Tak mnie jakoś wzięło ostatnio na mniej popularne rodzaje mięsa. Tym razem padło na gęsie serducha. Może to nie to samo, co jagnięce, ale delikatne i miłe w dotyku. Udusiłem je z dodatkiem wina, dla kwasku dodałem ogórków kiszonych i podałem zwyczajnie, po polsku z tołkanicą, znaczy się z maltretowanymi kartochlami. Takie proste jedzenie służące do pojedzenia, a nie tylko do pogapienia się.
Składniki
▪ 1 kg gęsich serc,▪ szklanka albo i dwie czerwonego wytrawnego wina (plus jedna dla kucharza; no, niech będzie: pół butelki do serc, pół dla kucharza i nie będzie się na wpół puste naczynie badziało po kuchni),
▪ 1 duża cebula,
▪ 3 marchewki,
▪ 3 łodygi selera naciowego,
▪ 3 ząbki czosnku,
▪ 2 ogórki kiszone,
▪ 1 łyżka mąki,
▪ 2 łyżki otrębów,
▪ sól, pieprz, listek laurowy, majeranek.
Pokrojone w kostkę marchewkę i seler wrzucamy na gorącą oliwę i smażymy chwilę na silnym gazie. Po chwili dorzucamy dość grubo pociętą cebuliję. Hajcujemy. Ja tam lubię jak nawet brzeżki przypalą się, wydaje mi się, że dodaje to daniu lekkiej drapieżności. Po 2-3 minutach dorzucamy pociapany byle jak czosnek i oprószone mąką serca. Przysmażamy niedługo, przekładamy całość do garnka z odrobiną wody, dodajemy posiekane ogórki i przyprawy, i dusimy na wolnym ogniu 1-1,5 godziny aż serca zmiękną. Jeśli w tym czasie sos nie odparował w stopniu wystarczającym, zagęszczamy go w ulubiony sposób. Ja zawsze robię to odrobiną otrębów, które nie zmieniają smaku potrawy, a przyjemnie zagęszczają sos.
Podajemy z kaszą albo z ziemniakami, z ogórkiem kiszonym albo z czymś innym. W końcu to my decydujemy, jak podajemy swoje papu, czy nie tak, co?
Jakby ktoś miał przepisik na żabie udka, chętnie podkradnę, bo też se kupiłem w przypływie dekadenckiego nastroju.
Ale mi trafiłeś! Mam właśnie w zamrażalniku serca indycze i zastanawiałam się , jak je zrobić... A tu proszę, przepis gotowy i na dodatek mam wszystkie składniki! A tą resztą wina z butelki to się z kimś podzielę, bo jeszcze coś przesolę albo przypalę cebulę... Mieszankę selera naciowego z marchewką i cebulą lubię bardzo, to będzie mi smakowało. Ja do takich gulaszów z podrobów daję kaszę - pęczak lub gryczaną, ale z tłuczonymi pyrami też pyszne :)
OdpowiedzUsuńTo się cieszę. To takie fajne, swojskie jedzenie. Tak sobie siedzę i myślę, że serduch gęsich od indyczych chyba bym nie odróżnił. No, chyba po wielkości. Jeśli dobrze pamiętam, smakują bardzo podobnie.
OdpowiedzUsuńŻabie udka, żeby nie zagłuszyć dodatkami, to najlepiej golutkie przesmażyć na masełku z czosnkiem albo w cieście obtoczone na głęboki tłuszcz rzucić. Nie ma co kombinować to delikatne mięsko, bez żadnego własnego zapachu, za to ma konsystencję taką delikatniuśką, że pewnie łatwo zmarnować. Nie robiłam nigdy, ale tak kombinuję, bo jadłam dwa razy w życiu i wspominam do dziś.
