niedziela, 16 sierpnia 2009

Och, mój ty rozmarynie!










Rozmarynowy dzień wczoraj był. Nawiedzili mnie Radziulis Czesław i Skrzypczyk Witold wracając z delegacji, bo w gminie oni dorabiają latem i jeżdżą po powiatach oszustów podatkowych ścigać. Po drodze zatrzymali się na si... nieważne. Dość, że kurków nazbierali. Będąc uprzedzonym o przyjeździe, ja też mięso i warzywa w piwniczce miałem naszykowane, i biesiadowaliśmy my. A rozmaryn wszędobylski był, nawet na deserze. Posłuchajcie.

Najsamprzód tych kurków narobiłem. Prościutko, w wodzie ich byle jak opłukałem, czerwonej cebuli na przedniej oliwie nasmażyłem i dawaj te kurki na patelnię. Radziulis Czesław, co jego o pomoc poprosiłem, skrzętnie dla mnie one grzybki oczyścił i pokroił. Króciuśko ja ich dusiłem żeby świeżości nie straciły. Na koniec łyżka masła, tymianek i już. A po wierzchu - wesoły, zieloniuchny rozmarynek, miłość moja i skarb największy. Zaraz po czosnku. I po Konońko Władysławie. I po chałwie.

Potem była fasolka śparagowa, Czesławową reką krojona równiusieńko, a zrobiłem ja ją z dupą świńską - pociętą, zamarynowaną na chińską modłę z dużą ilością czosnku, świeżego imbiru, sosu rybnego i ostrygowego, gruzińską adżyką i - a jakże - rozmarynem. Smażyłem krótko, bo miętką i soczystą ją chciałem mieć. Tylko tyle żeby czerwona być przestała. Po ukąszeniu sok z niej szedł, aż miło. Po zdjęciu jej, na tej samej patelni z resztą sosu od szynki na kuchence mojej gazowej nadusiłem fasolkę śparagową, uprzednio do póchrupkości na parze podgotowaną. Wiecie, parnik ja dla świnków kupiłem, to szkoda żeby marnował się. Posypałem tę żółtą wyborność rozmarynem, i wydałem.

Na deser narobiłem sosu do lodów. Wiecie wy już chyba, że desery lodowe robić lubię, i wciąż nowe sosy do nich karmelowe wymyślam. Wczoraj był z żurawiny. Namoczyłem ja ją, ale teraz skupcie się, w whisky. Na patelni nagrzanej skarmelizowałem cukier brązowy z odrobinką masła i wrzuciłem te żurawiny i sutą szczyptę cymamonu. Zawołałem wcześniej Radziulisa Czesława i Skrzypczyka Witolda do kuchni, bo dzięki tej whisky widowiskowa flambiryzacja odbywała się. Niby że taki niebiewsko-żółtawy płomyczek się chełchał. Poniżej to jest NP (No Photoshop). Pięknie się chełchało.























Uj, dobra whisky, bo aż do powały ten ogieniek szedł. Od Czerpaka Jana ja ją, tę whisky, dostałem żeby Skrzypczakowi Witoldowi przekazać jako wotum za pomoc w tej kwestii, że familianta mojego Skrzypczak Witold do ślubu traktorkiem swoim woził. Bo brat mój pociotkowy, o czym mówiłem ja dla was musi, ślubował dwie niedzieli temu nazad, i - swojakiem będąc - trunków przednich z Angolii nawiózł.

Nie powiem, złożyło się tak, że Witoldowi ja buteleczkę przekazałem, a zaraz my ją już piliśmy. Dobre to było, czort.

Zboczyłem z tematu. A co tam, teraz zboczenia modne są i uznawane więcej, niż normalność, to i dla mnie wolno chyba, czy nie tak, co?

