poniedziałek, 22 lutego 2010

Zadziorny drób, owłóczony jeszcze karnawałową fetą, przypieczętowany słodkim groszkiem z troskliwą marchewką na piedestale stołu, tarełka, baby i muślinowej wyściólki z legniny i oliwy

Widzieliście może durnowate nazwy potraw albo debilne tłumaczenia zamorskich dań? Ja umiem już cośkolek powiedzieć, gdyż światowo zygzakami od morza pekaesami dokulgałem się do chałupy (28 przesiadek!) i szczęśliwie mauzerem ani pepeszą w potylicę  nie dostałem. Ale nie deliwbrybajmy (czort, musi nie tak to szło, ale pani uczycielka dawno temu mówiła, a my wonczas rakiety na faszystów z bumagi składaliśmy - bo palić to my jeszcze nie paliliśmy, więc bumagę gazetową jak durnowate na samolociki zużywaliśmy zamiast chłopom pod gieesem do kurzenia machorki opędzlowywać) nie delibrybajmujmy więc, bo czasu szkoda, a ciekawość chcę w was podniecić zanim wy tu dla mnie pokotem pośniecie jak te susełki na połoninach.

A właśnie, słyszeliście o susełkach? No normalnie jakbym Szuwaśkę widział. Naszego sołtysa, wiecie. On to, jak tylko ciepełko od pieca letkie poczuje, rozkulbaczy się zaraz, fufajkę zdejmie, gumofilcy zzuje - a nie, gumofilców ja dla niego zzuwać nie pozwalam żeby epidemnicznego zagrożenia w gminie epicentrycznie nie rozpoczynać - no więc fufajkę rozdzieje, rozsiądzie się na szlabanie, zapach słoniny wyniucha, i zaraz spolegliwszy staje się. Oczęta rozpościera i lico wygładza (jeśli wolicie, to mniej napucha) i nos tak zabawnie marszczy jakby chałupę kichaniem roznieść miał. Bywa, że przysyna na boczku, ale rzadko, bo jak się przewali, to sam nie wstaje; ale też służbista: sołtysowanie ważniejsze od krotochwili, jak mawia. No, chyba że szkło z piwniczki posłyszy, to wtedy zaodraz rześki i przymilny na zydelku prostuje się i łapy w niezgrabną drabinkę próbuje ułożyć bezskutecznie - bo tłuste - z wielkim skupieniem młynkując kciukami na zewnątrz brzucha. Rozumiecie, zaplatanie zaplataniem, a brzuch ominąć trzeba. Oczka dla niego biegają wtedy jak u świeżo wybudzonego susełka. Tak to właśnie jest z susełkami. Znaczy się z Szuwaśką.

Czekajcie, to o Szuwaśce ja tu miałem prawić, czy o susełkach?  Ot, zakałapućkał się ja i nie wiem: szuwaśkuję, czy susełkuję. Bo że czyprakuję, to wiadoma to rzecz.

Wiem, wiem, mam to! Tak wogle to miało być o kurzej cycy z fasolkową mrożonką, a wychodzi mi tu opowiastka-rzeka (no dobra, strumyk), i to duracka więcej. Ta rzeka. Mityguję się więc zatem i do porządku i kolejności rzeczy wracam, co łatwe nie jest, alebowiem nie wiem, czy wy wiecie, że susełki ze snu budząc się, ożywianie swoje rozpoczynają od nosków, bo one najwięcej ukrwione są. Marszczą je, podrygują, śmiesznie strzepują pyszczki ażeby krew do tych nosków nagonić... Podobnie jak nasz sołtys, który - przysiadłszy na taboretku...

Wrrróććć!

Jeszcze raz. Słyszeliście o durnowatych nazwach potraw albo o debilnych tłumaczeniach zamorskich dań? Są tacy, co je śledzą i wypunktowywują. Ot, choćby moje ulubione Stuprocentowomaślane miłe ludzie. Pewnikiem już czytaliście. Tak więc i ja umyśliłem światowo nazwać moje danie, co je tu dzisiaj zapodawowywuję, no bo światowa nazwa przydaje splendora i dzierlatkolubności. Po co to robię, to nie wiem (poza dzierlatkolubnością, ma się rozumieć), ale na wszelki wypadek lecę wypachnić się odekolonem na komary pod pachami, ponieważ w studni woda nie odmarzła jeszcze. Faktem jest, że jak widzę dziwną nazwę w karcie dań w klubokawiarni obok kaszanki z kartochlami i zupy alamezą, to działa to na mnie jakbym słyszał łyk Raciatej (tfu, ryk Łaciatej) kiedy ja gromko śpię.

Do rzeczy, bo ani się obejrzymy, a zrobi się nam tu Prust, Balzak albo też Dżejmsdżojs. A Klodasimona czytaliście?

O czym to ja? Oj!

Oj, nie zapodam ja musi dzisiaj, co wczoraj na obiad było, takie mi opapruszkowane oprustowanie wyszło. Bagienny epopej słabo płynący. Luizjana, jejbohu. Wybaczycie może?

Żebym ja tylko zapamiętał na jutro: kuraka z groszkiem na blogu zapodać, kuraka z groszkiem, kuraka z groszkiem, buraka z boczkiem, baldachim z kaszką, bardaszka pełna, gruszkówka winogronowa skończyła się, świtezianki przy grobli mamonią, kuraka z gruszką, Szuwaśko z susełkiem... A nu!