OdpowiedzUsuńAntoni, u mnie też swojsko ostatnio. W sobotę robiłam flaki i dodałam duszonych pieczarek. Jakie pyszne były! A mój kot czaił się obok garnka, gdy mu rzuciłam flaczka - wzgardził, za to spałaszował ...pieczarki. Wybredny :)
OdpowiedzUsuńTołkanica? Antoni, ja to się przy Tobie nawet właściwego zawodu poduczę, jakem językoznawca stosowany ;)
OdpowiedzUsuńW ogóle to tym Twoim gadaniem jest jak z góralami. Normalnie cały czas mówię po swojemu, jak pojadę w góry i rozmawiam z góralami, to mi się na mowę rzuca. A u Ciebie wszyscy zaczynają pisać po Twojemu :D
No, skubnę sobie ogóreczka kiszonego ;)
Muscat, dziękuje za podpowiedź. Może lepiej zrobię w cieście, mniej widać, że wyglądają jak żabie udka ;)
OdpowiedzUsuńOjejku, kot i pieczarki?!
Magenta, bo to taki regionalny regionalizm jest ;)
Jak mawiał wiszcz: "niech no, do czarta, narodowie postronni znają, że koszelewiaki nie kacze dupy, swoją gadkę mają. Chaliera, a węgrzyna polej no który, bom zmożon".
Skubnij sobie dzieciaku, skubnij.
U nas są tylko kurze serca, ale to chyba nie stanowi.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba twój język i swada, ja tyż na co dzień lece gwarom, ale nasza jest trochę inna (pogórzańska, od Krosna).
Pozdrowienia!
Gwiazdo radiowa, Ty znowu o podrobach. Poczekam do następnego wpisu.
OdpowiedzUsuńZ Dolnego Śląska pochodzę nikt tam żadną gwarą nie mówi, a szkoda bo to fajnie posłuchać. A sobie do czwartku poczekam, żeby usłyszeć jak to brzmi.
OdpowiedzUsuńJa to może i wolę kurze, są bardziej wyraziste. Co do gwary, to staram się nie przegiąć, w końcu to ma się czytać ;)
OdpowiedzUsuńLo, przepraszam ;)
To nasze gadanie koszelewskie trudno chyba nazwać gwarą. Ot, zaciąganie jak u Kargulów albo u Pana Boga za piecem :) Ale miłe dla ucha, bo miękkie i z przedłużonymi samogłoskami.
Skąd ci ja panie dobrodzieju serduszka gęsine wezmę?
OdpowiedzUsuńNa wsi mieszkasz to się cwanisz.
Może z kurzęczymi spróbuje, tylko jak ja najlepszą z żon do serc przekonam drobiowych nie wspominając o mojej najlepszej z cór to nie wiem. pozdrawiam
A może by tak, kumie, rodzinę podstępem rach ciach? Znakiem mówiąc nie mówić, że to serca? Powiedzieć, że jądra wielbłąda albo - bo ja wiem - oczy ośmiornicy? Ha, sprytnie? :D
OdpowiedzUsuńNa wsi nie na wsi, ale w Makro kupiłem, bo Pałąkowa hodowli gęsi zaniechała, alebowiem po całej wiosce się szlajały, gąganiem wprawiały trzodę w popłoch i zanieczyszczały okolicę, bez co Kuśmierska Ludmiła ze samych Gliniewic z Sanepidu na kontrol do nasz zjechała.
A na poważnie, to gdyby je pokroić w paski, dodać pomidorów i powiedzieć, że to taki strogonof... A to i dobre może być.
Za te kwaszeniaki to masz u mnie plus jak stąd do Krakowa co najmniej (daleeeko) :D
OdpowiedzUsuńMniodzio :)
Czyprak Antoni:: A to niezły pomysł z tymi jądrami wielblądziowymi ale lepszy wydaje mi się ten z pociętymi w paski i z pomidorami.
OdpowiedzUsuńU nas ci tu panie w kujawskim półgęsek cudowny produkują, smaczny jak samo niebo, ale gęsine całą pogonili do Francyji i go maluteńko jest na rynku a to rarytas jakich mało. Dzięki za porady. pozdrawiam
Hehe, jak ja robię indycze serca, to kroje w plastry i mówię, że to cynaderki... Mała by nie ruszyła a tak wcina, aż miło :)
OdpowiedzUsuńCo do udek, to nie robiłem, ale bym pewnie postąpił tak jak muscat - na masełku z czosnkiem i ziołami.
