryny,
▪ 2 łyżki syropu klonowego,
▪ 2 łyżki sosu sojowego,
▪ 3 łyżeczki kminu rzymskiego,
▪ 2 łyżeczki garam masala,
▪ rozmaryn, tymianek, oregano albo co kto lubi lub ma,
▪ sól, pieprz albo inna czili.
[Listonic]
W misce mieszamy wszystkie składniki marynaty. Czosnku nie należy się bać, po upieczeniu nie dominuje. Cytryny ile kto lubi. Zioła — wedle uznania, ale tych egzotyczności: kminu i garam masala spokojnie można wrzucić więcej. Mówią, że zamiast syropu można dać miód. Oliwy natomiast można wlać mniej. Ja dałem pół szklanki, bo Radziulis Czesław wrócił właśnie z Cypru z XVIII Plenum Europejskich Hodowców Rzepaku i Producentów Gumowych Uszczelek Fi7, i przywiózł dla mnie całą beczkę, i jakoś tak się lujnęło. Swoją drogą, konsystencja wyszła niekiepska, gęstawa, aksamitna.
Zrobiłem, jak mi te miłe blogerki za Nigellą radziły: włożyłem kuraka do worka do pieczenia, zalałem marynatą, spuściłem powietrze i mocno zawiązałem otwór sznurkiem. Teraz mogłem już masować, podrzucać, bełtać, szeleścić, memłać, więdlić, pociskać, masować, uklepywać i nic a nic się nie wylewało, za to mięso cały czas było w marynacie. O, gdybym w jakiej misce chciał przykryć ptaka (kurczaka, żeby mi tam podśmiechujek nie było) marynatą, to nie wiem, czy bym koniczyny na wymianę za maślankę nastarczył. Z pięć litry by zeszło, znaczy się jakby gąsiorek od Maciaszczyka przytargać.
Drób poleguje w lodówce przez noc, po czym wyjmujemy go z zalewy, układamy na blasze na papierze do pieczenia, wkładamy do piekarnika i pieczemy, w międzyczasie obracając żeby z drugiej strony też się przyrumienił. Podajemy z czym lubimy. U mnie była to zielenina ze szpinaku, radicchio, cebuli i oliwek w winegrecie, posypana płatkami parmezanu.
Najfajniejsza jest pierś. To znaczy tak w ogóle też, ale tą razą wyjątkowo rozchodzi się dla mnie o pierś kurczaczą. Jeszcze takiej soczystej nie jadłem. Zazwyczaj, kiedy ktoś proponuje mi pierś z pieczonego kurczaka, natychmiast tracę apetyt i udaję, że przez trzy godziny szukam czegoś pod stołem, by w dogodnej chwili wymknąć się po albańsku drzwiami dla służby. A tu, proszę proszę. Kiedy się ją kroi, sok wycieka. W dotyku delikatna, w smaku aromatyczna, ale tak zwiewnie. Radziulis Czesław może potwierdzić, bo jadł i ciamkał z zadowoleniem. Szkoda, że po wystygnięciu ten sok się wchłonął.
Miła jest okoliczność, że przy tej ilości czosnku, przez miesiąc maślanka nie zacznie wznosić niepodległościowych okrzyków, więc po wyjęciu z niej ptaka, można włożyć inne mięso i ten, tego, wykorzystać ją powtórnie. Ja miałem nogi z baranka. Wyszły równie olśniewająco, co ich odpowiedniczki drobiowe, o czym opowiem wam jak tylko przymocuję krapetnik szlejbachu do redlonga w siewniku. Nu, bywajcie.
No w maślance jeszcze kuraka nie robiłam. A że wierze Ci na slowo, że dobry... To pewnikiem niedlugo zrobie.
OdpowiedzUsuńw Ameryce tez mocza kurczaka w maslance a potem go w ciasto i na gleboki tluszcz. Domowej roboty KFC
OdpowiedzUsuńI mówi Antoni, że to z przepisu Pani Czarnuszki? Se zapiszę tak na wypadek wszelki, gdyby mię chęć na ochotę napadła.
OdpowiedzUsuńz pozdrowieniem
Oj, będzie mięsko miękkie i soczyste.
OdpowiedzUsuńw mleku moczony tez wychodzi pyszny :) a maślankę do picia polecam ;)
OdpowiedzUsuńPolecam, Kucharze. On i zdrowotny być musi, bo maślankowy wszak.
OdpowiedzUsuńNoo, Mayu, to faktycznie może być nizłe, takie soczyste mięsko w chrupiącej skorupce. Może mniej zdrowotnościowe, ale pewnikiem smaczniejsze.
Zemfi, a niechaj napada ta chęć, bo kurczaczek niekiepski zaiste.
U mnie, Lo, to niestety, już było, bo się skończyło ;)
W mleku, Aga? No proszę. Warto popróbować. Ale do picia to chyba wolę mleko, niż maślankę. Choć i maślankę lubię, truskawkową szczególnie.
To musi byc dobre, jak w jogurcie sie da zrobic miesiwo i smakuje, to maslanka tez sie nada :-) Tylko czemu czestochowa, nie lapie ni w zab, no ale juz po polnocy...
OdpowiedzUsuńBo rym częstochowki, Basia ;)))
OdpowiedzUsuńJestem krolik bystrzak, widac czas na spanie :D
OdpowiedzUsuńI jak się spało, Króliku? :D Rymy kiepskie sobie pletę, gdzyż nie jestem ja poetem ;)
OdpowiedzUsuńJeden z krolikow melduje ze byl wyspany i znow chce mu sie teraz spac :-)
OdpowiedzUsuńŚpioszek, śpioszek, ale i zuch, szklaneczki nasennej nie odmawia ;)
OdpowiedzUsuńPrzeczytalam raz jeszcze, porzadnie znaczy sie, przepis i rzeczywiscie pol litra kurakowi, czy ptakowi, jak zwal tak zwal, to mogloby sie nadac :-)
OdpowiedzUsuńAle, ale - jak długo toto w piecu trzymać? Jak się ma dwa udka na pół krajane...
OdpowiedzUsuńBuruu, i dla mnie tak zdaje się :D
OdpowiedzUsuńElwiro, najlepiej, jak już się skórka zrumieni, wetknąć wykałaczkę. Jeśli czysty sok wypływa, znaczy się gotowe. Chyba że ktoś lubi więcej wypieczone. Ja czasem i wolę takie mięsko, co to aż samo od kości odchodzi. Wtenczas piec trzeba dłużej, aż podeschnie. Ale dokładnie ile, tego przewidzieć się nie da. Zależy od pieca i od wielkości porcji. Najlepiej, jak to kiedyś w książkach kucharskich pisali, piec aż będzie dobre :)