czwartek, 28 maja 2009

O niejednoznaczności rzeczywistości i turpistycznych ciągotach ludzkiej percepcji








Siedział ja w chałupie na przypiecku i gapił się bez okno na naszą koszelewską krainę. Samoświadomość ja kształtował. Jedna letniczka z Warszawy tak dla mnie kazała robić. Jakoś pod wieczór to było. Słonko napaździerzało po gałach, jak by powiedział ten, no, poeta. O widzicie, moiście wy, z pamięcią jeszcze nie najgorzej, Bogu dziękować. No i jakoś tak bez przypadek o transden... srancen... a nu jego, coś musi bimbru ja dawno nie pił, język skołowaciał. O wyższej rangi sprawach ja zadumał się, tak miało być. Że to słonko, ja sobie tak rozmyślałem, to jak wielki pąk kosmicznej chryzantemy jest, który nabrzmiewa, pała żądzą, lśni i gotów eksplodować nieokiełznanym wulkanem bezbrzeżnej miłości...

A, psia mać w dupę kopana, coś mnie zaszkodzić musiało. Szuwaśko ostrzegał, że te innostranne wymysły ludzi psują. Nie poje człek słoniny z ogórcem, to głupoty gadać zaczyna. Ale ja nie o tym.

Jak patrzyłem na to słonko, obleczone peniuarem magicznej poświaty... wrrrróćć! no więc kiedy ja tak czas wytrancałem czekający aż kaszanka w piecu dojdzie, to tak sobie pomyślałem, że się dla mnie widzi, że to słonko jest. A to, nie przymierzając, wybuchi jądrowe być mogą. Puch, i bez stolicy my, wygnańcy na własnej ziemi. Albo i gorzej jeszcze: jutro zrania samego Pałąk przyleci, że koniec świata, bo u Maciaszczyka za chałupą pierdutło i samogonki więcej nie będzie, i że wczoraj to jakby niebo się paliło, jak się ta samogonka jarała. Ja widział gwiazdę wieczornę, a tam największe nieszczęście się działo, jakie naszą wioskę naszło odpokąd utopił się stryj kościelnego Koszelewskiego, wiecie, ten, który za komuny sznurek do snopowiązałek nam szmuglował z pegieeru. Ot, człowiek widzi jedno, a dzieje się drugie.

Albo i jedzenie. Jesz kaszankę, patrzysz, widzisz: kaszanka. Ale fotkie wykonasz, i zaraz klopsa końskiego jak nic przed oczami masz. To jak to tak, takie pyszności, a tu klops koński? Dwa razy patrzysz, i co inne widzisz. Ale jak klopsa prawdziwnego na drodze zobaczysz, to nie pomyślisz: kaszanka - nawet jak Smienkę zza pazuchy wyciągniesz i uwiecznienia dokonasz.

Tak ja tę samoświadomość w sobie potęgował wyglądając na naszą koszelewską domenę, aż mnie z pieca zapach doszedł - znak, że kiszka doszła i kolacja gotowa. Na talerz wyłożywszy, do jedzenia się zabrać się chciałem.

A idźcie wy z tymi miastowymi wynalazkami! Zaodraz mnie przed oczami stanęło to kształtowanie, co ja je przed chwilą odbyłem. Skoczyłem do piwniczki po cebulę i garnek ze smalcem. Szybko nasmażyłem całą patelnię, aż zapach wiercił w nosie. Obłożyłem ja cebulą tego klop... kaszankę znaczy się, i oj, lepiej od razu.

I tak oto wydało się, z jakiej przyczyny do kaszanki dużą ilość cebuli zwyczajowo podaje się: przez miastowe wymysły, ot co.

Jadłeś, nie klikaj

Ciasto marchewkowe

Opłacił się wyjazd do Sierpakowa. Plegrów nakupiłem, sadzonek, i trzy worki marchwi. Marchew zdrowa jest. Ledwo się wepchnąłem do pekaesu. Szofer coś bałbotał, ale wpuścić musiał, bo zagroziłem, że mu chcuchnę prosto w nos i z kursu nici. Natarłem ja tej marchwi, soku nacisnąłem, a wytłokami oblepiłem chałupę Szymkowiaka. No nie lubię gadziny. To teraz przepowiem wam, duszki wy moje złote, jak przyrządzić ciasto marchwianne, a i podszepnę na koniec, co z nim możno dalej zrobić. A dobre ono jest okrutnie, więc słuchajcie uważnie, bo drugi raz nie powtórzę.












Składniki
Ciasto:
1 1/3 szklanki mąki (ok. 23 dkg),
1/2 torebki proszku do pieczenia, cokolwiek by to znaczyło,
1 1/3 szklanki cukru (ok. 32 dkg),
1 cukier waniliowy,
1 płaska łyżeczka soli,
3 łyżeczki cynamonu,
3 marchewki, ok. 40 dkg,
1 szklanka oleju bezsmakowego (a więc nie oliwy),
4 jajka,
10 dkg posiekanych migdałów.

