niedziela, 18 października 2009

Tatowe biesiady: Solanka. Zupa lekka, a solidna

















Taka to zupa, że aż strach. Je się, jakby wodę się piło, choć kalorii i chorestenolu w niej w bród. Nie dla cieniasów. Słona, kwaśna, pikantna. Nie dziw, że za wschodnią granicą na kaca polecają. Kto jak kto, ale one o kacu pojęcie mają. Ale nie bójcie się, ludzie trzeźwe od pokoleń tak samo jej dobroć docenią, tylko gdzie ich spotkać. Luksus to jest, bo to nie fastfud. Dwa dni wcześniej robienie się zaczyna. Pieści się ją, pieści... A potem ona nawzajem. Pieści, pieści... Ach!

Przepisa to tatko przywiózł, jak na wszystko, co dobre. Przepowiadałem ja dla was, że dostarczycielem pługów śnieżnych w bywszych republikach sowieckich on był? No więc był. Jeździł on po tym całym ruskim aerale tymi pługami, a duszą towarzystwa przy okazji będąc, wszędzie przyjaciól on dla siebie zjednywał. W następną niedzielę to my kiszkę piec będziem, ale potem – jak tatko pozwoli – czebureków narobim, na które to recepturę zapodali tatku Grecy, które na południe od Woroneża mieszkają. O, taki to tatko, że diaspora grecka narodowym bohaterem zrobić jego chciała, bo nieprzepity on był. Grekom łatwo poradzić, ale Ruskiego w popijaniu winogronówki przebić niełatwo, wierzcie. A ile pługów śnieżnych on nasprzedawał! A jeden generał ruski swatać jego chciał ze swoją córką syberyjską. Ot, i w jurcie rodzony ja by był.

Jak by nie było, dzisiaj o solance gadka tu będzie. Nie jest to polska zupa, a już na pewno mniej, niż niby że francuska cebulowa. Dobrością swoją tak jednak ludność zjednuje, że czort, nie wiem, czy więcej robić ją będę. Wczoraj na wyjazd my z brygadą naszykowaliśmy się, i tatulo mój (przyjaciół moich przyjacielem będąc) tej zupy narobił. Tam nad Czarną Hańczą w Głębokim Brodzie to my mieliśmy karkówkę w kapuście, kaczkę z jabłkami, wędliny od tatki (a jakże), i słoninę mrożoną od chłopa. Żeberka z cebulą też były, co je Radziulis Czeslaw narobił, i ciast wybór od Bondarukowej Wandy. A one biesiadniki co? Solanki dolej. I mówią Antoni, ty się do gotowania nie bierz. Niechże gotują te, dla których wychodzi. Nu, recenzja jak się patrzy, co nie?

No to teraz przepowiem ja wam, sikoreczki syberyjskie, jak tę zawładującą podniebieniami zupę robić należy. Tatowy to przepis ze samego serca Rosji, więc słuchajcie uważnie. Żeby nie było, powtarzać nie będę.

Składniki na 3 litry zupy (zróbcie dużo, bo będą dolewki):
1 nerka świńska,
25 dkg mięsa wieprzowo-wołowego,
2 cebule,
2 łyżki masła,
puszeczka koncentratu pomidorowego,
4 ogórki kiszone,
3 parówki,
dużo oliwek zielonych i czarnych (2 małe słoiczki),
pół szklanki śmietany,
1 łyżka mąki,

po pęczku pietruszki i koperku,
sól, pieprz, ew. maggi.

Nerkę najwpierw moczymy przez 12 godzin w wodzie (wiecie, to w końcu nerka) i gotujemy, usuwając wcześniej tzw. miedniczki, czyli przewód moczowy. Siekamy. Gdyby kto pytał, nerki są niezbędne. Bez nerek będzie zupa. Z nerkami – solanka.

Na mięsie gotujemy rosół. Mięso siekamy drobno. Drobno siekaną cebulę przesmażamy na szklisto na maśle (masła mi tam nie żałować!) i dajemy do niej koncentrat pomidorowy. Chwilkę dusimy.

Do zupy wrzucamy nerki, cebulę, posiekane mięso, posiekane ogórki, przepołowione oliwki, poplasterkowane parówki. Gotujemy minut 15, po czym dorzucamy śmietanę z mąką. Do tego pietruszka, koperek, sól albo maggi (ta przyprawa w płynie, a nie Maggie O'Connel, powabna pilotka z „Przystanku Alaska”), pieprz, koniec. Teraz zupę przykrywamy i czekamy minimum godzinę, a najlepiej noc.

Wlewamy na talerze. Do każdej porcji dajemy plasterek cytryny. Nie pieścimy się z tymi plajsterkami, tylko podduszamy w palcach żeby kwasku do zupy one dały. Jemy z białym pieczywem. Najlepiej z bagietką. Może być bułka wrocławska. Ciemny chleb, mimo że zdrowszy, najmniej dwa metry od stołu.

No, tak to szło. Tylko nie narzekać mi, że jak zrobicie, to potem goście nie chcą jeść najlepszych frykasów, tylko domagają się solanki. Na własną odpowiedzialność ją robicie, i tyle. Aha, i ona to je się letko, ale solidność swoją ma, więc nie łączcie jej z golonką ani innymi ciężkimi daniami. Ot, żeberka w cebuli, kaczka jabłkowa i wystarczy, hehe.

Na koniec pokażę ja wam, wy moje koszelewiaki targane za poliki, w jakich okolicznościach przyrody my przebywaliśmy. Och, Suwalszczyzna, och, Pojezierze Augustowskie... Jak dobrze, że letniki w góry jadą!