OdpowiedzUsuńSerce ci powiem masz na talerzu... taki z ciebie człowiek. ;)
ps.
Antoni, czy mnie się zdaje, czyś ty sobie nowego aparata sprawił fotograficznego? Siakieś takieś te fotki piękniejsze z razu na raz...
Duużyy pluuuss... Zanotowane. Dziękuję. Plus się pisze przez jakie "u"? :D
OdpowiedzUsuńBareya, to jest jakiś kwas okropny. U nas też coraz trudniej o dobre mięso. Wykupują na Zachodzie, a nam podsyłają swój chemiczny syf. Ale serca i inne fajne rzeczy w Makro są. To marka ogólnopolska, czyżby u Was nie rzucali?
Grażynka, jakże to, woli cynaderki od serduch? Dziwne... w kontekście tego, co w tych cynaderkach było... Ja nie kroję serduch, żołądków, bo lubię się wgryzać w to sprężynujące, łagodne mięso.
Dzięki, Mico. A wiesz, już serca nie mam na talerzu, gdyz albowiem pożarłem ze smakiem. Aparatu nowego nie mam, ale ostatnio całkiem się zaniedbałem jeśli chodzi o foty. Kiedy to zauważyłem, postanowiłem walczyć z tym karygodnym lenistwem. Powolutku, powolutku, mam nadzieję się poprawić. Na razie przynajmniej wróciłem do robienia 20-30 ujęć każdej potrawie, a nie - jak ostatnio potrafiłem - 2. Jak już z powrotem wrócę do stanu wyjściowego, mam plan odwiedzić sklep z talerzami i kupić kilkanaście różnych, bo na te żółte i zielone na przemian już nie mogę patrzyć ;) Ot i cała tajemnica. Miło, że zauważyłeś - to znak, że są postępy :)
ech... nawet mi nie mów o tych talerzach - ja już też tych moich białych ze srebrną obwódką serdecznie nie mogę... i te tła wiecznie te same - białe albo żółte, jak mnie co napadnie, to jakieś inne od święta... tutaj nie tylko wyprawe do sklepu talerzowego by trzeba zrobić, ale do jakiegoś skandynawskiego marketu z wyposażeniem domu chyba... :P
OdpowiedzUsuńZdjęcia poprawiły się , potwierdzam :)
OdpowiedzUsuńA widzisz, ona wie, co to cynaderki i jej nie przeszkadza a serca są fe. Jutro robię, bo już mam dostęp do kuchni...
Antoni to chyba nie bardzo popił tej tołkanicy, bo jakoś tak nie po ludzku gada, znaczy normalnie. Czuję rozczarowancję, idę się upić - gdzieś na blacie jeszcze orzechówka się ostała.
OdpowiedzUsuńMico, to może od razu nową chałupę? Czort, tak se kombinuję... :D
OdpowiedzUsuńGrażka, woleć nerki od serc... a co na temat płucek i móżdżku? Jajek wielbłądziowych? :D
Zemfi, tołkanicy nie pije się. To jakby... aaa! A, to było w okieneczko zapukać!
A! to zmienia postać rzeczy! Czyli nic nie chlapnąłeś biedaku! ;)
OdpowiedzUsuńJa nie łykłem, ja?! Toż mecz był! U Radziulisa Czesława byłem! O, rozporządziliśmy my!
OdpowiedzUsuńNo to w takem razie jakoś skromnie. Tylko nie wiem dlaczego, toż to jeszcze nie post ;)
OdpowiedzUsuńOdwrotnie, w poście się nie łyka. A dlaczego skromnie, kiedy nie tak najgorzej?
OdpowiedzUsuńTo coście tam mieli z Radzulisem? Się chwali Antoni, ino bystro.
