... a właściwie tarta z porami, botwinką, serem pleśniowym i boczkiem, żeby było dokładniej. Trochę składników jest, ale — choć wolę prosto i bez siedmiuset elementów, po przygotowaniu których dzięki moim zdolnościom kuchnia wygląda jakby szalał w niej tabun rozjuszonej młodzieży w strojach sportowych — tutaj wszystkie składniki ładnie się uzupełniają. Tak, jak jest w tytule, wynalazłem w newsletterze z ugotuj.to (nie podaję linka, bo go nie było, a w serwisie — nie uwierzycie — nie mają takiego dania, albo mają kiepską wyszukiwajkę; no to linka czort ogonem nakrył).
Właściwie miało być bez boczku, tylko z niebieskim serem, który świetnie ożywia delikatny smak pora i natki buraka, ale kiedy kończyłem przygotowywać tę tartę przed wstawieniem do pieca, do kuchni wściubił nos Szuwaśko i zapytał, czy to aby nie zapiekanka z boczku ze stopioną słoniną. Ponieważ zza paska u roboczych spodni wystawały mu dwie nie za cienkie szyjki od butelek, skwapliwie przytaknąłem i czym prędzej przykryłem dowód zdrady plastrami boczku. Opłaciło się, nowa nalewka Maciaszczyka na kwiatach bzu smakuje wybornie, a sołtys zjadł podwójną porcję tarty i nawet nie za bardzo stękał. Wyszło na to, że i Szuwaśko syty, i buteleczki puste, czego i dla was życzę. To znaczy nie tego, żeby puste, tylko żeby najwpierw pełne, a puste dopiero potem.
Składniki:
1 opakowanie ciasta francuskiego,3 pory,
pęczek botwinki,
4 jajka,
300 ml śmietany,
3 łyżki masła,
10 dkg niebieskiego sera pleśniowego,
gałka muszkatołowa, tymianek, sól, pieprz.
[Listonic]
Ciasto rozwałkowujemy na jaką kto lubi grubość. Wykładamy nim formę tartową, zawijamy brzegi odcinając jego nadmiar i wstawiamy do lodówki.
Teraz farsz. Białe części porów kroimy i dusimy na maśle z solą i tymiankiem na niedużym ogniu pod przykryciem aż będą całkiem miękkie, z 15 minut. Wtedy dorzucamy posiekane buraczane liście i dusimy jeszcze z minutę albo dwie (nie dopuszczamy do puszczenia czerwonego soku). Rola gazu w kucheneczce gazowej emailowanej na tym się kończy, niestety, choć jeszcze by się pogazowało, co nie?
W misce bełtamy jajka, dodajemy śmietanę (w oryginalnym przepisie była 36%, ja dałem 18%, a spokojnie mogłaby być dwunastka; daleko mi do drobiazgowego liczenia każdej kalorii, ale nie trzeba przesadzać w żadną mańkę), gałkę muszkatołową, odrobinę soli (ser i boczek są słone), pieprz, i wkładamy do tego podduszone warzywa. Masę tę wlewamy do formy wyłożonej ciastem, wkruszamy ser, obkładamy cienkimi plastrami boczku (można go pominąć bez szkody, choć fajnie robi, taki nieuczesany, droczący się z zamyślonym porowo-buraczanym towarzystwem) i wkładamy do piekarnika nagrzanego do 220 stopni. Pieczemy 15 minut. Zmniejszamy temperaturę do 170 stopni. Ponownie zostawiamy na kwadrans. Wyłączamy piekarnik. Czekamy 10 minut i wydajemy.
Fajny pomysł z tym dodaniem botwinki ! Z boczkiem też, podziękuj Szuwaśce ! Szkoda, że mi kwiaty bzu przekwitły, bo bym go poprosiła o przepis na tę nalewkę :)
OdpowiedzUsuńO Jezu, trzecie zdjęcie spowodowało, że udławiłam się kromkom z jajem, tak mi gul skoczył...
OdpowiedzUsuńz tym boczkiem pewnie jest niesamowicie aromatyczna :)
OdpowiedzUsuńNooo! Taki boczuś to obowiązkowo przy naleweczce!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Antoni! Dawnośmy się w tym necie nie widzieli! :)
ale apetycznie wygląda !
OdpowiedzUsuńBotwinka do tarty to zdaje się świetny pomysł :)
OdpowiedzUsuńOj Antoni narobiłeś mi smaka :( Gdzie ja teraz botwinkę znajdę :(
OdpowiedzUsuńPycha!!!! Zapisuje sobie danie!!! Obowiązkowo zrobić musze!
