Nad bagienną koszelewską równiną wstawał nowy dzień. Turzycowiska odbijały jeszcze atrament nocnego firmamentu, ale na wschodzie jaśniała już zapowiedź jutrzenki. Czyste niebo zwiastowało kolejny ciepły lipcowy poranek. Pierwsze wodniczki objawiały co prawda światu radość życia, jednak nieśmiało, jakby nie chciały zakłócać piękna i spokoju nocy. Gdzieś zachrapał łoś, wilki wylizywały pyski po uczcie, a strwożone sarny łapały ostatnie chwile wytchnienia przed codzienną zawieruchą.
W chacie Antoniego Czypraka, którego być może kilka osób zna, było cicho jak po obsianiu makiem. Gospodarz spał słodko, lekko pochrapując pod pierzyną, której nie zmieniał na lżejszą nawet na lato. Onuca odkutała mu się z nogi i zwisała z tapczanu. Kot Henryk posmyrał ją łapą, ale nie śmiał kontynuować zabawy w obawie przed przepędzeniem z wygodnego łóżka. Ułożył się na poduszce i, przytulony ogonem do nosa opiekuna, lizał sobie futro, starając się nie mlaskać zbyt głośno. Na chwilę przerwał ablucje, bowiem przemknęła mu myśl, że poza spaniem, jedzeniem i lizaniem można by robić jeszcze inne rzeczy: nauczyć się jeździć na rowerze, napisać wiersz po grecku albo... Tutaj myśl zgasła, a kocisko uznało, że to wczorajszy salceson mu się przypomina i spokojnie wróciło do tego, co najważniejsze w życiu.
W kuchni jedynie zegar z kukułką świadczył tykaniem o upływie czasu. Skorek Leon otworzył siódme oko. Przeciągnął odnóża, zastrzygł szczypcami, rozejrzał się.
- Pobudka, już świta! - szturchnął pająka Józefa w odwłok.
- A dajże ty mi święty spokój - burknął Józef. - Muchy się włączają o piątej, pajęczyna zastawiona, nie będę robił pustych przebiegów.
- Kochany, żyć trzeba! - oburzył się Leon. - Pamiętasz, dobór naturalny, walka o przetrwanie i takie tam.
- Śpij, skąposzczecie* jeden, póki możesz. Co tobie, dzieci płaczą, czy jak?
- A płaczą, płaczą! Gospodarz kuchnię posprzątał, jeść nie ma co!
Zaniepokojony Józef wyszedł spod kredensu. - Kurde, faktycznie! A to łajdak, zabrał nawet rybę, która leżała tu od Wielkanocy! Ocipiał, czy co?
- Ocipieć raczej nie ocipiał. Byłem wczoraj w kiblu, to widziałem. Ale że coś się dzieje, to pewne. Posprzątał, umył się pod pachami... Może zlikwidował stołówkę na przyjazd tej baby?
- Weź mi nawet nie przypominaj! - zatuptał nerwowo pająk. - Dwa tygodnie odnawiałem pajęczyny po ostatniej wizycie tej raszpli!
Wzdrygnęli się obaj na wspomnienie wszechobecnych mopów, ścierek, mioteł, płynów śmierdzących konwaliami i co prawda przejściowego, ale bardzo dotkliwego braku dostępu do okruszków, kawałków mięsa i warzyw walających się po całej chałupie. Ludwiczak Jadwinia nie budziła w nich ciepłych myśli. Skorek Leon obawiał się nawet, że gdyby ta przebrzydła człowieczka bywała częściej w ich domu, musiałby pomyśleć o emigracji zarobkowej. Patriotyzm patriotyzmem, a trzysta dwadzieścioro troje małych skorków coś jeść musi. Trzysta dwadzieścioro dwoje, poprawił się w myślach, bo małego Ludwiczka, to śliczne, niewinne maleństwo zeżarł wczoraj dla zabawy wróg wszystkiego, co się rusza, kot Henryk. Ciągle jeszcze brzmiał Leonowi w tchawkach słuchowych chrzęst cieniutkiego chitynowego pancerzyka.
Z zamyślenia wyrwał go ruch w sypialni: gramolenie z barłogu, odgłos potrącanego krzesła i skierowane do kota zaczepne pytanie, co za mondzioł zostawił tu zydelek. Gospodarz wszedł do kuchni mrucząc niewybrednie i otrzepując twarz z sierści. Z namaszczeniem przeciągał się, wyglądał przez okno, drapał się tu i ówdzie i człapał w tę i z powrotem dyndając kutasikiem u szlafmycy i przestępując kota, który kręcił mu ósemki między nogami w oczekiwaniu na śniadani. Szelest dziurawych papci na drewnianej podłodze pobudził skorka do działania.
