Cisza! Ciiszaa! Jak gęby nie rozedrzesz, to i nie posłuchają. Siadać mnie tam, tera ja gadam. Witam ja was wszystkich, drogie wy moje sąsiedzi i was, panie wójcie... a dzie on zapodział się, a? Co za podśmiechujki tam z tyłu? Że co? Ot, kołowate, jak żonka dla niego zakazać mogła kiedy on tu służbowo miał być, wstążkę nożycami rezać, szampionem ruskim delektować się? A co Kazberuk Leokadia ma do tego? Aaa, widzisz, to takie buty!
No dobra, ja wstążkę potnę. Jak by nie patrzeć, sołtys też szycha. Sam jesteś szyszunia, Kownacki. Wyszczekane to, a ledwo wąs puścił się. Jak ja już napomkłem uprzednio, witam ja was, drogie moje sąsiedzi, na dokulturalniającym spotkaniu poetycznym pod hasłem „Uniesiona poezja gadana w służbie rolnictwa”... Kultury wy tu przyszliście zażywać, a nie z gwinta pociągać! Czyprak, Radziulis, jak wy myślicie, że ja nie widzę, oo, to wy srogo mylicie się. A i gąsiorka poznaję, wszakże to ten sam, a o ło, szyjkę ubitą ma, co my jego razem na spółkę u Maciaszczyka zakupiliśmy ażeby delektować się, ale po wieczorku poetycznym, a nie w trakcie, wy szmajduny jedne, wy! Za moją krwawicę wy się tam teraz chichracie. Żeby nie publiczny obowiązek, inaczej ja bym was wyfasował.
No dobra, ja wstążkę potnę. Jak by nie patrzeć, sołtys też szycha. Sam jesteś szyszunia, Kownacki. Wyszczekane to, a ledwo wąs puścił się. Jak ja już napomkłem uprzednio, witam ja was, drogie moje sąsiedzi, na dokulturalniającym spotkaniu poetycznym pod hasłem „Uniesiona poezja gadana w służbie rolnictwa”... Kultury wy tu przyszliście zażywać, a nie z gwinta pociągać! Czyprak, Radziulis, jak wy myślicie, że ja nie widzę, oo, to wy srogo mylicie się. A i gąsiorka poznaję, wszakże to ten sam, a o ło, szyjkę ubitą ma, co my jego razem na spółkę u Maciaszczyka zakupiliśmy ażeby delektować się, ale po wieczorku poetycznym, a nie w trakcie, wy szmajduny jedne, wy! Za moją krwawicę wy się tam teraz chichracie. Żeby nie publiczny obowiązek, inaczej ja bym was wyfasował.
Cieszę się ogromnie, że wy tak licznie do przybytku sztuki garniecie się, bo dzięki temu w województwie poważanie większe ja mam, że kulturalność rozkrzaczam. Wiem po prawdzie, że żeby nie zapowiedziałem ja, że jak kto marchew i kartochli zakontraktować na przyszły rok chce, obecnością swoją potwierdzić tu to musi, to wy byście teraz z czerwonymi nosami przy trzecim gąsiorku rozśpiewywali się. Zeszłej niedzieli, jak dobrowolność ja nieopatrznie dopuściłem na podwieczorku prozy siermiężnej, to tylko Filipiak Władysław i Kucia Stefan przyszli, a i to bez to tylko, że w karty grać nie mieli gdzie, bo w klubokawiarni kredyt zaufania wyczerpali. Dobrowolność nie dla was jeszcze, pomorki. A tak, ja na ordera zasługi wyrabiam, wy kontraktację uzyskacie być może, a wszystkie razem jak jeden mąż z babą odchamimy się ździebko.