Już przekwitły, Grażynko? Mogę podrzucić kilka worków.
OdpowiedzUsuńMamamarzyniu, a to gul nie od braku alkoholizacji skacze? O masz, to ja może nieodpowiednią terapię i profilaktykę całe życie stosuję :)
Just My, no, jest. Nawet jak się go zdejmie i je bez boczku, to zapach jest... mrrr!
Gutku, no nie widzieliśmy się, ale bo jakiś niemrawy jestem ostatnio i zbieram się w sobie tylko aby aby mi blog nie zdechł, a tak to sieedzęęę, czyytaaaam, i niiic mi sięęę nieee chceeee.
Dziękuję, Dorotko!
No tak, bardzo to dobre było, Noblevo. Następnym razem spróbuję z cukinią, też może być niekiepsko.
Kucharze, w gieesie jest! Zrób, zrób. Kalorii niemało, ale pyszność wielka.
Świetne połączenie. Tam gdzie gałka, tam i ja.
OdpowiedzUsuńAntoni! Święte słowa! Też tak mam... To chyba ta pora roku :)
OdpowiedzUsuńKaloriami już dawno się przestalam przejmowac :) Zaraz jadę do gieesu :))
OdpowiedzUsuńOj.. dawno mnie tu nie było.. to i poziom dyskusji się podniósł ;) he he
OdpowiedzUsuńTaaa tyle smakowitości.. mhmmm a jutro co będzie? ;)
Antoni niech lepiej no powie, jaką on daje zapodajkę do takiej tarty. Nie w sensie alkoholizacji, lecz w sensie mokrego dodatku. Bo widzę tu na gustownych fotach jakiś pomidorek prześwita, czy mię zdaje się? Zdradzę bowiem, że w kwestii słonych tart to ja właśnie szukam najlepszego do nich mokrego dodatku.. Więc się postanowiłam mądrzejszych, bo kuchni gazowej używających, poradzić... Cóż więc Antoni radzić używać?
OdpowiedzUsuńJantoś, u nas "gul" to inaczej "głytok" czyli to, co skacze, jak człowiek ma strasznom ochote coś wypić (albo - rzadko) zjeść.
OdpowiedzUsuńTeż dostaję od nich te mejle, usuwam a jak mi się przypomni to nigdy nie mogę znaleźć tego co chciałam :)
OdpowiedzUsuńTarta jest full wypaśna mój drogi Antoni :)
Uściski!
Lo, to wbijaj, w sobotę znowu robię, tylko z cukinią. Dam więcej gałki...
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, Gutku, że taki stan trwa tylko od stycznia do grudnia ;)
I jak, Kucharze, dostaliście? ;) Gdyby w gieesie była stara, walcie do Pałąkowej, u niej zawsze pełno wszelkiego dobra.
Czesławie, a co jutro ma być, a? Musi co czwartek, czy cuś.
hAniu, ja też szukam zapodajki. Tam rzeczywiście były pomidory skropione oliwą. Mogą być, ale szukam dalej. A w sensie alkoholizacji... ;)
Mamamarzyniu, no to ja wiem, tylko u nas na wiosce gul tylko na picie skacze, na jedzenie nie, bo jak kto głodny, to zaraz coś wypije i gula nima :)
Polko, moim zdaniem mogliby je jakoś linkować, bo rzeczywiście, zostawiam cały newsletter, bo było coś, co mnie zainteresowało, a potem mam 25 identycznych maili i weź siedź i knuj, w którym to było. Moja droga Polko, i ja ściskam, i dziękuję. Aha, w sobotę, jak wyżej pisałem, znoweś robię tę tartę, więc jakby co, to ten tego, wiesz, gdzie mnie szukać ;) Pekaesem z Gliniewic na Sowizdrzałki, nie na Kaźmirówkę, bo do Paździerzownicy dojedziesz, a stamtąd jeszcze kilka kilosków szutrówką się idzie i się śliwowincja na słonku zagrzewa. Wiem, kiedyś szedłem jak pekaesy pomyliłem, z zabawy w remizie wracawszy. :D
ależ to apetycznie wygląda :)
OdpowiedzUsuńWięc zachęcam do zrobienia, bo wygląd swoją szosą, ale jak smakuje!
OdpowiedzUsuń