Masa:
5 dkg cukru pudru,
10 dkg masła,
20 dkg tłustego twarożku śmietankowego,
aromat waniliowy,
płatki migdałów do dekoracji.

Przystępujemy do wyrobu ciasta. Rąk nie zapomnijcie umyć. W misce mieszamy mąkę z proszkiem do pieczenia, cukrem, cukrem waniliowym, solą i cynamonem. Marchewki ścieramy na tarce o drobnych oczkach. Do mąki dodajemy olej, mieszamy i ucieramy mikserem wbijając po jednym jajku. Do masy dorzucamy marchewki i migdały, mieszamy. Przekładamy do formy wysmarowanej masłem i wyrównujemy powierzchnię. Pieczemy godzinę w temperaturze 170 st. Jeśli wierzch zanadto się przyrumieni, przykrywamy formę pergaminem. Upieczone ciasto wyjmujemy z piekarnika i odstawiamy do ostygnięcia.

Teraz mówię, jak zrobić pyszną masę twarożkową, uważajcie. Masło topimy i odstawiamy do ostygnięcia. Twarożek ucieramy z cukrem pudrem i aromatem waniliowym. Nie przerywając ucierania, powoli wlewamy masło. Gotową masę rozsmarowujemy na cieście i posypujemy płatkami migdałowymi.

I to już koniec. Teraz to już tylko prosić Szuwaśkę z Paździerzakiem Czesławem, Kacperukiem Kazimierzem i starym Pałąkiem, dać ciasto kobitom, i - korzystając z chwili ciszy - delektować się maciaszczykową śliwowincją na zapleczu, czyli za trzecim sąsiekiem pałąkowej stodoły. Nu, da i budzie, ostańcie w pokoju.

Śródziemnomorski dip paprykowo-serowy















Wyrazisty, intensywny, śródziemnomorski smak. Do ciemnego chleba, świeżych chrupiących warzyw; do spożywania z chlebkiem pita albo jako dodatek do kanapek.


Składniki
papryka czerwona świeża - 1 szt.
papryka czerwona (słodka) w proszku - kilka łyżek
feta - 1/2 kostki
twardy tarkowany ser włoski o ostrym smaku - 2 łyżki
oliwki czarne - 15 szt.
oliwki zielone - 5 szt.
kmin rzymski mielony - 2 łyżeczki
czosnek - 1 ząbek
sok z cytryny - 1 łyżka
sól, chilli - do smaku

Paprykę kroimy na kawałki. Wszystkie składniki z wyjątkiem papryki w proszku wkładamy do blendera i dokładnie miksujemy. Dodając po 2-3 łyżki stołowe papryki w proszku mieszamy do uzyskania konsystencji gęstej śmietany albo niezbyt gęstego hummusu (po godzinie mikstura ciutkę zgęstnieje). I już. Gotowe.

Dopisał ja po chwili: Tak mnie po łbie chodziło, że cuś nie tak z tym przepisem jest. Ale od Pałąkowej z kajetu maminego dokładnie zdaje się spisywałem. No i odgadł ja, czort. Toż co to za przepis, co nie gotowany na gazie był! Toż to jakieś popierdułki dla oczadziałych są i tyle.

Sos hoi-sin

4 kroki do oświecenia kubków smakowych, czyli sos do zadań wszelkich. Niezwykle wyrazista mieszanka smaków - od słodkiego przez słony, kwaśny do ostrego - podkreślona aromatem czosnku. Znakomity jako smarowidło do kanapek zamiast keczupu. Można podać jako dip do grilla lub pieczystego, albo do maczania warzyw pokrojonych w słupki. Nieodzowny w kuchni chińskiej - od zupy Nefryt i smażonej fasolki po pieczone żeberka i kaczkę po pekińsku. Jest niesamowicie uniwersalny: do quesadillas też będzie świetnie pasował. Zresztą, sprawdźcie sami.

Składniki
1 puszka czerwonej fasoli z puszki
8 łyżek cukru
4 łyżki octu
6 ząbków czosnku
6 plasterków imbiru lub 3 łyżeczki imbiru w proszku
2-3 łyżeczki chili lub ostrej papryki w proszku
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka „5 przypraw”
2 łyżki sosu sojowego


1. Wszystkie składniki zmiksować łącznie z zalewą z fasoli. Tylko nie oszczędzać mi tam octu, cukru, chili i czosnku.
2. Podgrzewać w rondlu na emailowanej kuchence na średnim gazie ;) ciągle mieszając, aż do zagotowania.
3. Rondel przykryć, ustawić na płytce żaroodpornej i podgrzewać na minimalnym gazie ;) przez ok. 30 minut (lub do uzyskania konsystencji śmietany - po ostygnięciu zgęstnieje). Często mieszać, zgarniając gęstsze kawałki z dna - lubią się przypalać. Pod koniec przyprawić do smaku. Ma być i kwaskowaty, i słodki, i pikantny.
4. Przełożyć do słoiczków. Można przechowywać w lodówce nawet przez rok.

