poniedziałek, 7 września 2009

Strychowe czytadła

Przyszły do mnie dzisiaj trzy dziewczynek i dwa chłopaczki ze szkoły w Paździerzownicy. Delegancja taka. Pani bibiokarka ich po wsi wysłała, bo to, mówiła, chłopy wszystkie dzieła wielkopomne do machorki kurzenia zużyją, i że mus skarby kultury i sztuki ratować. No i one, te dzieciaki ma się rozumieć, przyszli i pytają się, czy może nie mam czego żeb do oświecenia społeczeństwa przyczynić się. Nu, świecy dla mnie wyszli, ja do nich mówię, ale one na to, że nie o światło dla nich rozchodzi się, ino o edukancję, czy cuś. Rozumiecie co z tego? Od słowa do słowa wyszło, że książki one zbierają i czytać zamiarują. Koniec świata.


A skąd niby u mnie ksiązki mają być, mówiłem do nich. Miałem ja kiedyś kilka w sionce, ale oddałem. Taką jedną z cieńszego papieru Szuwaśko wziął do kurzenia, Pałąkowa dwie grubsze na podpałkę zabrała, a pozostałe Radziulis Czesław przejął i w bardaszce zużywał. Ale nie tak łatwo było młodzież z pantałyku zbić, bo rezolutne one były, i mówią, że w sionce nie ma, to może na stryszku? Nu, odparłem ze śmiechem, widzi mi się, że dziadźko mieć coś tam mógł, ale raczej nie dla dzieci to było. Na wraże wojska bardziej, albo ku uciesze sąsiadów i na złość baciukowemu tatce takie tam fokusy (z akcentem na „o” gdybyście nie wiedzieli). U nas na tych bagnach, panie, to już chyba wszystkie byli, które chcieli ojczyznę naszą srodze doświadczoną ku sobie rozebrać – nawet z Łużyc Jaćwingi; a dziadźko ich wszystkich równo prał i na strychu tam miał, co potrzeba. Nawet nie bardzo on był wrażliwy na nację czy kolor skóry. Tolerancyjny taki, dzisiaj powiedzielibyśmy, nie oglądał się na mowę, ani w którą tam stronę się który modlił. Prał i już.

Pogwarzyli myśmy trochu, bo spodobała mi się ta paździerzownicka młodzież, i mówię na koniec, no już dobrze, chodźta, lukniem. Zwłaszcza że one zaangażowane w swoją misję były i dawaj mnie za karmany i za rękawy dusić, aż mnie się maciaszczykowy kalwados z portek wymskł się.

Na strychu, to nie tajemnica, jak na strychu: trochę słoniny wisi, jakieś szynki na święta, od podorywek wiechcie, tatowe z partyzantki onuce. Nic specjalnego. A te dzieciaki dawaj do starego kufra. Toż pusty on, mówię, a one z niego zamszone pajęczynami tomiszcza wznoszą. Dopiero dla mnie przypominało się mgliście, że dziadźko mój, Czyprak Ambroży, miał ten drzewnianny kuferek i przepowiadał dla mnie, smyka, jak za zaborcy po polsku z nich czytać się uczył. Popatrzajcie, żeby ja znalazłem te książki wcześniej, jak nic do pieca by poszły. Postreszczam wam teraz, turkaweczki słoneczne, co to za „dzieła wielkopomne” były. One w paździerzownickiej bibiotece znachodzą się. Poczytajcie, jeśliście ciekawi.


Amblandyna
Opowieść o Amblandynie, pretendentce do tronu, która uśmierciła chomika swojej siostry przy pomocy słoika po musztardzie i maszynki do depilacji. Niefortunnym zbiegiem okoliczności narwała później zatrutych awokadów, nażarła się ich i pomarła. Po śmierci straszyła króla Jejgora Kirkuśmirka, aż zaczął lepić z makaronu fantazyjne figurki w kształcie jakby krasnali czy może raczej pelikanów, i uczęszczać na spotkania Gminnego Koła Ślusarzy.

Mól Maciuś Lżejszy
Opowieść o niezbyt dobrze ukierunkowanym molu, który nad molice przedkładał śnieżnobiałe serwetki. Potem inne mole za krnąbrność i sadomasochię wykluczają go z molowego społeczeństwa. Nasz mól zaczyna prowadzić saloon obmowy i pedikiuru. Obwołuje się cesarzem swojego saloonu nie zważając, że jest to kompletnie bez sensu. I byłby nim nadal, ale nagle go zdjęli jednym ruchem o, tak: ciach.
 