Nic to, do opowieści wracam. To teraz do misek lody z owoców leśnych letko kwaskawe kładłem, lałem na to sos karmelowy cymamonowy żurawinowy (a piękny on był, bo żurawinki napęczniały i soczyście czerwone były, jakby dumne, że ich łyskaczem potraktowano, a nie zwyczajowo winem czy wodą; z karmelowym karmelem prezentowało się to tak, że aż uklęknąłem). To wszystko posypywałem - uwierzycie? - rozmarynem. Jak już wydałem, to każdemu po wierzchu nasypywałem świeżo zmielonej soli, melasowego cukru i lałem kilka kropel soku z cytryny. Oj, słodycze sól lubią, oj.






















Tak to gościom moim smakowało, że drugi raz ten deser musiałem robić. Mam teraz dwa czarne ślady na powale nad moją kuchenką gazową, bo flambiryzację drugi raz ja uskuteczniłem.










Na koniec przyszła dla mnie do łba taka myśl, żeby nasionek nasmażyć. Wziąłem więc pestki dyniowe, słonecznikowe, orzechy nerkowe i suszone śliwki. Na patelni ja ich na mojej nowiuśkiej emailowanej kucheneczce uprażyłem na łyżce oleju ze słonecznika, dodałem resztę tego karmelu żurawinowego co go dla mnie zostało się, a na koniec, ale już w misce, spryskałem sokiem z cytryny i obsypałem solą i brązowym cukrem. Na wierzch - wiem, wiem, nudny jestem - poszedł rozmaryn.

I tak to, żurawinki wy moje, na rozmarynie nam wczoraj dzień upływał. I na solonych wetach. Pamiętajcie, że słodkości lubieją sól i odrobinę kwasku, a najlepiej - cytrynowego. Sypnąć sól do sosu możecie też, ale najlepiej będzie posypać po talerzu na oczach gościów, bo kiedy sól chrupnie dla nich w zębach, to wtedy mają feerię smaków, a nie po prostu słodki słony deser.

No, bądźcie grzeczne i nie zaprawiajcie sosów mąką. Bywajcie.

5 komentarzy:

  1. Muszę tę sól do słodyczy spróbować! Jak na razie dodaję trochę do ciasta. A i rozmaryn u mnie w zapomnieniu, pora to zmienić...

    OdpowiedzUsuń
  2. A pora, pora! Do ciasta dosyp więcej, ale najlepiej posyp po wierzchu. A sosem ostrygowym jak pokapiesz, to nawet bezsmakowym smakować będzie.

    OdpowiedzUsuń
  3. A to i ja Czesław pisze do Ciebie mój Antoni ;).
    Zacnie tyś się nam sprawił.. na sołtysa się nadajesz.. a jak fajerbułernowałeś to ho ho...

    OdpowiedzUsuń
  4. A to ja Skrzypczyk Witold do Niego pisze. Poczytałem co On pisze, bo gazete moją Czesław mi zabrał i dziure w gumiakach zatkał, to i czytac sie jej juz nie dało... Do miasta jedzie, światowiec...
    Ale do rzeczy. Zapomniał On dodać, że ślinę ze stołu szmatą do wiadra trzeba było zbierać, tak On naflabirował...

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj, Czesławie, toż wiesz, że ja ani ciągnika do podorywki nie mam, ani maszyny do pisania. To gdzie mnie na sołtysa iść! A kiedy ja Szuwaśkę przedwyborczo wspomagałem, to dla mnie nie honor by był teraz.

    Witoldzie, on dla mnie gazetę też wziął jak swoją. Miałem ja na zimę na onuce ją mieć, trochu Szuwaśce do machorki dać, a tu bida. Może on jaką akcję okologiczną uskuteczniać zaczął?

    Co tu mówić, Radziulis Czesław światowy jest. Na Babią Górę popod Etioszkami on latoś wspiął się był, a teraz do samej Kretówki Dużej na plażowanie jedzie. Ta rzeczka, co bez Kretówkę płynie wiosną i jesienią, to - słyszałem - niebrydka jest. Ze dwa metry szerokości ma.

    OdpowiedzUsuń