wtorek, 22 września 2009

Pierwszy śrutownik w naszej wiosce

Obudziła mnie wczoraj Łaciata, mucząc jak nieboskie stworzenie. Co za franca, pomyślałem gramoląc się z barłogu, toż przed udaniem się na zasłużony odpoczynek doiłem i zadałem kiszonki. Zabiesiadowali myśmy najwyraźniej mocno, tak też znoweś kolejny raz wydało się, że zaraz po towarzyskich spotkaniach obrządku robić nie należy. Skołowaciały ja musi byłem jak się o ósmej porannej godzinie kładłem, bo Łaciatej sypnąłem garstkę ziarna, kurki przysypałem kiszonką, a wydoiłem świnki. Zaraza. Narobiłem obrządek jak się należy, pojadłem resztek z wczorajszego jubilieunszowego spotkania i – po głębszym, niespiesznym z racji niezrozumiałych ograniczeń namyśle – skonstantowałem, że pić dla mnie się chce. A, może to i być, gdyż albowiem sałatki słonowate byli. Co było robić, poczłapałem do Maciaszczyka żeby czego do nawilżenia organizmu zanabyć.




Tak po prawdzie to nie wiedziałem, czy Maciaszczyk co tam u siebie w piwniczce ma, bo sami myśmy z moimi sąsiadami od niego cały zapasik wykupili przed świętowaniem. Ale zapowiadał on, że trzyzmianową produkcję uskuteczniać będzie dla odbudowania stanu magazynowego. Może i co narobił. Szedłem naszą szutrówką co na Gliniewice leci i obglądałem okoliczności przyrody naszej koszelewskiej, a tu patrzę, z rowu Pałąkowa się gramoli. Ki czort, pytam, a ona, żę dzięwięćsiłu na nalewkę zdrowotną szukała. Chustka u niej mało nie spadła od tego łażenia na czworakach po chaszczach aż włosy przysiwiałe powylezały. Patrzy się na mnie, głowę przekrzywia i mówi, że czegoś ja słabowato wyglądam, bo bladzieńki taki i chudszy jakby. Heh, taki ja chudszy, że ledwo czubki osobistych gumofilców widzę, czort. Ale nic.

– Jakbyście, sąsiadko, nie wiedzieli przyczyny bladości mojej – wymruczałem nie za głośno, bo pragnienie coraz bardziej dla mnie dokuczało, a wraz z nim suchość w gardle, a nie wypadało zbywać dobrej kobiety. – Toż dwa dni ja z chałupy nie wychodziłem, przekąski na biesiadowanie szykując. Słonka tyle widziałem, co bez gumno do kurnika przeszedłem. To jak nie mam być bladziuchny, nieboraczek. Co tu gadać, pewnikiem słyszeliście wczoraj jak po rosie przedrannej goście moi huczne „Stoooo laaat” i „Śtyrdzieści siedym lat minęło jak jeden dzień, na drugie tyle teraz przygotuj się” śpiewali; a potem to i „Och żesz ty mój rozmarynie, rozwijajże ty się, kochanieńki”. Ale was ze starym Pałąkiem to czegoś nie widziałem. A tak prosiłem: przyjdźcie, kotleta z końskim łojem nasmażę na grylu ze starego parnika.

– Ot, przyjść my zamiarowaliśmy, Antoni, bo wiesz, jak ja twoją karkówkę nadzianą słoniną i brukselką lubię – ona do mnie gada. – Ale Karolcia nasza śliwków najadła się i boleści dostała, to siedzieć przy niej musiałam. A mojego starego samego puścić do was – to sam ty, Antoni wiesz, że nieroztropnie by było.

Nu, prawda to, a nie babskie bajanie. Stary Pałąk samopas puszczony nie tylko że sam pobalowałby jak jaki – nie przymierzając – uczyciel z Elitarnej Maszynowej Politechniki Powiatowej w Gliniewicach, ale jeszcze nas wszystkich by omotał tak skutecznie, że i do południa my byśmy spać nie pokładli się. Taką fantazję posiada. Szuwaśko nie powstydziłby się. Łońskiego roku na dorocznych Dniach Kartofla wymyślił on nocny spływ naszą rzeczką w bańkach po ropie. Kościelny Koszelewski o mało co nie utopił się jak zaczął przepijać do Radziulisa Czesława, któren płynął był w sąsiedniej beczce. A rzeczka nasza wąska, płytka, nurtu w niej tyle, co w borsuku na przednówku... To sami rozumiecie, jaka to dzięki staremu Pałąkowi impreza być musiała. Jejbohu, dwa dni my potem do siebie wracaliśmy. Wszystkie w sensie samopoczucie, a Ancioszko Stanisław to i w dosłownym znaczeniu, na dodatek obwieszony malwami. Żywinę ja dla niego karmić musiałem, bo hałasując bez płot zdrowieć mi nie dała.

Ale nie o tym. My gadaliśmy, a słonko przygrzewało, resztki płynów z mojego organizmu steranego pracą przy kuchni  wysysając. Iść czym prędzej chciałem żeby zdążyć nim Maciaszczyk na sumę do kościoła pójdzie, ale Pałąkowa rozmowna zrobiła się. Innemu sąsiadowi bym powiedział, że iść mi mus, ale Pałąkowej nie wypadało jakoś. Żywiny mi ona zawsze podogląda kiedy ja na zamiejscowe ekskursje udaję się, a i z maminego brulionu receptur nie skąpi. Na koniec nie zdzierżyłem jednak i pytam, czy maślanki może w torbie swojej nie ma, bo pieczywo przesolone w gieesie trafiło się, a po tatulowe nie było kiedy pojechać, bo traktorek w reperancji jest, tak i suszy mnie bądźniebądź. Wiecie wy o tym, brzoskwinki urodziwe, że tatko mój chlebek piecze taki, że i masełko niepotrzebne? Uuuch, dobre to, czort. No ale Pałąkowa na pieczywa wspomnienie ożywiła się i mówi, że nowinę ma. Pięknie. Nowina dobra rzecz, ale pić się chce. Że też my wczoraj wysuszyliśmy wszystko!