Co ciekawe, sos hoi-sin wcale nie smakuje fasolą. I smakiem, i kolorem przypomina raczej śliwki.

czwartek, 21 maja 2009

Wyprawa po marchew

Dostałem ja zaproszenie na cuś jakby Warsztaty Projektowania Gazet. Najsamprzód nie zamiarowałem jechać, bo bumaga do kurzenia najlepsza bez nic. Do Sierpakowa też kawał drogi, pekaes drogi, a rzepaku doglądać trzeba. Ale Szuwaśko, sołtys nasz, wiecie, okrutnie mnie namawiać zaczął. Jedź, durnowaty - chrypiał, bo to po odpuście w Gliniewicach było - świata kawał zobaczysz, a we warstacie to się heeej, nauczyć od metra możesz. Pamiętasz, kochanieńki, jakeś z alternatorem w ciągniku walczył? Toż ile my kombinowali nim to dymamo my wydumali, a i tak luźnik dyfraktora chrobotał. A tam, w tym warstacie, migusiem dla ciebie wszystko objaśnią. A jak i nie, to targ w Sierpakowie jest. Plegrów kupisz.

Tym mnie przekonał. Mus przyznać, że podorywki to mi nie wyszły. Marchew całkiem na marnację poszła. Sadzonek nakupić by przydało się, straty zmniejszyć... Marchwianego soku chciałem do beczek narobić na zimę. Sok marchwiany zdrowy.

Spakowałem roboczy kombinezon na wypadek gdyby warsztaty były praktyczne, ze smarowaniem łożysk znaczy się, i jadę. O siódmej mam pekaes do Gliniewic. Obrządek zrobię, Pałąkową o doglądanie żywiny poproszę, nałożę fioletowy odświętny garnitur i jadę. Musicie radzić sobie same, duszki wy moje. Pogotujcie tam cokolek, a jak wrócę, to zapodam wam, jak się robi ciasto marchwiane. Pałąkowa dla mnie zrobiła dziś, pojadłem za wszystkie czasy. Ostańcie w zdrowiu i nie wypijcie mi nalewki z rabarbaru, co ją schowałem za masielnicą.

wtorek, 19 maja 2009

Cannelloni serowe z szynką i ziołami; włoskie i pachnące

Kiedyś były wieczory kulinarne. Był też taki makaronowy. Wszyściutko było pierwsza klasa, jak to na wieczorze kulinarnym, ale najbardziej wszystkim smakowała zmrożona wódeczka i cannelloni wykonane przez Placka. Dla niebywałych w Gliniewicach na odpuście: cannelloni to takie rurki z masy makaronowej, podobne do łusek od czterdziestki czwórki, których dziadźko Baciuk naprodukował niemało kiedy oganiał się od sowieckiej zarazy w 1920. Oto one (cannelloni, nie łuski od czterdziestki czwórki):

Składniki
cannelloni, a jakże,
10 plasterków szynki,
duża cebula,
łyżka masła + masło do wysmarowania naczynia,
kulka mozarelli,
serek wiejski,
10 dkg parmezanu,
pęczek bazylii,
garść oliwek,
puszka pomidorów,
beszamel.

Cebulę podsmażamy na maśle, a następnie miksujemy z mozarellą i serkiem wiejskim, dodajemy posiekaną bazylię i szynkę. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Masą napełniamy cannelloni, wkładając przy okazji do środka po jednej oliwce.

Naczynie żaroodporne smarujemy masłem i wlewamy trochę beszamelu na spód. Układamy warstwę rurek napełnionych masą serową, przykrywamy cienką warstwą beszamelu. Rurki, beszamel, rurki, beszamel, ile tam wola. Na wierzchu wykładamy pokrojone pomidory z puszki, posypujemy ziołami (jakie to kto woli, ale jeśli ma nas odwiedzić Kacperuk Kazimierz, to koniecznie dużo rozmarynu) i tarkowanym parmezanem.

Przepisu na beszamel nie podaję, bo każdy ma swój ulubiony. Jak kto nie robił i nie wie, jak, niech zapyta panią Danusię z klubokawiarni albo da mi znać, to dopiszę. Smacznego, molim was krucha i buon appetito mucias gracjas. A przepis na zawijaski z golonką gdzieś mi wcięło i jest doopa, bo młodą kapustę kupiłem.