OdpowiedzUsuńJak to, co. Maciaszczykową śliwowincję rzecz jasna ;)
OdpowiedzUsuńI takoż żem sobie myślała, chociaż po głowie i ten rdest chodził, co to go niedawno Antoni zaprzyjaźniał ze sobą.
OdpowiedzUsuńAle rdest był u sąsiadów moich.
OdpowiedzUsuńToć ja to wiem, tyla tylko, czy nie podzielili się przez uszczuplenie zapasów z Antonim?
OdpowiedzUsuńNo jakoś nie, ale zawsze, mówili, wspomnienia odświeżyć mogę ;D
OdpowiedzUsuńJa się chętnie piszę na te zapasy ;)
OdpowiedzUsuńA i ja bym jakiś jogging... ;)
OdpowiedzUsuńBłahaha! No to biegiem po zapasy do spiżarni sąsiadów ;)
OdpowiedzUsuńOjjj! Sport wymaga wyrzeczeń... Cięzko dziś przed chałupę wyjść. A miałem z mojo kasztanko zaplanować wiosenno orkę. Czy skiby na lewo czy na prawo.. tak pomyślec mialem .. a tu masz... mecz był :D Dzis tez bym jakis mecz obejrzał.. ale nie ma :(
OdpowiedzUsuńAntoni, podkradam ostatnio u Ciebie - dziś tiramisu, jutro będą serca. Zrobiłam dziś i znowu moja rodzinka chwaliła Twój przepis. A jutro słucham radia, pamiętam :)
OdpowiedzUsuńZemfi, momęcik, tylko gumofilcy wzuję ;)
OdpowiedzUsuńCzesławie, z orką ja bym wstrzymał się jeszcze, wszak śniegi idą. Mecza szkoda, że nie ma, ale jutro wierzę, że my podopingujem. Naszych i siebie :D
Grażynko, a kradnij, dzieciaku, ile wlezie i niechaj dla Ciebie na zdrowie wyjdzie. Kradnięte nie utucza. Tej audycji to ja już boję się, co ja tam nagadałem, czy tołku dojść można.
No własnie Antoni z pola ja wróciłem...biało jakoś.. mhmmm. Coś przegapiłem?
OdpowiedzUsuńNic takiego, Czesławie, tylko kościelny Koszelewski zaspał na szóstą na mszę i o 12 zaczął do mszy służyć, Szuwaśko kupił nowy zapas gazet na podpałkę, a Pałąkowa salceson robić ma dziś. Był przez chwilę na wiosce komornik, ale Maciaszczyk drąga wziął i pognał w stronę Paździerzownicy. Dzień jak co dzień.
OdpowiedzUsuńOjjj widzę, że przepis, który znajdzie się w akcji http://durszlak.pl/akcje-kulinarne/czas-na-gesine Chcemy więcej przepisów na gąskę! :) także tylko tych "zasłyszanych" czy "odziedziczonych". No i na dodatki do gąski. Fajnie, jak zdjęcia, ale bez zdjęcia też bierzemy:))) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńNiesiu, z przyjemnością go dodam, ale można to chyba zrobić dopiero po rozpoczęciu akcji? Kiedy teraz próbuję dołączyć, wyrzuca mnie na stronę główną Durszlaka. Poczekam do jutra. A w ogóle u nas jest bryndza z nyndzą jeśli chodzi o gęsinę. Jak napisałem już przy Twojej akcji, u nas marcinowe święto w ogóle jest nieznane. Chciałem nadrobić tę zaległość, bo idea bardzo mi się podoba, jednak w sklepach można kupić tylko mrożone niemieckie hajhitly. Kurde, w kraju, który, jak ostatnio mówili w telewizorze, jest największym producentem mięsa gęsiego w Europie?! Szkoda... W przyszłym roku zacznę przygotowania wcześniej. Nafaszeruję gęś, narobię rogali marcińskich... Takie tradycje trzeba propagować, bo są nasze i świetne.
OdpowiedzUsuń