Tej wątróbki, co ja wam o niej wczoraj pisałem, to u mnie więcej było, bo jak ja ją zobaczyłem w gieesie, to rzuciłem się na nią jak szczerbaty na suchary. Po żydowsku zrobiłem niewiele, ponieważ nie miałem pewności, czy z winem ona zaprzyjaźni się. Nie powiem, wyszło wybornie, ale po tej niewielkiej porcji pozostał mi niedosyt i łubianka świeżego mięsa krwistego tak bardzo, że dziurami wyciekało na pasztet wykonany przez Pałąkową z drzwiczek od duchówki.
Rozumiecie, z tym pasztetem to było tak, że stary Pałąk upolował wiewiórek w ch..., ten tego, w chaszczach (ufff) w parczku w Paździerzownicy. Nudził się, czekając aż chłopy przywiozą cement z pociągu towarowego, co szedł na Strachówkę i miał postój niedaleczko. Z tych nud zrobił procę z kijaszka i gumy od gaci, i pukał kamuszkami po drzewach, a wiewiórki co rusz hyc, i spadały. Pałąkowa uznała, że obgryzać z tych rudzielców nie ma co. Z tej przyczyny pasztet najwięcej jej się widział, bo roboty z usuwaniem kości i owłosienia nie ma. W młynku wszystko za jedno, a stary Pałąk i dwunastka ich dziecków wybredne nie są. Mówią, że futro na trawienie zdrowotne jest. Bo ja wiem... A potem kłaczkami nie kacha się aby?
Wszystko dobrze, ale kiedy Pałąkowa zaczęła cebulę kroić, to zapłakała się i bez te ślozy nie widziała za wiele - by nie rzec, że nic, no i nie rozpoznała, że drzwiczki od duchówki, a nie wiewiórki do młynka kładzie. Od wrzasku dzieciaków przygłuchą na jedno ucho będąc, nawet nie usłyszała, że żarna młynka hałasowały, rozgrzały się do czerwoności i popękały w kibieni. I o, stało się.
Jak ona dla mnie ten brzdąkający pasztet przyniosła, odmówić przyjęcia nie wypadało. Do lodówki włożyłem, że niby później zjem. To i nie dziwcie się, że piszę tu dla was o pasztecie z drzwiczek od duchówki, bo ponieważ wiewiórek to w nim nie było, bo je potem zjedli dzieci Pałąków. Co tam, harcerze złom będą chodzić zbierać to oddam ja dla nich ten pasztet i do okologicznego uszczęśliwienia ludzkości przyczynię się. Trzeba mi tylko resztki cebuli dłutkiem wydłubać, bo co by to było jakby ja potem kupiłem traktorek, co go z użyciem tego pasztetu zrobią, a on cebulą i majrankiem wania. Śmiech na cały powiat by był. Już widzę jak sołtys nasz gapi się jak bronuję ja tym traktorkiem i niewinnie pyta, ile cybuli na setkę pali.
Ot, durnota wychodzi ze mnie jak, nie przymierzając, słoma z baciukowego gumiaka. O wątróbce aromatycznej paprykowej pisać miałem, a tymczasem durnoty niestworzone wymyślam. Nu, nie ma co biedować: odwleczone, nie ucieczone, jak mawia Ancioszko Stanisław. Czego i wam, świstaszki kochane, życzę i lecę wpisać ten przepis żeby porutę pomniejszyć. Bywajcie.
Zmiany w systemie podatkowym w 2025
22 godziny temu
Nie napisałeś, jak smakował...
OdpowiedzUsuńOj, taki metaliczny pomak był. Jako żywo, jak od wątróbki ;)
OdpowiedzUsuńTyle macie wiewiorek w tym Koszelewie, jak... no w Ameryce prawie, szkoda drzwiczek :-)
OdpowiedzUsuńSzkoda nie szkoda. Stary Pałąk jak z tym cementem, wiewiórkami i procą do dom wracał, to znalazł całkiem nową i luzem leżącą klapę od studzienki kanalizacyjnej. Jakaś sierota nie przyspawała. Przyciął równiuśko spawareczką i drzwiczki jak nowe, a pojemność cieplna wzrosła niepomiernie. Prosty lud zaradność swoją ma.
OdpowiedzUsuń