środa, 9 grudnia 2009

Koszelewskie wędzenie cz. 1

Tak się zapatrzył ja na te wszystkie ładne blogi, na których piecze się i przedświątecznie podpieka ciasta, pierniki, babeczki i inno dobro, że byłbym się zapatrzył na amen. Szczęśliwie w porę wczoraj oprzytomniałem, pacłem się w łeb i z okrzykiem „Węęęędzenieee!” wyskoczyłem z parnika, w którym akuratnie zażywałem comiesięcznej kąpieli. Machnąłem czapkę uszatkę w kąt i pognałem co tchu do Pałąkowej Haliny, znacie chyba, sąsiadki mojej bez trzy chałupy. Wróciłem się nazad po ubranie i onuce, i znoweś ruszyłem przez opłotki. W ostatniej chwili zdążył ja, nie skończyli przyjmować zamówień na mięso przed świniobiciem. Z ulgi wyciągnąłem zza pazuchy piersióweczkę i przepiliśmy ze starym Pałąkiem.


A co nie przypomina nikt, że czas szykować świąteczne wędzenie? Toż pomoczyć trzeba, potem płukać, w pończochy i w otręby pszenne pakować, a po uwędzeniu najmniej dni kilka podsuszyć na stryszku. Kto nie weźnie się czym prędzej do roboty, ten przy śmierdzących sklepowych wysokowydajnościowych pseudowędlinach świętować będzie.

E, podśmiechujki robię i przymilne mrużenie oka, bo już widzę, wy moje zuchy ulubione, jakimi wy pieczeniami, pasztetami i rybnymi patentami zaraz tu mnie obezwładnicie, że w śliniaku pokaźnym po chałupie łazić będę. Ale nie ma zmiłuj, nawędzić też mus, więc pod tytułem koszelewskiego wędzenia opowiadać się tu będzie nie o zwędzaniu przepisów z fajowych blogów, jak to ja w zwyczaju mam, ale o prawdziwnym polskim wędzeniu dziadopradziadowym.

Tą razą my z tatulem wędzić będziem gościnnie u Pakośnika Włodzimierza. Miałem i ja wędzarenkę niebrydką. Za stodołą stała i ładnie pachła, ale łońskiego roku Radziulis Czesław przychodzi do mnie i gada, że kiślu dla niego nawędzić trzeba, bo handlową działalność przedświąteczną roztwierać on zamiaruje. Kisiel ananasowo-pomidorowy wydumał, czort. Jak my wanienkę z tym klajstrem przypiłowaliśmy, to do wędzarenki jakoś tam ją wepchnęliśmy, ale potem już tak wesoło nie było, gdyż aczkolwiek wszelako poczłapaliśmy do chałupy celem przetestowania, czy dla Maciaszczyka świąteczna monopolowa produkcja udała się. Jak my już sprawdziliśmy wszystko bardzo dokładnie i sumiennie to okazało się, że czasu niemało minęło, a ta wanienka to taka znowu szczelna nie była. Od tego czasu nie wędzę ja tam nic a nic.

Ale nie o tym ja. Pakośnik Włodzimierz wędzarnię swoją dla nas udostępni i damy radę. Latoś tej zimy to my z tatkiem naszykujem takie oto wędzonki: szynka, polędwica, baleron świński mniam, szynka wołowa i półgęski. Do tego kiełbasa zwykła i gruba krakowska. Kiełbasy białej surowej też trochę narobi się dla posmakowania, ale jej wędzić nie będziem.

Kiełbasy robią się na sam koniec, bo nie leżakują one. Półgęsek nie potrzebuje tyle czasu, co świnia i krowa, więc aromatyzować się pójdzie później. A dzisiaj o skoroświcie zwlekliśmy połcie świńskie i wołowe do chałupy i dawaj obrabiać. Przepisa ja wam tu potem zapodam, ale to jak tatulo receptę zdradzi. Zawsze gada, że smarkul jestem jeszcze i za młody na poznawanie tajemnic wędliniarstwa wioskowego. W tym roku obłaskawiłem ja jego obietnicą, że w następne lato skoszę dla niego jęczmień, a przed Wielkanocą na stryszku porządki porobię, to wtajemniczyć mnie przyobiecał w te arkana. Tak sobie myślę, że lubi on też jak jego tu chwalą i bez to łaskawszy jest. Podglądnąłem jak po cichutku w obórce komputerek cyk, serfinguje i cieszy się jak Ździcho Zawiślaków po ustrzeleniu z procy czapki posterunkowego Guzika. Jeszcze trochę, a sam se blogaska założy. Tatulo, ma się rozumieć, a nie Zawiślak Ździszek. Chociaż on też może jeśli tylko zechce, ten Ździszek. No co ja tu plotę, pomorek!

