czwartek, 14 stycznia 2010

KoKa













Pałąk Halina zjawiła się wczoraj z samego rana z dwoma kaczymi cycami. Biła kaczki i przyniosła, bo mówi, że osłabłem ja pewnikiem od tego końkursowania. W zamrażalniku czekają na swoją kolej przepiórki i śliczne żebra baranka, ale odmówić Pałąkowej się nie da. Jak co umyśli, to i czołgiem nie odciągniesz. (Gdyby ona żyła we wojnę, to te czterej pancerni z Szarikiem w ogóle by swojego tanka nie potrzebowali. Wzięliby Pałąkową i hajda na faszystów, jeszcze Ruskim by przy okazji nadojedli.) Nie przyjmiesz kaczki, to na dach się wgramoli i kominem wrzuci albo przez okno. A wiecie, w zimie u mnie dubeltowe okna założone i zamknięte. Szyb szkoda.

Kacze piersi lubię bardzo bardzo, a najlepsze najprostsze, bo cały smak czuć. Ot, nacinamy skórę w kratkę, wycinamy imię ukochanej albo i olimpijskie koła - jak kto woli, solimy, pieprzymy i już. Potem na silnie rozgrzaną patelnię z olejem skórą do dołu. Przysmażamy solidnie aż skórka ślicznie zarumieni się i schrupczeje, przewracamy i znowuż przypiekamy. Kiedy stopień przypieczenia powoduje ślinotok i oczopląs, zlewamy nadmiar tłuszczu i wstawiamy ptaka do piekarnika na 120 stopni. Mówiąc „ptak” miałem na myśli kaczkę. Żeby mi tam który krzywdy sobie nie zrobił.













Piersi trzymamy w piekarniku minut kilka w zależności od grubości i od tego, jak bardzo krwiste mięso lubimy. Ja nie lubię przypieczonego z wierzchu a surowego w środku, bo jak mam ochotę na surowiznę to jem tatara albo jabłko. Ale fajnie jak jeszcze trochę krewki wypływa, wówczas mięsko jest fantastycznie soczyste.

No dobra, wyjmujemy z piekarnika, odstawiamy na trzy minuty, potem kroimy w plastry uważając żeby sok nie trysnął nam w oczy. Ach, jak ja lubię odgłos noża chroboczącego o chrupiąca skórę! I wyjadanie „dupek”, czyli krańcowych, niekształtnych plastrów. Specjalnie kroję trochę grubsze, że niby samo tak jakoś wyszło.

Do tej kaczuchy zrobiłem sos śliwkowy: podsmażyłem na oliwie cebulę i czosnek z gałązkami rozmarynu, dodałem prawie czarne konfitury śliwkowe (też od Pałąkowej), trochę wody i poddusiłem aż wszystko zrobiło się mięciutkie i odparowane. Doprawiłem solą, pieprzem i sokiem z cytryny, dałem łyżkę czy dwie masła i dawaj blenderować. Wyszedł delikatny, gęsty, słodko-kwaśno-rozmarynowy sos, który bardzo polubił się z kaczką. Tak sobie myślę, że imbir też by się dobrze czuł w tym towarzystwie.

Dołożyłem jeszcze po kilka plastrów buraczków, które dwa dni temu namoczyłem w oliwie z czosnkiem i sokiem z cytryny. Ziemniaki wyszły gotowane, żeby nie powiedzieć rozgotowane. Miały być pieczone, ale samo wtedy kiedy miałem je już wyłączać z blanszowania i wkładać do pieczenia, wpadł kościelny Koszelewski z nowiną, że dla bab z kółka różańcowego oznajmił, że jak na mojego bloga nie wyślą sesemesków, to mogą się modlić na mrozie. Przykazał im, żeby na następną niedzielę bez komórek z informacją o wysłanej wiadomości nawet się nie pokazywały. Dobrych mam sąsiadów, i gadać nie ma co. Mam tylko nadzieję, że te święte baby nie zrobią mi przed chałupą protestacyjnej modlitewnej pikiety o szóstej przedświtaniowej godzinie.

Na cześć kochanych koszelewiaków, którzy tak dzielnie mnie wspierają w konkursowaniu, czyli moich sąsiadów i was, wy moje ciuściuchne karbążki, nazwałem to danie Koszelewska Kaczka. Ażeby młodzieżowo więcej było, zrobiłem skróta, wiecie, jak „nara” albo „tera”, i wyszło dla mnie „KoKa”. Niekiepsko, co nie? Jakie to szczęście, że my w Kaszelewie nie mieszkamy...

Najgorzej, że do fotografowania Smienką całkiem zacięcie straciłem. Niedługo bezzdjęciowe przepisy zamieszczać tu będę, bo coraz częściej kiedy patrzę na jakąś fotę, myślę „fuj, tego to ja bym nie zjadł”, po czym przypominam sobie, że i owszem, zjadłem, ciamkałem i mlaskałem z radości, tylko zdjęcie zepsułem.

No, smacznego, i pamiętajcie, że żywina wodna pływać musi. Kaczucha, ach, kaczucha! Jędrna taka, taka krucha... Tindiriri...


Na koniec przypomnienie jak kto może nie wie jeszcze, że w takim jednym konkursie na najabsurdalniejszego bloga, oponki do traktorka rozdają. Wiecie, moje łyse jak dziadźko Baciuk, smołowanie przestaje pomagać...



Tutaj jest moje zgłaszanie (kod I00267).
A tu cała kategoria z rańkingiem. Fajne blogi tam są.