- Ruchy, Józuś, ruchy! Człowiek wstał! Będzie wyżerka! Co dziś na śniadanie? Widziałeś? Wyciągnął pasztetową! Mmm, te pyszne zmielone wymiona, skórki i chrząstki! Ach, benzoesanik, mój ulubiony! Aaaleee! Widziałeś ten wielki kawał, który mu upadł? Do ataku!!! O w mordę! Podniósł!
- Jak nic człowieczka przyjedzie. Normalnie nie podnosi - zamruczał zrezygnowany pająk Józef. - Halina, przybastuj z tą pajęczyną! - krzyknął do żony. - I tak trzeba będzie zarabiać od nowa!
- Oczadziałeś, Ziutek? - zdziwiła się pająkowa, która nie słyszała wymiany zdań i mozolnie tkała pułapkę na muchy. - Po co od nowa? Taka ładna mi wyszła. Walerka od sołtysa nauczyła mnie nowego wzoru. Wszystkie mole nasze!
- Niemądra jesteś, Halina, i o światowej polityce masz pojęcie jak karaluch o dobrym wychowaniu - oświadczył Józef. - Zrób mi lepiej komara w sosie z pyłku pelargonii. Jestem głodny jak turkuć.
- O masz, kuchnia modliszkowa się jaśnie panu marzy! Komar jest na niedzielę, dzisiaj dostaniesz mszycę z paprochami.
- Po mszycach mam gazy - naburmuszył się i ostentacyjnie zapadł w letarg. Zawsze tak reagował na problemy małżeńskie, ale nie tylko. Józef, jak ma w zwyczaju jego nacja, zawieszał się chętnie i bezinteresownie. Takim zawieszonym pająkiem można grać w piłkę, turlać, zrzucać ze stołu. Za młodu skorek lubił pobawić się przyjacielem w ten sposób w ramach rewanżu po kolejnej przegranej w szachy.
Długo nie było mu dane letargować, bo najpierw wiejską drogą przejechał autobus, a po kilku minutach rozległo się pukanie. Gospodarz, już ubrany w odświętny seledynowy waciak i czerwone dresy z anilany wyprodukowane jeszcze w Związku Radzieckim, doskoczył, zamaszyście otworzył drzwi i wydał okrzyk radości. Wkrótce kuchnia wypełniła się śmiechem, westchnieniami, cmokaniem, radosnym szczebiotem, krzątaniną i odgłosami specjałów wykładanych z torby podróżnej na stół: marynatami z cukinii i papryki, ciasteczkami, winem truskawkowym oraz...
- O nie! - krzyknął z trwogą skorek Leon. - Płyn konwaliowy! Biada nam!
Zaiste, był to płyn do powierzchni drewnianych o zapachu konwalii, ale pojawiły się też środki do zmywania, odkażania, a także mop, gumowe rękawice i szczotka.
- No to po zawodach. Ach, na cóż to przyszło! - załkał skorek. - Pora uciekać!
Pająkowa wychyliła się ze szpary pod listwą przypodłogową, która robiła za kuchnię. - Nie tragizuj, Leoś - powiedziała wycierając odnóża w ścierkę. - Przeżyliśmy komornika, remont, nie przeżyjemy jednej człowieczki? Popatrz, jaką pajęczynę utkałam. Owocówka się nie prześlizgnie!
- Dobrze ci mówić, twoje dzieci odchowane, już na swoim, a co ja mam począć z tą czeredą maluchów? Pójdę za drogę. Słyszałem, że żuki zniosły wizy. Nie ma na co czekać, rodzina najważniejsza. Żegnajcie, przyjaciele!
Chlipnął, smarknął, uściskał pająka, ucałował pająkową i poszedł Leon na poniewierkę, a za nim sznureczek trzystu dwudziestu dwóch małych skorków z opuszczonymi główkami i z malusieńkimi tobołeczkami zawieszonymi na drzazgach z podłogi.
Nie uszli jednak daleko, bo przyleciała sroka i pożarła trzysta dwadzieścia trzy skorki, jednego po drugim. Koniec bajeczki, wzuwać piżameczki i lulu, bo jutro linoleum wyszorować trzeba.
———————————————
* Autor opowiastki nie ponosi odpowiedzialności za niedociągnięcia bohaterów w edukacji z zakresu botaniki**.
** Taki żarcik. Chodziło oczywiście o ziołologię***.
*** Dość żarcików! Nieśmieszne są!