Ostatnio bywawszy w świecie zrobiłem się i pojeździłem po Suwalszczyznach, Augustowszczyznach, a trochę też po Małej Litwie. I tak jak każdy ma potrawy, których kosztuje w nowych lokalach żeby mieć pogląd co do jakości kuchni, tak mam i ja. W północno-wschodniej Polsce zazwyczaj próbuję kartaczy, bo gdzie indziej nie są one tak popularne, a tu występują w menu prawie każdej knajpy.
Jedna rzecz nie daje mi spokoju: jak to się robi, że ciasto w wielu przybytkach jest twarde. Przecież jak się połączy surowe ziemniaki z gotowanymi, a tak się powinno robić, nie ma prawa wyjść coś twardszego, niż... no dobra, dajmy spokój Radziejuk Wandzie, bo czkawki dostanie. Jajko dodają, czy nie daj Bóg mąki?
No to tera pobajeruję ja tu was o tych moich wojażach. Jak będzie zbyt emocjonalnie, to mnie pacnijcie w potylicę. Ale bo kartacze ubóstwiam jak Ludwiczak Jadwinię. Kolejność poza punktem 1 przypadkowa. Oczywiście wybrałem tylko kilka miejsc, które utkwiły mi w pamięci ze względu na jedzenie albo na ładne panie kielnerki. Nie do wszystkich miejsc mam zdjęcia, bo nie wszędzie byłem teraz, jestem dość leniwy, ewentualnie nie zawsze warto sięgać po Smienkę.
Żeby już tutaj nie przynudzać i nie przedłużać ponad miarę, na jutro postaram się wysmażyć krótki słowniczek z kulinarnymi ciekawochami. Byłem w Urzędzie Gminy w Puńsku, a tam miła pani z litewskim akcentem (w Puńsku 80% mieszkańców to Litwini) zasypała mnie ulotkami, folderami. W puńskiej IT są nieźle przygotowani do promocji swojego regionu. Między innymi była tam broszurka o kuchni litewskiej. Warto się obznajomić, bo ma ona wielki potencjał, jest bezpretensjonalna, pysznościowa. Ale póki co, jedziemy po knajpach.
1 Kartacze tatowe
Na ich podstawie oceniam inne kartaczowe produkcje, bo są dla mnie nieskończoną pysznością. Ciasto jak mgiełka, rozpływa się w ustach bez pomocy zębów, że aż dziw, że się trzyma w kupie, a nie rozwala na półmisku. Nadzienie soczyste, majerankowo-czosnkowe, bosskie. No i nigdzie indziej nie jadłem kartaczy z baraniną, a u tatula - tak.
Było o tym tutaj.
2 Knajpa litewska w Sejnach
No dobra, miejmy za sobą paskudne jedzenie. Dość słynne miejsce, które sławę zawdzięcza temu, że jest słynne i temu, że kilka lat temu kuchnia była tam świetna. Kiedyś po zjedzeniu solidnej porcji kołdunów w rosole i wspaniałych soczewiaków, wziąłem po jeszcze jednej porcji na wynos żeby mieć na kolację, ale nie dowiozłem, bo zanim dojechałem do kwatery (leśniczówka w Leszczewku, ze 20 minut jazdy traktorkiem) pożarłem wszystko. Po dwóch latach triumfalnie zawiozłem tam znajomych z Poznania, opowiadając, jakie to nie pyszne, a tu zonk jak ruska katiusza. Kartacze nie do jedzenia. Było mi wstyd, bo wyszedłem na wieśniaka, który nie wie, jak powinny smakować te kluchy. Po prawdzie że na wieśniaka to i prawidłowo, bo na kogo miałem, panie, wyjść, na letnika? Ale że na kluchach nie wyznaję się nic a nic, to już być nie może. Moja duma została zraniona.
Żeby było ciekawiej, podczas niedawnego pobytu nad jeziorem, wybrałem się do Puńska (zaraz o tym będzie, ale dla odmiany entuzjastycznie). Wracając stwierdziłem, że skoro kiedyś mieli te kołduny takie smakowe, to niby dlaczego nie teraz. Brrr. Odwrotne proporcje ciasta i nadzienia (maluśka kulka kiepsko doprawionej świniny w sporej klusze o klajstrowatej konsystencji), ciasto fatalne, nie przypominające w niczym prawdziwego
ciasta na kołduny, po prostu odstręczające. Nie dałem rady dojeść. Pomór na nich. Ciekawe, jak to możliwe, że mieli komplet gości. Bufetowa nie była najatrakcyjniejsza, a zresztą tam chłopy z babami byli, to co oni mogli, nie?