Żeby ja dostałem te oponki, słać trzeba sesemeska o treści „I00267” (tam jest duże „i”, a nie cyfra 1; dalej cyfry) na numer 7144. Kosztuje tyle co setka u Maciaszczyka, znaczy się 1,22 zł. Szczegóły są tu.

13 komentarzy:

  1. Mniejsza o nazwę, choć ciekawa... Ale mi apetytu narobiłeś - ja takiej Pałąkowej nie mam w sąsiedztwie i będę musiała a sklepie kaczych cycy poszukać... Ale mam powidła śliwkowe i nie zawaham się ich użyć! Z rozmarynem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze dlaczego Pałąkowa u mnie nie mieszka :(( Żal mi sie trochę zrobiło... Ucałują ją Antoni ode mnie, a ja póki co zapatrzyłam się na cycki ... Kaczki oczywiście :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie smiem prosic o wyekspotrowanie Palak Haliny, ona Wam tam potrzebna, nie zna czlowiek jutra :-) co tam ci na stolkach wymysla kto wie, a dzieki Palakowej poszalec mozna! No dobra, to nie miala byc blog o polityce, to wiem ;-) Zreszta ciul z polityka, nie naje sie nia czlowiek. No nic, slowem Palakowa to skarb, a ten sos z sliwki, to musi byc maniam mniam z ta kaczucha!

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże, jak ja dawno nie jadłam kaczki !
    A przecież ją uwielbiam
    No trzeba się wybrać do Koszelewa, do twojej sąsiadki na zakupy

    OdpowiedzUsuń
  5. Ptaki, cyce - toś poleciał po całości Antoni ;))))

    OdpowiedzUsuń
  6. Ech, gdybym jadła mięso, to już bym Cię o rękę prosiła :)

    OdpowiedzUsuń
  7. O to to to... Magenta dobrze gada z tą ręką...
    Antoni, ja dziś ryczałam ze... radości...!!!
    Ale mi tu dobrze u Ciebie...:)
    Też bym chciała taką Halinę mieć na podorędziu.... Z opisu kaczka wydaje się być pierwsza klasa...i ten sosik... Hmm...

    OdpowiedzUsuń
  8. O, widzę, że tutaj się jeszcze nie wypowiadałem, co za zaniedbanie. Nadrabiam.

    Grażka, rozmarynu nie żałuj, ani imbiru i cytryny! Robiłem dziś przepiórki, a miałem zakwaszone buraki, co kiedyś o nich pisałaś w sałatce. No bosko!

    Haniu, to zrozumiałe, że zapatrzyłaś się na cycki kaczki. W końcu u Pałąkowej patrzyć nie za bardzo jest na co. Pałąkowa nie mieszka u was, bo mieszka tu. Trochę trudno by jej było naginać pekaesami w te i nazad.

    Baśka, no następna! Pałąk Halina dobrem narodowym Koszelewa jest i basta! Z polityką proszę mi tu nie, bo i tak dla Pałąkowej polityka kojarzy się co najwyżej z potylicą żbika, którą to przyrządza po mistrzowsku.

    Pałąkowa do Koszelewa i już!

    Beata, zapraszam na fetę z okazji otrzymania oponek :D Będą kaczuchy i bobrze brzuchy, mlasku.

    Zemfi, najlepiej jechać po całości żeby czegoś nie ominąć, khekhe.

    Magenta, ech, gdybyś Ty jadła mięso... ;D

    Ewelajna, ręki nie dam, zwłaszcza lewej, bom mańkut! Zresztą, łykowate toto, otłuszczone... fuj.
    Nie rycz, Ewelajna, nie rycz, a jak dobrze Ci na tej naszej koszelewskiej bagiennej równinie, to się rozgaszczaj.

    Nu, da i budzie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Hmm, jak myśmy kiedyś kaczuchę na niedzielny rodzinny obiad przyrządzili, tośmy się później zastanawiali czy jej nie zachować na wszelki wypadek jako kulę armatnią na ten przykład - solidny mur by przebiła - ale w porę się zorientowaliśmy że armaty na stanie nie mamy więc bez sensu.. Chyba czas podjąć kolejną próbę :) szkoda tylko że do Pałąkowej kawał drogi.. No ale powidła są to i ptaszor się znajdzie :)
    Pozdrowienia ślę i ukłony dla sąsiadki:)))

    OdpowiedzUsuń
  10. Bo może to była kaczka rasy zaczepno-obronnej zakaukaskiej ;) Ten prościutki i błyskawiczny sposób polecam serdecznie, bo po rozgryzieniu kęsa w ustach mamy dużo smakowitego soku, a jednocześnie skórka tak przyjemnie chrupie.

    OdpowiedzUsuń
  11. No, no! tylko nie bez zdjęć, bardzo proszę!

    OdpowiedzUsuń
  12. Pałąkowa pisze:15 stycznia 2010 16:50

    O witajcie kochani! Wszystkich Was pozdrawiam.Nieba bym Wam uchyliła,bo Was bardzo polubiłam.Codziennie podczytujęWasze wpisy i czekam na nowe.
    Antoni! nie dziw się,toż Ty mój sąsiad najbliższy i kocham Cię jak rodzonego syna.

    OdpowiedzUsuń
  13. Hehe, tak se tylko napisałem. Muszę się po prostu wziąć za siebie i nie pozwalać sobie na lenistwo i bylejakość fotograficzną.

    Patrzajcie, wszyscy gadają, że Pałąkowa niegramotna jest i ledwo z maminego kajetu receptury duka, a tu masz, kryła się musi ;)

    OdpowiedzUsuń