sobota, 31 października 2009

Dynia w winie. Czerwona jak Twoje usta...






Zakochałem się. Można takie wyznania na blogu? A co, mój ci on. Moją nową miłość zawdzięczam Bei, a właściwie jej akcji „Festiwal Dyni” (zobaczcie, jak dziewczyna gotuje, a jak fotografuje!). O początkach tego uczucia będzie we wpisie jutrzejszym żeby nie było zbyt chronologicznie, hehe, a dziś... po raz czwarty wstałem z zydelka żeby skubnąć tej wspaniałości, którą przed chwilą wykonałem. Tak więc dziś... Dynia. Dobrze.

Składniki:
trochę dyni pokrojonej w trzymilimetrowe plastry, albo w pięcio (na jedną patelnię grillową),
1 cebula, może być czerwona, będzie więcej czadu,
3 ząbki czosnku,
1,5 szklanki czerwonego wina,
1 łyżka masła,
rozmaryn. Dużo,
kolorowy pieprz.  

Piórkujemy cebulę, podsmażamy z posiekanym czosnkiem na złoto na oliwie, aż prawie rozpuszcza się, ale się nie przypiecze. Taki, wiecie, jasny karmel z cebuli. Wlewamy wino, ziarna różnokolorowego pieprzu, łyżeczkę cukru, redukujemy aż płyn zniknie. No, zniknie, zostanie tylko czerwona od wina cebula. Chwilkę to trwa, bo wina sporo. Jak ta cebula znów zacznie się przypiekać, dorzucamy kilkanaście listków rozmarynu (im więcej, tym lepiej). Dokładamy uprzednio zgrillowaną dynię (pokapaną oliwą i wstrząśniętą, nie mieszaną, usmażoną na suchej patelni grillowej). Chwilę pozwalamy im razem z sosem pobyć aż dynia się zawstydzi, czyli przejdzie winem. Wtedy ją wyjmujemy, a na krwawy gęsty sos wkładamy łyżkę masła. Jak tylko masło zdradzi chęć puszczania farby i zdeglasuje nam nasze wyczyny, dynia z powrotem. Ach.


Przepis znalazłem w prezencie, z którego bardzo się cieszę. Prezentem była wyborna książka pani Katarzyny Rozmysłowicz „Kuchnia wegetariańska”. Wydawnictwo publicat.pl. Wydanie dobrze zaprojektowane i po prostu ładne, a mówię to ja, naczelny grafik Koszelewa. Foty piękne, bieszczadzkie klimaty, koty, o jaaaa! Pani Katarzyna prowadzi z mężem gospodarstwo agroturystyczne, a w międzyczasie gotuje. Podobno gotuje tak, że jak gong na śniadanie zabrzmi, to wszyscy mieszkańcy zlatują się na dół żeby choć po odrobince skosztować. Ja tam nie byłem, ale była tam moja kochana przyjaciółka, Wodziłko Jadwiga ze swoją córką, a moją chrześniaczką, Alicją, którą z tego mojego pniaczka całuję i utulam za ten sad jabłonny, który mi pięknie wymalowała.


Taką dynię autorka proponuje podawać jako dodatek do dań. Moim zdaniem jednak jest ona tak smaczna, że powinna niepodzielnie rządzić na talerzu.

6 komentarzy:

  1. Kolor tej dyni jest f e n o m e n a l n y !!! Cos czuje, ze i ja sie dzis zakochalam ;)
    I ciesze sie niezmiernie, ze Festiwal Dyni i sama Pani Dynia znalazla kolejnego wielbiciela :)

    Pozdrawiam serdecznie i dziekuje za przemile slowa!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow! To żeś poleciał po bandzie! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wygląda niesamowicie apetycznie. Chętnie bym to danie schrupała na podwieczorek.

    OdpowiedzUsuń
  4. No, to dałeś czadu z tą dynią! Kolor obłędny a smak opisałeś tak sugestywnie...

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję. I tak nic nie opisze delikatnej słodyczy dyni i masła połączonej z lekkim kwaskiem odparowanego wina. Chodzi za mną ten smak (wczoraj zrobiłem tylko na próbę na okoliczność Festiwalu Dyni), chyba wiem, co jutro będzie na kolację ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ależ ta dynia bosko wygląda! Czemu ja ją dopiero teraz zauważyłam , kiedy wszystkie dynie jakie miałam w domu już zjedliśmy?!

    OdpowiedzUsuń