Jesień. Pomościk. Sucha Rzeczka, przed sklepem. Sceneria przypadkowa. Tam wszędzie tak.



Też Serwy. Królowa. Królowa jesieni. Królowa życia, świata, moja. Jak kto myśli, że wspanialszą widział, niech ziemię udeptuje i rękawicę podeśle.


Tak się pije, tak się pije tekilę.



A tak się struga zmrożoną słoninę. Mrrr, wędzoną.

20 komentarzy:

  1. pamietam czytanke w ksiazce do rosyjskiego o solance:) chetnie przetestuje ta zupke.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. nooo toś pan pojechał z tymi Serwami i Suchą Rzeczką. aż mnie się łezka zakręciła, bom ja tam swoje pierwsze lata na tym świecie spędziła, kiedy mój z kolei tatko leśniczował w tamtejszej leśniczówce. ziemia piękna zaiste, ludzie sympatyczni i ser stamtąd pamiętam, taki twaróg, co sąsiadka nam nosiła na desce w kształcie świnki. ale dość już, dość, wspomnienia jesienią są niebezpieczne.

    OdpowiedzUsuń
  3. A mnie tego właśnie trzeba. Doskonały pomysł, ta solanka. Takich zup właśnie więcej i więcej by się jadło. Czas chłodu to i dokładka mile widziana w talerzu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ooo, tak. Solanka to wybitnie jesienna i zimowa zupa. Rozgrzewa pięknie i syci. Testujcie czym prędzej, bo zimno się robi od samego wyglądania przez okno.

    Manra, a to my może widzieliśmy się nie raz i nie dwa tamunej. Ja tam bywam od hohoho! Pierwszy raz to jeszcze jak w Technikum Rolniczym uczyłem się :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zupka pyszna,uwielbiam ją Zapraszam do mnie na Twój tort schabowy

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj, to Tatko miał przygody! A solankę to mój mąż jadł na Ukrainie, jak mu zrobię, to się będzie cieszył!
    Mam z tegorocznych wakacji na Suwalszczyźnie zdjęcie niemal takiego samego pomostu, chyba gdzieś nad Wigrami...

    OdpowiedzUsuń
  7. Winogronówkę? Samogończyk może? ;)

    To teraz warz rybną i grzybową. A potem uchę jeszcze i szczi. Tatko pewnikiem też to jadał. I pewnie skaże, że dobre ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Chyba nie za bardzo lubi, bo nie robi :(

    OdpowiedzUsuń
  9. A to szkoda! ;) Nie wie, co traci. A bliny może?

    ps. ładnie tam, nawet jeśli to przypadkowe miejsce ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Oho, kochanieńka, bliny jak najbardziej! Najlepsze z gryczannej mąki ze śmietaną i kawiorem. Oj, jakie to smakowe! A właśnie, dobry to temat na "Tatowe biesiady"! Mus pogadać z tatulem. Dzięki za podrzucenie pomysłu.

    OdpowiedzUsuń
  11. Gadajże! A pewnie!

    To może tatko pielmieni też lepił? ;) I czaj z samowara pił?

    OdpowiedzUsuń
  12. Co miał nie lepić, co miał nie pić ;) Był tam w takich miejscach, że hoho, to i wszystkiego popróbował. Dobry przykład: my z mamą: "zabierz nas nad Bajkał albo na białe noce do Petersburga". Ojciec: "eee, byłem już tyle razy, może coś bardziej nietuzinkowego" i pojechaliśmy na rejs po Morzu Śródziemnym. Fajnie, ale ten Bajkał...

    OdpowiedzUsuń
  13. O masz Ci! Petersburg i mi się marzy...

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie mam pojecia jak ja moglam ten wpis przegapic... Czy Ty piszesz o tym samym Głębokim Brodzie?

    "Gdyby kto pytał, nerki są niezbędne. Bez nerek będzie zupa. Z nerkami – solanka" to mi sie podoba, wreszcie znalazlam taki przepis na solanke jaki mi sie podoba!

    Ach Pojezierze Augustowskie, no i zjada sie letnicy ;-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Ma się rozumieć, Buruu, że o tym samym. Na zdjęciach jest co prawda Sucha Rzeczka, ale byliśmy całą ekipą w GB. Na ostatnim piętrze w nadleśnictwie jest część hotelowa. Głowy dzików, sejf na broń mysliwską, kuchnia z jadalnią, salonik telewizyjny, te rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  16. No tak "glowy dzikow, sejf na bron", od razu przypomina mi sie biwak nad Serwami, straszacy nas lesnik i "Basia to nie zadne gestapo lesne" jak mowili o mnie znajomi :-)

    A moze Ty Tosku znasz tez te biwaki w BG?

    OdpowiedzUsuń
  17. Tak żeby biwakować to nie, ale byłem podczas jednego z objazdów samochodowych. Bo ja tam sporo się najeździłem żeby się napaść tymi cudownościami (kiedyś przez dwa dni jeździłem tak żeby być jak najbliżej Czarnej Hańczy).

    OdpowiedzUsuń
  18. Wiesz, ze Ci na to powiem, ze najblizej Czarnej Hanczy to mozna byc tylko w kajaku :-)))

    OdpowiedzUsuń
  19. A jeszcze bliżej - z płetwami i maską :)Też się kiedyś wybiorę na spływ, ale samochodem klucząc po zadupnych dróżkach też jest zajebiaszczo.

    OdpowiedzUsuń
  20. Ales mnie chorera z ta rurka i maska przygial :-)

    Gdyby nie nasza fundeamentala zasada splywu, ze samochod ma zostac w domu (ktora jakby zostanie zlamana w tym roku),to tez bym z checia te zadup...cos odwiedzila :-)

    OdpowiedzUsuń