Gapiłem się dzisiaj w telewizora w naszej klubokawiarni, dumie naszej i chlubie, do której wstąpiłem po drodze od naszego przełamywacza monopolu państwowego, gdyż ciężko dla mnie niosło się to całe dobro, które ja u niego zanabyłem drogą wymiany za pietruszkę i brukselkę. Rozumiecie, jak wczoraj Szuwaśko wrócił traktorkiem od Grażyny (trzeba wam wiedzieć, że w drodze powrotnej sypało nieźle, u niego w traktorku kabiny nie ma, więc całą gębę miał obśnieżoną), to ja jego musiałem troszkę rozmrozić, a mało wypić to on nie może. Ma przy tym taką manierę, że nie jeździ kiedy wypije więcej, niż litr. Z grażynowym mężulem spożyli małowiele, więc po drodze rozgrzewać się Bolsem, co jego na drogę dostał, nie mógł. To co, gorąco dla niego nie było, czort, no sami powiedzcie.
Tak my jego rozgrzewaliśmy, że cały zapas śliwowincji dla mnie wyszedł, o zajączkowym Bolsie nie wspomniawszy. Rano, jak tylko rozpluszczyłem oczęta amarantowe i wydoiłem Łaciatą, gdyż ryczała najgłośniej z całej żywiny, musiałem zaraz pobiec do Maciaszczyka, alebowiem czego jak czego, ale czosnku, rozmarynu, bumagi na rozpałkę i śliwowincji zabraknąć u mnie w chałupie nie może. I nagrań Trija Egzotycznego. Ot i tak się znajszedłem się w klubokawiarni, w której to stoi jedyny w naszej wiosce telewizor. Rozumiecie na razie? Bo coś dla mnie się widzi, że kołowaty ja jeszcze po tym rozmrażaniu naszego sołtysa jestem i nieskładnie myśl moja biec może.
No i tego, co ja tam miałem. Aha, siedziałem w klubokawiarni, poprawiałem kondycję i widziałem w tym telewizorku jak jeden gościu pływał se po Francji barką i gotował. Zrobił on jedno fajne danie, a że sporo rozmarynu do niego wrzucił, który to rozmaryn kocham niemalże jak maciaszczykową śliwowincję, to ledwo dokończyłem delektować się szklaneczką przepalającego przełyk „Tchnienia teściowej”, czyli wina marki wino zaprawianego ruskim spirtem, zaraz wybiegłem z naszego przybytku kultury, sztuki i dziedzin pokrewnych nie wyłączając kataleptycznych nurtów onomatopeicznych w poezji Oświecenia, i pobiegłem na poszukiwanie wina. Wywlokłem za fraki gieesową sklepową z piernatów i kazałem sobie dać najlepsze greckie albo hiszpańskie winiucho. Wiecie, francuskiego nie pijam, bo kwasem wali i zgaga po nim silna. Znalazła ona Imiglinkosa cypryjskiego za całe 12 złotych, to wziąłem, choć takiego drogiego winka to ja musi jeszcze nie piłem. A co mi tam, karczochy w tym roku dla mnie udali się, stać mnie na rozpustę.
Co ja chciałem... A, przepis miał być, a ja tu durnoty gadam i nawet nie powiedziałem, co u mnie na kuchni pyrka. Ten gość, co ja o nim dla was przepowiadam, to zrobił królika we winie ze śliwkami na modłę prowansalską ole! A nie, jak na prowansalską, to nie „ole”. Jak na prowansalską, to może „merde”?
Króllika nie dostałem, bo Baciuk, swołocz, przy klatce ustawił budę z psem, więc nijak podkraść się nie mogłem. Ale durnowaty on, jak przestawił tę budę od kurnika, to droga do kurczaków roztworzyła się zaraz. Głupi ten Baciuk, mówię ja wam, aż mokry! Kurczaki więc udało się dla mnie zdobyć, to zrobiłem kurczaki.
Wrrróćć! Przepis! Aha, no dobra.
