O, dawno mnie tu nie było! To się rozgaszczam i będę wam nawijał makaron na uszy. Jak dobrze wrócić się nazad do chałupy. Nie ma to jak w domowych pieleszach 1 . Śnieg odgarnąłem, drzwi odemkłem i jestem. Przysuwajcie się do pieca, bo chałupa jeszcze nie nagrzała się, i posłuchajcie jeśliście ciekawi. A popijajcie grzany krupniczek z cytryną z garczka na przypiecku, to was zamróz odejdzie zaodraz. Tylko skupcie się, bo na koniec powiem wam, dlaczego Antosikowa ma w papę.
No to będzie tak:
Wyruszyłem ja z dwururką i procą na dzikie baby ażeby ciekawość zaspokoić i sławy zaznać, a może i podjeść niekiepsko. Zaczajałem się, przycupywałem na bruźnie, filowałem z młodniaków, ze znienacka wyskakiwałem z zasp śnieżnych i z kęp turzycy na uroczyskach, ale na nic mój trud, pot i łzy. Nie powiem, łzy to nie z rozpaczania, a jak samogonka nie w etu jetku szła (znakiem mówiąc w niemieckie gardło albo też we francuskie dziurkie), czyli po naszemu jak zakrztuszywałem się. Z siedymdziesiąt wolt ona, łajdadczka, mieć mogła. Ale trud, a zwłaszcza pot, to najprawdziwsza prawda. O, jeszcze czuć, bo onucy ciepłem w sionce. Pałąkowa aż wdepła zagadnąć, czy aby dla niej końkurencji w wyrobie zepsutych serów nie uskuteczniam ja tu.
Coś dla mnie zdaje się, że nie o onucach przepowiadać miałem. Czek, mam to, mam to! Dzikie baby.
No więc, turkaweczki miluchne, kluczyłem, zachodziłem, tropiłem, niuchałem, ale nic tylko dziki, sarny i bąkoszczety gombolońskie. Żadnych dziwnych obcych śladów nie znajszłem. Ot, pomorek, pośmiewiskiem we wiosce stać się mogę z pustymi ręcami wróciwszy, dumałem przy ognisku w mroźne noce, wlampiając się w obłoki pary co mi z gęby leciała i ginęła w pląsaninie śniegowych płatków, przypatrując się, czy mi barbeluszany opar nie pokaże, jak te legendarne dzikie baby wyglądają. Sprawdzałem co i rusz, czy śliwowincja w gąsiorku szkłem nie nasiąka, lecz jak to mówią: dumał nie dumał, carom nie budziesz. Co by nie począć, polowania zaniechać – niehonorowo. Poszerzałem więc okręgi poszukiwawcze, na coraz dziksze a nieznane domeny zapuszczałem się, wszelako dzikich bab jak nie było, tak nie było. Dzikie krowy i owszem, dzikie borsuki – tak, dzikie kalesony – a jakże, ale ani sztuki żywiny, która za dziką babę uchodzić by mogłaby. Wrróćć, kalesony dzikie nie byli, ale samopas na sznurku wisieli, a że rozmiar mój, tom se ich wziął, tylko trochę się połamały jak je do plecaczka wciskałem, gdyż silnie zmrożone były. Fajne takie, w truskaweczki, z różowymi pomponami przy nagawkach.
Już miałem się wracać, bo to, panie, śliwowincja ku końcowi się miała, ale patrzę, piaskowa górka przede mną, na niej sosenki nieduże, to może i siedlisko dzikich bab tam jest? Podkradam się, wychodzę na tę górkę, a za nią – jeziooorooo. Ale takie zajebiaszcze, takie wielgaśne, że końca nie widać. Śniardwy albo i Bajkał, myślę, ale zaraz pokazało się, że woda słona.
I tak to, papużki wy moje falbaniste tititi, bez nieuwagę dotarłem nad
morze nasze, morze, my cię będziem wiernie szczec, wiernie szczec. Noo, to popadł ja w kałabaniu, a czort karty rozdaje. Najsamwpierw wogle nie wiedziałem, że to nasz polski akwen kochany jest, bo jak poszedłem do takiego jednego miasta, co koło brzegu się znachodziło, to cięgiem szwargotanie słyszałem. Umyśliłem prędziutko akcję dywersacyjną przedsiębrać ażeby ziemie prusacze do Macierzy przywrócić, ale w Polsce ja byłem, tylko tych hendechochów
2 tam najechało jak na Westerplatte w trzydziestym dziewiątym. Same niemłode. Jak nic geriatryczne oddziały szturmowe nasłane dla osłabienia naszej czujności i wyniuchania, po czemu kartofli na ryneczku stoją. Później dowiedziałem się, że nie mają oni wrażych zamiarów, chcą tylko posanatoriować się i popatrzeć, gdzie ich tatko dzielnie karabinem przestrzeń życiową dla potomności powiększał. To nie mogli dla mnie tego powiedzieć zanim ja te skalpy zebrałem?