Wizytówka















Chodziła za mną Pałąkowa, hoho, ze cztery niedzieli. A to, że komputra mam, że tam cuś majstruję, a przepisik na polewke z czarnej rzepy na głowach indyczych w maminym kajeciku znajszła... I nic, tylko żeb dla niej wizytówkę narobić, bo biznes kręcić będzie.

Ja do niej, że czyście, Pałąkowa, szaleju się najadła? A z kim wy tu, mówię, biznesy prowadzić chcecie? To niby Maciaszczyk nie wie, że jak mu surowca zabraknie to u was najlepsze śliwki na śliwowincje są? Albo jak kto w paździerzownickiej remizie wesele wyprawia albo pogrzeb, to do kogo, Pałąkowa, jak nie do was jak w dym uderza? Ma się rozumieć, ona do mnie, ale profesjonalnie będzie. Tak do mnie powiedziała. Rad nierad, usiadł ja i we Łordzie, co mi go letniki zapodali, wpisał ja jej, a potem w Gliniewicach my ich wydrukowali. Inkaust pomarańczowy skończył się dla nich akuratnie, ale kredki my wzięli i z dzieciakami domalowali. Szybko nawet poszło, bo to przy samogonce czas leciii! Teraz mam przepis na polewkę z rzepy. Ingrediencji mus poszukać.

Maciaszczyk jak nasze malunki zobaczył, to powiedział, że on też tak chce. Slogana se zaodraz wymyślił. "Bimber jak u mamy". Nu, abonamenta ja u niego nabędę jak dla niego tych wizytówek narobię!

Zapodaje ja ją, Pałąkowej wizytówkie znaczy się, bo pomyślał ja, że może zdarzyć się, że ktuś by chciał swoją mieć. Za litr gazu do mojej nowiuśkiej kuchenki emailowanej we w Łordzie dizajna mogę wykonać. Niech się wam darzy, aniołki. O, przepowiem wam po wieczornym obrządku, jakie to kanaleti, czy kanaloni Placek pyszne nam onegdaj zrobił. Zapisał ja sobie, bo smakowali okrutnie.

niedziela, 17 maja 2009

Kurczak z cukinią i surówką ze szpinaku











Z cyklu „Dziś na obiad”. Mięsko z chrupiącą skórką, w środku delikatne i soczyste. Cukinia stawia lekki opór, a szpinak cichuteńko szeleści. Melodyjnie, pysznie, wiosennie.

Składniki na 1 osobę
udko kurczaka,
1/2 cukinii,
garść oliwek,
garść świeżego szpinaku,
kilka listków bazylii, kilka - kilkanaście igiełek rozmarynu,
sok z cytryny,
sos sojowy, curry, czerwona papryka w proszku, sól.

Mięso obtaczamy w curry, soli (lub ulubionej mieszance ziół wzbogaconej różnymi „E” ☺), posypujemy posiekanym rozmarynem, skrapiamy sokiem z cytryny, oliwą i sosem sojowym i po przyjacielsku poklepujemy mięso żeby mokre składniki połączyły się z suchymi. Odstawiamy w misce do przegryzienia.

Cukinię - po umyciu rzecz jasna i obcięciu końcówek - kroimy wzdłuż na piękne, cienkie plastry, a następnie każdy plaster (znowu wzdłuż) na długie paski. Powstanie makaron z cukinii. Skrapiamy go oliwą, sokiem z cytryny, solą, papryką w proszku i curry i również odstawiamy.

Szpinak myjemy. Kilka ładnych listków zostawiamy w całości dla ozdoby, resztę grubo kroimy. Bazylię siekamy drobno, a oliwki - w plasterki.

Włączamy piekarnik na 140 st. Patelnię rozgrzewamy mocno i wlewamy odrobinę oliwy. Kiedy się rozgrzeje i zacznie lekko dymić - wkładamy kurczaka. Smażymy krótko z obu stron do ślicznego przyrumienienia, po czym - ziuuuch na 5-10 minut do piekarnika razem z patelnią, o ile patelnia to zniesie.
















Po tym czasie patelnię wyjmujemy z piekarnika i pozwalamy mięsku dojść, i szykujemy cukinię, czyli krótko smażymy ją na silnym ogniu. Powinna być już nie surowa, ale nie rozłażąca się, al dente.












Na talerzu układamy niepocięte listki szpinaku.














