Wybrałem się do Maciaszczyka, gdyż pustkami w piwniczce ziać zaczęło, a płyny mus uzupełniać, jak powiedział prelegent na pogadance w domu kultury w Gliniewicach. Człapałem z przyczepką do rowera i obmyślałem plan zakupów. Nasz przełamywacz monopolizacji państwowej ofertę porozszerzał i teraz to hoho! W Peweksie tyle nie było, co u niego. Najwięcej dla mnie smakuje śliwowincja letko podsładzana karmelem. Wanilią silnie daje i jest samo rychtyk na wieczorek przy torcie od bufetowej Danuty.
Kiedy przechodziłem mimo gieesu, z krzaków wygramoliła się Pałąkowa, wracająca z procą z polowania na zająca, a zza gieesowego baraku wychynął Radziulis Czesław, który niósł butelkę po winie „Koszmar abstynenta” na wymianę. Namówiliśmy my jego ażeby kwasiora nie łykał tylko z nami poszedł celem zanabycia czego dobrego. Pałąkowa koniecznie chciała gruszkówki kupić, bo spodziewała się w sobotę koleżanek z Koła Gospodyń Wioskowych.
Kiedy myśmy dochodzili do maciaszczykowej zagrody, wzięło nas niedobre przeczucie, albowiem na gumnie stał traktorek i wyładowana po brzegi przyczepka z fotelami, stołem, paprotką, balią i innymi sprzętami. Jak się dowiedzieliśmy się, podbiegłszy do furtki, Maciaszczyk zatęsknił za młodzieńczymi latami kiedy to z całą klasą z Technikum Rolniczego jeździł na biwaki. Zabrał więc kapę z łóżka i żerdkę ze stodoły aby wykonać namiot, i wybierał się właśnie popod Paździerzownicę biwakować.
— Wacławie, bójżesz się Boga — zaczęła lamentować moja sąsiadka. — Toż przecie ty misję społecznie pożyteczną wypełniasz! Jak lekarz albo i lepiej jeszcze jesteś, na posterunku dla ciebie stać trzeba, a nie dekadentyzować się. Jakże to ma być, mój panie, gieesową obrzygliwą z proszku barbeluchę pić mamy?
— Jak nic parcha albo zapalenia od tego można dostać — wtrącił Radziulis. — Mówił dla mnie jeden chłop na targu w Gliniewicach, że sąsiad jego trzy niedziele pił samą sklepową gorzałkę, aż wypryszczyło jego dokumentnie, a dodatkowo obrzydzenia takiego na alkohol doznał, że na abstynencję przeszedł i bez pół roku tylko francuskie winiucho łykał.
— O Najświętsza Panienko! — załkała Pałąk Halina i załamała ręce. — Francuskie winiucho!
— A na co to tak jazgotać — wyszeleścił Maciaszczyk, międląc w ustach niedopałek biełamorca. Oparł się o przyczepkę i swoim zwyczajem bardzo powoli oświecił nas: — Naszykowałem ja dla was zapasik większy ażebyście nie zatracili się jak mnie tu nie będzie. W szopie w lasku za Mogiłkami jest wanienka, a w niej samo najświeższa produkcja. O masz, może i ognia nie wygasiłem. Zajdźcie w te pędy i rozsuńcie drewka, bo na mnie już czas. Przed nocą obozowisko rozłożyć mi trzeba, a może i uda się jeszcze zapolować na kozice. Pod wanienką zostawiłem puszkę na mamonę. Jak sobie nalejecie do gąsiorka, wrzućcie kilka groszaków żebym na nowy zacier fundusze miał.
Odwrócił się, odpalił silnik i poturkotał wypoczywać.
No, to ten, tego, ten, teraz wiecie już, dla jakiej przyczyny mnie tu tyle czasu nie było. Ooo mój rozmaryyynieee...
niedziela, 16 maja 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Tośku, na fejsbuku mnie trapi jedna myśl. Za to tutaj napadła mnie druga - czy Ty tak o suchym pysku przez ten czas cały (nie licząc podkładki pod torta, co to urodzinowym zdał się być)?
OdpowiedzUsuńNo jakże to, o suchym pysku! A wanienka samogonu to pies? ;)
OdpowiedzUsuńNo tak, Maciaszczyk biwak rozłożył wiosną, nieroztropnie przed zimną Zośką, a ja tak sobie myślę, że może Jemu na ratunek trzeba niezwłocznie wyruszyć, bo właśnie śnieg zaczął znowu sypać, na razie się szybko topi, bo to jest jeszcze w plusie 3,3 stopnia, ale co to będzie nocą, aż strach pomyśleć. Także nie wypominając już Tobie Tośku oraz Halinie Pałąk, a także całej znamienitej Kompanii, żeście razem całą wanienkę eliksiru młodości opróżnili trzeba nam jakąś ekspedycję ratunkową wyszykować.
OdpowiedzUsuńJa to sobie myślę, że on da sobie radę, gdyż z niejednego pieca chleb jadawszy. A i wziął wszystko, co potrzeba, nawet puchową pierzynę. Ot, pojechał pobyczyć się z dala od aromatów gorzelnianych, a może i sikorkę jaką przygruchać na biwakowisku... Póki co nie będziem dla niego przeszkadzać. Śliwowincji trochu zostało się jeszcze na dnie wanienki, więc nie ma dramatu.
OdpowiedzUsuńNiech zgadnę - całą wanienkę zgarnąłeś dla siebie ?!
OdpowiedzUsuńOch jak ja bym sie w tej wanience zanurzyla... Moze by mi te okropne wpryski po gieesowskiej gorzalce wreszcie zniknely bo juz drapac sie nie mam sily :) Zdrowko Antoni! :)
OdpowiedzUsuńOch ten Maciaszczyk, dobre serce ma, o wszystkim pomyśli, sąsiadów w potrzebie nie zostawi!
OdpowiedzUsuńWybaczona Ci nieobecność Antoni, taka wanienka, no no :)
Oooo, i wykąpać się można za jednym zamachem...
OdpowiedzUsuńNo jakże to, Grażynko? Cała wioska delektowała się!
OdpowiedzUsuńMajko, ja dla Ciebie gąsiorek albo dwa zostawię, to się pokurujesz, dzieciaku. Kąpać się nie ma co, bo to nieskuteczne. Lepiej już wewnętrznie, gdyż wówczas cała dobroczynność śliwowincji ujawnić się może w swej krasie i pyszocie.
A żebyś wiedziała, Moniko, że dobry z niego sąsiad. A i biznesmen niezgorszy.
Mamamarzyniu, byli tacy, co chcieli za jednym nomen momen zasiadem comiesięczną kąpiel odprawić, aleśmy ich przegnali w obawie, że trunek na przejrzystości i szlachetności straci.
I co, ze niby wszystkie nasze podhalanskie kozice to pod Koszelewo sie udaly niby?
OdpowiedzUsuńPalakowa to mam wrazenie, ze tylko sie gramoli, albo z krzakow, albo z rowu - dzielna kobieta!
PS. Jakby cos, to szukajcie mnie w szopie w lasku za Mogiłkami :-)
Wszystkie to nie. Trzy. No właśnie, Pałąkmowa to taka gramoła jest, ogólnie średnio zorientowana czasoprzestrzennie. Nu, podejdę i ja do szopki, może Maciaszczyk co nowego tam ma.
OdpowiedzUsuńTe, to jak Ty co uplujesz u Maciaszczyka, to dawaj na stol, bo dno zaczyna byc widac w butelkach!
OdpowiedzUsuńPalakowa rulez :-)