Z dzikich bab nici, wracać się piechty nie uśmiechało się dla mnie. Sprawdziłem prędziutko rozkład pekaesów, spisałem kredą na cholewie gumofilców wszystkie 19 przesiadek i poszedłem uzupełnić zapasy, bo w gąsiorkach pustowato było już. Zjadłem pyszne pierogi smażone w głębokim tłuszczu z... cebulą. Nie posypane smażoną, tylko napakowane surową, która podczas smażenia straciła ostrość, ale pozostała lekko chrupiąca. Bombunia. Miodóweczkę z cytryną też tam mieli niekiepską (na wypadek gdyby Maciaszczyk kiedyś skomputryzował się i czytał te moje tu pisaniny dodam, że maciaszczykowa produkcja jednakowoż lepsiejsza jest, a przynajmniej bywa).
Co było dalej opowiadał nie będę, ponieważ pekaesy na oblodzonych i obśnieżonych drogach rozwijały prędkość 25 km/h, więc nudy i dłużyzny miały miejsce. Ludziska wyskakiwały w biegu, podbiegały do przodu, wtykały butelki w śnieg, czekały na autobus i z zimnym napojem wracały do środka. Powiem dla was, że czasu ja w wuj miałem, to siedziałem i sam ze sobą w pamięci sympultany szachowe rozgrywałem (wszystkie wygrałem, tylko raz się zamyśliłem i za dużo miodówki cytrynowej na raz łyknąłem i nie pamiętam, jaki był wynik). Wymyślałem też dla kierowców podchwytliwe zagadki i zabawne opowieści żeby ich śpik nie ogarniał, przez co z 19 zrobiło mi się 28 przesiadek. Nie wszyscy mają poczucie humoru, nie wszyscy. No ale najważniejsze, że o tych dzikich babach rozmyślać mogłem do woli, bo dzięki temu zacząłem kojarzyć fakty. Po powrocie jeszcze sprawdziłem i wyszło takie cuś.
Jak te baby spod Paździerzownicy szły dziewięćsił rwać to Bandziuk Helena zoczyła dzika, co jego kłusowniki nie dobiły. Powiedziała do swej towarzyszki „Antosikowa, patrzajcie, ten dzik je słaby! Łojezusieńku, dalejże, po chłopów biec nam mus, same jedne we dwie nie uradzimy!” i pobiegła po starego. Pamiętam jak dziś, niezłe pieczyste potem zrobiła. A ta stara cholera Antosikowa usłyszała „Patrzajcie tam, dzikie baby” i przez nią ja pół Polski na nogach przemierzać musiałem że omalże do Szwecji nie przebiłem się.
To już wiecie, dlaczego dla Antosikowej należy się w papę, a teraz dla was powiem, króliczki bieluchne, czemu mnie tu tak długo nie było. Ano bo się zasadzam na tę złą kobietę. Myśli ona naiwnie, że jak się w chałupie zamknie, zabarykaduje drzwi i spuści psa to jest bezpieczna. Hehe, a bo to długo bez jedzenia i kibla wytrzyma? Toż u niej bardaszka za stodołą. Pełnimy my z sołtysem naszym, Szuwaśko Grzegorzem i Radziulisem Czesławem warty honorowe przed jej zagrodą. Maciaszczyk donasza dla nas co dobrego żeby myśmy nie zmarzli. Czekaj ty, Antosikowo, ty jedna plotkaro ty, w smołę i pierze odziana chodzić będziesz i ksiądz proboszcz na sumę nie wpuści cię.
Przy okazji wydało się, że Radziulis Czesław w Świnoujściu komórkę pod schodami ma, co ją kupił za pieniędze, które dostał po rozpadzie pegieeru. Wypożycza on ją, jak to on mówi, faszystowskim turystom żeby na owies dla kasztanki mieć. Następną razą pojadę ja tam do niego najodować się. Słyszeliście wy coś o tym, nalewka jodowa? Może to być? No, idę, okna mchem obtkam. Bywajcie.
–––––––––––––––––––––––––––––––––––
1 Co to te
pielesze są to ja nie wiem – mam nadzieję, że nie pieluchi jakieś, i że choć trochę procentów zawierają. Przepowiadam jak ludziska w Gliniewicach gadają, i życzę dla nich po dobroci, żeby te pielesze to nie było nic, za co Szuwaśko sadza na żerdkach.
2 Hendechochy – od „Hände hoch” – w latach 1939-1945 najczęściej spotykane pozdrowienie turystów niemieckich. Oznacza „Może porobimy pajacyka dla zdrowotności?”, „Którędy na Moskwę?”, albo „Czy ktoś widział mojego pancerfausta, donerweter sznela?”.
▪ ▪ ▪
A na koniec z okazji Dnia Kota kocurom, koteczkom i wszystkim swawolnym psotnikom życzę pełnej michy i dużo myszek. I niech was miziają. Satyrka na kotka była
tu.
„O matuchno, znowu ci paparaziarze. Rób tę fotę i naginaj po wątróbkę”