Na to nakładamy makaron z cukinii i kurę. Posypujemy siekanym szpinakiem, oliwkami, rozmarynem i bazylią, skrapiamy pozostałym po moczeniu cukinii soskiem (jeśli nie zostało, to oliwą, sokiem z cytryny, ew. odrobiną sosu sojowego). Koniec. Smacznego i niech moc będzie z wami.

sobota, 16 maja 2009

Szuwaśko z kapusty, kapusta w Cooglach, Coogle w kapuście

Leżał ja akuratnie pod ciągnikiem, bo czegoś tuleja od rozrządu o karburator zahacza, a tu jak coś nie pizgnie mnie nad głową, że tylko iskry poszli. Wygramoliłem się spopod Ursusa, patrze, a tu Pałąk Halina rozwaliła się dyspozycyjnie przy korycie. Dobrze, że nie pół metra dalej, bo tam nóżki żeliwne od mojej starej kuchenki koryto podpierali i nieszczęście gotowe by było. Biegła, Pałąkowa znaczy się, z nowiną, ale nie zauważyła, że lemiesz odczepiłem żeby o futrynę nie zawadzał jak będę ciągnik rozbierał. Rymsła o glebę aż hukło, a wiadrem to tak przyfanzoliła w osłonę silnika, że szkoda gadać. Klepanie mnie w nocy czeka, bo na jutro ciągnik potrzebny. Oj, nie pójdę ja dziś z chłopakiem od Zagórniaków zaczaić się na borsuka, co się na niego zasadzamy od tygodnia.

czwartek, 14 maja 2009

Karkówka duszona w kapuście

Z cyklu "Koncert życzeń", dlla przystojnego pana Marka od powabnej panny Allyny. Na szybko, bo KoMarek prędziutko musi. Tadam!

Składniki
1 kg kapusty kiszonej,
1 kg karkówki pokrojonej w plastry,
kilka cebul,
5 ząbków czosnku,
suszone śliwki, żurawiny, suszone grzyby etc.
kminek, sól, pieprz, sos sojowy.

Grzyby zalewamy niedużą ilością wody, albo lepiej wina, i odstawiamy na kilkanaście minut do namoczenia.

Rozgrzewamy raczej dużą patelnię, wlewamy kilka łyżek oliwy. Kiedy się dobrze rozgrzeje, wkładamy plastry karkówki. Polewamy niewielką ilością sosu sojowego, posypujemy pieprzem i obsmażamy na silnym ogniu niezbyt długo z dwóch stron (nie mają się usmażyć, a jedynie zapiec z wierzchu). Wyjmujemy je z patelni, a na powstały aromatyczny sosek wsypujemy posiekane na dowolną grubość cebule i podsmażamy, cały czas na silnym ogniu.

Kiedy cebula zaczyna się szklić, a miejscami i przypiekać, wrzucamy pokrojoną na drobniejsze kawałki kapustę kiszoną. Jeśli kwaśna, można ją wcześniej trochę przepłukać, ale dokładnie potem wycisnąć wodę. Posypujemy obficie kminkiem i dodajemy suszone śliwki albo żurawiny, albo jedno i drugie, i wlewamy grzybki z zalewą. Są nawet tacy cwaniacy, którzy dają ananasa, ale ja jestem obrzydliwy i nie będę kontynuował tego wątku. Ananas i kapucha, mój Boże i święty Ambroży...

Jak już anan... wrrróćć! kapusta nieco zmięknie, co ma miejsce po 10-15 minutach, doprawiamy ją do smaku solą, pieprzem, tymiankiem, cząbrem, albo innym ulubionym zielskiem i dodajemy przeciśnięty przez praskę czosnek. Po wymieszaniu zabieramy się za pakowanie wszystkiego do naczynia żaroodpornego. Czy wspominałem, że należy wcześniej włączyć piekarnik?

A więc tak: na dno idzie kapusta, potem warstwa plastrów karkówki, potem kapusta, potem karkówka, potem kapusta, potem karkówka, potem kapusta, aż do wyczerpania zapasów albo osiągnięcia górnej krawędzi naczynia. Jeśli zostanie trochę miejsca, można dołożyć ziemniaczki - uduszą się i będą niezwykle smaczne. Aha, na jedną czy dwie warstwy karkówki można położyć kilka plastrów wędzonego boczku, będzie ciekawiej.

Tak przygotowane naczynie przykrywamy i wstawiamy do nagrzanego piekarnika. Pieczemy w niewysokiej temperaturze, lepiej przez kilka godzin w 140 st., niż godzinę w 200. A już w ogóle najlepiej popiec to wyborne danie dzień wcześniej. Odgrzane następnego dnia - no po prostu łoooooj!

Podawać albo z ziemniakami, które się piekły razem z karkówką, albo z posmarowanymi oliwą i czosnkiem grzankami z kromek bagietki. Oczywiście wino, wódeczka, a jakże.

Życzę smacznego i zostawcie mi jeden plasterek ;)

PS. Szuwaśko stoi mi nad głową i tyca grubym paluchem w ramię. W końcu coś mu się trochę podoba. Mruczy "Słoninę, kochanieńki, słoninę dopisz". Ale nie dopisuję. Niech se założy swojego bloga albo postawi jakąś maliznę.