Tak mi się tylko powiedziało, Samusikowa, że być może. Już kto jak kto, ale wy dostaniecie na pewno, bo wasz Jasiek dla mnie ładnie nowy dach zrobił, to ja wywdzięczyć się muszę. No ale co z tego, że ja jego do tego dachu szantażem przymusiłem, co? No powiedzcie, Samusikowa, co z tego? Zrobił? Zrobił. Szantaż pożyteczny bywa o ile w sprawie słusznej stosowany. A tak, tak. Moja sprawa słuszna była, bo żebym ja nie kazał dla niego ten dach robić, tylko do posterunkowego Guzika zawiadomienie złożył, to wasz Jasiek z ciurmy za swojego życia nie wyszedłby. Toż wszystkie wiedzą, że zadusił on buciorem wiciołuszka drabiniaczka, w obronie którego te okologi z kołtunem na łbie trzy niedzieli w przyczepach keńpingowych do sosen poprzypinane siedzieli i tylko na noc do hotelu Relax do Gliniewic albo do menikiurzystki jechali. A ten szast-prast, i wiciołuszek co? W trypiz... Znakiem mówiąc, na marmeladę rozduszony. Dobro narodowe, Samusikowa, dziedzictwo nasze i wasze!
Ale dajcie wy mi już spokój! Co wy, myślicie, że dla mnie przyjemnie siedzieć tu kiedy bibiokarka machorki kurzyć nie kazała? W książki dym wchodzi, moiściewy! Dawajcie, odbębnim prędziutko i na mecza do bufetowej Danuty pójdziem. Na początek, koszelewska ty, wyrafinowana inaczej publiczności, dziecki z pierwszej B klasy z paździerzownickiej szkoły podstawowej powiedzą własną twórczość ludową. Marysia, Witoldzik, a pójdźcie tu.
Na góze lóze, na dole konicyna,
nie chcemy sela, tylko wina.
Na góze poksywa, na dole ldest,
pan wójt z Gliniewic to bałwan jest.
Oj, jak dobrze złożyło się, że wójt zaniemógł i Kazberuk Leokadia nalewkami ziołowymi jego leczy w alkierzu. Toż ja by popłyynąął, że i Wisła tak nie płynie! No, biegnijcie dzieciaczki i powiedzcie pani uczycielce, że pogadankę ja dla niej zrobić muszę obświadamiającą. No, a tera, na zakończenie uroczystości... no gdzie lezą do drzwi, nie koniec jeszcze, no więc teraz kościelny nasz, Koszelewski Zygmunt, jako że w całej naszej wiosce najbieglejszy w dukaniu, przeczyta poemata Grzegorza Psubrata z tomiszcza „Obornik i zgliszcza”. Tytuł jego to Szwożere... Szlowieżo... Szwożeżeżewo... No kto to widział nazwanie takie durnowate nadawać! Bez tytułu ta poemata jest. I nie gadać mnie tu o cenach na skupie, bo nie pora po temu! No, Zygmuncie, przyjacielu mój, zapodawaj, ale nie wczuwaj się zanadto tylko rach-ciach — tak jak ty psalm na roratach śpiewasz, że ksiądz proboszcz, bywa, nie zauważy, że zacząłeś, a nawet już skończyłeś — bo jak ty zwlekać będziesz, to tamte dwa bejce w tylnim rzędzie wysączą śliwowincję do samego denka i przyjdzie mi spędzić wieczór przy herbacie. No, jedziesz, jedziesz.
Dotyk się wtulał w oczu nisze,
W żyłach się krew wzburzona wiła,Zmierzchy czerwienią cięły ciszę.
I były świty. Młodość była.
Paliła żądza w noc szeptana,
Serce o zachwyt grało z głową,
Błyszczała myśl nieskołatana
I każde się żarzyło słowo.
Było jak wcześniej nic nie było,
Wciąż nowe słońca grzały skórę,
W nurt coraz nowy się wchodziło.
W olśnienia pierwsze, potem wtóre.
Nie było jeszcze nic stracone,
Horyzont malał, coraz bliższy.
A teraz... włosy przerzedzone
I człowiek bledszy, jakby niższy.
Żądze odeszły w inne strony,
Sieć zmarszczek jak sieć ulic gęsta,
W tym labiryncie żar stłamszony
Lecz tli się jeszcze, nie chce przestać.
Wszak czas nasz wciąż niedokonany,
Choć się przydawek ogon pręży.
Przedrostków naszych nie poddamy.