Składniki
▪ 8 udźców kurczęcych albo 1 królik,
▪ 20 dkg wędzonego boczku,
▪ 15 dkg suszonych śliwek,
▪ pół butelki, albo i więcej, czerwonego wina,
▪ 3 marchewki,
▪ 3 łodygi selera naciowego,
▪ 2 cebule,
▪ kilka gałązek rozmarynu i tymianku,
▪ 4 ząbki czosnku,
▪ garść otrębów,
▪ 2 łyżki słodkiej papryki w proszku,
▪ sól, pieprz, a jakże.
Użyłem ud, bo podudzia będą na karnawałową zabawę, a z reszty kuraków zrobię pulemarengo (hehe, poczęstuję Baciuka i zapytam, czy dobre). Jak kto ma królika, porcjuje. Mięso układamy w garnku i przygotowujemy warzywa. Na patelni podsmażamy dość grubo krojony boczek. Przez chwilę myślałem, że to dekadencja używać boczku z własnego wędzenia, ale kiedy po kuchni rozszedł się aromat taki, że aż Pałąkowa przykulgała się sprawdzić, co tak pięknie daje, zmieniłem zdanie. To nie dekadencja, to przemożna potrzeba.
Na zrumieniony boczeczek wrzucamy warzywa: krojoną nazukos w trzycentymetrowe kawałki marchew, tak samo krojonego selera, cebule poósemkowane, a czosnek przekrojony na pół. Na mocnym gazie podsmażamy niedługo, dolewając odrobinę zieloniutkiej oliwy, ale żeby brzeżki się przypaliły z lekka.
Warzywa dorzucamy do kuraka/królika, a to, co przywarło do patelni, deglasujemy odrobiną wina. Nie wypijamy tego, choć smaczne, tylko wlewamy do garnka. Dolewamy wina ile wola, ale przynajmniej jeden kieliszek ma zostać dla kucharza, stara francuska zasada. (Ja zostawiłem więcej w butelce, gdyż w gieesie znalazłem z tyłu zamrażarki udźce z daniela, które przy okazji nabyłem za niedużą opłatą, bo były prawie przeterminowane, i postanowiłem zalać je ładnie tym winem z octem balsamicznym, kupą rozmarynu i jarzynami, i upiec za kilka dni.) Dokładamy gałązki rozmarynu i tymianku, sól, pieprz i wstawiamy na minimalny gaz.
Po półtorej godziny albo i dwóch, kiedy zawartość garnka z całą pewnością nie jest aldentowana, wyjmujemy składniki stałe i redukujemy winny sos. To moja wydumka, pan w telewizorku podawał na rzadko. Za zagęszczaniem mąką ze śmietaną nie przepadam, bo spłaszcza smak wielu potraw. Naszego polskiego gulaszu wołowego to może nie, ale takiego winnego królika, to i owszem. Samo odparowanie nic nie daje, bo po prostu zmniejsza się ilość wina. No więc kiedy chcę mieć prowansalskie danie o silnym aromacie, ale z gęstym sosem, dodaję - tylko się nie śmiejcie - otrębów i sproszkowanej czerwonej papryki. Otręby same w sobie smaku nie mają, nie zmieniają więc ani koloru, ani smaku dania, a po kilku minutach znikają i mamy zgęstniały sos o konsystencji śmietany z mąką, który możemy wybierać bułką, czy czym tam chcemy. Ja podałem z razową pitą, którą poczęstował mnie wczoraj mój tatulo, i którą ładnie się ten sos nabierało.
Gdybyście robili, to powiem wam, że brakło mi tam czarnych oliwek, których po raz pierwszy od wielu lat zabrakło mi w piwniczce, i odrobiny soku z cytryny, bo wino nie było wytrawne. Ale ogólnie - zdrowo, przepysznie i samo rychtyk po świątecznych i sylwestrowych odjazdach. Szuwaśce nawet nie zaproponuję, bo mnie obśmieje. Dla niego jutro za przysługę nasmażę panierowanej słoniny. Czy mnie się zdaje, czy rozpisałem się znoweś? Czort, grafoman jeden.