środa, 13 maja 2009

Tortilla























To teraz będą obiecane tortille. Wbrew pozorom robi się je szybko, łatwo i przyjemnie. Będzie to wersja chińska, która od południowoamerykańskiej różni się tym, że wałkuje się i smaży po dwa placki na raz i że nazywa się „placki mandaryńskie”.

Składniki
1,5 szklanki mąki,
3/4 szklanki wrzątku, ale gorącego,
kilka łyżek oleju sezamowego albo innego.

Mąka do michy, szczypta soli też, i dolewamy po trochu wodę, cały czas mieszając, ale łyżką, dlaboga, bo się poparzycie. Jak już cała woda wlana, to powolutku łapkami wyrabiamy ciasto na seksowną kulę. Konsystencja - jak ciasta na pierogi. No i teraz mamy do wyboru dwie możliwości: albo zrobimy dużo takich kul i urządzimy efektowną bitwę w salonie, albo z tej jednej zrobimy tortilki. Ja kontynuuję opis drugiej możliwości, bo z pierwszą to już wy sobie poradzicie, basałyki jedne!

Miskę lekko posypujemy mąką i wkładamy do niej kulę. Przykrywamy ściereczką i pozwalamy ciastu odpocząć przez pół godziny. Ja zawsze w tym czasie pielę jedną grządkę za kurnikiem, to i wiem, kiedy to już.

Jak już marchew opielona, robimy z naszej kulki wałeczek na stolnicy i dzielimy go na 16 części (albo na 8 jeśli ktoś woli większe placki). Bierzemy po kawałku, dzielimy na dwie połowy i z każdej robimy śliczną kuleczkę, po czym lekko spłaszczamy ją w dłoniach, co zapewni okrągły kształt po rozwałkowaniu, i smarujemy z jednej strony olejem przy pomocy pyndzelka. Składamy razem olejowanymi stronami dosie i taki podwójny placek rozwałkowujemy dość cienko. Będą one miały średnicę ok. 15 cm. Nie ma obawy, rozdzielą się bez problemu kiedy przyjdzie czas.

Suchą patelnię o płaskim dnie rozgrzewamy bardzo mocno i wkładamy na nią tortilki. Jak tylko z wierzchu pokażą się bąble, przewracamy na drugą stronę. Po chwili zaglądamy i jeśli widać zbrązowienia, przewracamy z powrotem i dosmażamy przez chwilę. Przygotowujemy spory kawałek folii aluminiowej. Składamy ją na pół i kolejne usmażone sztuki dokładamy do tej torebki żeby nie wysychała.

Jak tylko usmażone tortille przestygną na tyle żeby można je było wziąć w ręce i nie dostać poparzenia, rozdzielamy podwójne placki. No i teraz wychodzi na jaw, dlaczego składaliśmy je po dwa. Chińczyk siedział i kombinował przez 2500 lat, to i wymyślił. Otóż dzięki temu zabiegowi nasze placki nie są chrupiące i łamliwe, tylko miękkie i delikatne.

Jeśli komuś wydaje się, że jest z tym kupa roboty, informuję, że się myli. Czas wykonania: godzina, z czego pół godziny pielenia grządek, a tylko pół - gotowania.

Tak przygotowane tortille można wykorzystywać na wiele sposobów. Można nimi rzucać jak ringo. Po ułożeniu jeden na drugim 163 placków otrzymamy coś w rodzaju krzywej wieży w Pizie (można nawet na jej tle przyjmować dziwne pozy udając, że się ją podpiera). Można też, rzecz jasna, zjeść ją w towarzystwie kaczki po pekińsku albo meksykańskich quesadillas (ole!). Najlepiej w ogóle zajrzyjcie na blog Majeranek y cilantro.

Niezależnie od wyboru pamiętajcie: jak już przetestujecie ten przepis, mogę wpaść i sprawdzić, czy mnie u Was nie ma, huechuech. Kaczkę po pekińsku to bym schrupał, jejbohu... Pójdę jutro do Pałąkowej, może będzie bić...

Salsa ole!

Składniki
4 pomidory
2 ząbki czosnku
1 czerwona cebula
kilka łyżek oliwy
garść albo i dwie drobno posiekanej natki kolendry
sok z połowy cytryny
cukier, sól, świeżo zmielony czarny pieprz
tabasco albo posiekana ostra papryka.

Pomidory sparzamy, usuwamy skórkę i nasionka (żeby nie było zbyt rzadkie), a miąższ kroimy w kosteczkę. Wrzucamy do miseczki razem z posiekaną cebulą, roztartym czosnkiem i innymi składnikami. Sos powinien być lekko kwaskawy i zdecydowanie pikantny. Odstawiamy w chłodne miejsce (np. do piwniczki na mięso i podroby) na czas porannego dojenia, albo i na godzinkę, i już. Ole!