Tryb warunkowy nie zwycięży.
Jeszcze nie przyszedł czas, co rani
Bruzdami smutku trakt pamięci.
Przybędą w sukurs zawezwani
Szwoleżerowie w snach zaklęci. 1
No i co zacichli tak, a? O masz, toż i ja nie pojąłem nic, ale to tak ma być! Na to poetyczność wymyślona została, żeb zrozumieć nie dała się. Żeby ona zrozumiała była, to by się nazywała instrukcja obsługi ciągnika, a nie poetyczność. Ot, niewyrobione wioskowe społeczeństwo. No dobra, możecie iść. Na następną niedzielę po sumie przyjdźcie znoweś kto dopłatę do opału na zimę chce dostać, będziem szanty śpiewać. Radziulis, zamknij dziób! Za tydzień, powiedziałem! A idźcie wy z moich oczów, wy kulturalna posucho, wy.
1 Andrzej Gryczan, „Szwoleżerowie”
O nasermater!!!
OdpowiedzUsuńMiodzio!
Szkoda, Antoni, ze nie jestem w formie, to bym z jakimś stosownym limerykiem wyskoczyła i przyłączył się do Was.
OdpowiedzUsuńA nie, cicho, coś mi przyszło do głowy:
Antoni raz z Koszelewa
mówił, ze poezji potrzeba
Na gazie gotował
wiersze preparował
Aż wszyscy pospadali z drzewa !
Przebierzecie się za piratów do tych szantów? To warto by było zobaczyć :)
OdpowiedzUsuńMamamarzyniu, niee, w tym gąsiorku nie był krupniczek tylko śliwowincja! ;)
OdpowiedzUsuńO masz, najwpierw mówi, że nie w formie, a potem takim ładnym kalamburem wystrzela ;)
Magento, już tam sołtys coś wyduma, nie widzę inaczej. Ludziska wiele zrobią dla kilku złotych dopłaty do wyngla.
Ostało się choć ciutkie śliwowicy dla sołtysa, Antoni?
OdpowiedzUsuń;-)
;) z tego co ja pamiętam to spotkanie (a pamięć..taaa) to .. raczej z Antonim nie zostawiamy ;)
OdpowiedzUsuńAż zaniemówiłam z wrażenia. Ech, ten Koszelewski Zygmunt to musi być...:))
OdpowiedzUsuńDikejko, nasz sołtys jakiś nieżyciowy jest. A bo to dokupić nie możno? ;)
OdpowiedzUsuńCzesławie, jakbyś tam był, no jakbyś tam był! :)
Nu, po prawdzie, Anastazjo, z „r” nie radzi sobie najlepiej i sepleni trochu, ale litery składa najszybciej ze wszystkich. Pani uczycielka ze szkoły w Paździerzownicy lepiej składa tylko. A, no i ksiądz proboszcz, ale ksiądz proboszcz nasz ogólnie silnie uczony, fakultatywnie!
Och, a ja do niemego "r" to mam chroniczną słabość.;)
OdpowiedzUsuńŻe też przegapiłam taką okazję, żeby posłuchać pięknego wiersza w takim wykonaniu!:)
Ale że płemieł" ;) U niego nie takie nieme, bardziej charczące... To już nie wiem.
OdpowiedzUsuńOkazja nie przepadnie, bo kościelny nasz będzie brał udział w konkursie recytatorskim w Domu Kultury w Gliniewicach. Ma wykonać utwór "Zające stojące na łące" Haliny Brzeziny, z naszej gminy. Jakoś w maju ma to być.
Dobrze, to ja w maju wracam do ojczyzny, bo drugi raz nie moge tego przegapic.:)
OdpowiedzUsuńWracaj, wracaj na ojcowizny łono, tymczasem przenoś swoją duszę utęsknioną do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych... :)
OdpowiedzUsuńGębę mi zatkało na poezyję. No nic nie wystrzępię...
OdpowiedzUsuńMoże "o mój rozmarynie"? :)
OdpowiedzUsuńA tak! - rozwijaj się! ;)
OdpowiedzUsuń