piątek, 21 maja 2010

Szprotowe ciasteczka oraz... a, już nic























Znoweś będzie o rybie, bo się jakoś tak rozwojażyłem przy dorszu z poprzedniego wpisu i chodzą za mną ryby i chodzą. Nawet pomyślałem, że może czegoś mi brakuje, jakiejś witaminy, czy cuś. Może G12. To by znaczyło, że nie do końca prawdą jest, że śliwowincja posiada cały arsenał witamin, mikro- i makroelementów, jak utrzymuje nasz sołtys, Szuwaśko Grzegorz, który spożywa wyłącznie śliwowincję, słoninę i wodę ze studni, i jakoś żyje. A, i jeszcze dobre tanie wina z gieesu, ale tylko jak podkradnie, bo — jak mówi — skradnięte nie utucza. To może w tych winach ta witamina jest...

Jak było powiedziane ostatnim razem kiedy ja tu do was pisałem (i potem w komentarzach), przykładanie kurczaka do czoła jest domeną ludzi przeczochranych psychicznie... a nie, to gdzie indziej było. Dalej nie wiem, o co dla tego dochtora się rozchodziło. Ale zaraz, na blogu... a, szło to tak, że w prostocie siła, i że ryba wie to najlepiej. Sam nie wiem, tamten dorsz to już raczej nic nie wie, ale czort z nim. Co się rzekło, to się nie odrzeknie, ale że te pływające gadziny dręczą mnie, to autentyczna prawda. Mam ja za pazuchą ze dwa albo i trzy danka jagnięce, ale sporo ostatnio tu o tym gadałem, więc nie chcę przynudzać. No to ryba, bo koźliny pieczonej w glinie jeszcze nie zrobiłem.

Aha, znowu ryba. Ktoś mówi, że nie przynudzam?

Z przepastnych archiwów zdjęciowych przedstawiających Radziulisa Czesława ziejącego w rzepak, Ludwiczak Jadwinię przybierającą lubieżne pozy podczas porannego udoju, potraw, z których niektóre nawet-nawet wyglądają, ale za cholerę nie pamiętam, co to było i z czego zrobione, no więc z tych archiwów wyłowiłem jedną rzecz, i nie dlatego, że rybka, a dlatego, że smaczna i prosta do bólu.

Kupiłem onegdaj szprotki wyglądające prawie jak sardynki, które prawdopodobnie jedliście gdzieś na brzegu Morza Śródziemnego, moje wy globtrotuarki wszędobylskie. Fakt faktem, jakieś porównanie w kształcie rybek jest, choć przyznaję, że to kwestia wyobraźni. Smak także przywołujemy siłą pamięci i natentychmiast przenosimy się na basen, Morza Śródziemnego, i wcinamy. Wuala.

Składniki
sardynki (w zastępstwie: szprotki),
mąka kukuruźniana,
cytryna,
olej,
sól, pieprz.

Z rybek wyjmujemy to, co zdołały przełknąć przed śmiercią (niby można nie, ale gorzko), obtaczamy w mące kukurydzianej, smażymy w głębokim tłuszczu. Na chrupko, bo to są ciasteczka. Frytki takie. Coś jak wysmażony boczek, co piszę na wypadek gdyby nasz sołtys kiedyś przymusił się do włączenia służbowego komputerka, który teraz podpiera worek z burakami w sionce.

Kiedy rybki chrupą jak szkło po zabawie w remizie, wrzucamy je do miski (dobrze uprzednio osączyć na ręczniku papierowym; można i na kąpielowym, ale potem po wyjściu z balii będziecie letko błyszczeć i waniać), posypujemy solą i pieprzem, skrapiamy cytryną i wcinamy. Delikatesiki przez godzinę oporządzają każdą sztukę, wyjmując z niej ostki i odrywając najczulej chrupiącą główkę, a my zjadamy w całości i szczerzymy się jak Puć Przemysław, który ma cukrzycę, do lizaków na odpuście.

No i już.

15 komentarzy:

  1. generalnie kocham rybki:)ale takich jeszcze nie próbowałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nad Morzem Śródziemnym nie bywałam, a szprotki bardzo lubię. Tylko gdzie można kupić nieuwędzone, chyba tylko nad morzem...
    Pyszne to danie, ja też bym schrupała w całości :)

    OdpowiedzUsuń
  3. MY, ja też, ale te wędzone mnie wkurzają, bo majaą takie czarne gorzkie ohyzdy w środku.

    Kolorowowkuchni, polecam panierkę z mąki kukurydzianej, bo jest delikatna, słodka i ma miłą konsystencję.

    Grażynko, jak Szuwaśko będzie do Was jechał, dam mu kilo zapakowanych w gazetę szprotek. U nas w gieesie bywają. Rzadko to rzadko, ale bywają. Ładnie pachną.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jantoś, a czym Czesław ział w ten rzepak? Chuchem ze śliwowincji? czy to poprawia plony? (u nas też ludzie siejom dużo rzypoku).

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, Antoni, to znowu ja ! Zapraszam Cię do zabawy zdjęciowej, zajrzyj do mnie:
    http://oswajamy-kuchenke-mikrofalowa.bloog.pl/id,5947147,title,Zabawa-w-zdjecia,index.html

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też w całości, w Bułgarii nazywa się to caca.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mamamarzyniu, Czesław zieje tym, co wychleje ;) Podobno opary stymulują wzrost roślin.

    Hehe, podoba mi się ta zabawa, Grażynko. Postaram się dziś zaprezentować 10. fotę.

    Fajowa nazwa, caca. Wesoła jak te rybki. Kupuję ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciekawi mnie co miało być po "oraz".. ;-)
    A szproty tylko w całości - masz rację Antoni, dobre! W ogóle rybki dobre, chociaż wolę chyba te jeziorowe :)))

    OdpowiedzUsuń
  9. a mnie się zdaje, że to jednak śliwowincja...

    OdpowiedzUsuń
  10. Te jeziorowe też dobre. "Oraz" miało znaczyć, że coś jest dalej, alem się zmitygował, bom i tak nawalił jak żyd w kapustę.

    MIQ, może to być, może to być.

    OdpowiedzUsuń
  11. A pamietasz Antoni nasze rozmowy o sniegu - ten to ma dopiero witamin, ale tak sliwownicaja jeszcze do tego pozywna jest!
    Takie rybki to maja byc mrozone moze? To jest przekaska, nie ma co :-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Oo, pamiętam, co mam nie pamiętać! Już się cieszę na zyski jak my będziem letników strzyc jak te owieczki na hali khekhe. Bo ja wiem, czy mrożone... u mnie były świeżusie.

    OdpowiedzUsuń
  13. Mi to juz Czeska Republika walnela na mozg, mysle ze tylko mrozone ryby istnieja, nie dosc ze nie mamy tu morza, a z jeziornych tylko karp (ale paluszek krabowy sie trafi, ino ten mrozony najczescije :)

    OdpowiedzUsuń
  14. To niemiło, bo ryby są pysznościowe i niezwykle zdrowe. No, ale jak nie ma tradycji, to nie ma. U nas zresztą też hipermarkety wprowadzają tradycję ryby pleśniowej albo mrożonej od razu z całym morzem, w związku z czym po rozmrożeniu okazuje się, że mamy nie 1 kg, a 0,5 kg, bo reszta to była woda. A ryba jest... wiotka.

    OdpowiedzUsuń