Najbardziej lubię gotować osobiście. Patencik raz, patelenka dwa, gazik czy cuś, zagrycha cztery, i lecimy. Bywa, że fajowe rzeczy wychodzą; a jak nie, to świnki mają zagwozdkę.
No dobra, nie zawsze jest wena, albo w oko bywa że łupnie taka pyszność, że nie sposób przejść mimo. Miło więc posiłkować się zajebiaszczymi wymysłami autorów blogów, które przeglądam na tyle chętnie, że "Maszeńkę" Nabokova czytam trzeci miesiąc. 100 stron, rozumiecie, a w międzyczasie nawet "Bluszcza" nie łykłem... A nu ich.
Ale ja nie o tym. No więc jak w dyni puchi, że tylko echo się poniewiera, to ja klik na zakładkę z samym dobrym i proszę, smakowicie pokazane, opisane; żryj i żyj, bo umierać szkoda.
Tiaaa, po namyśle stwierdzam, że najbardziej jednak lubię podkradać.
A gdyby tak połączyć te opcje? Ha! Kradzione, bo nie tuczy; swoje, bo nie za dobre i się ukryje pod sosem...
Podsumujmy: po pierwsze lubię sam, po drugie lubię podkraść, po trzecie lubię namotać. Ha! Nikt się nie spodziewa hiszpańskiej inkwizycji!
Idąc tym tropem stworzyłem niehaikuidalne, niezawygrymaszone Danie Trzech Przemian, czyli Trzy Kulki W Jednej Zupie, I To Na Kupie (han tzi si niu jan tan psia juszka). Proszę docenić, że mogłem zarymować niewybrednie, a zaniechałem. To co, lecimy?
Na początek powiem, com sprzeniewierzył. A niemało tego było, bo na jedno danie ukradłem dwa pomysły i dołożyłem swój. Trzy w jednym? To brzmi jak flaszka, zapojka i zagrycha, i coś by w tym było gdyby dołożyć litra.
Najsamwprzód wylukałem fajne
kopytka u Alicji. Krokieciki z ziołami. Wiecie, kopytka robiłem ze dwadzieścia razy zaledwie, bo zawsze wychodziły mi zbyt delikatne, takie rozpływające się w ustach. Czasem to dobrze, ale nie kiedy jesz pieczeń wołową. A te wyszły znakomicie, jeszcze się pobawiłem w robienie ruloników (ale o tym jutro) i dodałem suszonych pomidorów. Hoho, jedna inspiracja gotowa.
Potem była
zupa z pieczonych warzyw, którą podpatrzyłem u Bei. Pasternaku nie miałem, więc użyłem pietruszki, marchewki i brukwi. Ach, jak pięknie pachniało z piekarnika! Nawrzucałem tam sporo gałązek tymianku i liści laurowych, a osobno na patelni poddusiłem na zielonej oliwce pora. Do miksowania dodałem ząbek świeżego czosnku i maggi, która uwypukliła smaki. Powstała gęsta, aladyniowa pomarańczowa zupa.
Ode mnie były kulki kebabczetowe, czyli mięso mielone przyprawione na wskroś orientalnie: sos sojowy, teryiaki, kmin rzymski, curry, pitrucha, rozmaryn, keczup, musztarda, tandori, garam masala, czosnek i czosnek, a do tego imbir i czosnek.
Zakończenie: z kopytek formowałem małe kulki wielkości orzecha laskowego. Nazwałem je Niezbyt Wyraźnym Marzeniem Branki, a potem gotowałem minutę we wrzątku. Kiedy tylko doszły, wrzuciłem je do zupy żeby przeszły pomarańczowością. Z mięsa formowałem tej samej wielkości kulki. Część ugotowałem w wywarze i nazwałem Szarymi Mięsnymi Knelkami Samoświadomości, a część obtoczyłem w bułce tartej i kurkumie, i usmażyłem na pomarańczowo jako Brązowe W Wuj Kulki Z Mięcha. Jeden format, trzy smaki. I pyszna zupa.
Do miski wlałem gęstą zupę z kluseczkami, położyłem na to takie same, tylko mięsne kluseczki, dołożyłem też kuliste, tylko chrupiące kebabczetki. Powinno tam być sporo zieleniny, co nie? No ale zieleniny nie ma, bo królik, chadość, mi do chałupy ze znienacka wtargnął i wyżarł natkę, rozmaryn i kolendrę kiedy się na momęcik odwrócilem żeby obrać kartofle dla świnek. Czekaj ty, już ja cię bez patroszenia upiokę! Sam się zamarynował, głupek!
tytuł powalił mnie na łopatki! ożesz Ty ;)
OdpowiedzUsuńAntoni, masz super pomysły! Nie wpadłabym na takie połączenie! Wyszło wspaniale
OdpowiedzUsuńUśmiałam się dziś, a samozamarynowany królik na koniec mnie dobił... Fajne nazwy wymyślasz swoim daniom! A bo i warte tego :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, ze nie widac / nie slychac teraz mojego smiechu... Choc to moze i dobrze ;)
OdpowiedzUsuńEksperyment jak widac calkiem udany i milo mi, ze choc z lekka zainspirowalam Cie zupa ;)
Kulki w zupie na kupie z pewnoscia byly przepyszne! :)
Pozdrawiam serdecznie!
Czeszę się, że przypadło Wam do gustu moje danie trzech przemian ;) No i że opis się podobał się, bo bałem się, że może tylko mnie bawił.
OdpowiedzUsuńno i dobrze i tak ma być, taka dyietę to i ja znieść mogę, a nawet z chęcią takie przemiany bym wtranżolił.
OdpowiedzUsuńAlez lubie Twoje wpisy Antoni, nie wiem nigdy gdzie z czeska "realita" spotyka sie z fikcja i na odwrot :-) i o to chodzi, to lubie, zgubic sie we wpisie i przez to Biegunow Tokarczuk czytac 3 miesiace :D
OdpowiedzUsuńMico, to Ty, brachu, wpadaj na obiadokolację!
OdpowiedzUsuńBuruuberii, no i znoweś pokraśniałem! A realita to zawsze wiadomo, gdzie jest. W drugiej izbie, hehe!
Wisz co, miałam już nie bazgrać na twoim blogu, ale ciekawość mię zżera, a to niezdrowo przed snem:
OdpowiedzUsuńdlaczego te kuleczki sie nazywajo: "Niezbyt Wyraźne Marzenie Branki"?
Ale pisz i bazgraj, kochanieńka, po to on tu jest! Nazwa taka, bo... bo tak mi się napisało. To była zwyczajowa akcja typu "usiądź i zapisz kilka pierwszych słów, które ci przyjdą do głowy" ;)
OdpowiedzUsuń