Jak kto lubi, można dodać posiekanych oliwek.

wtorek, 12 maja 2009

Quesadillas z kurczakiem. Z salsą to niezły trójkącik

Składniki
cyca kury,
100 g startego żółtego sera,
100 g fety albo sera topionego, pokrojonego w grubą kostkę,
garść posiekanych czarnych oliwek,
sok z cytryny,
oliwa,
kmin rzymski,
papryka w proszku,
sól, pieprz.

Sos majonezowy
kilka łyżek majonezu,
trochę posiekanej ostrej papryczki,
łyżeczka brązowego cukru,
łyżka albo i dwie słodkiej papryki w proszku,
sporo kminu rzymskiego,
ząbek czosnku,
sól do smaku.

Składniki sosu majonezowego mieszamy ze sobą i wkładamy do lodówki celem przegryzienia się. Robimy salsę.

Bierzemy cycki kurzęce. Kroimy je tak, jak lubimy (najlepiej w cieniuśkie plasterki), polewamy sokiem z cytryny, oliwą z oliwek, dodajemy przetarty czosnek i kmin rzymski. Ja daję też rozmaryn, ale nie przejmujcie się, dodaję go do każdej potrawy. Wsypujemy, nie żałując, paprykę - zagęści całość. Zalewa ma oblewać mięso, nie powinno być suche. Drób lubi pić :) więc jak wysycha, polewamy ulubioną oliwą z oliwek i skrapiamy sokiem z cytryny. Mrr, piersi lądują w lodówce obok sosów. Można je przykryć folią, bo zapach silny. Nie każdy lubi kiszkę pasztetową o zapachu czosnku i rozmarynu.

Sos i mięsko potrzebują przynajmniej pół godziny żeby się upysznić. Oczywiście, im dłużej, tym lepiej. Teraz najlepsze. Kurczaka wrzucamy na suchą, potwornie rozgrzaną patelnię, masakrowaną od spodu najmocniejszym płomieniem, jaki możemy uzyskać. Smażymy do bólu, ciągle mieszając albo podrzucając na patelni jak Stefanowa na stołówce w remizie. To nie ma być kurak soczysty, tylko smaczny. A więc - na brązowiutko, heej!

Jednocześnie na drugiej, rozgrzanej patelni, na tyle dużej żeby zmieściła placek tortilli - hmmm... podgrzewamy tortille. Przepis na nie podam jak nabiorę sił (bo jutro idziemy z kościelnym, Koszelewskim Zdzisławem, kosić oziminę na paszę dla jenotów), ale te ze sklepu ostatecznie też mogą być - do czasu kiedy przygotujemy sami, bo odtąd te kupne będą ciągnące, bez smaku i nijakie - już lepiej kartochli nagotować. Kościelny mawia, że chlieb i samogonka najlepsza swoja.

Tortilki układamy na blacie. Na jednej połówce układamy kawałki serka (pod wpływem temperatury lekko się nadtopi i będzie znakomity), na to wysmażonego kuraka, posypujemy startym serem i polewamy lekko sosami. Przykrywamy drugą połówką i voila, co się dziwisz, kesadijas gotowy. Można go jeszcze pomęczyć w piekarniku, ale ja wolę jak gorące składniki mieszają się z zimnymi. Aha, ten ser topiony czy tam fetę to można po wyłączeniu gazu (a jakże!) wrzucić na patelnię z kurczakiem. Lekko oblepi kawałki mięsa i będzie uroczo aksamitny.

Życzę smacznego i oszczędzajcie surowce naturalne. Z Bogiem.

Sołtys Szuwaśko i jego krowa

Sołtys Szuwaśko przyszedł jak zwykle pożyczyć widły. Krowa cielić się będzie, gnój trza popod ścianę obory zgarnąć. Obstukał o próg gumofilcy, usiadł na stołku, wygrzebał spomiędzy zębów resztki śniadania, w powstałą szparę wsunął skręta. Zaćmił. Zaszeleścił otwartą łapą o niedogoloną szczecinę i mrużąc przebiegle oczy zapytał, czego się tak miotam po izbie, jakby mi kto w garnek narobił. Odpowiedziałem, że strawę warzyć będę i szykuję ingrediencje. Skrzywił się nieznacznie i z lekkim pomrukiem, patrząc w dal (czyli na jelenia na ścianie), leniwie wychrabotał:

- Nu, i ja by sie napił...