Aha, w karcie mają też yerba mate. Gdybyście kiedyś byli, nie dajcie się nabrać. Trzy łyżeczki do herbaty zalane wrzątkiem. Ohyda i jeszcze raz ohyda (dla nieobznajomionych: yerbę sypie się co najmniej do połowy, a najlepiej do 2/3 matera, zalewa wodą o temperaturze 70-85 stopni; to było Pajarito, więc mogłaby być nawet chłodniejsza). Jak się nie umie, to lepiej się wziąć do jakiej uczciwej roboty jak na przykład kopanie dołów, a nie restauratorować. Koniec o tym, zaraz będzie smaczniej.
3 Bar u Heńka w Błaskowiźnie
Bar, z którego można napawać się urokiem przepięknego jeziora Hańcza. Taka buda z epoki Gierka, pewnie dawniej był tam giees. Pięciu złotych bym nie dał, ale tylko dopóki nie zjadłem kartaczy. Farsz - nieziemsko pyszny, rewelacja i ideał. Wrażenia ogólne psuje trochę ciasto, które jest bardzo twarde. Na punkcie ciasta jestem wyczulony, ale Heńkowi wybaczam kluchę, bo mięsko w niej jest mistrzowskie. Ryb to tam robić nie umieją, ale to ogólna przypadłość knajp na Suwalszczyźnie i w okolicach Augustowa. Nad morzem w wielu miejscach potrafią dobrze usmażyć rybę, tutaj jest o kilka klas gorzej. Albo ja źle trafiam.
4 Bar Sieja w Starym Folwarku
Miejsce warte odwiedzenia przez każdego miłośnika kuchni litewskiej. Położony nieopodal trasy z Suwałk do klasztoru wigierskiego. Bardzo dobra kiszka, babka ziemniaczana, kartacze, pierogi, wspaniały chłodnik litewski, no i jest to jeden z nielicznych wyjątków, gdzie ryba jest zjadliwa. A kiszkę robią na sposób tutejszy, w cienkim jelicie. Jest przez to więcej chrupania skórki i pomruków zadowolenia.
5 Bar „U Lecha” w Suchej Rzeczce
Taki uroczy zestawik z babką, kartaczem i soczewiakiem kosztuje 15 zł. Niefortunne ujęcie, kartacz wygląda jakby był kulą. W rzeczywistości wyglądał jak kartacz, a nie jak szara śnieżka.
Istnieje od kilku lat, ale już dorobił się pochlebnych recenzji prasowych, w tym od Piotra Bikonta. Hmmm, w pierwszej chwili pomyślałem, że albo Bikont nie wie, co to dobre kartacze, albo się popsuły odkąd je tam jadł. Ponieważ jednak mistrza B. o brak fachowości to raczej nie ja mógłbym posądzać, wychodzi na to, że receptura się zmieniła. Ciasto poprawne, ale środek wania tłustą świnią i jest nieco zbyt luźne. Może od tłuszczu... Za to babka nienajgorsza, fajne soczewiaki (pieczone, więc to kakory). Ale ryba - trzymajcie mnie, bo nie wytrzymię. Świeża sieja, która ma konsystencję przepieczonej wołowiny, dwa razy za słona, sucha, wiórowata. Szkoda dobrej ryby na takie porażki. Zdjęcie mam, ale nie zapodam, bo może akurat jecie.
6 Restauracja litewska Użeiga w Puńsku
No tak, zanim zdążyłem cyknąć fotę, już pożarłem
Miasteczko zadbane, czyste, trochę w duchu Sejn - jak gdyby zatrzymało się w czasie i ze spokojem przygląda się szaleństwu dookoła. Użeiga mieści się przy wjeździe do Puńska od strony Sejn. Nooo, taką restaurację to ja rozumiem! Numer jeden jeśli chodzi o kartacze w knajpie. Nie na darmo mówię, że im dalej na północ i na wschód, tym kartacze doskonalsze (za wyjątkiem enklawy w Koszelewie, oczywista). Po cud, miód i popiersie Włodarczyk Anastazji, ochy i achy. Żałowałem, że zamówiłem tylko jednego, bo chciałem też pokosztować innych dań (smaczny przysmak babuni: znakomicie usmażone placki ziemniaczane przekładane świeżynką).