– Posłuchaj ty mnie, Antoni, a może i usiądź lepiej. Albo nie, jeszcze cię kto rozjedzie. Chodź tu w cień, niebożątko, bo bledniesz ty mi w oczach. A wiesz, sąsiedzie ty mój, jaki my zakup przyszłościowy z moim starym uskuteczniliśmy? Toż śrutownika my kupiliśmy i piekarniczą produkcję rozpoczynać będziem!

Oho, na te słowa ożywiłem się, bo niepospolita to nowina. Nikt wszakże śrutownika w naszej wiosce nie ma. Tatko mój na mące z takiej maszyny chleb piecze, nie powiem, ale do Paździerzownicy do takiego jednego chłopa jeździć musi. Wiecie, taki chleb lepszy od najlepszego chleba, co go robią z kupnej mąki.

















Taki chlebek to smakuje! Ale bo mąka ze śrutownika to bardziej kaszę przypomina. Nic tam z niej nie zabiera się – całe ziarno grubo zmielone. Oj, ten posmak chleba, który co starsze ludzie jeszcze ze starych piekarni sprzed wojny polsko–PZPR-owskiej pamiętają. W tym ja, boć śtyrdzieści i śtyry lata dla mnie pukli. Mickiewiczowski wiek, chaliera. A imię moje Czyprak śtyrdzieści i śtyry, huechuech.

No, ale najlepsze było to, że Pałąkowa wyciąga worek ze swojej wielkiej torby, co z nią zawsze na targ jeździ z jajkami i śmietaną, i daje jego dla mnie. Już myślałem, że maślanka może, ale gdzie, głupi, maślanka we worku? A to mąka z nowiuśkiego pałąkowego śrutownika była. Oj, zrobię ja, widzimisię, chlebek. Zakwas w piwniczce na mięso u mnie stoi, wykorzystam ja jego jak nic.

Za taką niespodziankę Pałąkową uściskałem serdecznie i w podzięce się kłaniając pożegnałem się szybko i rączo pobiegłem do zagrody Maciaszczyka. Jakby mnie kto gnał, rzekłbym. Właśnie wychodził on w swoim odświętnym seledynowym garniturze i wyczyszczonych na glanc gumiakach do kościoła. Jak tylko mnie zobaczył, zaraz wrócił się do piwniczki i podał mi jeszcze ciepły gąsiorek śliwowincji. Promoncja taka, powiedział, za to, że stare zapasy magazynowe wy dla mnie wyczyścili. Zaodraz nawilżyłem się i jasność umysłu dla mnie wróciła się.

Obładowany i zadowolniony wróciłem nazad do swojej chałupy i czym prędzej spopod szlabana Smienkę moją wygrzebałem. Cyknąłem, co trzeba. Dzisiaj (a właściwie to wczoraj już, bo godzina późna zrobiła się) z rana po obrządku pojechałem pekaesem do Gliniewic kliszę światłoczułą wywołać. Bez to ja do was tak późno piszę, bo jak już szedłem na przystanek żeby wracać się do Koszelewa, zaczepił mnie Kaliski Józef, stary znajomek jeszcze z czasów jak ja benzynę z Białorusi woziłem. Zagadali my się, pekaes pojechał. Kaliski Józef rowerka pożyczył, ale wiecie sami, że ciężko bez pola rowerkiem jechać po śliwowincji, to i zeszło ciutkę.

Ale co tam, za to mogę ja dla was teraz tę piękną mąkę pokazać. Prawda, że wygląda? A zdrowa jaka! I chlebek jaki z niej! Oj, będę robił pożytek z pałąkowego śrutownika. Śpijcie dobrze, pastelowe krasnale, i nie utykajcie okien mchem za dokładnie, bo oczadziejecie.


4 komentarze:

  1. Najpierw- wszystkiego najlepszego na Urodziny!Piękny wiek, Mickiewiczowski!
    Chlebek ze śrutownikowej mąki bardzo apetyczny! Ale ciekawam i innych smakołyków z jubileuszowej imprezy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. uo pierunie! To najlepszego tobie życzem! Chopie, cobyś rosneł duży okrąglutki... anie, to na inną okazję było zdasię... No, tak czy siak jo ci życza wszystko najlepsze,ni?
    A piekne mosz to pieczywo jak pierun.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech, najlepszego :) u nas też urodzin było co niemiara. Rozumiem zatem bez pudła jak to słone przekąski mogą wodę całą z człowieka wyciągnąć. A mąką piękna i chlebek z niej na bank przedni. Będę jednak ortodoksyjny i masła mimo wszystko nie poskąpię na taki wyrób ...albo smalcu.

    OdpowiedzUsuń
  4. A podziękować, podziękować. I gwarą mnie tu jadą, jak miło! Wiek mickiewiczowski tak się dla mnie skojarzył, że to ładnie brzmieć może, ale Tombo nie zdecydował jeszcze, czy mam 36, 44 czy 57 lat. Czort, tak i nie wiem ja, czy włosy czas ściąć, bo łysina świeci się i długie pióra wyglądają jak kapa na szezlong potraktowana przez koty, czy za sikorkami oglądać się może. Ot, zagwozdka egzystencji.

    OdpowiedzUsuń