Podał ja po bronku; siorbiemy i milczymy. Zegar tyka. Naścienny, duży, to i głośno tyka. Przypomniało mi się, że obiadu narobić ja miał, tak podniósł się i kurę kroję. Sołtys przypatrywał się tylko, ale zniesmaczony. Jak coś nie ma pół na pół tłuszczu w sobie, to dla Szuwaśki pedalskim pomiotem jest. Na koniec nie zdzierżył i pyta, co ja tak szykuję. Mówię, że quesadillas, takie naleśniki meksykańskie. Splunął na ziemię i mówi, że nie weźmie tego do gęby, bo to innostranne wynalazki są.

- A spirtu ruskiego, sołtysie, to nie pijecie? - zahaczyłem.

- Ano piję, piję, kochanieńki - odpowiedział - ale nie zakanszam.

Narobił ja na kuchence mojej nowiuśkiej tych kesadijasów. Sołtys z godnością i wyższością przeżuwał sperkę i chleb. Pojedli my, bronka dopili, i poszli zobaczyć, co tam w szuwaśkowej oborze urodziło się. Jak wrócę, to opowiem Wam, duszki wy moje, jak zrobić sałatę z mlecza, bryzganą serwatką.

poniedziałek, 11 maja 2009

Się witamy się

Dziędobry się z Państwem dokładnie i wylewnie wszelako, i właściwie wiem, że to, co robię, jest gupie, ale nie poradzę nic, taka, momen momen, karma. Naszła mnie dziś jakaś głupawka i razem z weną przyszpilili mnie, łajdaczki do gleby. Założyłem ja bloga i koniec. Wszyscy mają blogi i piszą, mam i ja. Ma on być kulinarny, ale jak tak dalej pójdzie, to nikt tych głupot nie będzie chciał czytać i stanie się blogiem o polityce. Wtedy nawet ja nie zdzierżę i zacznę oglądać "M jak Mamienie Muflona".

Będę próbował tu majaczyć o tym, co dzieje się w mojej kuchni. No, o tym, że obierki od kartochli do kubełka nie mieszczo się to nie, ale o innych takich, ciekawszych. O tym, że kupiłem kuchenkę gazową, już wiecie, bo w nazwie stoi. Gdyby ktoś chciał wiedzieć, to stara (ale nie ślubna moja, tylko kuchenka stara, na wyngiel, no ta z powymał... połym... z uszkodzonymi fajerkami, wiecie) stoi popod chałupą i rdzewieje. Bierzta, co chceta, ale nóżki ostawta, bo podperłem koryto dla warchlaków.

Będą tu prezentowane przepisy moje własne, krwią, potem i kacem okupione, ale też wyszperane w sieci i w gazetach (chyba że bumagę zużyję wcześniej do machorki - o ile zacznę kurzyć), a także te z kajetów sąsiadki mojej, Pałąk Haliny.

Pałąk Halina żyje trzy chałupy dalej w stronę wilii sołtysa. Dziecków ma ze trzynaścioro chyba. A nie, dwanaścioro, bo Gienek, najmłodszy jej, latem pod snopowiązałkę wlazł i tyle go widzieli. Poturlał się tylko w tych drucikach i oohohoo, co się stary Pałąk namęczył żeby prowadnice naprostować, to i opowiedzieć się nie da. Do samej Sprośli traktorem pojechać musiał żeb mu łożyska z rdzy oczyścili! Bo to rdzewieje wszystko jak się kto wkręci, heej, rdzewiejee... Łońskiego roku jak Pałąkowa kaczki biła i czerninę warzyła, to durszlak jej ze wszystkim na czarno od tej juchy kaczęcej zaszedł, dziury porobili się takie, że nie szło makaronu cedzić dla dzieciaków do zupy mlecznej na śniadanie, wiecie, takiej ze skwarkami i baranim łojem, co je u nasz na ziemi gliniewickiej na zapusty robią.

O masz, zagajać ja miał, a o Pałąkowej durszlaku prawię. Nu, o łoju było, i o kaczej krwi, i o zapustnej zupie. Niby podchodzi to pod kulinarną tematykę, ale ja nie o tym, panie, ten tego ten. Ta Pałąkowa, to ona kajet gruby z przepisami maminymi ma. Miała dwa, ale jak jej stary zapił na święty Józef i ogień zaprószył, to tego drugiego nie zdążyli wynieść jak się chałupa paliła. Ten, co go Pałąkowa uchowała, to w kuferku z koralami z odpustu trzymała, i jego, tego kuferka znaczy sie, wytargali najsampierw, to się ostał. Kajet niby. A w nim same mądrości ludowe się mieszczą się. W połowie nieczytelne, bo to kartki potłuszczone jak jasna cholera, ale Pałąkowa pamięć dobrą ma i wszystko przepowiada. Z boską pomocą, poradzim.

Wrrrróćć! Miał być wstęp do bloga. Owóż... A co ja tu będę pisał, kto taki długi wstęp przeczyta! Jutro zapodam Wam, jak się robi tołkanicę z omastą na kluszczanicy od pierogów. Da i budzie.