Albo barszczyk z pasztecikiem. Niby o czym tu mówić, barszcz to barszcz. Ale nie tu, bo nie ma on nic wspólnego z knajpowymi syfami z proszku czy kartonu. Delikatny kwasek od podfermentowanych buraków, znakomicie doprawiony, no i wyraźny aromat przedniej wędzonki. Nie jakiegoś aromatu identycznego z naturalnym albo sklepowego boczku. Czuć jakby dopiero co wędzonka wyszła z wędzarni. Pasztecik to też poezja. Farsz taki jak do kartaczy, ale otulony warstwą drożdżowego ciasta i upieczony. Suchowaty, dzięki czemu wspaniale łączy się z zupą.
No to tego, jeśli będziecie gdzieś w okolicy, warto się wybrać, nie będziecie żałować. Jak kto nie jest kierownikiem traktorka, może pokosztować świetnych litewskich alkoholi. Kierownicy traktorka raczą się kwasem chlebowym.
Aha, nie można nie wspomnieć o ważnej kwestii: przełożenie jakości do ceny - niezwykle atrakcyjne. Można przejechać się po menu bez nadmiernego nadszarpywania kieszeni.
7 Jelonek w Jeleniewie
Kiedyś to była kultowa knajpa. Wystrój jak za peerelu: ceraty na stołach, krzesła obite skajem, jakieś wycinanki z płyty pilśniowej, świetne jedzenie. Przez okienko do kuchni można było podglądać jak pani kucharka rozbija zamówionego schabowego albo jak skwierczy podsmażany kartacz. W pierwszej sali rządzili miejscowi popijając piwo Północne, wino z kija, ale nie zachowywali się agresywnie, bo właścicielka, pani Maria, prała ścierą przez łeb. Dziś obowiązuje tam plastikowo-blichtrowy styl disko z lat 90., miejscowi nie zaglądają, a potrawy nie są już takie jak dawniej. Może to tylko złudzenie spowodowane nowym wystrojem? Owszem, omlet z owocami nadal pyszny, można też dostać prawdziwe zsiadłe mleko, ale kartacz już nie ten, już nie ten. Ale powtarzam: to może być kwestia mojego rozgoryczenia zmianami.
8 Restauracja w Gawrych Rudzie
Jest taka restauracja przy kolejce wąskotorowej. Zjadłem tam najfatalniejsze kartacze świata. To znaczy nie zjadłem, bo się nie dało. Farsz miał konsystencję mortadeli, tylko bardziej syfiasty smak. Jakieś takie czerwone to było, ale nie od krwi, tylko od jakiegoś barwnika. Wyglądało jak kebaby w nibytureckich kebabowniach: zmiażdżone coś, co ma niby być mięsem, ale nikt nie podejmuje się tego udowodnić z braku dowodów.
9 Tatarska jurta w Kruszynianach
Podczas jakiegoś festynu w Kruszynianach dopadłem do baru i wziąłem wszystkiego po jednym. Pierekaczewniki, kibiny, kartacze w rosole, można powiedzieć, że tatarski fastfud. Tak to jeszcze kartacza nie jadłem. Sama klucha taka sobie, glutowata i twardawa nieco, ale niezły farsz z wołowiny. Gotowanie w rosole dobrze wpływa na smak całości. Na co dzień w karcie restauracji są wymyślniejsze potrawy. Wtedy pewnie chcieli obsłużyć jak największą liczbę gości żeby ludziska nie chodziły głodne i nie wyżerały koniczyny królikom.
10 Bar w Płaskiej
Płaska to już prawie koniec świata: dalej tylko Mikaszówka, Rygol i Białoruś. Ale bar jest przyzwoity. To kolejne miejsce, gdzie można pokusić się o spożycie świeżej ryby z jeziora. Kartaczy tam nie jadłem, więc ten bar jest na doczepkę z powodu ryb. Bo, co więcej, na parterze budynku mieści się sklep, do którego w okolicach południa dostarczają świeżo uwędzone ryby. Ach, sielawka jeszcze ciepła od dymu! Znowu: zanim pomyślałem o focie, talerz był już pusty. Zwinne takie, czorty, czy jak?
Nie śpicie jeszcze? Zjedzcie kartacza.