Powódź
Średni, właściwie to nie za wysoki rycerz, pan Skręćmikiszki Fantazy, wyrusza po swój czajnik, czepek i balię naprzeciw żmudzkiej wycieczce turystyczno-krajoznawczej. Uwikłuwiwuje się w przeróżne, niektóre nawet dość zabawne, przygody, których nikt nie rozumie. Panu Skręćmikiszki co jakiś czas wydaje się, że jest o krok od rozpoznania sedna śmieszności kolejnych żartów, ale zawsze wtedy jakiś Szwed wylewa na niego namoczonego w kisielu pluszowego królika. Na szczęście pan Fantazy co jakiś czas komicznie podskakuje, co wprawia żmudzkich turystów w śmiech, i wszyscy potem tańczą i przekrzykują się do siebie niewymuszonymi anegdotami.
 
Han Gilgieusz
Epopej o jednym Hindusie, nawet takim nie za bardzo czarniawym, który przyjechał do majątku Sopelki Kolonia po nauce we Fryzjerskim Udoskonalonym Centrum Kształcenia. Najsamwpierw zamierzał gospodarzyć albo cyrulikować.. cyruliczyć... chaliera, nie śmiejcie się, cyrulikiem chciał zostać się, ale obleźli go na gumnie biedronki i cięgiem się czochrał. Na koniec zaczął mówić „ty misiu ty” do sołtysa i przynosić mu kwiaty. Mieszkańcy wioski nabrali do niego uprzedzeń i nie sprzedawali mu mleka ani jajek, ani nic. Ale że do cześnika mówił „tatku”, to sołtys był bezradny i zaczął robić na drutach.
 
Pralka
Historia szewca Pokurskiego, który dorobił się na handlu grzebieniami z dzikimi ludami na zachód od Warty i jako pierwszy we wiosce wchodzi w posiadanie pralki ręcznej. Jego miłość do Idabelii, córki gręplarza z szałasu obok przeradza się w prawdziwą obsesję. Nie je, nie śpi, nie patroszy węgorzy. W tajemnicy konstruuje maszynę, która dzięki dziewięciu wziętym do niewoli hugenotom grępluje len aż miło. Gręplarówna jest jednak zbyt dumna, by związać się z szewcem – nawet po tym, jak wykupił on z lombardu szałas gręplarza. Niepocieszony, szewc uczy się gadać po łotewsku, po czym oddala się niespiesznie w stronę zachodzącego na czerwono słońca i jest koniec.

3 komentarze:

  1. Jakbym skądś znała te książki, ale coś tam inaczej w nich było... No, młodzież sobie z nimi poradzi. Tylko, żeby nie dali rodzicom na rozpałkę¹

    OdpowiedzUsuń
  2. Strychowe czytadła.. to mmnie się inaczej Antoni we łbie zatrzymały. ;) Ale najgorzej, ze kasztance mojej oczy sie zeszkliły, biało grzywo zarzuciła.. i teraz literaturo się zainteresowała ;) No masz i chce co by jej o po łotewsku czytać... zaraz po kopyta czyszczeniu... a mnie w droge czas ruszać... no i masz...
    Ech zajrzyj Ty do niej druchu mój Antoni. Obroku zasyp... i w ogóle baczenie miej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aj, co wy gadacie? Toż mówię jak było. Tytuły spisał ja z obkładek, a co w środku napisano, to dla mnie te dzieciaczki raz-dwa przepowiedziały, a ja spisałem.

    Grażyna, żeb one wyglądały jakby miały na podpałkę dać te książki, to ja bym ich dla nich nie dał. Sam bym spalił.

    Czesławie, toż prawda, zabyłem ja, że Ty do Widnia Bolesława w gościnę uderzasz. A nie kasztanko Ty jedziesz? A, może i dobrze, od chuchu Twojego mogłaby się szkapina zapalenia nabawić. Ot i szkoda, że pożegnania godnego ja dla Ciebie nie sprawił. Nu, to na powitanie bramę, chlieb i sól naszykuję ja dla Ciebie.

    OdpowiedzUsuń