piątek, 2 października 2015

Sesemesy bagienne

O, i tak to plecie się na gospodarce. Ciężkie życie jest, a jakby utrapień było mało, przez ostatnie dwie niedziele giees zamknięty był i jeździć myśmy musieli do delikutasów Skorek w Gliniewicach. Pytluczuk Włodzimierz, co on za kierownika w naszym gieesie robi, wycieczkę wygrał kupiwszy dwa kilo salcesonu. Sesemesa wysłał i wygrał.

Chadziukowa Walerka gada, że ustawka to była, ale ja tam nie wiem. Dość, że Pytluczuk gieesa zamknął, w Wypławkach-Zdroju popod Łapami kąpieli błotnych w Narwi zażywał, a u nas wszystkie jak jeden mąż do Gliniewic po salceson jeździli, aby także w luksusie popławić się. Wykupili myśmy ze dwie tony tego specjału, sesemesów nawysyłali, jednakowoż nie wygraliśmy nawet bileta na pekaes do Kaźmirówki. Może i Chadziukowa dobrze prawiła...

Na koniec sołtys powiedział „stop”, bo się po wsi swąd nadpsutego salcesonu rozsiewał. Przejeść się go nie dało, kabany kanibalizmu odmawiali, to co on się miał nie nadpsuwać, czy nie tak, co?

Żeby przybliżyć nam życie w dobrobycie, sołtys kąpiele błotne dla nas zaserwował nad naszą rzeczką Paździerzanką, co ona nazwę swoją bierze, że przez Paździerzownicę Kościelną przepływa. Może „przepływa” to nie najlepsze określenie, bo jak w niej dwadzieścia centymetrów wody jest, to my śmiejemy się, że powódź przyszła, ale co błocka w szuwarach ma, to jej. No i tam w tych szuwarach Szuwaśko na swojej łące kąpielisko błotne urządził. Za flaszkę samogonki (albo za 5 zł, co na jedno wychodzi, tylko do Maciaszczyka ganiać nie trzeba) potaplać się pozwalał. 

Na początku to nawet fajnie było, szczególnie jak Łopianek Zenobia przyszła i rozdziała się, a oko u niej to jest na czym zawiesić, czort! Koniec końców wyszło jednak, że te kąpiele błotne to one przereklamowane są. Wali toto bagnem i krowiaczym nawozem, pijawki przysysają się w najmniej oczekiwanych okolicznościach intymnej skromności, a i niepolitycznie przed sikorkami w stanie ponad miarę ubłoconym do chałupy wracać jakby z trzydniowego dansingu w remizie, o dopieraniu fufajki nie wspominając.

Czara goryczy przebrała się jak się dla Radziulisa Czesława czapka uszatka w tym bagnie zagubiła, a stary Pałąk myślał, że ją odnalazł i Radziulisowi na łeb nasadził, wszelako okazało się, że to nie za żywy borsuk był. Wtenczas myśmy tego światowego życia zaniechali.

Teraz na salceson to my patrzymy jak na Dżastinbibera, a Pytluczuka Włodzimierza i jego przereklamowany giees omijamy aż za przystankiem pekaesu. No bo powiedzcie sami, co to za sprawiedliwość, że jeden zadaremno do Wypławek-Zdroju jedzie salcesonem przed sanatoriuszkami szyku zadawać, a tyluch innych borsuki bagienne maca? A nu jego!

3 komentarze:

  1. Miód na moją duszę, że ktoś jeszcze używa nazwy fufajka, jako to u nas na mazurskiej wsi się mawia (poprawnie) :) Spadłam z fotela przy "Dżastinbiberze" i nieprędko się podniosę, a wcale nie na okoliczność atencji do tegoż.

    OdpowiedzUsuń
  2. Łojezu! Od razu się mnie przypomniało opowiadanie znajomego strażaka. Jedna kobita z sąsiedniej wsi wezwała OSP do borsuka, co wpadł do betonu z gnojówką. Dała flaszkę, to chłopy wygrzebali bidoka i wypuścili. Na co baba: O wy ch...!!! To jo wos wołom, żeby sadło z borsuka mieć, a wy go wypuszczocie??!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech, światowe życie ! A ja jak w sanatorium w Ciechocinku byłam to tylko w solance kąpać się kazali...
    No tak, nowy wpis na blogu przegapiłam, poczatek października 2015 spędziłam w Alzacji na święcie wina i kapusty...z tańcami na stołach . Czekam teraz na kolejny, już nie przegapię :)

    OdpowiedzUsuń