12 komentarzy:

  1. Takeś Szuwaśkę dokładnie opisał, że widzę go , jak żywego!
    Nazwa dania nader światowa a za dzierlatkolubność powinieneś dostać doktorat z językoznawstwa :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zadziorny drób owłóczony Luizjaną? Mniam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Grażynko, bo ja jego przed oczami właśnie miałem i dlatego taki wierny obraz odtworzyć dla mnie udało się. W kwestii doktoratu z językoznawstwa, to jakoś pozawczoraj chyba odkryłem ja, że jak Szuwaśkę w plecach coś piokło to nie były igły sosnowe z przedświątecznego szabru drzewek, tylko na jesieni mały jeżyk szukał schronienia na zimę i dla niego pod koszulę wlazł. Teraz ten jeż nie wygląda wyjściowo, bo poddusił się musi i wyzionął ducha, ale za to wydało się, co tak od sołtysa capiło. No i powiedział, że za to odkrycie dla mnie order z jeżykoznawstwa należy się jak Łaciatej obora. To może o to chodziło?

    A jeszcze jak rozchodzi się o językoznawstwo to zostałem raperem i napisałem piosnkę rapową jak to Bardziaszko Stefan smalił cholewki do Kujawskiej Marioli. Szczegóły jak przepiszę z bumagi do komputra, ale będzie bujanie :D

    Magento, ot takie sobie jedzenie "na winie", niby nic, ale trzeba zapodać w krótkich żołnierskich słowach a nie głupoty od czapy wypisywać ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha! Najczęściej niestety takie nazewnictwo okazuje się na talerzu przerostem formy (w tym wypadku nazwy) nad treścią:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzień dobry dla niego.
    To ja chciałbym jemu zgłosić dwie inostranne nazwy z meniów. Nasajmprzód to "Stynka", nu czort proklaty, hadztwo smaczne niemożliwie (zwłaszcza teraz, tylko frytki jako dodatek przeszkadzajo). Po drugie primo, to "Przysmak litewski" - masz piszo, że z Litwy, a dla mnie to smak z dziecięctwa, kiedy zamiast pieluchy, w zębach świniacze ucho się nosiło. ( Teraz, to ja w takie cuda tylko w wojewódzkim mieście, w supermarkiecie widziałem - ale nie na dziale mięsnym a obok żwirku dla kota i obroży dla sobaczki.)
    Nu może być, że one, restauratory wyrażajo się artystycznie w meniu – czort ich brał. Ale jedzenie pyszne dajo.
    Bazyluk
    Ps. Może Twoim parsiukom przystrzyc uszy? Miastowe tak swoim sobaczkom robio, żeb ładniejsze byli, a później na wystawy je różne wożo.

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj, Patrycjo, gdybyś zobaczyła, jak to danko, tak bogato nazwan, wygląda, to byś se pomyślała "lepiej, niż ja to zrobiłam, ująć się tego nie da" ;)

    Powitać sąsiada. Parsiuków oduszać nie będę, bo i tych uszów jeść ja nie zamiaruję. A że ładniejsze będą? A kto ich tam obglądać będzie kiedy one w chlewiku zamknięte siedzą albo brykają za stodołą. Jadłem ja te uszy w knajpie litewskiej w Sejnach. To znaczy miałem zjeść, ale nie dałem rady. Fuj, paskudztwo. Nie dziwota, że w supermarkecie do działu "żywność dla psów i kotów" odłożyli.
    Stynków nie kosztowałem nigdy. Dobre one, mówisz?

    OdpowiedzUsuń
  7. Nu masz jak to - toż "Pod jelonkiem" stynka teraz najlepsza. Taka rybna drobnica smażona na złoto. Ech, rybo to prawie nie czuć ( podobnież, znawcy mówio, świeżym ogórkiem albo szachami ). Jak będzie on w tamtejszych rejonach, niech zamówi ( do końca kwietnia ponoć najlepsza).
    Ot durnicy wiencej ja jeszcze popełnił - chwalić się nie ma czym, że na starość margaryna sie odbija.
    Bazyluk
    Ale uszka to pyszne są - a salcesonu to on nie lubi?

    OdpowiedzUsuń
  8. Tylko cisnie mi sie na usta, ze nazwa Twej potrawy Antoni brzmi wypisz wymaluj jak z Karola Okrasy :-))

    OdpowiedzUsuń
  9. Antoni przepraszam ale sam tytuł rozbroił mnie na małe części i nie dam rady czytać więcej :D:D:D

    OdpowiedzUsuń
  10. No to tak zrobię, Kazimierzu. Salceson lubię nadzwyczajnie, ale jak dobry. A jak niby że to ucho to taka specjalność a smakuje jak tektura, a w konsystencji jak kawałek plastiku, że ani to żuć, ani pogryźć - a z wieku do używania gryzaczków to ja już wyrosłem siababnaśiąt lat temu - to czort bierz taką specjalność.

    Buruu, oj, za Okrasą to ja może mógłbym nosić noże ;) a i to nie każde jedne. Hahaha! Przed chwilą spojrzałem na Twoją fotę przy komentarzu i się zdziwiłem, bo siedziałem podpierając głowę dokładnie w ten sam sposób, tylko lewą, bom mańkut :)

    Polko, i nie straciłaś za wiele, bo miało być pokazane, co na obiad spożywałem, a wyszła epistoła jakaś dziwaczna o niczym. Ha, ale skoro tytuł Cię rozbroił, to znak, że zadanie wykonane ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. E tam Antoni, Okrasa ma fajne pomysly, ale czasem z deka udziwnione, cos czuje ze zachwycilby sie Twa kaczka :-)
    A jednak obserwowawalam, tak podpieram buzie prawa reka, ale lubie leworecznych, mam jednego na wyposazeniu nawet :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja tam gościa lubię jakoś. W przeciwieństwie do co poniektórych bufonów, których jest kilkuch w telewizorze ;)
    A, czyli jesteś zabezpieczona na okoliczność gdyby dostęp do czegoś był tylko z lewej strony? Roztropnie ;)

    OdpowiedzUsuń