Sołtys Szuwaśko wtelepał się do mojej chałupy, strzelił drzwiami, klapnął na zydelku i zacisnął piąchy. Zły, jakby lisica zrobiła mu porządki w kurniku. Od razu sięgnąłem po gąsiorek i stakanki aby nie odwlekać tego, co nieuniknione. Wypił, wierzchem wielkiej łapy otarł gębę aż chrzęst szczeciny odbił się echem od powały i, mrucząc niewybrednie, zaczął skręcać cygareta.
— A dla ciebie co? — zagadnąłem troskliwie kiedy dech mi wrócił. Maciaszczyk postarał się, bez dwóch zdań. Śliwowincja jak nic z siedemdziesiąt pięć procent miała.
— Oj, kochanieńki, co dla mnie przytrafiło się! A żeb to jenot czochrał! — zapieklił się sołtys. Po prawdzie, użył on innych słów, ale wolę uniknąć odwiedzin Urzędu Troski o Język Polski. Bo to wiecie, ani z nimi wypić, ani pogadać, bo zaraz mandaty lepią za chwaszczenie.
— Jeszcze mnie taka afrontacja nie spotkała musi — ciągnął. — Wiesz ty chyba, Antoni, że z Onucko Kazimierą ja prowadzam się ostatnio.
— Toć ba! — wpadłem w zachwyt. — Toż ona naszą gminną nadzieją w konkursie na Miss Podlasia do lat pińździesięciuch w wadze lekkopółciężkiej jest!
— Ta sama. No i rozumiesz, szarmancko zaprosiłem ja ją wczoraj na piknika na Zapuchłe Bagno. Wino marki „Niepewne jutro” kupiłem, mordoklejków z kilo, a nawet torbę cukru. W kostkach! Mówię tobie, wykosztowałem się jak na wesele. Tfu, na babskie jajca, żeb się moja gadka w gówno obróciła!
— Prawda. Wesele wyrzeczone, szykuj się na żonę — zasentenciłem. — Musowo na słowa uważać: palniesz raz, a potem weź i cierp całe życie.
— I ja tak mówię. Ale słuchaj, kochanieńki, co dalej. Albo nie, polej ty lepiej najwprzód, gdyż ja do gadki nienawykły i zasycha dla mnie w gębie. Uch, dobra łajdaczka, nie najsłabsza. Co to ja miałem? Aha, machorkę zakurzyć. No i tego, zaszli myśmy nad gliniankę, rozłożyli derkę co ją od Radziulisowej kasztanki zawczasu pożyczyłem, i dawaj te mordoklejki rozmontowywać. Po nerach ciągnęło deczko, nie powiem, ale Kazimiera łaskawa dla mnie była, hoho, może i wiewiórki się pozgarszały. Nie wiedziałem ja, że ona gibka taka, jejbohu! Ale musi dla niej nie podpasiło coś, bo kiedy my winko kończyliśmy, to ona do mnie mówi: „Jakiś ty męski, czort, ty mój perszeronie jeden, ty”, czy jakoś w podobie.
— Uuu, to się nam sołtysisko sprawiło! — zabuczałem rubasznie i nalałem z memiskiem.
— Oczadział ty, czy uszów nie domył? „Męski” do mnie powiedziała, dasz wiarę?! Dawaj napijem się, bo sczeznę.
— Ale to chyba dobrze, że męski — zasugerowałem niepewnie.
— Dupa tam dobrze! — z hukiem odstawił szklankę. — Widział ty, kochanieńki, tych memłonów w Gliniewicach? Chodzą potlenione, wydepilowane, z menikiurem, pokremowane nadzień i nanoc, a głosiki słowicze, jakby dla nich kto jajca przydepnął. Z drugiej mańki: ani toto miejsca w pekaesie babie ustąpi, ani we w drzwiach klubokawiarni przodem puści, że o całowaniu po ręcach nie wspomnę. Jak ja na takiego patrzę, to „męski” na mnie powiedzieć, to jakby w zęby dać.
— Tam u ciebie przedni garnitur wygołocony, to i nie ma w co dawać. No ale jak nie „męski”, to jak mówić?
— A bo ja wiem? — Szuwaśko zdjął czapkę i podrapał się po łysinie szukając konceptu. — Chłopski może?
Oj, powiadam, jak się nasz sołtys na coś namoli, to i sam ksiądz proboszcz jego nie nawróci. No ale próbowałem, bo przyjaciela z rozterką emocjonalną samopas zostawić — nie uchodzi. Jakoś po połowie gąsiorka przyszedł Radziulis, gdyż on wyczuwa jak się gdzie śliwowincję rozpija; po wieczornej mszy dołączył kościelny Koszelewski, wpadł też stary Pałąk z pasztetową. Razem tłumaczyliśmy Szuwaśce, o co z tą męskością chodzi. Tłumaczyliśmy i tak, i tak, rozmaryn rozwijał się, a potem nagle był świt i trzeba było iść do obrządku. Najgorzej, że posterunkowy Guzik sądem i ciurmą straszy, bo, mówi, aż w Gliniewicach nas słychać było. Nu, po bagnie i po rosie głos niesie, to może on i prawdę gadał. I takie to, rozumiecie, buty.
MIZERIA
12 godzin temu