To teraz zakańczam pisaninę, bo pierza nadrzeć na jasiek muszę. Leń mnie, gołąbeczki, wziął taki, że nic ja do was ostatnio nie piszę, ani nie gotuję nic też, i pusto we łbie mam. Na chandrę królowa brytyjska rezerwację wykonała, to u mnie musi to leń jest, czy nie tak, co? Dość tego, że znaczka nawet dla mnie nie chciało się zrobić żeby cykl wędzeniowy oznaczyć. A roboty huk. W obejściu też, ale i z miasta ludzie zgłaszają się, zlecenia przedświąteczne zwożą. Proces produkcyjny w fabryce obuwia logistatycznie wydumaj, w OpenGL aplikację naskrob, magazyna inernatowego zaprojektuj, nie wliczając zlecenia od fanklubu Pomorzanki Gliniewice żeb dla nich szalik trzydziestometrowy na drutach wydziergać z gołą babą, znaczy się z Pomorzanką Jadwinią. A się nie chce się, jejbohu! Nu, nic tu po mnie. Bywajcie, a zawierajcie drzwi do sionki, bo wieje.

Część druga Koszelewskiego wędzenia jest tu. 
Część trzecia Koszelewskiego wędzenia jest tu.

9 komentarzy:

  1. To ja czekam niecierpliwie na część drugą i przepisy! I na zdjęcie szalika fanklubu Pomorzanki Gliniewice....

    OdpowiedzUsuń
  2. Pamiętam, jak u mojej babci robiło się swojskie kiełbasy, a potem wędziło Babcia miała swoją wędzarnię
    Smak tych kiełbas jest nie do podrobienia
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. O czekaj! Bo u mnie już po wędzeniu ;) Porobię zdjęcia i zapodam hiehie ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak jak na żadne "sklepowe"wędliny mnie nie kuszą, to te Twoje, Antoni, zapowiedzi JUŻ pachną swojsko:) Znam ja takie smaki i zapachy, bo mój dziadek miał wędzarenkę w domu i dzieciństwo to właśnie takie smaki moje.
    A szal... musi być niessamowity... jako i Pomorzanka Jadwinia...

    P.S. Antoni a słyszał Ty kto to taki HYDROMASARZ? A może i słyszał...
    To taki pan, co to mięso z dużą ilością wody robi...;)
    Pozdrowienia dobranocne:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszystkim chętnym oczywiście zdjęcie szalika podeślę (dla niewtajemniczonych: hasłem gliniewickich kopaczy jest "Gli-nie-wi-ce cz-czą dzie-wi-ce", choć to, rzecz jasna, nieprawda, sam widziałem. Eee, ja wiem, chwalić się nie ma czym. Ale i popatrzeć się nie było na co, tsetse.

    Zemfi ma minusa ;) bo nie przypomniała i z błogiej kąpieli w parniku musiałem przedwcześnie zrezygnować. A że zawczasu powędzone i się podsusza już, to pogratulować. No, zapoda foty niech!

    Ewelajno, o hydromasarzu słyszałem, a nawet zażywałem. Niekiepsko robi. Tfu, psia jucha, toż to hydromasaż był! Jedna literka, a na całe życie kłopotu narobić mogłaby, panie ten tego. A tę swołocz, co śmierdzące gówno do mięsa pcha w Gliniewicach za gieesem, to mam ja na oku. Już ja jego urządzę, czort.

    OdpowiedzUsuń
  6. szkoda tej wedzarenki... szkoda, a ta kyszielowa mikstura to mniemam, ze nie byla za dobra, co?

    Fajne to wedzenie, rozmarzylam sie, a wczoraj wlasnie tata mej bratowej mial wedzic caly dzien i bali sie wszyscy by nie zostal 18sta ofiara zimy w Polsce, oczywisscie trunki rozgrzewajace zostaly mu zaapilkowane przed/na podroz na dzialke!

    Z pozdrowieniami :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobra to ona nie była. Oblepiła wędzarenkę i waniała. Częściowo podpiekła się, przez co wanna zrobiła się nieusuwanna.

    Jak zaaplikowano kuzyna i wyposażono odpowiednio na drogę i na trud ciężki, to i na Syberii da radę, jejbohu!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ale talent pisarski. Bardzo mi się podoba. Czytam dalej.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak wędzić to polskie ryby z naszych wód.
    Jak wędzić to trzeba mieć i na czym.
    Potrzebne są haki do wędzenia ryb i mięs.
    Polecam już wypróbowane artbiuro(małpa)tlen.pl
    kont. 884 374 789 Solidnie wykonane

    OdpowiedzUsuń