Kochane moje sąsiedzi, przyjaciele i znajomki, Koszelewiaki z dziada i baby oraz stonko napływowo. Dla tej okoliczności, że nie mogę ja już patrzeć, co wy tam po chałupach z tarełków wymiatacie, mus dla mnie reanimancję KUKa, znaczy się Koszelewskiego Uniwersyteta Kuchennego proklamować. Że wy nie świecicie od tych benzosanów i innych mulgatrorów, to aż dziw. Musi nasza koszelewska nacja razem ze szczurami przetrwać może ataka jajkowego. Czy tam jądrowego, nigdy nie pomnę.
Jak dla was
fasolówa bez fasoli i
sznycel wieprzowy z sezonowym ragout i musem kartoflanym przejadła się, to gadajcie, a nie że dajecie zarobić producentom aromatów identycznych z czymś tam. Na zachętę zapodam dziś dla was nowego patenta, abyście też nie kojarzyli chińszczyzny tylko z zupkami w proszku.
Owóż, kiedy wy makaron do rosołu z kostki warzycie i za dużo dla was uwarzy się, to nie dawajcie jego do parnika, gdyż albowiem można go sukcesyjnie spożytkować i szkoda dla prosiaków oddawać nawet jeśli makaron nie własnej roboty, tylko kupny. Taki, wiecie, czterojajeczny na ten przykład, co tłumaczy się, że cztery jajka w proszku na wagon mąki. Kiedy wczorajszy makaron podsmaży się na półchrupko, poleje sosem sojowym, posypie imbirem i czosnkiem, które to indregiencje można nabyć w naszym gieesie, tylko żeby je zoczyć nie trzeba gapić się na półkę z dobrymi tanimi winami, robi się całkiem zjadliwa resztkowa kolacja. Posłuchajcie, jeśli nie macie akurat w garku mrożonych pyz z grysiku kartoflopodobnego.
Składniki:
▪ ugotowany na miętko makaron (ile jeden chłop nie zanadto głodny zje),
▪ 2 ząbki czosnku,
▪ z centymetr usiekanego imbiru,
▪ 2 pomidory,
▪ mała cebula,
▪ sos sojowy,
▪ chili, pieprz,
▪ jakaś zielenina.
Bierzemy ugotowany makaron. U mnie były to maluśkie muszelki. Poprzedniego dnia robiłem je dla Ludwiczak Jadwini. Aby więcej przychylna dla mnie była, namodziłem takie frywolne cuś, że w każdą muszelkę kładłem po dwa pokaźne ziarka ruskiej ikry jesiotrowej i wydałem na sosie z homara z posypką z kolendry i cytrynowego soku. Ale ja nie o tym.
Na rozgrzaną patelnię wlewamy oliwę i wkładamy makaron. Smażymy na sporym gazie aż zacznie lekko chrupać. Wtenczas polewamy sosem sojowym (makaronu podczas gotowania nie solimy, więc sosu dajemy tyle, żeby było dobrze na słoność), czosnkiem, imbirem, sporą ilością chili i, ciągle podrzucając patelnią, odparowujemy płyn. Dorzucamy popiórkowaną cebulę, a po pół minuty pokrojone w drobną kostkę pomidory. Zaraz przestajemy gazować, aby pomidory tylko się podgrzały, gdyż jeśli puszczą sok, makaron też zmięknie.
Na talerzu dodajemy ser. Akurat miałem dojrzewający cheddar, który jest delikatny w smaku, a jego maślana konsystencja ładnie komponuje się z lekko chrupiącym makaronem. Na to jeszcze drobnolistna, szalenie aromatyczna bazylia, i można jeść.
Aha, no właśnie, jak słusznie tu dla mnie sołtys przez ramię charczy, muszę powiedzieć, dlaczego wspomniałem o Chińczyku w ramach tego dania. Okazuje się, że Chińczyk makaron smażony lubi i robi, tylko ciut naczej. Wkłada on gęstwę nitek na patelnię z tłuszczem i smaży bez mieszania aż się zrumieni, po czym zgrabnym ruchem odwraca na patelni powstały makaronowy placek i przypieka z drugiej strony. No a ja, ponieważ wiem, moje wy koszelewiaki kochane, że jeszcze widelcem to może i władacie, ale noża używacie tylko do sprawiania trzody, zapodaję recepturę, do której nóż nie jest potrzebny, więc i pociotka, i sołtysa zaprosić możecie bez wstydu (Szuwaśko mi tu na ucho chrabocze, że sołtysa obowiązkowo, tylko słoniny zadać słuszną garść, a nie żałować).
*** Reklamowa zagajka sponsorowana ***
Maciaszczyk mówi, Maciaszczyk radzi:
Wy śliwowincję pijcie, kamradzi.
MACIASZCZYK.
Samo zdrowie z serca bagien.
*** Koniec reklamowej zagajki sponsorowwanej***